Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2018-09-22 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1415 |
Zgaszone słońce znikało w atramencie nadchodzącego wieczoru. Gdzieniegdzie ponad domami unosił się dym palonych gałęzi, efekt jesiennych porządków w gospodarstwach. Z obory dobiegało rżenie koni, a wycie psów z sąsiedztwa zagłuszało odgłosy lasu, dające się wyłapać złowieszcze wuhuu uhu. Tu, na wsi, życie toczyło się swoimi prawami. Nigdzie wcześniej tak mocno nie odczuwała więzi z przyrodą. Była w samym sercu Bieszczad, wszystko wokół żyło, wydawało dźwięki, ruszało się, latało. Nawet owady, które tak tępiła w Poznaniu, tu nie tylko nie przeszkadzały, ale tworzyły swojski klimat. Teraz natrętne ćmy garnęły się do światła świecy w ucieczce przed chłodem nocy.
Siedziała na werandzie i próbowała jeszcze raz od początku ułożyć sobie w głowie nie tylko obecną sytuację, ale też wypadki, które do niej doprowadziły. Nie chciała kozetek, psychologa i terapii, żadne tam amerykańskie wynalazki. Zawsze dawała sobie radę i teraz też zamierzała wszystko rozplątać, wyprostować i w ogóle być szczęśliwą. Ledwie dokończyła myśl i parsknęła śmiechem, dławiąc się własną głupotą.
- A czym to szczęście, jest dla ciebie Agatko, co? No, zdefiniuj proszę – przypomniała się polonistka okularnica, co to patrzyła na wszystkich wzrokiem na wskroś przeszywającym, a w efekcie miały jej pomóc okulary ściągnięte na czubek nosa. Zawsze się śmiali z tych okularów. Na co jej były potrzebne, skoro patrzyła spoza. Teraz przypomniała sobie siebie w klasie maturalnej, kiedy miała tyle wspaniałych planów, no i ambicji, żeby była jasność. Omawiali Miłosza i jego „Dar”. Nie tego pragnęła Agatka.
- Dla mnie pani profesor, szczęście to możliwość spełniania swoich marzeń, realizacji planów. Teraz to studia prawnicze, a w przyszłości kancelaria, może aplikacja. Na pewno nie mąż i dzieci. To znaczy, oczywiście nie teraz – poprawiła się. Na to jest zawsze czas, najpierw trzeba zainwestować w siebie.
No i zainwestowała. Studia były cudownym czasem, nauka zawsze przychodziła jej łatwo, na pieniądze nie narzekała, jedynaczką była. Dużo bywała, to tu, to tam, wszędzie było jej pełno. Nawet zaangażowała się na pół roku, ale kiedy on, znaczy się Adam, zaproponował wyjazd do jego rodziców, bo niecierpliwili się, tak bardzo chcieli poznać przyszłą synową, szybko oswobodziła się z więzów tego związku. Żadnych ślubów, zobowiązań, broń Boże pieluch! Nie teraz, kiedy życie smakowało zabajone i amaretto. Co prawda, rodzice kilka razy przygadali o Adama, zwłaszcza mama interesowała się kandydatem na męża, bo ojciec już nie podzielał zainteresowania, przekonany o niebywałych walorach jedynaczki, której godny był mało kto. Bycie singielką nie mogło być takie złe. Przynajmniej w planach Agaty. Była młoda, miała pomysł na siebie, życie i całą resztę… To, że postanowiła odwrócić trochę kolejność, przełożyć rodzinę na nieco dalszy etap, nie było przecież niczym grzesznym.
Pierwszy raz poczuła ukłucie, kiedy podczas ślubu Gośki z Pawłem, składała podpis jak świadek. Jego wzrok z taką szczerością wpatrzony w Gośkę. Co to było? To uczucie, którego do tej pory nie znała, ona taka zdecydowana, samowystarczalna, zawsze w centrum? Śmiała się z tych papierków, dowodów na śmierć i życie. Jako prawnik dobrze wiedziała, jakie to ma znaczenie. Zawsze można się było rozwieść. No ale w kościele, to już trochę inaczej, tam przysięga miała nieco inny wymiar.
To wesele miała zapamiętać do końca życia. Niczym nieskrępowana, na lekkim rauszu, bawiła się do rana. Wszyscy się bawili, stara paczka dobrych przyjaciół jeszcze od czasów liceum. Gośka z Pawłem, zakochani na zabój, a teraz jeszcze dziecko w drodze. Kiedy próbowała sobie przypomnieć moment, w którym to wszystko się zaczęło, wróciła właśnie do tego wieczoru. To jakiś żart! Właśnie wtedy, kiedy świat wokół wirował, confetti i serpentyny gęsto spadały na ich głowy niczym błogosławieństwo, spojrzała w tańcu w jego oczy. To było tylko złudzenie – myślała - ale kiedy przysunął się bliżej i poczuła ciepło oddechu na swojej twarzy, szybko zaczęła coś mówić, byle tylko odwrócić uwagę od tego spojrzenia, nie ulec wrażeniu. A potem?
Potem było dużo zamieszania. Obrona pracy magisterskiej i jej ukochana aplikacja. Zdała, uff… było ciężko, bo startowali najlepsi, ale udało się. Ojciec pękał z dumy. Agatka, co to wcale tradycji rodzinnych nie miała i proszę, będzie panią prokurator. Miała za to we krwi skłonność do rozstrzygania winy i niewiny, a zazwyczaj wyrokowała w życiowych sprawach znajomych, przyjaciół czy rodziny. Bezlitosna była, bez kompromisów , wyznając zasadę „Dura lex, sed lex”, przyłożyła niejednej koleżance, a to, że dobrze jej, bo sama miała niejedno za uszami, innej, że mogła zrezygnować z wyjazdu na stypendium i związek by się nie rozpadł. A ona sama? Cóż, była wolna, bez zobowiązań, więc od czasu do czasu, wypad w miasto, drink, dwa z nowo poznanym, a potem miła noc, rano szybkie śniadanie i na tym koniec. Żadnych pytań, ponownych randek. A na co one jej potrzebne? Smycz i kaganiec są dla piesków, a ona jest wolna i tą wolnością zamierzała się nacieszyć.
Wczesną wiosną Gośce i Pawłowi urodził się syn. Jasiek był spadkobiercą uroczych dołeczków po mamie i obłędnych niebieskich oczu Pawła. Słowem cherubinek. Na widok malucha Agacie odjęło mowę. Gośka uchyliła drzwi pokoiku dziecinnego i gestem ręki zachęciła Agatę do wejścia w głąb. Z dumą podniosła kołderkę i z uwielbieniem w oczach pochyliła się nad dzieckiem.
- I co Agatko? Wiem, co powiesz. Zdaniem pani aplikant schrzaniłam sobie start. Powiem ci szczerze, że to było czymś najlepszym, co mogło się nam przydarzyć.
Agata stała wpatrzona w Jaśka. W pokoju unosił się zapach oliwki wymieszanej z naturalnym zapachem niemowlaka. Pachniało spokojem i bezpieczeństwem. Agata wyrwana z zamyślenia zdołała tylko wydukać – jest śliczny. Był nie tylko śliczny, ale o dziwo spokojny , to znaczy jadł, spał i póki co nie absorbował tak bardzo. Dziewczyny przeszły do pokoju obok. Zaraz miał wrócić Paweł z zakupami. Gośka wymyśliła tagiatellę z sosem, koniecznie chciała zatrzymać Agatę na kolacji.
Paweł serdecznie przywitał się z Agatą, musnął raz, drugi w policzek, tak po przyjacielsku, jak to mieli w zwyczaju robić.
- Co u ciebie? Opowiadaj pani aplikant! Wyglądasz świetnie. Czyżby wydarzyło się coś, o czym nie wiem?
- Tylko głośniej Agatko!– upominała się Gośka pichcąc w kuchni tagiatellę – ja też chcę wiedzieć o tym szczęśliwcu.
Agata wybuchła śmiechem – nikogo nie ma i póki co nie będzie. Taki zamysł, kropka. Ale wam widzę się szczęści i niech tak zostanie – dyplomatycznie ucięła rozmowę.
Mówiąc te słowa już wcale nie była taka pewna tych swoich planów, zamysłów i postanowień. Codziennie wracała do pustego mieszkania. Niby miała dużo pracy i nauki, ale inni też coś robili, a większość miała do kogo wracać wieczorami. No i teraz Jasiek , dwumiesięczny maluch, uwiódł ją. W nocy nie mogła zasnąć, długo myślała o Pawle, Gośce, mieli fajne życie. Gośka po porodzie poszła na macierzyński, a za trzy miesiące miała wrócić do pracy, znaczy kancelarii i oddać się prawniczym kruczkom. Paweł też nie narzekał, w korporacji miał dobre pieniądze, co chcąc nie chcąc dało się zauważyć po wystroju mieszkania. Cherubinkiem miały opiekować się na zmianę obie babcie, słowem, wszystko się układało. No właśnie? A ona? Agata? Co z nią było nie tak? Nooo nic, przecież realizowała swój plan. Jakoś nie czuła satysfakcji, a odwiedziny u Gośki jeszcze mocniej ją rozstroiły. No i ten wzrok Pawła, kiedy Gośka była w kuchni. Tak się nie patrzy na koleżankę, ten wzrok mówił co innego i Agata wyczuwała to całą sobą.
W niecały miesiąc później przypadkiem spotkali się pod galerią. On wychodził z wózkiem wypakowanym po brzegi pampersami, odżywkami dla niemowląt i pierwszymi deserami, ledwo widoczny zza zakupów, kiedy Agata zamaszystym krokiem wchodziła do centrum.
- Paweł?
- Ooo, pani aplikant? A gdzie to się wybrałaś?
- Szybkie zakupy i do domku. A ty, widzę wykupiłeś połowę sklepu!
- No tak, Gosia w domu z Jaśkiem, a ja ogarniam resztę. Masz czas? Mała czarna w kafejce za rogiem?
Nie musiał nalegać, po całym dniu pracy dobre amaretto z szarlotką poprawi jej humor. No i poprawiło, obojgu. Śmiali się, wspominając studniówkę i inne historie z tamtego czasu. Paweł zapomniał o Jaśku i Gośce. Nie ukrywał przed Agatą, że teraz coś się zmieniło. Gośka całymi dniami zajmowała się Jaśkiem, przestali wychodzić jak dawniej do pubu czy kina, a wieczorem padała ze zmęczenia, całując Pawła w czoło i zapewniając, że jutro nadrobią straty łóżkowe. Agata słuchała uważnie, widziała, że Paweł miał potrzebę wygadać się przed kimś. Próbowała nawet tłumaczyć Gosię, żeby ją zrozumiał. Kiedy jednak żegnając się z nią, zaproponował, że może by się spotkali w następnym tygodniu, już nie tu, ale w klubie, przystała na propozycję.
***
Siedząc w mroku, myślała o tych swoich zasadach. Światło świecy odbijało się w jej oczach, smutnych, zgaszonych. Jak mogła coś takiego zrobić, w dodatku serdecznej koleżance. Jak mogła wejść w relację, która zniszczyła ją i parę jej przyjaciół? Ona? Pani prokurator wpadła w serpentynę kłamstwa i złudzeń. Chciała zmyć z siebie smród oszustwa. Gdyby tak można było wyjechać do SPA i zrobić odnowę: nowa Agata z czystym sumieniem, byłaby chodzącą reklamą. Dobrze wiedziała, że takiego SPA nie ma i będzie musiała udźwignąć ten ciężar. Najgorzej będzie z Gośką, ona nie wybaczy. Pozostali z paczki też nie, takie jak ona są poza nawiasem. Niebezpieczne dla trwałości udanych związków, obchodzi się je z daleka szerokim łukiem. Co robić? Rozbiegane w głowie myśli nie mogły znaleźć odpowiedzi. Z zamyślenia wyrwała ją gospodyni. Po obrządku wracała do domu ze świeżym mlekiem i koszem zebranych wcześniej gruszek.
- Nie martw się – pani Stasia pogłaskała ją po głowie, na co Agata wybuchła szlochem.
- Nie ma sytuacji bez wyjścia, posiedzisz tu u mnie jeszcze z tydzień, dwa i wrócisz do siebie. Tak trzeba, nie można uciekać.
Skąd wiedziała? Przecież nie mogła znać jej historii, pierwszy raz była w tym gospodarstwie agroturystycznym, znalazła ofertę w Internecie. Pani Stasia, zgadując jej myśli, mówiła dalej – nie ty pierwsza i ostatnia, teraz to młode takie kruche jesteście, trzeba się pozbierać i żyć dalej. A to łajdak jeden, poszukał sobie na boku, a niech go licho! Nie on, to inny się znajdzie… Agata wybuchła jeszcze większym szlochem. Zmieszana jej reakcją gospodyni wycofała się do domu.
- Co tam się musiało wydarzyć ? - myślała wieczorem pani Stasia, kładąc się do łóżka. Już ona sobie jutro z Agatką pogada, już ona znajdzie sposób na szubrawca. Na pewno upiecze rano cynamonki, te zawsze poprawiają humor.
Tymczasem Agata próbowała uwolnić się od natrętnych myśli. Teraz jeszcze pani Stasia. To jej przyłożyła, sądząc, że to Agata była ofiarą. Musiała się pozbierać. Dość użalania się i wybielania!
Rano, na śniadanie czekały na nią ciepłe cynamonki i świeżo zaparzona kawa. Jak bardzo różniła się od uwielbianego amaretto, które na długo jeszcze pozostawiło swój gorzki posmak…
ratings: perfect / excellent
Żeby kogoś prawdziwie poznać, trzeba z nim zjeść całą beczkę dziegciu.
Pięknie serwowane to amaretto