Go to commentsRondo
Text 28 of 89 from volume: ŻYCIE W NIEBYCIE
Author
Genrefairy tales
Formprose
Date added2018-05-08
Linguistic correctness
Text quality
Views1743

Żeby tam się dostać, należało przerobić strażników, upilnować taką porę, gdy zajęci byli jedzeniem. W tym celu czekał przy bramie prowadzącej do wąskiego korytarzyka, gdzie znajdowało się wejście. Że takie wejście istotnie było, wiedział z częstych rozmów, a ponieważ megafony akurat ogłosiły niedzielę i w związku z tym nie miał żadnych zajęć, postanowił zwiedzić podziemia.


Po przechytrzeniu opiekunów, znalazł się w tunelu łączącym dwa zupełnie różne miejsca. Jedno należało do znanych, z którym zdążył się już oswoić, drugie było legendarne, rządzone prawami, o jakich nie miał  pojęcia. Co go natychmiast zbiło z tropu, to panujące tu, przenikliwe zimno. Choć po przejściu kilku metrów zauważył, że tu i tam biegnący ludzie są ubrani w zimowe palta, podczas gdy na górze co i rusz ogłaszano środek lata, upał, suszę bodaj, to w podziemiach nikt nie przejmował się pogodą pochodzącą z góry.


Pomyślał, że widocznie działa tu klimatyzacja. Lecz kiedy przebył następnych kilka metrów stwierdził, że korytarz, w miarę oddalania się od włazu, napełnia się wprost niemożliwym do zaakceptowania zaduchem, który przenikał z zewnątrz naprędce mijanych sal.


W salach tych zauważył sporą liczbę ludzi a ich twarze wyrażały zniecierpliwienie, irytację, żadna jednak nie była zadowolona. Położone naprzeciwko siebie, wypuszczały z bebechów zepsute powietrze oraz ludzi, którzy, początkowo półprzytomni z powodu gwałtownej zmiany klimatu, bezradnie obijali się o ściany korytarza, po to tylko, by później, uspokojeni, wrócić do równowagi, po to tylko, by już po chwili normalnie i bez wątpliwości biec w obranym kierunku.


Potrącali go. Z daleka już i mało wyraźnie przepraszali go nie przerywając pędu. Chociaż powietrze z sal dawało mu się we znaki, to przecież musiał przyznać, że w niezupełnie jasny sposób znikało gdzieś: wessane i oczyszczone przez zimny powiew przeciągu - rozpływało się w ciemności.


b


Po wielu kilometrach, kiedy przekonał się, że korytarz ma kształt wielkiego koła i nie kończy się tam, dokąd zmierzają ludzie, wyrosła przed nim wnęka. Z pewnym zainteresowaniem przeczytał słowa umieszczone na transparencie: serdecznie zapraszamy.


Wnęka, odgałęzienie celu wycieczki, zaczynała kolejny, tym razem ciekawy i obiecujący etap zwiedzania. Lecz z różnych powodów, ilekroć chciał wejść w nią głębiej, na drodze spotykał szklaną ścianę. Czasem jedynie, skoro wytrwale bił o nią głową, udawało mu się zobaczyć, siedzącego mężczyznę na zydlu.


c


Zamknął oczy. Czuł jednostajny, monotonny puls. Próbował wyobrazić sobie, że umiera, lecz nie mógł. Pomyślał, że, jak zwykle, jest do niczego. Zaklął. Za wszelką cenę nie chciał być do niczego i wrzasnął o tym w ciemność. Od niewidocznej przeszkody przybiegło echo.


Przez otwór widział światło, strugę blasku, zrozumiał więc, że jest w miejscu, skąd się nie wraca, a śliskie ściany uciekają pionowo w górę.


Po dalszej wędrówce, kiedy już był zmęczony i nie odczuwał zimna, opadła go bezładna gromada tubylców. Krzyczeli jeden przez drugiego, a twarze mieli ziemiste. Nie było w tym nic dziwnego; choć przebywali tu bez dostępu słońca, sprawiali wrażenie pogodnych i rozluźnionych, jak gdyby chaotyczna gonitwa po korytarzu wzbudzała w nich chęć do życia.


Z początku nie potrafił zrozumieć, dlaczego i co mówią, lecz gdy wsłuchał się w ich rytm, gdy złowił skomplikowaną melodię ich zdań, zaczął przypisywać znaczenie całym partiom, już teraz bez kłopotów pojmowanych monologów.


Bo właściwie to, co słyszał, było jednym wielkim monologiem; choć pozornie bezładny, przydługi i mętny, choć tworzący przejmujący skowyt wspólny dla wszystkich katowanych, oglądany osobno, układał się w jasny, szatańsko poprawny obraz: każde słowo miało właściwą intonację, mieniło się aż do jądra swojego znaczenia; otaczające krzyki wydawały się nieskończenie piękną skargą, pieśnią wzniosłą od nieznanego okrucieństwa. Łączyły się klimatem, którego nie rozumiał ani w ząb. Lecz za którym płakał jak bóbr.



  Contents of volume
Comments (5)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Zapewne jest w tym tekscie jakieś drugie dno, którego nie umiałem znalaźć. Mimo to podobał mi się sam sposób narracji.
Pozdrawiam.
avatar
Mam podobne odczucia. Przez moment przypuszczałem, że być może to podziemia Sejmu RP, ale nic tego nie potwierdziło.
avatar
Trzecie (??) dno tej bajki (jakże przygnębiającej) to opowieść o ponadczasowym, jednym, w koło Macieju tym samym - patrz tytuł - zaklętym kręgu niemożności wyjścia z siebie i tym samym ZROZUMIENIA kogokolwiek... poza samym sobą (zresztą, co tu kryć, również z samym sobą rzadko kiedy jesteśmy jak ten prąd w kontakcie:(

We frazie /twarze/ "Położone naprzeciwko siebie wypuszczały z bebechów zepsute powietrze oraz ludzi..." mocno ryzykowna, bardzo obrazowa i - niezamierzenie zapewne - dosyć komiczna scenka-metafora.

Ps. Gdyby pierwszoosobowym narratorem była tutaj kobieta, "rondo" przybrałoby w tej prozie kształt fantazyjnego kapelusza z gniazdkiem "gołąbka pokoju", kwiatem lotosu, różowym nadmuchanym fiutkiem, piórami - i czym tylko chcieć.

Za dużo czerni w czerni nawet "misiu temu" może się w końcu przejeść
avatar
Moje skojarzenie - Boska Komedia, Piekło.
Myślę że mistrz Alighieri przesłałby ukłon Autorowi za tę kapsułkę opowieści o zbłąkanej ludzkości.

.
avatar
emiliapienkowska
gatuluję trafnej interpretacje Rzeczywiście,optymizm nieco posępny, no ale TAKIE CZASY
© 2010-2016 by Creative Media