Go to commentsArs amandi
Text 1 of 1 from volume: Ars amandi
Author
Genreadventure
Formprose
Date added2011-10-23
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views3026

Ars amandi

I EXORDIUM

Wszystko zaczęło się dawno temu. Jeszcze jak byłam małą dziewczynką, marzyłam o archeologii. Te przygody, tajemnice, odkrywanie nieznanych rzeczy… To wszystko jest takie… ciekawe. Postanowiłam, że będę archeologiem, żeby nie wiem co miało się stać i wydarzyć. Nie wiedziałam tylko, że początki nadejdą tak szybko.

Razem z siostrą pojechałyśmy na wieś do babci. Oczywiście przyjechało też nasze kuzynostwo – Marta, Mateusz i Adam. Dziewczyny zajęły się sobą, a ja z kuzynami, niewiele myśląc, poszliśmy na spacer. Chodziliśmy cały dzień po polach i torfach, śmiejąc się przy tym tak, że policzki i brzuchy nas bolały. Na torfach znaleźliśmy całkiem miłą polankę, na którą aby się dostać, trzeba było pokonać strumyk. Wyglądał on tak niepozornie i łagodnie, że zdecydowaliśmy się przejść. Przeliczyliśmy się… Wpadliśmy po pas w wodę. Ale było warto. Zielona polanka, kwiatki, motylki i najlepsze… ten zachód słońca! To było coś niesamowitego! Aż żałowałam, że nie wzięłam aparatu. Zawołałam chłopaków, żebyśmy wracali. Kiedy doszliśmy do domu, weszliśmy do piwnicy. Po prostu pić nam się chciało, a tam babcia ma najlepsze soki na świecie.

- Kaśka, który sok bierzemy? Mam tu jagodowy, malinowy, jabłkowy – zapytał Adam.

- A jak myślisz? Bierz malinowy. Do herbaty będzie – odpowiedziałam i już zamierzałam wyjść z piwnicy, kiedy Mateusz zawołał.

- Ej, zobaczcie. Co to jest? – Mateusz zawsze musi wejść tam, gdzie nikt inny by nie wszedł i dlatego często pakował się w tarapaty. Teraz wszedł za starą zasłonę, bo chciał sprawdzić, co tam jest. Znalazł stary obraz. Przedstawiał jakiś zamek na pagórku i jezioro.

- Kurcze, jaki fajny -  powiedziałam i oparłam się o ramę. Nagle obraz się przesunął, a ja przewróciłam się. Za nim była mała wnęka, a w niej małe zawiniątko. Był to kawałeczek papieru zwinięty w rulon. Odwinęłam go, a tam widniał napis:

„Pedibus quinquaginta ad aquilonem, decem ad orientem.”


- No i co teraz? Nie wiem jak wy, ale ja nie znam łaciny, więc bierzmy ten sok i chodźmy już, dobrze?

- Oj Adam, weź się wyluzuj. Jaki ty masz tutaj problem? Bo ja nie widzę żadnego – wyciągnęłam telefon i zrobiłam zdjęcie napisu. – Teraz pójdziemy na górę i sprawdzimy, co to znaczy.

- A jak to sprawdzisz?

- Internet kochany. Tam znajdziesz wszystko.

W pokoju wzięłam laptop, żeby użyć tłumacza internetowego. Szybko znalazłam to, czego szukałam. Wpisałam zdanie ze zdjęcia, które zrobiłam i od razu wyskoczyło tłumaczenie.

- Proszę bardzo. Mówcie mi „mistrzu”. Chodzi tu o to, że mamy iść pięćdziesiąt stóp na północ i dziesięć na wschód.

- A po co? – nie zdziwiłam się, kiedy zadał to pytanie Adam. On zawsze wolał posiedzieć sobie spokojnie albo pospacerować, podczas gdy ja z Mateuszem biegaliśmy i sprawdzaliśmy każdy kąt podwórka.

- Wyluzuj. A co ci szkodzi iść zobaczyć co tam jest? Adaś proszę cię… To jest szansa żebym rozpoczęła swoją karierę archeologiczną. Chcesz mnie tego pozbawić?  No pomyśl. No bo co się może stać?

- Dobra, dobra. Z tobą to ja nigdy nie będę miał spokoju. Najszybciej to na emeryturze.

Nie wiedziałam dokładnie, od czego zacząć. Miło by było, gdyby ten Ktoś się określił i powiedział skąd mamy ruszyć , a najlepiej to żeby był z nami. Ale Ktosia nie było i musieliśmy radzić sobie sami. A może to i lepiej. Skoro mam przyuczać się do przyszłego zawodu, to muszę być samodzielna. Wyszliśmy więc przed dom i stanęliśmy przy ścianie, gdzie mniej więcej wisi obraz.

- No i teraz co zrobisz? Wiesz, w którą stronę jest północ?

- Jeszcze nie, ale się zaraz dowiem. Oj Adam nie ciskaj się. Mateusz powiedz mu coś.

- Coś. Może być?

- Bardzo śmieszne. Zabawne – roześmialiśmy się, a ja poszłam poszukać patyka. Wróciłam do chłopaków i wbiłam go przed nimi.

- Mateusz, która godzina?

- Czwarta.

- Równo?

- Tak. A czemu się pytasz?

- Wykorzystamy zegarek. Oczywiście nie będzie to w stu procentach dokładne, ale tak mniej więcej. Cień patyka pokazuje nam godzinę czwartą. Teraz trzeba poprowadzić linię i podzielić ten obszar na równe części. Linia, która pokaże nam godzinę dwunastą, automatycznie pokaże nam północ. To w takim skrócie. I to samo zrobimy, jak będziemy szukać wschodu, tylko zamiast dwunastej poszukamy trzeciej.

- No, na to nie wpadłem. To dawaj szybko, bo zaraz słońce się przemieści i całą figę znajdziemy – rozochocił się Mateusz. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Robiliśmy wszystko na „oko” i była duża szansa, że się nie uda i nie znajdziemy nic, ale w tym momencie liczyła się zabawa i swojego rodzaju przygoda. Poszliśmy na północ pięćdziesiąt stóp, a następnie na wschód dziesięć stóp. Stanęliśmy w szczerym polu, na którym nie było nic dookoła oprócz wielkiego kamienia, który był przed nami. Nie musieliśmy rozmawiać. Zrozumieliśmy się bez słów. Podeszliśmy i z całych sił próbowaliśmy przesunąć kamień. Nie było to takie proste, ponieważ nie był on lekki, ale w końcu daliśmy radę i przetoczyliśmy go na bok. Pod głazem znaleźliśmy tylko dołek, który zrobił się pewnie od ciężaru głazu.

- No nic. Trudno. Skarbu to my chyba nie znaleźliśmy, ale fajnie było, co nie? Chłopaki, no nie patrzcie tak na mnie. Wiem, że wyciągnęłam was, ale wyluzujcie. Tak coś czuję, że nasza przygoda się jeszcze nie skończyła – powiedziałam zadowolona, uśmiechając się przy tym od siódemki do siódemki.

- Tak? A co chcesz jeszcze szukać?  Kaśka, chodź już do domu. I tak nic już tu po nas.

- Ale, wiecie co. Psujecie całą zabawę – powiedziałam i weszłam w to miejsce, gdzie jeszcze niedawno stał głaz. Długo nie stałam, ponieważ ziemia nagle osunęła się leciutko w dół.

- Chłopaki, zobaczcie! A mówiłam, że zabawy ciąg dalszy? Coś tutaj musi być. Pomóżcie mi to odkopać – nie czekając już na menów, rzuciłam się do odkopywania. Kuzyni po chwili zdecydowali się mi pomóc. Odkopaliśmy małe pudełeczko. Na szczęście nie było ono zamknięte na klucz, bo wtedy trzeba było by je połamać, żeby dostać się do środka. W pudełku znaleźliśmy całkiem ciekawą rzecz, a był to…



II ALIQUID NOVI

- Ooo… Ładne to jest – nie wiedziałam, kto to powiedział. Byłam zapatrzona w nasze znalezisko. Był to malutki, srebrny chyba kluczyk, który był zarazem łyżeczką. Nie wiem, po co komu takie połączenie, ale to było śliczne. Te wzory, te zdobienia… Cudo! Do tego był też taki sam rulonik papieru.

- Kolejna wskazówka. Rozwiń to szybko i zobacz – Mateusz aż cały unosił się z tego wszystkiego. To nie był zwykły kawałek metalu znaleziony przypadkiem. Sami do tego doszliśmy, posługując się tym, co mamy -  wskazówkami i swoimi pomysłami. A teraz możemy dojść jeszcze dalej i to było najlepsze. Na papierze był napis:

„Battle vestigia relinquit. Respice melius.”


- Lecimy do domu sprawdzić, co to znaczy – zawołałam i pobiegliśmy. Tak samo jak poprzednio wpisałam frazę do tłumacza, tylko tym razem wzięliśmy papier z sobą.

- Eeee… Chłopaki, czy tutaj była jakaś bitwa?

- Była – odezwał się w końcu Adam. – Była, ale nikt o tym nie wspomina. Mało znana. Dokładnie nie wiem, o co chodzi, ale kiedy była bitwa pod Grunwaldem, wojska idące pod Grunwald napadły wioskę. Poszło szybko. Tylko ograbili. Nie wiem, z czego, ale tak mówi legenda.

- Aha, to tylko legenda tak?

- Oj Mateusz, każda legenda ma trochę prawdy. A czy wiadomo, gdzie dokładnie się bili czy okradali? – ostatnie zdanie skierowałam już do Adama. Byłam pod wrażeniem, że mój kuzyn orientuje się w historii czy legendach swoich rodzinnych terenów.

- Nigdy nie zgadniecie, gdzie to było. O tam – powiedział i wskazał ręką nasze… torfy. Tam, gdzie od najmłodszych lat  bawiliśmy się, kiedyś była stoczona bitwa. To znaczy tak mówi legenda, ale zawsze coś. Spisałam treść kartki po polsku i pobiegliśmy na torfy.

- Musimy znaleźć jakiś wysoki punkt. Da się wejść na tamtą wieżyczkę? – wskazałam starą wieżę, do której nigdy nawet nie podchodziliśmy, bo baliśmy się, a teraz wymyśliłam, żeby na nią wejść.

- A po co ci tamta wieża? Co ty od niej chcesz?

- No jak to co? A.. bo ja wam nie przeczytałam całości tekstu. Tak mniej więcej to on brzmi tak, że bitwa zostawiła swoje ślady i najlepiej patrzeć z góry. Dlatego pytam się, czy można tam jakoś się dostać.

- Pewnie tak. Tylko trzeba iść i się dowiedzieć – powiedział Mateusz i - niewiele myśląc -ruszyliśmy w jej stronę. Nie było to daleko, ale całą drogę zastanawiałam się o jakie ślady chodzi. I jak zauważymy, że to chodzi właśnie o to. Wieża nie była duża. Była za to ogrodzona, ale to nie stanowiło dla nas żadnego problemu. Przeskoczyliśmy i już byliśmy po drugiej stronie. Była to wieżyczka widokowa, więc można było wejść bez problemu. Tylko te schody… Stare, nierówne, łatwo można było się poślizgnąć. Kiedy dotarliśmy na sam szczyt, pierwsze - co zauważyliśmy - to powalająco piękny widok. Z tej perspektywy nasze torfy wyglądały inaczej. O wiele lepiej. Widać, jak strumyk wije się i te krzewy, które tak go zdobiły…  coś pięknego…  Tylko mieliśmy mały problem… nie wiedzieliśmy, czego szukać. Znowu ten Ktoś się nie określił… Jedyne, co zauważyliśmy, to był chyba jakiś pomnik, którego wcześniej nie widzieliśmy..

- To jest jedyna rzecz, jaką mamy.. Idziemy? – zapytałam. – Zaszliśmy już daleko i nie mamy nic do stracenia…

- Może nie mamy, ale ciemno się zaczyna robić… Babcia pewnie zastanawia się, gdzie jesteśmy. Powinniśmy wracać do domu. Jutro też jest dzień i przyjdziemy tu – niestety Adam miał rację. Zeszliśmy z wieży i ruszyliśmy do domu. Jutro też jest dzień i na pewno tu wrócimy.


III CONTINUARE


Wczoraj wróciliśmy późno do domu. Rano wstałam, szybko doprowadziłam się do porządku, zbudziłam Adama i Mateusza i zrobiłam śniadanie. Chłopaki byli marudni, że tak wcześnie zerwałam ich z łóżka, ale powiedziałam krótko i zwięźle, że obiecali mi, że wrócimy na torfy dzisiaj i musimy się teraz szybko uwinąć, bo inaczej znowu będziemy mieli mało czasu. Kuzyni zebrali się i po chwili wszyscy byliśmy gotowi do dalszej części naszej przygody. Ja spakowałam najbardziej potrzebne rzeczy, narobiłam kanapek i zadbałam o picie. Niedługo po tym byliśmy już na torfach i ruszyliśmy w poszukiwaniu nieznanego pomnika. Kiedy doszliśmy na miejsce, okazało się, że to żaden pomnik, tylko fontanna. Stara fontanna z szarego kamienia, już trochę zarośnięta. Przedstawiała wróżkę. To było trochę dziwne, ale nie zastanawialiśmy się nad tym długo i zaczęliśmy przeszukiwać krok po kroku, centymetr po centymetrze całą fontannę w celu znalezienia jakiegoś znaku. Wróżka trzymała w ręku coś na styl trąbki, na której był napis „Ars amandi”.

- Co to może być? Kurcze, i teraz będziemy tak biegać za każdym razem do domu sprawdzać co znaczy każdy napis? – zapytał Mateusz pełen zrezygnowania.

- Nie ma takiej opcji. Otóż moi drodzy, pomyślałam o tym. Wzięłam iPhone’a. Jak złapię zasięg, to bez problemu sprawdzimy, co oznacza ten napis. Ja poszukam zasięgu, a wy dalej przeszukujcie – po czym zaczęłam spacerować, żeby znaleźć miejsce z jak najlepszym sygnałem. Przez ten czas moi chłopcy znaleźli jeszcze jeden napis:

„Respice in profundo terrae qui screens”


- Dobrze, zaraz się dowiemy, co mamy robić dalej – wpisałam pierwsze zdanie i co mi wyskoczyło? „Sztuka kochania”. - Ten napis na pewno nam nie pomoże. Czy oprócz tego znaleźliście może coś jeszcze?

- Nie. Tylko to. Ale sprawdzaj – odezwał się Adam.

- No już. Hmm. Trochę dziwne. Mamy zajrzeć do ziemi, którą ona przysłania. Da się to przesunąć?

- Heh.. A co, myślisz, że uda ci się zrobić jak z tamtym głazem? – i tak rozkręciła się kłótnia między mną a Mateuszem, podczas której Adam znalazł coś, co nam mogło pomóc.

- Już wiem, po co był ten kluczyk, który znaleźliśmy. Zobaczcie – w fontannie, tuż obok rączki naszej wróżki, był mały otwór, który pasowałby jak ulał do naszego kluczyka. Dobrze, że pamiętałam o tym, żeby go wziąć. Użyliśmy więc nasze znalezisko i… nie stało się nic.

- No jak to!? – krzyknął Mateusz i zaczął szarpać wróżkę. Nieoczekiwanie przesunęła się i ukazała nam się dziura w ziemi, w którą wpadł Mateusz.

- Nic ci nie jest? Powiedz coś -  przestraszyliśmy się z Adamem nie na żarty.

- Coś. W porządku. Chodźcie, tu są schody i gdzieś to prowadzi – posłusznie zeszliśmy na dół i zobaczyliśmy jakby wielką jaskinię i korytarz. Ruszyłam w jego stronę.

- Czekaj! Co ty robisz? – od razu zareagował Adam.

- Już i tak dużo zrobiliśmy, to dlaczego mielibyśmy nie zrobić więcej?

W tunelu było ciemno. Ledwo widziałam zarysy postaci chłopaków. Długo szliśmy przed siebie. Zgłodnieliśmy, więc postanowiliśmy zrobić sobie małą przerwę i zjeść, po czym ruszyliśmy dalej. Po dłuższej chwili zauważyliśmy, że tunel się kończy. Wyszliśmy w miejscu, gdzie było dużo starych pomników. Na środku stała budowla, do której weszliśmy. W centrum czekała na nas niespodzianka. To była ogromna złota korona. Sądząc po napisach, należała do samego Jagiełły. Nie mam pojęcia, skąd się tam znalazła, ale bez wątpienia robiła wrażenie. Ruszyliśmy po nią. Byłam z siebie taka dumna, że udało mi się zrealizować moje marzenie a zarazem postanowienie. To było dla mnie bardzo ważne. Z zadumania wyrwał mnie krzyk Mateusza. Zobaczyłam, że wpadł w sidła. Ale nie to było najgorsze. Nikt nie wpadł na ten pomysł, że przecież takie bogactwo (bo pewnie więcej tego było) musi być jakoś zabezpieczone. Nagle zerwał się wiatr i usłyszeliśmy jakieś ryki jakby dzikie zwierzęta zostały spuszczone z łańcuchów. Dużo się nie myliliśmy. Z daleka zobaczyliśmy jakieś stworzenia. Nie wiem, co to było, bo w tym momencie skupiliśmy się na tym, żeby uwolnić Mateusza. Robiliśmy to zbyt powoli. Kiedy zaczęliśmy uciekać, było już trochę późno. Chowaliśmy się,  gdzie się dało. Przez chwilę zrobiło się cicho. Serce waliło mi, jak nie wiem co. W końcu nadszedł ten moment, którego się bałam. Stworzonka nas zauważyły i zaczęły do nas biec. Nie było takiej możliwości, żeby uciekać do domu. Biegliśmy po prostu przed siebie. Krzyczeliśmy coś, ale nikt nie mógł nic zrozumieć. W końcu złapany został Mateusz.

- Mateusz!! Adam pomóż!! – krzyczałam.


IV QUID DEINDE?


- Aaaaa!!! – zerwałam się. Coś mi nie pasowało. Byłam… u siebie w pokoju! Nagle wbiegła mama.

- Co się stało? Czemu krzyczałaś? – i dopiero zrozumiałam, co się stało. Cała ta moja archeologiczna przygoda to był sen! Przyśniło mi się.

- Nie, nic. Wszystko w porządku mamo – odpowiedziałam. Kiedy mama wyszła, zrobiło mi się trochę żal, że to wszystko to był tylko sen, że to tylko moja wyobraźnia. Ale jeszcze kiedyś w przyszłości coś znajdę, żeby nie wiem co. To jest dopiero sztuka kochania.  Na wszelki wypadek sprawdziłam pod poduszką, czy nic tam nie ma. Tak tylko, aby się upewnić, po czym się roześmiałam.

- Adam? Mateusz? Przecież ja nawet nie mam takich kuzynów!






Ars amandi – sztuka kochania

Exordium – wstęp

Aliquid novi – coś nowego

Continuare – ciąg dalszy nastąpi

Quid deinde? – i co dalej?

  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Z jakiego języka te słowa wytłumaczone na dole ? Czy to łacina ?
© 2010-2016 by Creative Media