Go to comments1. Trujące ściany pełni
Text 1 of 3 from volume: Purpurowy Księżyc
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2011-11-20
Linguistic correctness
Text quality
Views2263
Czy patrząc na tragiczną scenerię rozpadającego się domostwa, w którym spędziłam dzieciństwo, mogę nie odczuwać smutku i żalu za to, co się stało? Pełen życia budynek teraz jest tylko ruiną, cieniem dawnych dziejów. Słyszę trzask ognia i krzyki wściekłych, rządnych krwi ludzi. Ludzie, którzy niszczą moje wspomnienia, zrobili to ze strachu. Moje dziedzictwo upada przeze mnie. Płonie z mojego powodu. Sąsiedzi, mieszkańcy okolicznych wiosek, czasami śmiertelni wrogowie, pracują teraz ramię w ramię.  Dym unosi się ciężko, tak jakby wylatywały wraz z nim wszystkie grzechy dworu. Czarny, gęsty obłok przysłonił na moment księżyc, który świeci krwawym blaskiem mocniej niż kiedykolwiek. Niepotrzebnie, bo łuna od płonącego domu oświetla wszystko idealnie w okręgu mili. Tym razem i ludzie spostrzegli czarny dym, przerywając na moment „pracę”. Zaczęli nawet pokazywać go sobie palcami. Kolor, gęstość oraz ilość zawiesiny utrwaliła w nich pewność słuszności wyroku, jaki wydali. Teraz jeszcze bardziej nasiliły się krzyki przeklinające moją rodzinę, potwierdzające nieczystość domu i jego mieszkańców. Całe zdarzenie coraz bardziej upodabnia się do przerażającego sabatu. Dym powoli zaczyna mnie osaczać. Okrąża mnie jakby wiedział, z kim spędzić ostatnie chwile istnienia. Uczucie boleści zaczyna mnie przepełniać, obezwładniać. Bijące od płonącego domu ciepło, osusza moją wilgotną sierść, ale i tak czuję coś mokrego na wardze. Wielkie i ciężkie łzy zaczęły moczyć mi suchy podbródek. Muszę mocno zacisnąć powieki, żeby przestały lecieć. Siedząc z zamkniętymi oczami, słyszę szybkie kroki i płytkie oddechy ludzi, ale wyczuwam także w niektórych z nich strach, panikę - pewność, że zapłacą za to, co zrobili. Wiedzą, że dosięgnie ich zemsta - bynajmniej nie Boża. Ciche skomlenie wydobywa się ze mnie samoistnie. Czuję jak wiatr zmienia kierunek i podrywa opadłe liście. Wyczuwam jak mnie okrąża wraz ze swoją zawartością. Trzask łamanego drzewa rozlega się po całym lesie. Stara sypialnia rodziców opierała się na najsolidniejszych fundamentach, a teraz tak po prostu upada. Wraz z nią spala się ostatni dowód istnienia mojej rodziny. Jakaś kobieta krzyczy coś niezrozumiale. Niezrozumiale tylko dla pozostałych ludzi wokół niej, ale nie dla mnie. Po raz pierwszy przeklinam swoje wyostrzone zmysły. Mimo nie jasności wrzasków, tłum zareagował wysokim aplauzem. Larum już rozpoznane, teraz krzyczane i śpiewane przez kilkudziesięciu ludzi zgromadzonych w jednym celu. Słowa kobiety stały się hymnem, który uderza mnie jeszcze bardziej niż widok żarzącego się domu. Rozsądzająca mnie boleść, zaczyna przeobrażać się w chęć uciszenia awanturników raz na zawsze. Całe ciało przebiega dreszcz. Morderca walczy z żałobnikiem, instynkt z rozsądkiem w jednym organizmie. Skandujący stają się znienawidzonymi katami. Jak ja ich nienawidzę! Zniszczyli wszystko, co było dla mnie na tym świecie ważne! Skoro chcieli widzieć śmierć, czemu by im jej nie dać? Widok ich przerażonych twarzy, smaku krwi na moich wargach, zapachu wpełzającego w moje nozdrza i obraz poturbowanych ciał kotłuje się w moim umyśle. Czemu im nie dać tego, czego chcieli, na co zasługują?! I tak w chwilę po moim ataku długo by nie pożyli. Wystarczy napiąć mięśnie i skoczyć w dół. Zasługują na to! Zaciśnięte powieki mają spowodować zatamowanie łez, a nie ich wylew. Nie mogę się powstrzymać od płaczu! Z całej siły zaciskam zęby, ale nic to nie zmienia. Ciche, praktycznie nie do wykrycia dla ludzkiego ucha uderzenie spadającej na ziemię kropli wody, dźwięczy w mojej głowie niczym dzwon. Zamykając oczy, myślałam, że to wszystko jest koszmarem, a gdy otworzę je na nowo, ujrzę sufit swojego pokoju.  Zawsze tak było. Zamiast porannego słońca i odgłosów krzątania się służby, widać płonące ściany i diaboliczne wrzaski ludzi czczących swoje zwycięstwo. Nie wiem czy serce może krwawić, ale moje było powoli rozrywane by zadać jak największy ból. Blask ognia na rozpalonych twarzach wieśniaków podkreślał szaleństwo, nieokrzesanie i chorą radość w ich oczach. Ale było w nich coś jeszcze. Ulga spowodowana unicestwieniem zła, ogarnęła już większość zbiorowiska. Mała grupa zaczęła się ściskać i całować. Ten widok pozwala mi na chwilę przemyśleń. Czuję w sobie żal dla nich. Jakże człowiek jest żałosną istotą. Jednego dnia zabija wszystkich dookoła bez wyrzutów sumienia, by drugiego brzydzić się okrucieństwem a ubóstwiać miłość. Poddaję się. Przed chwilą upiorna radość tłumu pchała mnie do urządzenia rzezi, a teraz jego euforia, spowodowana pokonaniem ich największych lęków, odebrała mi wszystkie siły. Cały gniew znów zmienił się w jeden wielki smutek. Zawiał lekki wiatr, niosąc zapach potu i dymu. Modrzew pięknie pachnie. Teraz będzie tylko wspomnieniem jak wszystko inne. Rozchodzący się ludzie, wracający do domów i rodzin też się nim stają. Drewniane belki już się powoli dopalają. Wiatr roznosi popiół w każdą stronę, aby potem przenieść go gdzieś indziej. Siedzę na jednym z większych pagórków w naszej okolicy. U jego podnóża stał nasz dwór. Właściwie dom leżał w dole dwóch wzgórz. Front zwrócony ku wschodowi, ku drodze do wsi. Nawet z tej odległości widzę malutkie strużki dymu. Rozglądam się już bez cienia gniewu, lecz z poczuciem winy. Ile lat spędzonych w nieistniejącym już domu? Ile czasu odegranych zabaw? Ile myśli i oszukiwania najbliższych? W oddali słyszę przebiegające przez łąkę sarny. Wyczuwam każdy ruch ich mięśni, każde upadające kopyto. W wyobraźni widzę biegnące z gracją zwierzęta, które staram się upolować. Z łatwością bym je złapała. Są takie kruche. Ojciec kochał polowania. Matka nigdy tego nie pochwalała. Uważała to za chorą rozrywkę. Jednak mimo jej sprzeciwów oboje jeździliśmy na przeróżne wyprawy. Cudownie było ścigać uciekające zwierzę lub przed nim uciekać. Razem z ojcem zawsze z uśmiechem wspominaliśmy takie chwile przy kominku. Teraz dawne miejsce wieczornych spotkań i rozmów nie istniało jak z resztą cały dom. Dzieło się dopełniło. W miejscu gdzie jeszcze przed kilkoma godzinami stał majestatyczny dwór, rozciągał się wypalony kształt budynku, który pokrywała sadza. Nie mam tu nic do zrobienia. Odkąd ludzie odeszli, odczuwam tylko smutek. Po raz ostatni patrzę na to miejsce. Nie chcę tu wracać. Przekładając ciężar ciała na przednie łapy, powoli wstaję mimo przepełniającego mnie zmęczenia. Muszę stąd odejść! Nie oglądając się za siebie! Nie chcę o niczym myśleć! Nie chcę! Jestem głodna. Muszę zapolować.
  Contents of volume
Comments (2)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Podoba mi się w tym tekście, że trzyma w napięciu - do końca nie wiadomo, co to za stwór? Ale myśli bardzo po ludzku, więc domyślam się, że będzie jakiś wampir z tego. Jeśli tak to znaczy, że autor podąża bardzo za modą i pewnie tak trzeba. A jeśli nie, jeśli nie to może być oryginalnie...
avatar
Niezwykle barwna i wciągająca czytelnika opowieść, gdyż wyzwala żądzę wiedzy, co będzie dalej. Natomiast język to istny majstersztyk. Tutaj naprawdę nie sposób się do czegokolwiek przyczepić. Podziwiam i gratuluję.
© 2010-2016 by Creative Media