Author | |
Genre | horror / thriller |
Form | prose |
Date added | 2010-11-28 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2971 |
Noc. Dookoła panuje złowroga cisza. W powietrzu unosi się dziwny, mdlący zapach. Wykrzywiam twarz w odruchu obrzydzenia. Moim ciałem wstrząsa fala dreszczy. Do gardła podchodzi mi cały posiłek, jaki zjadłem dwie, może trzy godziny temu. To miejsce napawa mnie przerażeniem. Chcę uciec stąd jak najdalej, ale jednocześnie czuję dziwne podekscytowanie takie, jakie towarzyszy bohaterom horrorów, którzy pchani zwykłą ludzką ciekawością, nieświadomie zmierzają wprost w łapska krwiożerczej bestii.
Teraz widz na mój widok najprawdopodobniej, siedząc na kanapie przed telewizorem, ściskałby mocno poduszkę w rękach i szeptał cichutko:
– Nie idź tam... Nie idź tam... Uciekaj...
Ja jednak, podobnie jak wszystkie potencjalne ofiary, powstrzymuję lęk i wciąż, powoli brnę naprzód. Przede mną długi ciemny korytarz. Jedynie na samym jego końcu widać światło wydostające się z pomieszczenia po prawej stronie. Co tam jest?
Serce łomocze mi w piersiach. Rozpościeram szeroko ramiona i całym ciałem przylegam do ściany po tej samej stronie tak, by w razie czego nie być za bardzo widocznym. Nieustannie przesuwam się do przodu.
Przed sobą, na przeciwległej ścianie widzę ogromne cienie jakichś... Osób? Właściwie, to nie wiem, czy są to ludzie. Mają zbyt kwadratowe kształty. Nie widzę nawet ich nóg. Ich ciała przypominają wielkie graniastosłupy z osadzonymi na nich małymi główkami. Od czasu do czasu przemieszczają się, albo pochylają nad czymś, ale nie wiem nad czym.
Krzyk! Przeraźliwy krzyk wdziera się na korytarz i dociera do bębenków moich uszu. Odruchowo przysłaniam je rękoma. Przymykam oczy.
– Jezu – myślę. – Jakie stworzenie jest w stanie wydać tak przeraźliwy jęk?
Przypominało to skowyt bitego kijem psa połączony ze skomleniem jakiegoś dużego dzikiego zwierzęcia, które nieopatrznie włożyło łapę we wnyki zastawione przez kłusowników.
Teraz znów panuje cisza, ale jakiś wewnętrzny głos podpowiada mi, że to nie koniec. Coś tam się dzieje... coś niedobrego, a ja muszę tam iść. Nie wiem tylko, czy starczy mi sił i odwagi, żeby zmierzyć się z tym, co zobaczę.
Pod prawą dłonią wyczuwam koniec ściany. Można śmiało powiedzieć, że „zło czyha tuż za rogiem”. Staram się uspokoić oddech. Moje wdechy stają się długie i w miarę równomierne. Nabieram coraz więcej powietrza, a to sprawia, że do mózgu dociera zbyt duża ilość tlenu. Jeśli zaraz się to nie zmieni, to padnę tu na podłogę jak długi, a wtedy... Czy wtedy mnie też zaciągną tam... do środka?
– Uspokój się! – nakazuję sobie w myślach. – Policz do trzech i zajrzyj tam! No już!
Zrobię to i co wtedy? Czy jestem gotowy na to, co zobaczę? Mimo tego, jakby wbrew sobie odliczam:
– Raz...
Czytałem kiedyś o eksperymentach jakie przeprowadza się na zwierzętach i o tym jak muszą cierpieć poddawane wszelkim rozmyślnym torturom. Są skazane na ból, który towarzyszy im aż do śmierci, przynoszącej wreszcie ukojenie.
– Dwa...
Takie eksperymenty przeprowadza się w legalnych laboratoriach. Czy i tu trafiłem na jedno z nich? Czy to możliwe?
– Trzy...
Wychylam się zza ściany, ale w tym samym momencie, do mych uszu dolatuje ten sam co poprzednio jęk. Teraz jednak jest znacznie donośniejszy i jeszcze bardziej przerażający.
Zbielałe palce zaciskam na rogu ściany. Wprost nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Kolana uginają się pod ciężarem mojego niemalże bezwładnego już ciała. Resztkami sił staram się przytrzymywać ściany. Nikt, zapewniam nikt nie może być przygotowany na tak przerażający widok.
W niewielkiej, ale dobrze oświetlonej sali trzy osoby dokonują makabrycznej zbrodni. Która to już z kolei? Tego pewnie nikt nie zliczy. Wszyscy mają pozakrywane twarze tak, by przez niewielkie szparki było widać tylko ich oczy. Może boją się, by ofiara nie rozpoznała katów – niepotrzebnie, bo żadne stworzenie nie jest w stanie przeżyć takich okrucieństw, jakich oni tu dokonują., a może sami przed sobą wstydzą się, że są sprawcami tak niegodziwych czynów.
Mimo maskującego ubioru bez problemu rozpoznaję wśród stojącej trójki jednego mężczyznę i dwie kobiety. Kobiety... te delikatne istoty... Kto by pomyślał, że są zdolne do pastwienia się nad – o zgrozo – inną kobietą.
Widzę ją. Jest młoda. Kiedyś pewnie była nawet ładna. Teraz zaś jej twarz jest wykrzywiona w grymasie bólu, a czoło pokryte kroplami potu, które po osiągnięciu maksymalnych rozmiarów ściekają po policzkach na szyję i piersi. Jest cała naga. Jej nogi są przywiązane do metalowego stołu skórzanymi pasami tak, by nie wyrywała się i nie kopała swych oprawców, podczas gdy oni będą się nad nią znęcać.
Stoję tak i nie mogę się ruszyć. Nienawidzę siebie za to. Pozwalam, by na moich oczach trójka barbarzyńców dawała popis swym rzeźnickim umiejętnościom.
Właśnie obserwuję, jak mężczyzna sięga po przyszykowany wcześniej przedmiot – ni to skalpel ni to nożyce. Ustawia się plecami do mnie.
– Nienawidzę was! Słyszycie? Nienawidzę was wszystkich!
Wykrzyczane przez katowaną kobietę słowa wdzierają się do mojej głowy. Jestem zwykłym tchórzem, podłym gadem. Wiem, że są skierowane również do mnie. Na pewno mnie widzi. Jak mogę jej to robić? Choć bezpośrednio nie wyrządzam jej krzywdy, to jednak nic nie robię żeby jej pomóc.
Widzę, jak jej ciało przeszywa ból. Na rękach (teraz dopiero zauważam, że i one są przypięte pasami) żyły są napięte do granic możliwości. Dłonie co raz zaciskają się w pięść, po czym rozczapierzają szeroko. Wiem, że gdyby mogła zatopiłaby w nas wszystkich swe długie paznokcie.
Patrzy mi głęboko w oczy. Są pełne nienawiści i lęku.
– Zostawcie mnie! Ja już nie chcę!
W odpowiedzi zauważam jedynie, jak całej trójce nieznacznie zwężają się oczy. Uśmiechają się. Jakim prawem? Pewnie takim, że czerpią z tych krzyków i łez przyjemność. Są im niezbędne do życia jak woda.
– Uspokój się! Zaraz będzie po wszystkim – odzywa się stojący wciąż tyłem do mnie mężczyzna.
Jego ton jest stanowczy. Widać, że jest zdecydowany przeprowadzić ten rytuał od początku do końca. Nie odpuści. Nie teraz, gdy na podłogę spadają... krople krwi.
– Nieeeeee... – wyrywa się znów z gardła młodej dziewczyny.
Nikt nie odpowiada.
– Nie mam już siły... zostawcie mnie... ja nie chcę... nie chcę...
Cisza. Są zbyt przejęci rozżynaniem jej wnętrzości. Z jakim skupieniem obserwują te, już teraz, ogromne ilości krwi wypływające z wnętrza jej ciała. Obrzydliwość! Są gorsi niż zwierzęta, ale ja nie jestem lepszy od nich. O nie! Wciąż stoję w bezruchu. Wciąż czekam... tylko na co? Na koniec?
Niekończące się jęki... płacz... skomlenie... wycie... Teraz słychać je bez przerwy. Czy te głosy pozostaną w mej głowie? Czy będą mi towarzyszyć aż do śmierci? Czy będą moją dożywotnią pokutą za bierność w obliczu takich niegodziwości? Na te pytania poznam odpowiedź za parę lat... nie wcześniej.
– Jesteś taka silna! Tak jest dobrze!
To głos jednej z rzeźniczek. Widocznie młoda, zdrowa kobieta ma siłę znosić ten ból znacznie dłużej niż pozostałe. Tylko, czy tak jest faktycznie dobrze? Dla kogo? Na pewno nie dla niej samej, bo przecież musi przez to cierpieć dłużej niż inne.
Zatykam uszy rękoma i powoli osuwam się na kolana. Nie chcę już tego oglądać. Nie chcę już tego słuchać. Ile krwi z siebie wylała? Kiedy dadzą jej spokój?
Krzyki dziewczyny powoli ustają, ale krótką ciszę ucina inny zatrważający dźwięk. Jakieś bezlitosne plaśnięcie, jakby wymierzono komuś policzek i znów cisza. Jednak i tym razem nie trwa ona zbyt długo, bo o to, z czyjegoś gardła wydostaje się... nieco zniekształcony ni to płacz ni to charczenie. Ze łzami w oczach kulę się na podłodze, a twarz zasłaniam rękoma. Czy to możliwe? Czy naprawdę słyszę płacz dziecka? Naszego dziecka?
Cud narodzin...
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent