Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2011-10-23 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2239 |
Ławka
Nie wie czemu ucieka, na pewno nie przez brak akceptacji, nie przez brak zrozumienia. Nie potrafi wytłumaczyć jakie czynniki wpływają na to, że żyje w jakby innym świecie, odłączonym od tego bezbarwnego i brudnego. Nawet nie stara się tłumaczyć. Żyje w samotności pośród sztalug, zamalowanych płócien, farb i indyjskich dodatków. Kocha to. Cieszy się wstając o świcie, wypijając małe expresso, chwytając za potrzebne akcesoria do stworzenia obrazu i wychodząc do parku. Bezwiednie robiła to codziennie. Nie znała ludzi, nie rozpoznawała twarzy, ale oni wiedzieli kim ona jest. Wiedzieli, że nie lubi gdy się ją o coś pyta, że nie lubi gdy się za nią stoi i podziwia kolorowe płótno, które codziennie zapełnia. To było całe jej życie. Ławka pokryta śniegiem, mokra od deszczu, świeżo pomalowana. Zawsze rozkłada się niedaleko niej, a od dwóch tygodni robiła to codziennie o tej samej porze. Tak bardzo chciała dokończyć ten obraz. Obraz, na którym po raz pierwszy pojawiła się postać.
. . .
Uciekała od zawsze, robiła to rano gdy mąż wychodził do pracy, a dzieci jeszcze smacznie spały przed wyjściem do szkoły. Nie potrafi wytłumaczyć co wtedy czuje, jest szczęśliwa? Wolna? Ucieka od codzienności, od zmęczenia, nie wie co by zrobiła bez tych piętnastu minut dziennie, które tyle dla niej znaczą. Kocha swoja rodzinę, choć czasem ucieka właśnie przez nich, dzieci czasem bywają nieznośne, a mąż nie ma dla niej czasu. Zawsze dbała o siebie, dlatego wpierała sobie, że ten poranny bieg i sok marchewkowy, który wypijała codziennie na tej samej ławce, to tylko dla zdrowia.
. . .
Jak zawsze wstała rano, pogłaskała kota, wypiła kawę, ubrała kolorowy sweter, zabrała sztalugę i ruszyła do parku, zastanawiając się czy będzie tak samo ubrana jak wczoraj, czy znów pić będzie ten sam sok marchewkowy, choć ostatnio nie wiedząc czemu przerzuciła się na inny, lecz o tym samym smaku. Ławka jak na razie pusta, rozkłada się jak zawsze nieopodal, tak by nie rzucać się w oczy. Jeszcze ma trzy minuty, może dokończy drzewo, albo skupi się na niebie. Z zamyślenia wyrwała ja postać. W tym samym dresie, co zawsze, z tym samym sokiem. Usiadła na ławce. Ma mało czasu, na czym się skupić? Nie widzi dokładnie zmarszczek wokół jej zmęczonych oczu. Chyba dziś mocniej zakręciła włosy. Z powodu krótkiego czasu musi zapamiętać jak najwięcej szczegółów, choć zna ją już prawie na pamięć. Pije. Parę kropli spadło na jej turkusową bluzę od dresu. Dlaczego to ją tak rozłościło? Czy coś się stało? Wstaje. Powoli odchodzi. No nic. Ma szansę jeszcze jutro, tymczasem zajmie się drzewami na obrazie, może dopracuje światłocień, kupi bułki i wróci do domu.
. . .
Biegła z całych sił i zastanawiała się, co zrobić dzieciom na śniadanie, zastanawiała się czy zdąży na wywiadówkę do Bartusia. Uśmiechnęła się, przypominając sobie jak wczoraj dzieciaki się droczyły. Zastanawia się czy wygląda atrakcyjnej po wizycie u fryzjera. Wiedziała, że w końcu pomyśli o nim. Łza spadła na pokrytą kamyczkami alejkę. Dlaczego ostatnio on się tak dziwnie zachowuje? Czy już jej nie kocha, może już mu się nie podoba, a może naprawdę chodzi tylko o problemy w firmie. Nigdy nie musiała oszczędzać, a teraz musi nawet z powodu ceny kupować inny sok. Czy naprawdę muszą wyprowadzać się z domu? Zmęczona usiadła na ławce, zamknęła oczy, kochała taką pogodę, chciała nie myśleć o niczym, napiła się soku i kolejny raz pomyślała, jaka cholerna z niej niezdara.
. . .
Obudziło ja uczucie niepokoju, poczuła coś wilgotnego na policzku. Szybko zerwała się z łóżka zrzucając na ziemię Kudłatego. Pośpiesznie wymawiając przepraszam i obiecując kocie przysmaki pogłaskała go po brodzie. Zaspała. Miała nadzieję, że jeszcze zdąży, ubierając skarpety nie do pary, w biegu łapiąc paletę i podobrazie, czym prędzej ruszyła w to samo miejsce, co zawsze. Ona już tam była. Siedziała na ławce, jeszcze bardziej zamyślona, cała swoja uwagę skupiając na etykiecie z soku. Pusty wzrok, z pewnością jej nie czytała. Może powinna do niej podejść? Poprosić, aby dała jej trochę więcej czasu niż tylko dziesięć minut dziennie. Powiedziałaby, że jest pierwszą i być może ostatnią osobą, którą postanowiła namalować. Tak bardzo chciała skończyć ten obraz, ujmując każdy szczegół, co uniemożliwiała odległość i krótki czas. Nie potrafiła dokładnie zapamiętać. Gdyby tak poprosiła o pół godziny, o piętnaście minut. Znowu niezauważona zajęła małą powierzchnię niedaleko ławki. Skupiając się na grzywce i odpowiednich odcieniach na palecie zastanawiała się czy jest to już obsesja.
. . .
Nie mogła spać. Wstała jeszcze wcześniej niż zwykle. Nawet nie miała ochoty biegać. Po cichutku wyszła z domu, Rozmyślała nad tym co zrobi, jak będzie wyglądało jej życie. W głowie huczały tylko słowa jej męża, które wypowiadał podczas wczorajszej awantury. Dlaczego miałaby zrezygnować ze wszystkiego tylko przez parę błędów popełnionych przez niego? Co będzie z dziećmi? Jak to przyjmą? Monotonia dnia coraz bardziej ją dobijała. Bezmyślnie usiadła na ławce, po cichu sobie ubliżając.
. . .
Zapowiadał się piękny dzień. Obudziły ja promienie słońca przedostające się przez pomarańczowe haftowane zasłony. Postanowiła, że dziś jej o wszystkim opowie. Była pewna, że coś niezwykłego je łączy. Piękna kobieta z obrazu była jej tak bliska jak nikt dotąd w jej życiu. Musiała się z nią podzielić swoimi spostrzeżeniami. Tym na przykład, że gdy intensywnie rozmyśla jedna brew w nieznacznym stopniu unosi się, o tym, że gdy świeci słońce jej piegi stają się bardziej wyraźne, ze zdecydowanie ładniej jest jej w spiętych włosach. Dziś prosząc ją o pomoc i poświęcenie odrobiny czasu dokończy obraz. Obładowana, w kolorowym palcie, coś nucąc pod nosem ruszyła w stronę parku. Miała jeszcze chwilkę. Całkowicie przygotowana, czekała, aż spóźniona w końcu się pojawi. Nerwowo obgryzając pędzel spoglądała to w prawą to lewą stronę, chociaż ona zawsze nadchodziła z lewej. Jest. Nie ma dziś ze sobą soku. Spuchnięte oczy świadczą o nieprzespanej nocy. Wiedziała, że musi do niej podejść, że to jedyna okazja, że potem się już nie odważy. Dzwoni do niej telefon. Odbiera.
. . .
Zapomniała soku. To nic. Kupi go wracając do domu. Musi iść do znajomego lekarza, bo dzieci się przeziębiły. To wszystko przez te przeciągi i przeprowadzkę. Dziś zostały do przewiezienia ostatnie pudła. Dom jest już całkiem pusty. Ich dom. Nie może uwierzyć w zapewnienia swojego męża, że wszystko się ułoży i będzie dobrze. Nie wierzy już w nic. Nie może jej obiecać tak jak dzieciom, że tam jest większa piaskownica. Wiedząc, że będzie powracała do tego miejsca w myślach możliwe, że po raz ostatni usiadła na swojej ławce. Chciała ostatni raz zamknąć oczy i poczuć zapach niedaleko kwitnącego bzu. Niestety uniemożliwiła jej to dzwoniąca komórka. W myślach klnąc na siebie, że niepotrzebnie zabierała telefon, odebrała. Zaraz podjedzie pod dom samochód dostawczy. Otarła łzy, wstała i po raz ostatni ruszyła alejką.
. . .
Codziennie budziła się spoglądając na niedokończony obraz. Łudziła się, że kobieta na ławce jeszcze się pojawi. To dla niej w dalszym ciągu wstawała rano i chodziła do parku. Z dnia na dzień pozbawiając się złudzeń. Już przestała wymyślać sobie, że zaprzepaściła szanse. Znów malowała ławkę, czasem bardziej skupiając się na krzaczku rosnącym koło niej, czasem na przepełnionych koszu na śmieci. Przychodzenie w to miejsce już nie sprawiało jej tyle przyjemności co kiedyś. Mijały tygodnie i przestawała wierzyć w to, że jeszcze kiedykolwiek ujrzy kobietę w dresie z sokiem marchewkowym. Pewnego dnia, gdy po południu wyszła na spacer trzymając na rękach grubego kota zauważyła siedzącego na ławce, pogrążonego w zapisywaniu kartek mężczyznę. Przez głowę przemknęła jej pewna myśl. Może tym razem się uda. Na drugi dzień znowu tam był, pochłaniał wielkiego hamburgera. Krople tłuszczu spadały na jego gruby zeszyt. Nie przejmował się tym. Widocznie była to praca na brudno. Następnego dnia, nie wierząc w to, że znów go spotka wzięła ze sobą płótno i farby. Był. Siedząc po turecku bazgrał w zeszycie, następnie wyrywał kartki, zwijał je w kulki i wyrzucał do kosza. Uśmiechnęła się delikatnie malując kontur jego podłużnej twarzy, skupiając się na dużych śmiejących oczach i prostokątnych okularach, jutro poświeci się reszcie. Śmiała się sama do siebie widząc jak stropiony przejmuje się każda wyrzucona do kosza kartką. Ma ładne dłonie, wysokie czoło i sama przed sobą wstydziła się przyznać, że jej się podoba. Ma zdecydowanie więcej czasu na jego namalowanie, spędza w parku każde popołudnie-chyba lubi tu pracować. To będzie trudne zadanie, mężczyzna co dzień wygląda inaczej, zmienia pozycje, wbrew pozorom ciężko jest mu usiedzieć w jednym miejscu. Jedyną nie zmienną rzeczą jest jego gruby zeszyt i czerwony długopis. Postanowiła, ze tym razem dokończy obraz.
. . .
Po przeprowadzce długo szukał miejsca, w którym mógłby spokojnie tworzyć i w spokoju pisać felietony do gazety, w której pracuje. Cztery ściany przytłaczały go, irytował sąsiad grający na flecie, męczyło światło lampki odbijające się w ciemnym mieszkaniu. Po długim okresie znalazł to miejsce, oaza spokoju. Miejsce, do którego po pewnym czasie ciągnęło go już nie tylko ze względu na cisze i spokój czy piękno otaczającego parku. Zauważył ją już pierwszego dnia. Trudno jej nie zauważyć. Następnie zaintrygowała go przynosząc ze sobą sztalugę i farby. Czy ona go malowała? Czy to z niego tak pięknie się śmiała? Chodził tam codziennie, odmawiał kolegom, gdy zapraszali go na piwo, tłumacząc się nawałem pracy. Choć artykuły pisał po nocach, choć zjadał niezdrowe jedzenie chcąc o tej samej porze chodzić do parku, choć i tak tam nie potrafił się na niczym skupić, bywał tam codziennie. Już tylko dla niej, uroczej malarki, która beztrosko na płótnie malowała każdy szczegół, licząc na to, że pewnego dnia odważy się, podejdzie do niej i zapyta, co ją tak śmieszy w jego wyglądzie.
ratings: very good / very good
Kilka literówek,sporo błędów interpunkcyjnych. "Nie zerwaną" jest osobno, a moim zdaniem, winno być razem - "niezerwaną".
ratings: perfect / excellent
Niech reszta może pozostanie dziełem wyobraźni Czytelników