Author | |
Genre | prose poetry |
Form | prose |
Date added | 2018-04-14 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1821 |
Olga znalazła w sieci fotkę, opatrzoną dialogiem dziewczynki i chłopca:
- Czy będziesz kochał mnie jak dorosły?
- Nie, ja ciebie kocham naprawdę.
Paradoks zasiał zadumę - ot tak, bez powodu. Olga przypomniała sobie psa na leśnym parkingu – czarny, olbrzymi diabeł z zapadniętymi bokami, wielkim łbem, spod którego łypał na samochody. Współpasażerowie bali się wysiąść z auta, bo psisko wyglądało na bestię gotową do ataku. Olga, wysiadła, bo te zapadnięte boki, bo widać – głód. Wyjęła z bagażnika prowiant, który uchował się w podróży. Zawołała `Chodź!` i rzuciła – najpierw kanapkę. Pochłonął w mgnieniu oka i spojrzał w oczy. Rzuciła kawał żywieckiej – pies pobił rekord czasu w rozgryzaniu i przełykaniu. Nic więcej nie miała. Podszedł do niej powoli i oparł łeb o jej brzuch. Przytulił go i nie odrywał ślepiów od jej oczu. A ślepia były wielkie, bursztynowe i wwiercały się podddańczo i bałwochwalczo – jak oczy zafascynowanego dziecka. Nie chciał odejść, nie chciał oderwać łba. Ani tych bursztynowych, nawet, gdy samochód ruszył – bez niego. Widziała we wstecznym i mrugała, bo coś gryzło. Bez skutku.
Potem - w Święta przy stole – liczne grono rodzinne i mała Ania, która przekrzykując wszystkich nagle, bez związku, wypaliła – A ja ciocię Olgę kocham najbardziej ze wszystkich! Oczy dziewczynki wbiły się w Olgę w spontanicznym akcie wyrażania uczuć. Bez związku z okolicznością i wątkami snującymi się ponad stołem. Bez rozważania skutków w odbiorze dorosłych, nagle milcząco pochylonych nad talerzami.
A potem jeszcze staruszka w szpitalu – zdziecinniała i jak dziecko bezradna wobec choroby, która odebrała władzę nad umysłem i prawą stroną ciała; przykuła do łóżka i do zdania się na łaskę otaczającego świata. Nocami wygrzebywała kasztany z pampersa – ostatni odruch, który dawał jej złudzenie logicznego pozbywania się skutków... Rano, już po nakarmieniu przez Olgę, sprawną ręką sięgnęła do jej szafki – podzieliła herbatniki na trzy stosy i powiedziała: `Ten średni dla mnie, najmniejszy dla tamtej spod ściany, a ten największy, to dla pani, pani Olgo. Bo panią lubię!` Spojrzała radośnie, oczami dziecka, przemilczawszy powód, bez myśli o następstwach. Skutki były odczuwalne pod powiekami Olgi - szczypały.
I jeszcze rozpacz w oczach staruszki z sąsiedztwa, gdy jej kot udusił gołębia. I łzy – dziecięco bezradne. Bez względu na to co świat pomyśli o ich logice.
Potem ciąg innych oczu - było ich w głowie coraz więcej i więcej – układały się w szereg, w ciąg przyczyn, skutków i następstw, które wiodły w rewiry nieprzewidywalne, niczym logika dziecka. Dziecka, które śmieje się i płacze – szczerze, spontanicznie, nie bacząc na logiczne związki pomiędzy...
Olga zaczęła układać myśl, że miłość jest infantylna. I że czasami szczypie w oczy. I nie warto szukać powodu. I że bywa czasem bez związku, do którego trzeba by zdziecinnieć, aby dojrzeć.
.
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
Nie spodufalaj się z Befaną,
jeśli ją skrytykujesz, to cię zablokuje.
Jest taka możliwośc.
Ona jest gwiazdą tutaj.
A kwestie inne - ojtam, ojtam...
ratings: perfect / excellent
Dziekuje Ci za ten komentarz, bardzo serdecznie.
"Przewinęłam sceny" miłości rozmaitej - człowieka do człowieka, do wspomnianego upolowanego przez kota wróbla... itd...
Niemniej miłość kobiety i mężczyzny jest tą miłością, której rzeczywiście każdy pragnie. A że na cudzym nieszczęściu szczęścia się nie zbuduje - o tym było w rymowance z wyliczanką "kocha, lubi, szanuje".
Dziękuję i pozdrawiam. :)