Go to commentsCzy Krzysztof Hołowczyc wielkim poetą jest?
Text 3 of 31 from volume: Pan da pięć biletów do nieba
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2018-05-08
Linguistic correctness
Text quality
Views1904


Witaj w programie Auto Mapa. Ze mną na pewno dojedziesz do celu. Krzysztof Hołowczyc.

Przyzwyczaiłem się do głosu Krzysia. Mówi spokojnie i kompetentnie. Kiedyś eksperymentowałem z innymi lektorami, ale szybko mi się znudzili. Głos świętej pamięci Leppera, informował mnie, że właśnie: „Wjechałeś w buraki”, kiedy pomyliłem trasę. Czarujący, modulowany trel Dody, podniecał informacją - „Kowboju, nie ujeżdżaj mnie tak szybko. Zwolnij ogierze”. Tak śpiewała, kiedy przekraczałem prędkość.

Ale wróciłem do Hołka.

Ustawiam trasę, choć to w zasadzie niepotrzebne. Po stu kilometrach będę kojarzył z pamięci. Jeździłem nią co miesiąc przez sześć lat, pracując na kontrakcie w Ratyzbonie. Teraz kolejny kontrakt w BMW w trochę innych rejonach Bawarii i odkrycie, że byłem w tym miejscu dwadzieścia lat temu. Z ówczesną narzeczoną (dziś żoną,) przyjeżdżaliśmy tu przez dwa lata na zbiór ogórków. Robota parszywa, warunki życia jak u podłej rasy trzody chlewnej na głębokiej Ukrainie, ale są wspomnienia.

Przejeżdżałem przez Landau w drodze do nowej pracy i poczułem swoiste deja vu. Nazwa `Landau` też mi się kołatała w zmęczonej pamięci. Niemieckie miasteczka są do siebie podobne jak kontynuacja eksperymentu na owieczce Dolly, ale tym razem pompa…

Ta sama, obok której mamy wspólne zdjęcie z tamtego okresu, wiszące teraz nad kominkiem.

Pięknie odlana w brązie z fantazyjną rączką w kształcie krowiego ogona.

Obok ten sam sklepik z płytami, gdzie za ciężko zarobione marki kupiliśmy kolekcję płyt z muzyką lat sześćdziesiątych. Orbison, The Packamers, Sweet. Serce się krajało, widząc cenę, ale oboje lubiliśmy tę muzykę.

Teraz leżą gdzieś na strychu, zarastając kurzem, a ja mam znowu tutaj mieszkać i przechodzić koło tego sklepiku.

I pompy.

Zadziwiające koło.


Jest noc i leje jak z cebra. Przede mną osiemset kilometrów nużącej autostrady.

Dokąd? A jakie to ma znaczenie?

Za pięćset metrów skręć w prawo.

Dobra Krzychu. Już nie pamiętam za dobrze tych miejsc i dróg, więc muszę ci zaufać. Za sto kilosów będzie Ratyzbona, a wtedy jestem już w zasadzie u siebie.

Wrzucam płytę z nagraniami muzyki ambitnej, czyli „Kraina Łagodności”. Rozpoczyna ją „Wolna Grupa Bukowina”. Potem będzie „SDM”, Żółtek, Turnau i Rodowicz. Dostałem ją wiele lat temu od uczennicy. Biedna nastolatka chyba podkochiwała się w swoim profesorze, bo wręczyła mi ją jakoś bez okazji i czerwieniąc się mocno jak pomidor po zastrzyku z denaturatu. Pewnie z nadmiaru uczuć, biedaczka źle napisała moje nazwisko w dedykacji na okładce.

Pamiętam jej twarz, a nie pamiętam imienia. Szkoda. Fajnie jest łączyć osoby z ich mianem. Nawet bogowie potrzebowali takiej prymitywnej personifikacji.

Chujowo nie mieć imienia.


Diesel mojego „Pabla” mruczy usypiająco. Dopóki nie dojadę do autostrady, nie może się żabojad rozwinąć i zaryczeć jak pewien byk w Daskach.

Na najbliższym rondzie skręć w lewo. Trzeci wyjazd.

Dobrze, że cię mam, Krzychu. Po tych wsiach kręciłbym się jak gówno w przerębli i nigdy nie dojechał do celu. Choć czy ja właściwie mam jakiś cel?

Coś tam ustawiłem na navi.

Żótko śpiewa o zabijaniu w nadfiolecie i powstających z obłędu wierszach. Jest noc, więc nie ma na niebie złotego mordercy (znaczy pożyję jeszcze parę godzin), a wiersz sobie właśnie składam w głowie. Rzeczywiście czysty obłęd.

Przez najbliższe siedemdziesiąt kilometrów, prosto.

A więc już Autobahn. Bierz się do roboty „cytryno”.

Ratyzbona. Niemiecki Regensburg. Sto sześćdziesiąt tysięcy moich niemieckich przyjaciół. Odliczając dzieci, baby, starców, chromych i ułomnych, kilka dobrych dywizji.

Nic nie poradzę, że jako polski historyk, tak będę na nich patrzył.

Piękne miasto. Pełne nowych zabytków, czyli gotyckich katedr i mostów, podnoszonych z kolejnego szaleństwa ludzkich wojen. Dlaczego historia uczy nas jednego? Że nigdy, nikogo i nic nie nauczyła? Odbudowali wszystko, zginęło ich dziewięć milionów, a oni znowu w przewadze ilościowej.

Kto to robi?

W któryś weekend na kontrakcie pojechaliśmy na zwiedzanie ratyzbońskiej starówki. Oczywiście zatankowani w sposób polski. Był późny wieczór. Kumpel wyrwał jakąś Niemrę i poszedł z nią w podwórko kamienicy. Ona chciała normalnie, a on „w paszczu”. Słuchamy i nikt nie wie, czemu on taki oporny. Niemka faktycznie brzydka jak noc listopadowa, ale przecież jest ciemno!

I nagle słychać: `Bierz suko! Za trzydziesty dziewiąty!`

Pomyślałem sobie, że kocham jego nauczyciela historii, a na rozmnażanie dzięki Polakom, to oni nie za bardzo mogą liczyć.

Zostaje im fala emigrantów, pączkowanie albo podział.

Z autostrady pięknie widać oświetloną katedrę i stare miasto. Tam przechadzał się wielki ratyzbończyk, Ratzinger.

I mój kolega.

Za kilometr trzymaj się lewego pasa.

Dobra chłopie. Wiem, że zjechać trzeba na A-92.

SDM śpiewa, ze jest czwarta nad ranem. Faktycznie.

Jesteś poza trasą.

Chyba jednak zmienię tego Krzyśka na Dodę. Gdyby mi powiedziała : „Kowboju, nie schodź ze mnie. Jesteś na balkonie, a ja tu” to byłoby super. Taki tekst w jesienną, deszczową noc , mógłby mnie nieco ożywić.

A tak, to zjechałem na parking, bo oczy mi się zamykają. Chyba trzeba płytę zmienić, bo coś marudzą o zakochanych wariatach, pędzących nocami do dziwnych kobiet. Idioci.

Rany, to parking Pilsting!

Wracaliśmy w grudniu z kraju fałwejem transporterem. Pięciu, nie licząc kierowcy. Wypiliśmy chyba z pięć butelek kochanej polskiej „Pomroczności jasnej”. „Zbenio” uwalił się na trzecim rzędzie siedzeń, nakrył kocem i zginął dla otoczenia.

Zatrzymaliśmy się na tym parkingu, bo nie wiadomo czemu przepijaliśmy czterdzieści procent, sześcioprocentowym „Żubrem”. Ot, polska fantazja ułańska, ale pęcherz nie zna tego terminu.

Wszyscy wyszczani, siadamy i jedziemy. Nagle krzyk: Kurwa, gdzie jest „Zbeniu”?!

Zawracamy po stu kilometrach. „Zbenio” stoi w kiblu. W cienkim sweterku ( a zima jest) i nie ma przy sobie nic – ani portfela, ani telefonu.

„ Chłłłopakkki, jjja teeeż się chciałłłem wy… wy… lllać”.

„Zbenio” nazywał się Grudzień. Parszywa ironia losu.


Zapisałem wiersz na telefonie i zaliczyłem piętnastominutową drzemkę.

Jesteś na trasie. Jedź prosto dwieście – dwadzieścia – siedem - kilometrów.

To będzie Drezno, ale póki co przejeżdżam przez most na Elsterze. To ulubione miejsce kąpieli dla niektórych Polaków. Co spowodowało, że znany birbant, dziwkarz i hulaka, czyli Józef Poniatowski ksywa „Pepi”, postanowił tu zażyć śmiertelnych ablucji? Wszyscy opuścili Napoleona, jemu obiecywano złote góry, a on powiedział „Nie”.

Czym jest honor i dlaczego może takich ludzi skłaniać do skoku do zimnych nurtów? Czy można być skurwysynem i świętym? Wielkim i małym? Istnieć i nie?

Eh, jak fajnie jest znaleźć się na kartach podręczników z powodu jednej decyzji. Wprawdzie głupiej (nie przeżył), ale zawsze.

Zapuściłem płytę `zz Top`. Od razu lepiej. Napierdalają chłopaki aż miło. A jak usłyszałem „Gimme All Your Lovin’” to zamrowiło mi w stopie na pedale gazu, oczy się nieco rozszerzyły, a mrowienie poczułem też gdzie indziej.

Jeny, czy ktoś pamięta niesamowite laski z tego teledysku?!

Zjedź na A-4.

Kierunek Polska. Jeszcze sto dziesięć kilometrów do kraju. Tego z poezji Mickiewicza, Norwida czy Różewicza. Tej poezji o skrwawionych stopach, miłości do psów, zbroi i złotych łanów.

Ooo, ten fragment powinien szczególnie cenny dla naszych rządzących…

„… Jego dom podpalili Niemcy

A on nie ma broni, on się nie mści...


Hej ty brzozo, hej ty brzozo-płaczko,

smutno szumisz nad jego tułaczką,


opłakujesz i armię rozbitą

i złe losy, i Rzeczpospolitą...”

Jest brzoza i umęczony Chrystus narodów.

Alkoholik Broniewsk to `popełnił` jak dobrze pamiętam.

Pewnie nieźle był napruty.


Z autostrady roztacza się panorama Drezna. Kolejne z miast podniesionych z ruin totalnych.

W lutym czterdziestego piątego, tysiąc bombowców zrównało go z ziemią.

Zginęło około dwadzieścia pięć tysięcy ludzi. Burza ogniowa spowodowała pewnie, że matki widziały swoje płonące dzieci. Żony, swoich mężów, a bracia – zwęglające się uroczo, siostry.

Czy można było współczuć? Przecież to oni zbierali burzę, skoro posiali wiatr. Pewnie wyli z entuzjazmu na wiecach Hitlera. Pewnie głosowali na niego w wyborach trzydziestego drugiego.

Mają prawo do współczucia?

Tysiąc bombowców, to osiem tysięcy ludzi, zamkniętych w metalowych rydwanach fosforowej śmierci. Na jednego wojownika odwetu wychodzi nieco ponad trzy ofiary. Czy sumienie pozwoli pogodzić się z zamordowaniem trojga niewinnych w imię wyższego celu? Idei?

Do celu jeszcze trzysta – dwadzieścia kilometrów.

Bautzen (Budziszyn), Sprewa (Szprewa), Goerlitz (Zgorzelec). Same rdzennie germańskie nazwy. Trochę żeście tych Słowian przetrzebili w ramach „Drach nach Osten”.

Tysiąc lat temu szedł sobie tutejszym borem młody, jasnowłosy blondynek z charakterystycznie wyeksponowanymi kościami policzkowych. Pucołowaty, jasny i niski. Targał ze sobą śliczne, blondynkowate dziewczę. Miał jakieś drewniane narzędzie do obrony, bo na żelazo nie było go stać. Te Teutony zawsze bogatsze były.

I właśnie wyskakuje taki „Allgemaine” w zbroi i z żelaznym mieczem. Miłego chłopaka w łeb, kobietę za włosy i pod drzewo w celach seksualnych. Dzieci pod nóż, albo do roboty na własnym polu.

To się nazywa cywilizowanie dzikich.


A teraz piękny kawałek autostrady, który bardzo lubię. Tu z reguły jest pustawo i blisko do Polski.

Kiedy jeździłem tędy „Omegą”, dociskałem pedał gazu do oporu.

Kiedy już wiedziałem, że „omesia” pójdzie na żyletki, postanowiłem sprawdzić co jest warta. Do kraju niedaleko, wiec zobaczymy. Właśnie na tym kawałku drogi.

I zamknęła licznik! Dwieście dwadzieścia, szum powietrza i napięcie psychiki na granicy losowania toto – lotka, kiedy wyczytali twój piąty, poprawny numer.

A potem się okazało, że zgubiła w tym szalonym pędzie lusterka, antenę i boczną listwę. O dziwo, kierowcę, nie.

Ale jak zapierdalała!

Za pięćset metrów granica Państwa.

A tu nic. Droga leci nieprzerwanym ciągiem betonu. Nawet nie ma już śladów po przejściu granicznym. Wyburzyli strach, towarzyszący sprawdzeniu bagaży (fajki, alkohol, narkotyki). Nie usłyszę już: „Papieren, bitte” i nie będę się zastanawiał, czy gdzieś nie funkcjonuję w niemieckim systemie komputerowym.

Kiedyś z obrzydzeniem spojrzeli na tylną kanapę „Omesi”. Był tam totalny syf, zrobiony przez moich synów. Torebki po chipsach, opakowania po batonikach i porozwalane puzzle.

Chciałem błysnąć znajomością języka, a jednocześnie jakoś wytłumaczyć „Polnische burdel”, więc mówię do nich:” Kinder kaputt”.

Jezu, rozebrali mi w specjalnej hali pół samochodu, a ja jadąc dalej, uświadomiłem sobie, co powiedziałem.

Mało nie wypadłem z samochodu ze śmiechu.

Granica Państwa.

Tysiące ludzi poległo za kreskę na mapie. Umierali, oglądając swoje wyprute flaki. Zostawili żony i dzieci. Cierpieli i mówili, że to dla ojczyzny. W obronie granic. Niezależności, niepodległości i innych chujności.

A ja teraz przejeżdżam i nawet nie wiem, że ją przejeżdżam. Oczywiście nie wiedziałbym, gdyby nie Hołek i jakiś napis „Republic Polen” na pięknym niebieskim szyldzie z gwiazdkami Unii.

Durny świat.

Jedź prosto dwieście kilometrów.

No tak, do bramek pod Wrocławiem. Dlaczego niemiecki beton jest bezpłatny, a polski nie? Czym się różni? Czym się różnią te kraje? Podobny klimat, podobne bogactwa naturalne, ziemia i kultura. A kierunek do normalnego życia jest od setek lat jest jeden. Od nas, do nich.

Wojny przegrali, miliony w zaświatach już nawet nie pamiętają, gdzie są ich kości (zapewne mają tę wiedzę w dupie), miasta odbudowane, drogi zrobione i znowu jeździ się do nich.

Trzymaj się lewego pasa.

Węzeł „Bielany`, czyli Wrocław. Bilet na bramce i zostało dziewięćdziesiąt kilometrów. Leci płyta „ Live” zespołu „Nazareth”. Jako nastolatek byłem fanatykiem tej walijskiej kapeli. Jak słyszę „Telegraph” to mi się włoski łonowe jeżą. Od wspomnień, więc nie wiem, czemu łonowe. To musi być jakieś niewłaściwe połączenie półkul w mózgu, niemniej nie słyszałem, aby wynaleziono na to lek, więc trzeba z tym żyć.

No, chyba że chirurgia ma coś do powiedzenia.

Trzydzieści kilometrów do celu.

No właśnie. Kiedyś złapałem tu gumę. Zaczęło szarpać „Cytryną”, a ja umarłem ze strachu, ze się zepsuł totalnie. `Panie Boże, bądź miłościw mnie, grzesznemu…”.

Zjechałem na pas awaryjny i jest kapeć. Hola, to nie jest takie proste dla potomków Napoleona. Umieścili zapas gdzieś pod podłogą. Zaczepy są skorodowane, więc stoję jak idiota, płakać mi się chce i nie wiem jak wyjąć to jebane koło.

Zatrzymują się jacyś goście, wracający z pracy, bo ich samochód pełen jest narzędzi, brudnych ciuchów i żelastwa do wszystkiego. Dają mi brzeszczot i leżę pod „Pablem”, tnąc ten kretyński uchwyt. To była godzina, bo tam nie ma praktycznie podejścia. Obok śmigały super- sprzęty, a ja spocony i zziajany.

Magda, czy warto jechać do ciebie zziajany i spocony?

Na najbliższym zjeździe, skręć w prawo. Potem w prawo.

Sześć dziewięćdziesiąt do zapłaty na wyjazdowej bramce i parę kilometrów przez piękny, jesienny las. Dwa parkingi, na których stoją zawsze te same dziwki. Jedna ładna, druga rodem z pornosów Transsylwanii.

I miasto. To, gdzie chciałem przyjechać. Z romantycznym mostkiem i kłódkami zapiętymi na barierce. Głupimi „A +M = WM”, pieczołowicie wyskrobanymi w metalu.

Jednak lubię trochę ten świat.

Jesteś u celu. Prowadził cię Krzysztof Hołowczyc.

  Contents of volume
Comments (18)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Przeczytałem początek (nie mam teraz więcej czasu). Później przeczytam całość.
Dlaczego? Znaczy, nie "dlaczego później", tylko "dlaczego przeczytam całość"? Gdyż początek mnie zainteresował. Tak ze względu na wspomnienia (które lubię czytać), jak i treść oraz formę opowiadania. Jest dobrze napisane. Na razie mój kciuk w górę.
avatar
Danke, Hardy.
Styl jest tak charakterystyczny i rozpoznawalny, że trudno pomylić autora.
avatar
O, Matko Naturo! Ze śmiechu dostałam migotania przepony :):) :) "Kiner kaputt" chachacha...
Za czasów paszportów i wiz do Niemiec, też na tym przejściu granicznym popisałam się superniemczyzną.
Rodzinka wiedząc o moich zdolnościach lingwistycznych, specjalnie wrzuciła mi do bagażnika wafle. Takie okrągłe, duże, chrupiące. I na granicy padło pytanie: haben sie waf...en? Ja, ja, ich habeeee. No, to kazali sobie pokazać to "waffen". Jak wyciągnęłam z bagażnika, to pomyśleli, że sobie jaja robię i zaczęła się prawdziwa kontrola. Zajrzeli nawet do torebek z ekspresową herbatą, każdą otworzyli...

Co ja Ci tu będę słodzić, piszesz świetnie i już!

PS most z kłódkami jest też we Wrocławiu :)
avatar
oj, literówka, ma być "Kinder kaputt" :)
avatar
No patrz Pani, jak się tradycja z Francji przyjęła.
Siedzę w tej Germanii już kilkanaście lat (Na szczęście z przerwami, a umiem policzyć do dziesięciu. Porażka lingwistyczna).
Danke :)
avatar
Francuzi to jednak mądry naród :D

Zapomniałam, nie jeżdżę z navi, wkurza mnie!

(wrażliwe, mdlejące na wykropkowane słowo g...o, i uznające słowo "wkurzać" za wulgaryzm... nie przepraszam.)

Ale może jeszcze coś z moich doświadczeń. Pierwszy raz do Niemiec jechałam skodą 120L, nówką funkiel nieśmiganą, full wypas :D I jak wreszcie wjechałam na tę autostradę do nieba za Berlinem, to gaz do dechy... Yhy... tylko prawym pasem, a z lewej Omy i Opy w swoich stareńkich furkach tylko mi śmigali. Trauma! To następne 600 km z zimnym łokciem, żeby wyglądało na jazdę spacerową... a silnik wyyył, że miałam ochotę założyć siatkę na rurę wydechową coby zaworów nie pogubić :P
Jak zajechałam na miejsce, to od razu zleciłam rodzinie szukanie jakiegoś normalnego auta. Następny był ford sierra. Ten już dużo lepszy, błękitna strzała, (z wielgachnych silnikiem... 1.6 benzyna :P) bo nawet kilka razy udało mi się (z duszą na ramieniu) wskoczyć na lewy pas :)A później następne i coraz więcej pod maską.

I tak sobie jeżdżę, za niecały rok będzie już 40 lat i przyznam się, że lubię sobie "polatać", czasem ryzykuję, ale im jestem starsza, to i spokojniejsza. Za to auta coraz większe i mocniejsze, co bardzo lubimy z moim mężem :)
avatar
Omesia to był Roys Rolls!
Wielkie, szerokie, wygodne i 2.0 pod maską.
Teraz to (Jak widać) Citroen Piccaso. Wygodny, ale nie pójdzie po bandzie.
A pierwsza podróż na autobahnie to duży fiat.
O matulu... (((: Zatarłem łożyska...
avatar
Tak, zgadzam się. Wtedy fordy to były, jak na nasze i obce warunki, rolsy. Ale Twoja Omesia to chyba był diesel, albo ten 2.2, nie pamiętam. Ja tylko benzyniakami i średnio, co cztery lata wymiana na nowy. Jednak chyba na stare lata robię sentymentalna, bo ostatnim jeżdżę już dziewięć lat i tak się przywiązałam do mojego czołgu Lulka xr (waży prawie dwie tony, napęd 4x4, tylko 3l i prawie 250 koników, bo to wersja prestige, że ani myślę zamieniać go nawet na hybrydę :)

Taa, bardzo literacka ta nasza dyskusja :D Ale dzięki :) Samochody to jedna z moich pasji. Pisanie (wieszoklecenie) traktuję tylko jak zabawę :)
avatar
Oj, dobrze że jeszcze raz zajrzałam. Myślałam "ople" napisałam "fordy". Przepraszam za pomyłkę :)
avatar
Kobieta z taką pasją, bo widać znajomość tematyki.
No, no... :)
avatar
Fajnie, że macie wspominki na podstawie tej lektury.
Niemniej muszę zauważyć Tadeuszu, że humoru to tutaj jest jak na lekarstwo. A jeśli już, to śmiech przez łzy.
Historyczne też.
To klasyczny tekst tzw. nurtu drogi. Że wspominkami, refleksjami natury ogólnej i szczególnej i elementami wydarzeń bieżących.
Dzięki za obecność.
avatar
Jasne że to opowiadanie i nasze anegdoty mają podtekst sarkastyczny. Ale jak się z tego nie śmiać? Nie nazwałabym tego tragifarsą, bo to byłoby nadużycie, ale groteską jest na pewno :)
Wtrącenia Hołka - literackie mistrzostwo! I te retrospekcje do czasów wojennych - jak zimny prysznic między zabawnymi sytuacjami.

Z przyjemnością będę czytać następne :)
avatar
Tu nie ma kwestii gniewania się.
Zwracam tylko uwagę na szerszy aspekt tego opka.
Nigdy nie piszę dla pisania. Zawsze mam ukryty cel i przekaz do czytelnika.
Ten akurat cykl opowiadań niesie duży ładunek emocjonalności i egzystencjalizmu.
Jak damy radę, to się nim dzielił będę, choć nie wrzucam tego w kolejności chronologicznej.`
A chyba powinienem był.
Fajnie Was widzieć.
avatar
Jestem u celu. Prowadził Puszczyk.
Ciekawie. Naprawdę dobrze prowadzisz opowiadania, również pod względem zapisu.

PS. Co do nie/znajomości germańskiej mowy, przypomniałem sobie zdarzenie, którego sam byłem uczestnikiem. Druga połowa lat 70-tych, umowa z DDR-em o otwarciu wspólnej granicy. Wycieczki zakładowe polskich "turystów". U nas wszystkiego zaczyna brakować. Dostałem wykaz, m.in miałem kupić "proszek do pieczenia", a tego słowa nie znałem. Koleżanka (znająca dobrze ichni język) podpowiedziała mi w niemieckim sklepie: - Poproś o "furtzpulver". Co się później działo, kiedy kilka razy wyraźnie powtarzałem, gdyż początkowo myślałem, że "może źle wymawiam"... :)
avatar
Męska, bez paryskiej owijki proza dokumentalna na styku polsko-niemieckich stosunków historyczno-geograficznych nie będzie się tu szczypać.

Jakimś dziejowym dla Polaków /zawsze w 4 litery kopanych przez "lepszych" od nas sąsiadów/ zadośćuczynieniem jest dla mnie widok Niemców, robiących zakupy, leczących swoje zęby i czeszących swoje extrafryzury w polskiej markeciarni ich dawnego Greifenhagen.

To oni dzisiaj kupują U NAS rolki papieru do d... i czajniki z gwizdkiem
avatar
Na tytułowe pytanie, czy nasz kochany "Hołek" jest poetą, chórem odpowiadamy, że, oczywiście, jak najbardziej tak - i to bardzo wielkim!

Polacy - to naród poetów.

To właśnie dlatego nie rozumiemy się kompletnie od zawsze
avatar
Dawno czegoś tak znakomitego nie czytałem. Bombunia.
avatar
Rzetelny narrator-historyk nie opowie niczego, co byłoby jakimś jego mirażem, celowym zmyśleniem czy też inną jeszcze pijaną konfabulacją. To znakomita literatura faktu.
© 2010-2016 by Creative Media