Author | |
Genre | adventure |
Form | prose |
Date added | 2018-09-14 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1506 |
Wszystko się zmienia
Rozdział 1
Życie jest bardzo czasochłonne, nie wyrobiłem się z prasowaniem koszuli,
zrezygnowałem również z golenia – choć spotkanie wydawało się być ważne,
to jednak kwestie odpowiedniej prezencji ustąpiły chęci rozegrania szybkiej partii szachów
w internecie, to niewiarygodne jak wiele może się wydarzyć w ciągu kilku minut gry, jak często
zmienia się sytuacja, jak smakuje zaskoczenie lub bycie zaskoczonym, jak dobrze wiedzieć co się
wydarzy. W dalszym ciągu jednak nie rozumiałem, jak to możliwe, aby wygrać w szachy
z arcymistrzem, a kilkadziesiąt minut później zrobić coś niewyobrażalnie głupiego – zdarzało
mi się to dość często. Tym razem miało być inaczej.
Zima, tak jak wszystko przed nią i po niej, zbliżała się do końca, jednak drobne płatki śniegu
nie dawały za wygraną, spadając zdobiły moją czarną bluzę.
Większość znikała natychmiast, jednak jeden pozostał ukazując niezwykły kształt.
Dotknąłem go palcem, na którym został przez dłuższą chwilę zanim zniknął.
Niszczycielskie ciepło.
Poczułem dziwne mrowienie w palcu, ten rodzaj energii który sprawia że większość
bio – robotów czuje niezwykłą moc, kiedy niema rzeczy niemożliwych.
Wiedziałem że jeśli tym palcem wskażę na kobietę, ona tę moc poczuje,
jeśli wskażę na przedmiot – będę mógł go zdobyć,
gdy palec skieruję do nosa …. będę mógł go udrożnić. Katar, podobnie jak ból zęba , był dowodem na
niedoskonałość konstruktorów, lub kolejnym przykładem na to , że niespecjalnie im zależało na tym
aby ludziom żyło się przyjemnie.
Na początek postanowiłem jednak użyć palca aby nacisnąć przycisk otwierający drzwi autobusu,
który właśnie nadjechał.
Nic. Drugi raz – nic. Zablokował jakoś kutas , pomyślałem o kierowcy spoglądając w jego twarz
w lusterku i machając rękami w jego stronę.
Prawdopodobnie zinterpretował to że może już odjechać, co też uczynił, a może … podobno bardziej złośliwe od kierowców autobusów są tylko ich małżonki.
Nie zdążyłem się dobrze zastanowić gdzie bym kierowcę zakopał gdybym go dopadł,
a nadjechał kolejny autobus, tym razem uśmiechnięty prowadzący sam otworzył drzwi
a ja wsiadłem, nie wyczuwając podstępu.
- Dzień dobry, bilecik do kontroli proszę – usłyszałem wnet głos, który nie miał w zwyczaju o nic prosić.
Kiedy załapałem że nie zabrałem portfela z biletem miesięcznym nie wkurzyłem się,
wciąż byłem wkurzony po incydencie z drzwiami.
Byłem też całkowicie pewien że to dopiero początek, że Wielki Utrudniacz, siła która starała się
wszystko komplikować nie odpuści za szybko i prawdopodobnie cały dzień tak będzie wyglądał.
- Nie mam, zapomniałem portfela.
To niebywałe, że mózg potrafi przez lata pamiętać jakąś nieprzyjemną sytuację,
a w tak prostych sprawach…
- Dokument jakiś pan da.
- Też nie mam, wszystko w portfelu zostało.
- Uuuu..
Już po trzecim u wiedziałam że tej sprawy nie zakończymy zgodnie z obowiązującymi przepisami,
nie miałem na to czasu, do spotkania pozostał kwadrans, za chwilę mój przystanek,
potrzebowałem jakiegoś sprytnego sposobu, aby temat załatwić.
No i wymyśliłem.
Nie pierwszy raz użyłem głowy do rozwiązania skomplikowanego problemu.
Tym razem jednak nie trafiłem go najlepiej, jednak kontroler mimo tego uznał ostatecznie moje
argumenty. Jestem przekonany, biorąc pod uwagę odwagę i odporność kontrolerów,
że w ich szeregach jest wielu potencjalnych medalistów olimpijskich w sportach walki,
Może akurat nie ten który właśnie się podnosił, lecz na miejscu łowców talentów w tej dziedzinie
od kontrolerów poszukiwania bym zaczął.
Bardzo się wstydziłem tego co się przed chwilą wydarzyło.
Wysiadłem obok kościoła, dostrzegłem gęsty biały dym który się nad nim unosił,
mogło to oznaczać że albo wybrano nowego papieża, albo świadczyło o konserwatywności,
żeby nie powiedzieć zacofaniu, w doborze materiałów opałowych.
Robert i Paweł już byli w umówionym miejscu, na ich ubraniach widoczne były słowiańskie symbole, zastanawiałem się jak zareagują władze kościelne i jaki to wpływ będzie to miało na długość i atmosferę spotkania, na które zaproszenie przyjęliśmy niejednogłośnie, i którego tematyka wciąż była pewną zagadką, bo „ omówienie możliwości współpracy” nie znaczyło w zasadzie nic, lub niewiele.
- O, ten już coś odpierdolił – powiedział Robert wskazując na mój lekko krwawiący łuk brwiowy.
- Niee, nie, to „zespół krwawiącego łuku”, drobiazg, nawet śniegiem i lodem można zaleczyć.
- Lepiej śniegiem, lodem i nalewką z bzu – dodał Paweł, podając mi buteleczkę z „lekarstwem”.
Picie alkoholu przed prawdopodobnie pierwszym od setek lat pokojowym szczytem
słowiańsko-chrześcijańskim było nieco nierozsądne, ale tak mi jakoś ładnie zapachniała.
- Mówisz że nalewka z bzu leczy łuki brwiowe?
- Nalewka z bzu leczy to, co akurat w organizmie jest do wyleczenia.
Po drugim łyku wiedziałem, że może to być prawda, przestałem również odczuwać negatywne
oddziaływanie Wielkiego Utrudniacza, poczułem spokój.
- No faktycznie – powiedziałem uśmiechając się.
- Ok, wszystko mamy ustalone, trzymajmy się planu, oni mówią, my słuchamy- rzekł Robert.
- I nie dajemy się sprowokować – dorzuciłem.
- jak najdłużej – wtrącił, kończąc jakby moje zdanie Paweł. - Będziemy online, w razie kłopotów
pomoże nam grupa wsparcia, którą powołałem „ na wszelki wypadek”.
Spojrzałem w jego oczy i wiedziałem, że może być różnie, nie byłem też pewien, czy jego nastawienie
jest całkowicie pokojowe.
Drzwi otworzyła nam bardzo młoda zakonnica, już po pierwszym dzwonku , co wskazywało na fakt
że byliśmy niecierpliwie oczekiwani, lub że miała pokój zaraz przy wejściu.
- Zapraszam – wyszeptała cichutko uśmiechając się lekko, jej uroda nie pasowała do tego miejsca,
całkiem możliwe że była to Miss Zakonnic.
Zaprowadziła nas schodami na 1 piętro, do pomieszczenia słabo oświetlonego, wyposażonego
jedynie w duży stół, ławy i fotele.
Zgodnie z ustaleniami gospodarze byli w 3-osobowym składzie, dwóch ubranych w modne sutanny,
sądząc po liczbie pasków, chyba adidasa, trzeci – wyższy i tęższy od kolegów,
miał na sobie wojskowy mundur. Ksioncpułkownik.
Niby żadna nowość – powszechnie wiadomo że w szeregach armii jest ich dużo,
wspieranych przez setki zakonnic na etatach sierżantów, jednak wyglądało to osobliwie.
- Witajcie, zapraszamy – rzekł najniższy, dużo starszy od pozostałych ksiądz.
- Dzień dobry – odwzajemnił w naszym imieniu uprzejmość Robert.
Usiedliśmy, na stole skromne przekąski, kawa, herbata i woda w małych zakapslowanych
buteleczkach stanowiły sensowne wsparcie do dyskusji.
Poczęstowaliśmy się wodą, a Robert, który był naszym nieformalnym przywódcą,
od lat rozkochanym we wszystkim co słowiańskie przerwał milczenie:
- Czemu zawdzięczamy to zaskakujące zaproszenie?
- Chyba już czas. Czas na rozmowę, czas aby znaleźć to co nas łączy a nie dzieli, może znaleźć
pole do współpracy, wybaczyć sobie, przeprosić – odpowiedział miłym głosem ksiądz staruszek.
Brzmiało to szczerze, jednak nasz kolega Paweł , znany z porywczości zadbał o to, aby przesadnie
sympatyczna atmosfera nie utrzymywała się nazbyt długo:
- A co was z tymi przeprosinami napadło? Ciągle słychać z różnych ambon i różnych stron:
Przepraszamy za afery, za pedofilię, za to i tamto, wieki pełne cierpienia i rozlanej krwi niewiernych.
Chcecie przeprosić za krzywdę Słowian i wszystko będzie w porządku?
Za to że okradliście nas nawet ze Świętych Miejsc?
Nawet z wierzeń i obyczajów? Jak Pan to sobie wyobraża?
Tak jak przypuszczałem , w postanowieniu „nie dania się sprowokować” nie wytrwaliśmy zbyt długo,
Jednak ta reakcja nie zmąciła spokoju starca.
- Mamy inne wierzenia, ale wszyscy jesteśmy stąd, wszyscy potrafimy być dobrzy,
Rozwijamy się jako ludzie i jako cywilizacja. Nie chcemy popełniać starych błędów, chcemy rozmawiać. Gdyby ludzie potrafili rozmawiać, nie byłoby większości wojen, wielu rozwodów udałoby się uniknąć i ocalić małżeństw, byłoby lepiej. Porozmawiajmy, tak po prostu.
- Dobrze – słowa Roberta były równie spokojne – jakie są wasze oczekiwanie?
Ksioncpułkownik włączył się do rozmowy:
- Proponujemy wspólne inicjatywy, spotkania, pikniki, imprezy podczas których wy moglibyście przybliżać ludziom słowiańską kulturę, my chcemy zwrócić uwagę na to, jak Kościół wpłynął pozytywnie na rozwój Państwa, myślę że to wszystko można zrobić w dobrej atmosferze, bez unikania trudnych tematów, ale również bez niepotrzebnego wywoływania ich.
A więc o to chodzi. Chcieli ocieplić swój wizerunek. Nie było tajemnicą że notowania kościoła nie były ostatnio zbyt wysokie, nie tylko w Polsce czy Europie, ale w większości rozwiniętych Państw na świecie spadała ilość wiernych, statystyki pokazywały że coraz mniej ludzi, szczególnie młodych modliło się, chodziło do kościoła, wydawałoby się nieusuwalna ze szkół religia stawała się często obiektem drwin, a władze kościelne same zaczęły się zastanawiać nad jej wycofaniem ze szkół, bezpośrednie zetknięcie z nauką musiało się tak skończyć. Nauka i wiedza wygrywały z wierzeniami.
Nasi rozmówcy wiedzieli, że ich czas przemija, przemija jak wszystko, nie ma się co dziwić że szukali sposobu, szukali pomysłu na przyszłość, nowych rozwiązań.
- Czy jest możliwe zorganizowanie tych wydarzeń w dawnych Świętych Miejscach Słowian,
w których aktualnie znajdują się wasze instytucje, a także przywrócenie w nich słowiańskich symboli,
rzeźb, pomników? – zapytałem.
- To temat do przemyśleń.- odparł Ksioncpułkownik po dłuższej chwili milczenia pełnego napięcia.
- No to pomyślcie, my też pomyślimy. – zakończył dyskusję nieco spokojniejszym głosem Paweł.
Jeden z księży nie odezwał się ani razu, odnosiłem wrażenie że nie poruszył się od początku spotkania, nie wiem czy w ogóle oddychał, nie mrugał też oczami, chyba że robił to dokładnie wtedy kiedy ja mrugałem. O aktywności funkcji życiowych świadczyła tylko zaciśnięta pięść, która na początku spotkania była tylko w jego myślach, oraz nieco bardziej czerwonawy kolor organizmu.
Miałem przeczucie , że mimo iż nie udzielał się w rozmowie, jego obecność nie była przypadkowa, możliwe nawet że był głównym graczem w tej rozgrywce. Kiedy myśleliśmy już o tym aby wstać i się zawijać, niespodziewanie przemówił.
- Jest jeszcze jedna sprawa. W ostatnich tygodniach w różnych częściach kraju zostało pobitych
kilkunastu księży. Jeden z nich na tyle poważnie, że po kilku dniach w szpitalu zmarł.
Wiecie coś o tym?
Spojrzeliśmy po sobie zaskoczeni, byłem pewien że nikt z obecnych tematu nie zna.
- Nie wiemy. Na pewno.- odparłem
Groźne oblicze małomównego księdza nieco złagodniało, ale wciąż było groźne.
- A możecie sprawdzić, zorientować się, popytać? – kontynuował Groźny.
- Sprawdzimy. My też mamy prośbę , w drodze rewanżu - mówiąc to odruchowo, bezwiednie
tym razem ja zacisnąłem pięść – możliwe że w waszych zbiorach znajduje się pewna książka,
właściwie Księga, prawdopodobnie znajdowała się w jednym z miejsc, które kiedyś zajęliście.
Licząc na wasz stosunek do ksiąg, przypuszczamy że mogła się zachować, rozpoznać ją łatwo, jest tak
duża jak człowiek, napisana w niezrozumiały dla was sposób – tylko kreski i kropki.
Chcemy ją odzyskać.
W groźnym spojrzeniu dostrzegłem zrozumienie, może nawet nić sympatii jaką darzy się przeciwnika,
który zna zasady gry.
- Zgoda – zabrzmiała odpowiedź, po której pojawiła się myśl, że może to jest jednak dobry dzień.
Wracając samochodem Roberta zatrzymaliśmy się kilka ulic dalej na stacji benzynowej , aby na
gorąco omówić to co się wydarzyło. Na jej tyłach płynął kanałek, w którym dziesiątki kaczek radośnie
oznajmiały światu nadchodzącą wiosnę.
Wkrótce Jare Gody.
Wtedy się zacznie.
⃝
Sen 1
Piękny słoneczny dzień w przyjaźnie nastawionych górach, miodowy zapach dziewanny
i wiatr, który wyznaczał kierunek wędrówki. I ten dziwny motyl, który postanowił zaparkować
akurat na moim nosie. Był biały w czarne kropki, chyba też dwie większe czerwone,
dziwnie mi się przyglądał.
- Nie wadzisz mi owadzie, lecz poszukaj innego miejsca do odpoczynku.
Odleciał.
Zobaczyłem drogowskaz SOKOLICA →. Z oddali usłyszałem coś jakby pogwizdywanie.
Nie wiadomo skąd pojawiła się chmura , dając trochę odpoczynku od słońca tego wczesnego lata.
Po chwili dostrzegłem pogwizdywacza – uśmiechnięty dziadek z laską sprawnie pokonywał
wzniesienie, o wiele sprawniej niż ja, i o wiele szybciej niż przewidują założenia współczesnej fizyki.
Podszedł, uśmiechnął się jeszcze szerzej i powiedział:
- Tak tak , to tu.
Rozejrzałem się uważniej.
- Możliwe. Kto wie? – odpowiedziałem uprzejmie.
- Ale już tu nie rosną – kontynuował dziadek – Chyba.
- Nie?
- Jest ktoś, kto wie na pewno, ale bywa tu tylko raz w roku. Przyjedź za 2 tygodnie.
Dokładnie za 2 tygodnie.
- Jak go znajdę i rozpoznam?
- On cię znajdzie, jeśli zechce. Masz, jedz – podetknął mi pod nos coś co kiedyś było kanapką
z polędwicą.- Tymczasem schowaj się w tamtej grocie przed burzą. – wskazał na nieodległe miejsce,
którego wcześniej nie zauważyłem, choć było bardzo blisko.
- A Pan gdzie idzie?
- Tropię niedźwiedzia.
- Chce Pan upolować niedźwiedzia?
- Wprost przeciwnie. Zjadłem w życiu mnóstwo zwierząt, teraz chcę się zrewanżować.
Takie duże góry, a akurat moja ścieżka musiała się przeciąć ze ścieżką tego wariata!
- O jakiej Pan wspominał bu…- nie dokończyłem.
Burza zaczęła się nagle, i od początku miała zamiar urządzić niezłe widowisko – silne grzmoty,
oślepiające błyski, przyjemny deszcz. Po jednym z błysków pojawił się cień, zapachniało czymś
nieznanym. Z cienia wyłonił się potężny niedźwiedź, o trudnym do ustalenia kolorze, momentami
wydawało się że jest fioletowy.
- Bardzo, bardzo cieszę się że Cię widzę, mój stary druhu – rzekł do niedźwiedzia dziadek,
jakby nie swoim głosem.
Zwierz podszedł do niego bardzo blisko, stali tak bez ruchu i patrzyli na siebie bez słowa.
Deszcz się wzmagał, odruchowo przesuwałem się w kierunku groty, prawie po omacku, ledwie ją
dostrzegłem. Bez problemu natomiast dostrzegłem znak wyryty przy wejściu do niej:
Triskelion
Odwróciłem się, lecz w tej ścianie deszczu już ich nie widziałem.
Wszystko się rozmyło.
⃝
Na swoją siedzibę wybraliśmy miejsce położone na południe od Warszawy, otoczone lasami
obfitującymi w grzyby i inne dary natury, z licznymi zwierzęcymi mieszkańcami.
Wśród pięknej dzikiej przyrody kryło się też wiele tajemnic, z przekazów ludowych wiedzieliśmy,
że w czasach słowiańskich sporo się tu działo. Nie było to miejsce przypadkowe.
Teren zajęliśmy ubiegłego lata, ponieważ to nasza , rodzima ziemia, kupowanie jej wydało się być
zabiegiem zbytecznym , jednak zamiast budowania siedziby zdecydowaliśmy się na zabudowę
mobilną z kontenerów. Wyszło całkiem dobrze, mieliśmy wszystko czego potrzebowaliśmy.
Aby nie być całkiem na bakier z prawem, postanowiliśmy „ Zasiedzieć ten teren w dobrej wierze”.
Takiej informacji udzielaliśmy, gdy na początku ktoś pytał: co tu robimy?
Wyjątkiem był Paweł, który zwyczajowo odpowiadał w takich sytuacjach najgrzeczniej jak potrafił:
- Ch.j cię to obchodzi.
Duża tablica informowała przy wjeździe: Towarzystwo Odnowy Tradycji Słowiańskich,
dając ciekawskim wskazówkę, że to jakiś ważny, historyczny projekt.
I takim w istocie był.
Dobrym znakiem było to, że poczta dostarczała nam listy pod ten adres.
TEN list odebrał Robert. Przeczytał, westchnął i po wypiciu porcji wody rozmownej wypalił:
- Namierzyli nas, psie syny.
- Kto nas namierzył? – zapytałem z zaciekawieniem.
- Słuchaj Radomir, sprawa jest poważna.
- Kto?
- Dokładnie nie wiem, ale z chameryki. A to nie wróży nic dobrego, oni inwigilują cały świat.
Wyszliśmy na zewnątrz, spojrzeliśmy w niebo wypatrując satelitów szpiegowskich,
ale te były dobrze ukryte.
List był napisany po angielsku. Dobrze że nie odebrał go Paweł, bo mógłby zostać zutylizowany
bez czytania, a tak mieliśmy ciekawostkę.
- Piszą o tajemniczym znalezisku, szamanie który ich do nas skierował, oraz o starych znakach,
które są zarówno na odnalezionych przedmiotach, jak i na naszej stronie internetowej.
Chcą nas odwiedzić.
- Trochę dziwne, podobnie jak to, że zamiast wysłać e-mail wysłali list tradycyjny. Kto tak robi
w dzisiejszych czasach?- główkowałem.
- Może ci, którzy nie chcą, aby internet znał sprawę – myśl Roberta tym razem, przyznaję,
była błyskotliwa.
- Podpisali się?
- Taa, poczekaj, wejdę na ich stronę, taa, taaa, organizacja ekologiczna.
Biała kaczka znajdująca się w logo budziła zaufanie.
- Proszą o potwierdzenie terminu wizyty w przyszłym miesiącu – kontynuował Robert.
- Niech przyjeżdżają.
Byliśmy jednomyślni , zupełnie nie po słowiańsku.
- Trzeba wysłać list z potwierdzeniem – powiedziałem. – Najlepiej z nas znasz angielski, ogarniesz?
Potwierdził kiwając głową. Wziął czystą kartkę i napisał na niej OK ,
zakleił w kopercie i pojechał na pocztę . Po powrocie przez resztę dnia chodził przygnębiony,
przeliczając, ile piw mógłby kupić w pobliskim browarze za majątek, który wydał na przesyłkę.
҉
Następnego dnia pojechałem do browaru znajdującego się z drugiej strony lasu. Mając na uwadze
kurczące się zapasy alkoholu i planowaną wizytę gości, zamierzałem wykorzystać cały przydział
który należał się nam w ramach wymiany „barterowej” w zamian za soki i przetwory które
przygotowywaliśmy sami oraz inne dary lasu. Na własne potrzeby braliśmy za grosze
pełnowartościowe piwa, które do sprzedaży się nie nadawały – a to krzywo naklejona etykieta,
a to maszyna nalała tylko ¾ butelki. Dla gości trzeba było nabyć coś extra.
Browar prowadziło kilka specyficznych osób , po ich poznaniu zacząłem łaskawszym okiem spoglądać
na te jednostki spośród znajomych, które do tej pory uważałem za debili. Za to piwa były doskonałe.
Przyjechałem przed południem, trafiłem na Tomka który chciał aby mówić do niego Tom.
Tom próbował zarządzać firmą , niestety miał tylko dwa sposoby działania: albo coś pomylił
albo zapomniał, co sprawiało że bywało wesoło. Nie zawsze i nie dla wszystkich.
- Czołem - przywitałem się. – Przyjechałem po to piwko co ustalaliśmy.
Po kilkunastu sekundach ciszy byłem pewien że …
- Pamiętasz? – drążyłem, lecz bez specjalnej nadziei.
- Yyy, tak tak, pamiętam , taaak.
- Odłożyłeś?
- No… nie, wiesz, tyle na głowie, tyle na głowie.
- Ok, to może teraz coś skompletujemy?
- Tylko wiesz, opchnęliśmy wszystkie „braki ” na jedną imprezę.
Gdy tylko ciśnienie obniżyło mi się do akceptowanej przez Służbę Zdrowia liczby atmosfer
wycedziłem przez zęby:
- Dobra, to wezmę normalne, po 2 kartony pięciu najlepszych piw.
Z tym już nie było dużego problemu. Jedynie mały problemik.
- Gdzie ja położyłem klucze od magazynu? – Tom usiłował rozwiązać zagadkę.
Problem okazał się być nieistotny, bowiem magazyn był otwarty.
W magazynie spotkaliśmy żonę Toma, Iwonę, która lubiła jak się do niej zwraca per Ivo.
Ivo robiła wiele, aby słowu powolny , nadać nowy, głębszy wymiar.
Podczas jednej z wcześniejszych wizyt zgadaliśmy się z Ivo w kwestii dobrej agencji reklamowej,
którą Ivo zna, mieliśmy trochę potrzeb w tej materii, więc poprosiłem o sprawdzenie,
czy są zainteresowani współpracą. Zanim zdążyłem zapytać usłyszałem:
- Cześć, jeszcze nie.
I tyle, nic nie powiedziałem, zająłem się załadunkiem.
W międzyczasie przypałętał się piwowar.
Piwowar był bucem, ale również świetnym fachowcem. Jakiś czas temu przechwalał się że w domu
robi również miody pitne, obiecał że przywiezie do spróbowania.
- To jak z tym miodem? – wypaliłem bez ceregieli.
- Będzie.
Potrójnie wkurzony wsiadłem do auta, tym razem ja nie mogłem znaleźć kluczyków.
Były w stacyjce. Dobrze ten czas wykorzystał piwowar, który przyniósł kilka małych, nietypowych
buteleczek.
- Tego spróbuj, fuzja miodu pitnego i piwa, 12,4 % alko.
Cóż, wybrnął z klasą. W nieco lepszym nastroju zbierałem się do odjazdu.
Nad przybrowarnym stawem stał szef całego przedsiębiorstwa,
zupełnie niepasujący do pozostałej ekipy. Mimo podeszłego wieku był błyskotliwy i inteligentny,
serdeczny i najzwyczajniej w świecie dobry. Niewielu takich ludzi spotkałem w życiu, na palcach
jednej ręki okaleczonego drwala by się dało zliczyć.
W stawie pływały białe kaczki, a dookoła biegał odzyskujący radość z życia pies typu mały kudłaty.
҉
Zgodnie z zapowiedzią mieli przyjechać po południu, jednak od rana byliśmy na nogach.
Zaciekawiła nas ta historia, aby wszystko odbyło się sprawnie zorganizowaliśmy tłumaczkę.
Zrezygnowaliśmy z chleba i soli na rzecz piwa, nalewek, grzybków i gulaszu z dziczyzny. Kupiliśmy też
paczkowaną wędlinę w sklepie – myślę, że na opakowaniach takich wyrobów powinna być informacja
z którego ujęcia pochodzi woda. Goście nie kazali na siebie długo czekać, przyjechali we dwóch, jeden
gruby a drugi nie aż tak gruby jak kolega, obaj w modnych jasnych garniturach lecz o dziwo bez typowych uśmiechów przyspawanych do twarzy.
Tłumaczka przywitała gości, lecz ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że obaj dobrze mówią
po polsku. Nie piszą, ale dogadać się mogliśmy bez problemu.
- Dzień dobry, bardzo się cieszymy – powiedział pierwszy.
- Dziękujemy za proszenie – dodał zabawnie drugi.
- Zapraszamy, czym chata bogata – powitał delegację Robert, oblizując się dyskretnie na myśl
o czekających nalewkach, szczególnie pigwowej.
Z naszej strony poza naszą trójką był jeszcze Łukasz, który był etnografem,
i Marcin będący w pewnym sensie historykiem.
Po wymianie uprzejmości posililiśmy się nieco, po czym przeszliśmy do rzeczy.
Grubszy był zdaje się kierownikiem wycieczki, on zaczął opowiadać.
- W ubiegłym roku jesienią mieszkańcy naszej miejscowości, w piasku nad oceanem znaleźli skrzynię.
W środku stare narzędzia, topory, srebrne monety, ozdoby, na wielu z nich słowiańskie symbole,
jak wstępnie ustalono z okolic V-VI wieku n.e., a w czymś jakby worku z nieznanego materiału kilka
stron pisma, niezbyt czytelnych.
Było też nieduże, szczelnie zamknięte naczynie z bardzo małymi uchwytami, a w nim…
- No właśnie – mniej grubemu po pierwszej porcji nalewek jednak typowy uśmiech się pojawił.-
Mikstura która była w środku jest największą zagadką.
- Co to było za pismo? – przerwałem, prawdopodobnie pojawił mi się błysk w oku.
- Jeszcze nie wiemy, przekazaliśmy do ekspertów, nadal się głowią.
Pewnie znajomi Ivo, pomyślałem nieco złośliwie.
- A to naczynie, czy tam butelka? – Paweł próbował wrócić do wcześniejszego tematu.
Butelka, ten tylko o jednym. Polałem tym razem nalewki z czeremchy, nowy pomysł Łukasza,
który w nalewkach się specjalizował.
- Mikstura – mniej gruby kontynuował – była kilka razy badana w różnych laboratoriach.
Najdziwniejsze jest to, że za każdym razem ma inny skład, z wyjątkiem jednego składnika,
udało się go wyizolować, lecz nie wiemy co to.
- Jak to ? – krótko zapytał Marcin, spodziewając się choć trochę logicznej odpowiedzi.
- Nie wiemy – odpowiedzieli zgodnie goście. Spojrzeli po sobie porozumiewawczo, po czym
grubszy dokończył.
- Jedno co wiemy, to że mikstura ma jakieś właściwości uzdrawiające. Laborantka po powąchaniu
uporała się z poważną chorobą, później jeszcze kilka innych osób, innych chorób.
Z braku lepszych pomysłów udaliśmy się do mędrca z pobliskiej osady, znajdującej się kilka mil od
miejsca w którym znaleziona była skrzynia, poprosiliśmy o pomoc, zabraliśmy znaleziska. Trochę to
trwało, mędrzec najpierw obejrzał wszystko, miałem wrażenie że uronił łzę, coś tam zapalił, coś tam
wypił, pomamrotał pod nosem, po czym podał nazwę waszej organizacji mówiąc, że pomożecie to rozwiązać.
My również coś tam wypiliśmy, tym razem stawiając na piwo. Okazało się że mniej gruby kolo potrafi
wypić piwo jednym haustem. Nazwaliśmy go Kolo – haust.
- Mamy próbki składnika, który się nie zmienia, , może znacie kogoś, kto mógłby się tym zająć? Może to jakiś wasz lokalny, słowiański składnik – zaproponował Kolo – haust. – I jeszcze ciekawostka, na naczyniu był namalowany triskelion , myśleliśmy że to celtycki znak…
- Dla Celtów celtycki, dla Słowian słowiański – rozstrzygnął Łukasz – myślę że znam odpowiednią osobę, która może zbadać miksturę.
- A ten mędrzec coś jeszcze mówił ?– dociekał Robert- Indiańscy mędrcy mają wielką moc.
-Nie, tylko tyle, i to nie był Indianin, biały, prawdę mówiąc nawet trochę podobny do ciebie.
Z butelki na butelkę rozumieliśmy się coraz lepiej, nad ranem amerykanie już nam po przyjacielsku proponowali, jak to mają w zwyczaju, zakup broni, co sugerowało, że ich organizacja może się zajmować nie tylko ekologią.
- Chcesz pokoju, bądź przygotowany na wojnę – usłyszeliśmy mądrą radę.
Opowiadali o swoich polskich korzeniach, przodkowie grubszego pochodzili z nadmorskiej miejscowości Rowy. Nazwaliśmy go Kolo-Rowy, obiecałem że tam z nim pojadę. Kiedyś.
⃝
Sen 2
Obudziłem się nagle, oblany potem, właściwie nie byłem do końca pewien czy spałem. W uszach
dźwięczały mi słowa, których autora nie znałem, znałem natomiast jego nastawienie, dobre
i pozytywne, to było jak fragment opowieści, trochę nieskładnej:
„…. Później trzeba gdzieś być, a później to tu jesteśmy”.
Byłem spokojny i skoncentrowany - jak po kilku mocnych kawach – co chwilę po przebudzeniu
nie jest takie oczywiste. Wyjrzałem przez okno. Księżyc, jakby pogodzony z tym że nie uda mu się
spaść na Ziemię, świecił żółtym, optymistycznym światłem, spokojnie i mocno, tym razem
to był miły, dobry księżyc. Część nieba pokrywały chmury, za którymi można było dostrzec lekkie
błyski, zupełnie jakby ktoś chciał nieudolnie odpalić papierosa. Sam bym chętnie zapalił,
przestałem palić ponad 6 lat temu, lecz wciąż byłem palaczem. Jeszcze nie dziś.
Postanowiłem spróbować ponownie zasnąć, może uda się dowiedzieć czegoś więcej.
Sprawdziłem „w międzyczasie” pocztę, była wiadomość od księdza – seniora:
„ Zlokalizowaliśmy waszą księgę, chociaż nie do końca, jeszcze na początku II wojny światowej
była w zbiorach w Radomiu, później ślad po niej zaginął, przesyłam kontakt do archiwisty z Radomia,
który udzieli więcej informacji”.
⃝҉
Rozdział 2
Najbardziej przygnębiającą myślą z którą się zmagam jest ta, że nie ma nic stałego, pewnego.
Wszystko się zmienia. Przegrywają z czasem wszystkie stworzenia, uczucia, przedmioty,
nawet skały muszą się ugiąć, po nich planety, słońca, miłość.
Ale nie myśl. Myśl, która jest szybsza niż światło, ma szanse przetrwać, choć po jej autorze już dawno
nie będzie śladu. No i jeszcze coś. Naprawdę podbudowała mnie informacja, że energia czarnej
dziury, znajdującej się w centrum galaktyki się nie zmienia. Czarna dziura „paruje”, a jej energia się nie zmienia.
Chociaż dla znajomego fizyka, który tłumaczył : - „Ponieważ czarna dziura z założenia nie jest źródłem promieniowania, sprzeczność tę usiłuje się opisywać w kontekście znanych zjawisk kwantowych. Ze sposobu określenia zasady zachowania energii wynika natomiast, że byłoby to możliwe z pominięciem takich efektów, jeżeli powstawałyby równocześnie pary fotonów, jeden we wnętrzu horyzontu, drugi zaś na zewnątrz. Energia byłaby wówczas zachowana” - nie było to nic niezwykłego, dla mnie był to przełom.
Znalazłem Coś stałego, niezmiennego.
Punkt odniesienia.
Było to dla mnie odkrycie na miarę istnienia na ziemi organizmów, które się nie starzeją, niektóre potrafią się nawet cofać w rozwoju, młodnieć. Ich pechem jest jednak to, że prędzej czy później zostają zjedzone przez innych mieszkańców planety.
Jednak nieśmiertelność jest obok nas.
Nie dawała mi spokoju ta czarna dziura, chciałbym tam pojechać, znaleźć się w miejscu, gdzie zatrzymuje się czas. Kawał drogi, prawie pół galaktyki.
Czy galaktyka ma osobowość?
Czy najpierw zabrać się za piwko, czy naleweczkę?
Rozmyślania przerwał dzwonek telefonu. Były kolega z byłej pracy.
- Cześć, co robisz?
- Śpie…
- O tej porze?
- Śpie..rdalaj.
- He, he, mów co u ciebie słychać?
- Spoko, wszystko dobrze, a u ciebie?
- Też ok, zmieniłem pracę, teraz sprzedaję lampy.
- Czyli zostałeś lampartem?
- Zostałem lampartem, i coś wytropiłem, jak to lampart, a właściwie kogoś.
Kogoś , kto może cię zainteresować.
- ?
- Ona. Przyjechała.
C.D.N.
jeśli interesuje Cię cała książka zapraszam tu :
https://zrzutka.pl/j8ymru
ratings: perfect / excellent
Literacko nienaganna, od pierwszych akapitów rozpoznawalna, własna piękna ścieżka prozatorska.
Wątek z Czarną Dziurą kotwiczy ten świat nasz słowiański i go usensownia na amen i z kretesem po pachy
ratings: perfect / excellent
Jej Kolo-dzy odleciani -
Wszystko pożre Czarna Dziura
Z nimi, z wami oraz z nami ;(
co nas unieszczęśliwia naprawdę -
to utożsamiane z Czasem nieustanne zmiany. Wczoraj po wykolejeniu się 2 wagonów na pętli tramwajowej, zamiast "trójki" kursowały autobusy komunikacji zastępczej, i wszycyśmy jechali upchani jak sardynki w PRL-u.
Co to za "dobre zmiany", skoro wciąż wykolejają się /na starych pordzewiałych peerelowskich szynach/ jak nie tramwaje, to ludzie - i staczają na dno
?