Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2018-07-31 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1684 |
Zapraszam w podróż do piekła, gdzie nic nie jest takie, na jakie wygląda. Gdzie „nie” znaczy „tak”, a „tak” jest tylko westchnieniem zduszonej woli. Bez dużych liter, bo one prowadzą na manowce. Bramy piekła otwarte, idź za królową! Legion.
Królowa nocy
I. Poślubiona piekłu
Zbydlęcenie postępowało.
Jego wargi, niegdyś rozkoszne i słodkie jak miód, czy też dojrzałe czereśnie, pełne i obiecujące, były teraz sine i spękane. Zamiast gorąca, wiał chłód. Jednak najgorsze były słowa, które się z nich dobywały. Oblane sprośną rzygowiną, przywoływały najgłębsze pokłady obrzydzenia i pogardy. Nawet, kiedy wczesnym rankiem wyłaniałam się ze słoneczników ulubionej pościeli w całej mojej bezradności, raniona byłam odrażającymi słowami. Myślałam: nie do zniesienia. A jednak musiałam z pokorą przyjąć ten ciężar, którego zrozumieć nie mógł nikt poza mną. To wszystko stawało się powoli, z jakąś lekkością dnia codziennego, który rozmywa się i zatraca w niebywałej rozciągłości czasu. I tak dzień, za dniem odbywał się ten powolny koszmar umierania nadziei i unieruchamiania mnie w stalowym uścisku. (Tak, wolę stalowy, niż żelazny. Stal jest szlachetna, żelazo nie. Tyle jest we mnie szlachetności).
Jego ostry jak brzytwa, język, zrywał i szargał korale moich snów po wszystkich komnatach pałacu, który zbudowałam dla zabicia samotności. A jeśli z kielicha rozpaczy, który wychylałam każdego dnia w poczuciu obowiązku, wylewała się choć kropla melancholii, wówczas jego słowa, niczym zaprawione w łowach charty, natychmiast węszyły w poszukiwaniu mojego dna, by rozszarpać je na strzępy. Zawsze starałam się budować kokon, który on z kolei, z furią rozdzierał, za wszelką cenę próbując dostać się do środka. Broniłam się jak mogłam. Ze wszystkich sił. Ale moja dusza, niegdyś pałająca blaskiem i promieniująca na otoczenie, teraz tliła się nędznym płomykiem.
Nie miałam już w sobie sił, żeby powstrzymać to, co nieuchronnie nadchodziło. Wydawało mi się, że zbydlęcenie osiągnęło swoje apogeum, ale myliłam się bardzo. To był tylko przedsmak mojej kaźni. Niczemu już nie mogłam zapobiec. Już nic nie mogło uchronić mnie przed ciemnością. Boleśnie czułam, jak przegrywam tę walkę. Ale czułam jeszcze coś... jego fizyczną obecność. Napierający ze wszystkich stron, szorstki i gorący tors, języki ognia chłoszczące ciało od stóp do głów i ten odbierający wolę odór, który wlewa się w nozdrza jak lawa. Zapiera dech w piersiach i roznosi bezbronność do wszystkich zakamarków ciała. W momencie implozji mojego ego, poddałam się. Uległam diabłu i wtedy, on uchwycił moją duszę.
Wyłam jak oszalała. Niemożliwy gorąc eksplodował wewnątrz mojego ciała, a lędźwie paliły żywym ogniem. Świąd, którego nigdy nie doświadczyłam, nagle wyszedł przed szereg i zmusił mnie do rzeczy, jakich nie ogarnia ludzka wyobraźnia. Choć może jestem przewrażliwiona. Tarłam jak wariatka. Jak suka. Potem, już tylko się śmiałam. Diabeł wkładał mi koronę swojego królestwa. Przyjmij berło, królowo! - wołało piekło. O mało się nie udusiłam. Oczy wyszły mi do wierzchu, kiedy berło wdarło się w moje aksamitne gardło. Zwymiotowałam. Potem znowu. Piekło nie dawało za wygraną. Nigdy nie daje. Za trzecim podejściem poszło mi już lepiej. Krztusiłam się jeszcze, ale już nie wymiotowałam. Czułam się podle. Jak ladacznice z całego świata, których brudne usta szepcą słowa o miłości. Byłam brudna jak i one. Byłam o wiele brudniejsza. Byłam najbrudniejszą z ladacznic. Oddawałam się diabłu. Dziwka diabła. Posługaczka. Poślubiona piekłu. Dostałam czarny welon i suknię, która nie zakrywa grzechu. Przyjęłam je z pokorą. W piekle nie można inaczej. Ja, to nazywam utratą wyboru. Myślę, że Bóg mi go nie dał. Nie wiem, dlaczego. A może wybrał mnie diabeł od samego początku. Najpierw rozłożył na czynniki pierwsze, potem zdewastował, a na końcu posiadł. Amen.
Ależ skąd! Wszystko dopiero się zaczyna! - tak mi powiedział diabeł. Dlatego muszę przeć. Mocno. Jeszcze mocniej! To się nie dzieje naprawdę! Pewnie też tak myślicie... Każdy się kiedyś sam przekona. Ja, już wiem. Przyj, dziecko, przyj - łatwo powiedzieć, gorzej z praktyką. Musiałam się nauczyć, teraz prę do samego końca. Bóg jeden wie, co się w człowieku zmieści ze względu na okoliczności. Diabeł tylko sprawdza. Zawsze jest pierwszy raz, potem drugi, trzeci... do skutku. Jestem wypełniona, nasycona piekłem. Nawet w chwilach pustej udręki, czuję jego ślady na twarzy, szyi, piersiach, kroczu, wszędzie. Swędzi, kiedy wsiąka w skórę, która już nigdy nie pozostanie czysta. Czeka mnie stalowa obroża. Gładka i zimna, ale tylko przez moment. Ten chwilowy chłód działa na mnie orzeźwiająco jak morska bryza. Gdzieś w zaświatach kwili pogruchotany wstyd. Musiałam zostawić go za bramą piekła. Wyrwano mi go i ciśnięto jak szmacianą lalkę, kiedy miałam dwanaście lat. Wtedy pierwszy raz, diabeł oglądał mnie nago i szeptał sprośności. Zasłaniam swój grzech dłońmi, jakbym to była ja, ta niewinna dziewczynka, a przecież wiem, że ona umarła dawno temu. Ja, tylko wypełniam tę ciszę.
Znów muszę się ruszać. Zamykam oczy i pędzę na rozgrzanym rumaku. Na złamanie karku. Wiatr szarpie moje włosy, potem jego gorące podmuchy miętoszą piersi, wirują wokół brodawek, szorują po brzuchu, plecach, pośladkach, udach. Ojcze! Nie widzę cię! Ojcze! Nie słyszę cię! Ojcze! Nie czuję twojego smaku! Czemuś mnie opuścił? I wstąpiłam do otchłani, bo moja jest ciemność. Piekło ma dla mnie wciąż nowe zabawki i rozkosze, o jakich tobie się nie śniło. Drżę, kiedy ból przeszywa moje ciało. Potem wydaję z siebie głębokie stęknięcie i wyczekuję kolejnego aktu. Czasem, to trwa w nieskończoność. Diabeł uwielbia przeciągać, a piekło jest ciągłym napięciem. Mrowieniem, świądem, strużką potu... odkąd umilkły kroki w korytarzu, przed którymi żaden rygiel nie mógł mnie nigdy uchronić. W moim bezdusznym ciele, żądza wypełnia tę pustkę. I nawet, kiedy porwane wstęgi wspomnień migają mi przed oczami, już nic nie potrafię odczytać. Ojcze! W piekle nie słyszę twojego krzyku! Przecież mówiłeś, że nawet śmierć nas nie rozłączy. Dziecię! To twój raj! Ojcze, czyś runął w piach? Miałeś takie silne dłonie, kiedy zatykałeś mi usta...
Ukryta pod łóżkiem ssałam głód, licząc guziki oderwane od moich bluzek, koszul i piżam. Nigdy nie przyszywałam tych samych, dlatego w świetle dnia mieniłam się jak motyl, oczekujący na swoją szpilę. Potem brałam garść guzików, by rozsmarować je po ciele. Wkładałam je do ust i żułam, szukając językiem ostrych krawędzi, ale one były całkiem gładkie, a dziurki w nich zbyt ciasne, bym mogła w nie wsunąć swój język. Zupełnie jak moja utracona niewinność. Kolejna garść guzików. Moje usta całkiem wypełnione. Ojcze! Odsuń ode mnie tę dłoń, a wypluję wszystkie chwile, pełne strzelających w powietrze guzików. Albo niech mnie przykryje noc!
Ciałem wstrząsa skurcz, gdy zlizuję resztki z brudnej podłogi, które ciężki but zmieszał z sosem łez i drobin czci rozproszonych w bezmiarze mikrobów. Pokonując wstręt i obrzydzenie wysuwam swój język, a on natychmiast zamienia się w chciwą ścierkę, która zbiera brud z nietolerowanej powierzchni. Potem rozpływa się w śmietniku moich ust, wlewa do środka i wypełnia mnie głodem, większym niż twoje pożądanie, kiedy klęczysz z otwartymi ustami, czekając na chwilę, gdy wepchną ci w nie, białą niewinność. Czy tak bardzo się różnimy w swoim zapamiętaniu, kiedy z moich plugawych ust spijasz żółć, którą w ocet zmienia ktoś mający cię za nic? Ojcze, któryś nie kiwnął palcem, gdy przechodziłam obok konfesjonału, drżyj, bo pokonałam nienawiść. Z dumą oglądam w lustrze ślady po gwoździach i wszystkie blizny, którymi pomalowano moje ciało. Nie bój się, ojcze! Wyciągnij swój palec i rzeknij: nie jestem zdolny pojąć twoich słów, ale bądź wyklęta spośród żywych i umarłych, albowiem miejsca dla ciebie nie ma na żadnym ze światów.
Mknę ku spełnieniu. Zatracona w szaleńczym wirze świądu i słów piekących jak policzki na ostatnim kazaniu. Więcej chwil już nie pamiętam. Nie mam woli błagać o odpuszczenie.
Ladacznica, antydziewica, piekłem znaczona partycja. Usuń rdzę, sformatuj mnie, a zacznę wszystko od nowa. Uderz w dzwon, pogłaszcz mnie, a znowu będę zdrowa. A może weź w objęcia noc, do mnie przyjdź i drżyj. Gdy oni snują się jak sny, ty – żyj! Nocy królowa.
ratings: very good / excellent