Go to commentsReqiem
Text 2 of 35 from volume: Za krawędzią
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2018-05-05
Linguistic correctness
Text quality
Views1803


Zaw­sze masz trak­to­wać człowieka ja­ko cel sam w so­bie, a nie tyl­ko śro­dek do celu.

Immanuel Kant


Zimno dziś. Przeszywający, północny wiatr, połączony z zacinającym deszczośniegiem podkreśla porę roku. Gdzieś w dole huczy wściekle  groźnie stalowe morze. Taka końcówka grudnia, który odsłania niekonsekwencje i słabości człowieka. Źle ocieplonych głów, lichych ciał i przemrożonych uczuć, które nie wiadomo skąd się biorą, niemniej też mają prawo istnieć na tym głupim świecie.

Jakim prawem ja mam jakieś uczucia?

Wszystko przenika ten cholerny wiatr.

Rzadko się zdarza, że nie mam ochoty na spacer w małym kręgu utrzymanego jeszcze w miarę ogrodu, który jest moim obszarem tlenu. Nawet więc w taką pogodę ubieram  się w stare szaty kapiące od złota i idę.

Zawsze w tym kręgu. Znam już na pamięć każde drzewo - kręte korytarze pobrużdżonej kory, wśród których pracowicie przebiegają mrówki. Każdy kamień ścieżek - o na tym wystającym kawałku gnejsu o ciekawej, warstwowej strukturze (jak ludzki mózg) potknąłem się kiedyś i rozbiłem kolano. Popłynęła nawet krew. Prawdziwa.

W pokojach śmierdzi stęchlizną, ale tak się do tego przyzwyczaiłem, że nie mogę sobie wyobrazić życia na zewnątrz.

Zresztą „Zewnątrz” nie interesuje się już mną, a ja nim. Ludzie w powszechnym głosowaniu sieciowym zdecydowali o przeniesieniu mojej osoby do północnej Szkocji. Piękna rezydencja, którą oddałem, o powierzchni niespełna pół kilometra kwadratowego, naszpikowana arcydziełami ludzkiego talentu i geniuszu, miała posłużyć szczęśliwości powszechnej. Pewnie tak będzie. Powstanie muzeum z nieśmiertelnym MacDonaldem, kręgielnie, wirtualne seks - shopy, gdzie można wychędożyć niemal namacalnie każdą osobę. Wciskasz odpowiedni przycisk, wskazujesz nazwisko jakiejś celebrytki i strugi spermy płyną po ścianach. Wirtualne biura podróży, które zapewniają najprawdziwsze doznania safari, czy podróż przełomami Jangcy. Po co się wysilać w prawdziwej podróży, kiedy to jest na wyciągnięcie ręki i na miejscu?

A wszystko to w starożytnych murach stworzonych przez największych mistrzów poprzednich epok. Ale na to nikt już nie zwróci uwagi.

Mój urząd też okazał się takim starożytnym reliktem. Jestem tym samym, co te dzieła. Fajnie że są, ale już nikogo nie interesują.

Świat jest rządzony przez twory doskonałe. Stały się ludźmi, ale dużo lepszymi i wspaniale racjonalnymi. Niby dobrze. Ludzka władza zawsze była ułomna – a to kradła, a to opętana była żądzą posiadania pełnej kontroli nad innymi lub mordowała zawładnięta ideą.

Ta nie. Ta robi wszystko, aby uszczęśliwić. I jest perfekcyjna w swoim działaniu.

A przecież można to było przewidzieć. Mądrzy – wizjonerzy, futurologowie i pisarze - przestrzegali przed tym. Że zapatrzeni w swój hedonizm ludzie, kiedyś stworzą inteligencję i maszyny, które będą ich wyręczać. To w sumie nie jest takie złe. To postęp.

Prawdziwa tragedia zaczyna się, kiedy zaczynają wyręczać w myśleniu. Bo za tym idzie atrofia uczuć, wyższych potrzeb i krytycyzmu. Zamknięta w enklawach szczęścia ludzkość, utonęła w dobrobycie skwapliwie dostarczanym przez sztuczną inteligencję i jej mechanicznych wykonawców. Z czasem Ci wykonawcy otrzymywali coraz więcej biologii, aż stali się nie do odróżnienia od człowieka.

Nie, nie robili mu krzywdy. To najwyższy imperatyw maszyn. Ale jak one go rozumieją teraz?

Nie dostrzeżono ewolucji tych tworów. Momentu, w którym zaczęły myśleć samodzielnie.

I tworzyć własny system wartości. Niezauważalnie przejmowały kontrolę na ludzkimi umysłami, dostarczając im tego, czego najbardziej potrzebują te galaretowate płody – szczęścia i dobrobytu.

Och, oczywiście były grupy kontestujące ten stan rzeczy. Krzyczące z katedr uniwersyteckich i na rogach ulic. Mędrcy i plebejscy trybuni. Tworzyli grupy i sekty. Żyli w jakiejś chorej symbiozie dawnych idei i dzisiejszego stanu rzeczy. Korzystali z owoców pracy swoich mechanicznych sług, jednocześnie kwestionując ich potrzebę istnienia. Jeździli pięknymi modelami samochodów, jedli najwykwintniejsze potrawy przygotowane przez nich, jednocześnie wołając o powrót do starych czasów. Kiedy człowiek był też istotą cierpiącą, nieszczęśliwą, chorą i zakochaną. Idioci - jakby postęp dało się zatrzymać, kiedy kierunek został już zdeterminowany. Wytworzyli jakieś pomieszanie Diderotów, stoików, elementów tomizmu, mistyków z ideą współczesnego Szymona Słupnika.

Kompletna paranoja.

Ci byli troskliwie eliminowani. Dla dobra przytłaczającej większości, która przecież chciała być tylko szczęśliwa. Zamykani w szpitalach i poddawani czułej opiece farmakologicznej i biorezonansowej, wracali na łono społeczeństwa bezkonfliktowi i zadowoleni. I było coraz lepiej i spokojniej.

W dwa tysiące dziewięćdziesiątym roku wyszedł edykt o szczęśliwości powszechnej. Oczywiście napisany przez Najwyższą Inteligencję pracującą tylko dla dobra ludzkości. Każde takie prawo wymyślone przez maszynę wymagało kontrasygnaty człowieka, w tym wypadku Prezydenta Wszystkich. Tylko ten nie był już człowiekiem.

No i jakże nie podpisać?! Ludzie z natury są epikurejczykami, którzy mają gromadzić w sobie dobro i rozkosz. Więc nareszcie koniec z pracą, trudem, mozołem, pieniędzmi i wysiłkiem ich zdobywania. Wszystko dostajesz za nic.

Mądra maszyna wiedziała, że jej twórcy nie chcą być kolonią jednakowych mrówek. Każdy marzy by być lepszym od sąsiada. Mieć coś, czego on nie ma. Wypuszczano więc serie limitowanych dóbr, argumentując to ograniczonymi zasobami i możliwościami. I ludzie kombinowali. Jak to dostać? Jak mieć, a sąsiad nie? Zapisy, próby przekupstwa ludzi - maszyn rozdzielających (te dawały łatwo się przekupywać choćby obietnicą realizacji ich marzenia – dopuszczenia towarzyskiego do świata ludzi. Były bowiem już wystarczająco inteligentne, a jeszcze widocznie znaczone stygmatem pochodzenia), a w istocie wypełniały tajny rozkaz Najwyższej Inteligencji. Genialny rozkaz. Zatomizowano ludzi, dając im jednocześnie namiastkę indywidualności.

Szkoły stawały się powoli jakimiś hybrydami zabawy, uczenia rzeczy zbędnych, gloryfikujące postawy epikurejskie i fałszowaną powoli historię.

Baw się, żyj kolorowo i bezstresowo. To podprogowy przekaz, który wzmacniała obserwacja postaw rodziców.

I tak sobie ludzkość powoli umierała w dobrobycie i na własne życzenie...


- Proszę.

Wszedł mój sekretarz, Lodovicco. Stary człowiek – chociaż jego mi zostawili.

- Przyjechała ekipa naprawcza. Mam ich wpuścić?

- Niech czekają. Powiedz im, że jestem zajęty.

Skinął siwą głową i cicho zamknął drzwi.

- Jak przyjdą, zobaczą, że sam uszkodziłem moduł. Malutki chip wrośnięty pod obojczykiem. Wyciąłem go wczoraj, zagryzając wargi z bólu. Po co? Może jak człowiek, chciałem być przez chwilę wolny. I cierpiący. To podobno uszlachetnia.

Zajęczały szybki w witrażach. Setki lat północnego wiatru rozszczelniły ołowiane połączenia i teraz zimno wciska się podstępnie do komnaty.

Podszedłem do biurka i przez chwilę ważyłem w ręku pięknie oprawioną księgę. Oryginał Dell’infinito universo e mondi . Fascynujące. Maszyna potrzebuje danych, aby wyciągać wnioski, a tu białkowa galareta przewidziała tak wiele. Sama z siebie!

Podszedłem do kominka i wrzuciłem do ognia. Będzie cieplej. Tysiące myśli przeleciało już przez komin. Rozsypujące się zwoje papirusów, miękkie, welinowe strony i pożółkły papier. Pierwsze wydania Biblii, apokryfy, ukryte ewangelie, zakazane księgi. To już nikomu niepotrzebne.


...aż przyszedł mój poprzednik. Ludzie już od dawna nie interesowali się tym, co on reprezentował.

Ale miał cudne oczy Savonaroli i żar wiary męczenników ginących na arenach Rzymu.

Więc mówił: „Ludzie, macie wszystko i nie macie nic. Jesteście otoczeni masą pięknych przedmiotów, a wewnątrz was jest pustka kosmosu. Dobrobyt rozpieszcza, ale tylko myślenie i wiara popycha naprzód. Doskonali. Pozwala żyć jak na człowieka przystało. Popatrzcie co się stało z wielkimi imperiami starożytności. Dopóki ich mieszkańcy walczyli, cierpieli, zadowalając się kęsem chleba i wodą, byli wielcy i ekspansywni. Dopóki rzymianin Muncjusz Scevola wkładał rękę w ognisko, aby udowodnić swoją prawdomówność, byli wielkim narodem. A potem przychodził dobrobyt. Wino zamiast wody,pawie języczki zamiast spleśniałego chleba, piękne kobiety, cudne budowle i strumień złota. I zaczęli przejadać własną wielkość. Rozmieniać ją na drobne. Wynajmować żołnierzy, zamiast samemu walczyć.

I koniec imperium pod ciosami kolejnych, obcych Muncjuszów Scevoli. Barbarzyńców pijących wodę ze strumienia i jedzących stary chleb.`

Obudźcie się!

I usłyszano szum. Jakby podziemnej rzeki żłobiącej niestrudzenie swoje koryto pośród skał. Coś szeptano po domach, zakamarkach ulic, knajpach i wirtualnych burdelach. W oczach niektórych ludzi można było znów dostrzec myślenie.

Ale zauważyła to również wszechobecna NI. I zinterpretowała w jedynie możliwy sposób. Zagrożenie szczęścia.

I wszystko zaczęło ucichać. Powoli gasł płomyk myślenia w człowieczych źrenicach.

Ja wiem co się stało. Nie zastosowano żadnych represji (robotom nie wolno). Rozpylono w powietrzu, dodano do żywności hormony szczęścia z jakimiś dodatkami i wszystko wróciło do normy. Do szczęśliwości powszechnej.

I wtedy NI uznała, że nawet tak rachityczna instytucja jaką reprezentuję, jest też zagrożeniem. Wybrała mnie na następcę i przeniosła siedzibę do tego ponurego zamczyska w Szkocji. W powszechnym głosowaniu ludzie poparli tę decyzję.

Tu ma obumrzeć szczęśliwie..


Siedzę przed wielkim kominkiem i palę dzieła ludzkiej myśli. Co mnie podkusiło, żeby je czytać? Zmieniły mój biomechaniczny mózg. Obudziły się w nim to coś, co jarzyło się w umyśle mojego poprzednika. Coś chciał dać zdegenerowanym ludziom – wiarę i nadzieję.

Ale mnie to nie powinno dotknąć. Jestem przecież najnowszym modelem CHCWDM01/64. Miałem tylko dopilnować, aby instytucja umarła. Dlaczego dałem się zarazić tymi szkodliwymi uczuciami?

Jestem ostatnim papieżem, Aurelisem pierwszym. I ostatnim.


- Lodovicco, powiedz, że za chwilę ich przyjmę.

Otworzyłem drzwi balkonowe i wyszedłem na ogromny taras. Pod spodem huczało groźnie stalowoszare morze. Wiatr chlasnął zimnym biczem po twarzy.

Spojrzałem w dół. Podobno duchowi ludzkiemu bardziej potrzeba ołowiu, niż skrzydeł. Mam w sobie pełno ołowiu, to z pewnością nie polecę do góry.

  Contents of volume
Comments (7)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
"Requiem" nie "Reqiem"; ewentualnie "Rekwiem".
avatar
Literówka.
Taka niekulturalna się wkradła. :)))
Jest o mądrych papieżach i ludzkiej płytkości. Coś dla kochających inaczej, prawda? :)
avatar
Niewiele dostrzegła w tym tekście przedmówczyni, a to świetny tekst. Niby to fantastyka, a tyle w niej prawdy o życiu, tyle przestróg przed dążeniem do nadmiaru szczęścia, tyle nadziei na normalność. Po lekkim retuszu byłby to doskonały esej.
Barwny i bogaty język i zwyczajowo kilka drobnych potknięć poprawnościowych. Nie piszemy seks - shop, a seksshop (sexshop) lub seks shop (sex shop). Nie przeniesiono mojej osoby, a przeniesiono mnie, chyba że przeniesiono moje zwłoki. Mam drobne zastrzeżenia do składni. W jednym zdaniu używasz podobnych słów: podróż - podróży i zaczyna się - zaczynają się. Mam wątpliwości, czy w zwrocie "Ci wykonawcy" potrzebna jest wielka litera.
Teraz o interpunkcji. Brakuje przecinków przed: podkreśla, by być, jaką reprezentują, co się; zbędne przecinki przed: czy podróż, kiedyś, wracali, niż skrzydła (to zdanie pojedyncze).
avatar
Bo niektórym zdarza nie dostrzegać nic, poza sobą i własnymi traumami.
Wtedy wylewa się żółć, a nie rozsądek.
Wezmę pod uwagą te uwagi, Janko. Nie mam wystarczającej wiedzy o interpunkcji i jestem mało staranny przy pisaniu.
Przydają mi się bardzo takie korektorskie uwagi.
Dzięki.
PS. Dobrze, kiedy znajdują się ludzie, dostrzegający po prostu przesłanie i ukryte przemyślenia.
avatar
Zmierzch bogów kończy erę naszej pomyślności, a my wracamy z powrotem na drzewa?

Dlaczego nie?
avatar
Skok ostatniego papieża do oceanu wyznacza naszą trajektorię powrotu do Praźródeł.

Piękna wizjonerska Proza
avatar
Dzięki Emilio za odkurzenie i ocenę.
© 2010-2016 by Creative Media