Author | |
Genre | adventure |
Form | prose |
Date added | 2018-10-04 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1925 |
Urodziny Jacusia
Obudziłem się dzisiaj rano w bardzo miłym nastroju. Otworzyłem najpierw jedno oko, ale zaraz drugie… gdyż zobaczyłem, że słoneczko świeci już mocno i rzuca swymi cieplutkimi promieniami na moje łóżeczko. Od razu sobie przypomniałem jaki ważny dzień jest dzisiaj. Dzień moich urodzin. Ja, Jacuś, skończę właśnie w tym tak pięknym, słonecznym dniu — sześć latek. Przypomniałem sobie też, że miałem cudowny sen. Otóż śniło mi się, że jeździłem ślicznym rowerkiem, który dostałem od mamy i tata na moje urodziny. Cieszyłem się bardzo z tego snu, bo o takim rowerku marzę już od dawna.
Wesolutki wyskoczyłem z łóżeczka i pobiegłem najpierw do kuchni, bo stamtąd rozchodził się niebiański zapach migdałów. To moja mamusia piekła migdałowy torcik, specjalnie na moje urodzinki.
— Dzień dobry, mamusiu! — zawołałem już w drzwiach radośnie. — Czuję, że będę miał migdałowe urodzinki, bo pachnie migdałami w całym domu.
— Tak, Jacusiu! — rzekła mamusia z uśmiechem, i tuląc mnie do siebie, złożyła mi życzenia. Potem cmoknęła mnie w buzię, i dodała: — A teraz biegnij do łazienki i zadbaj o swój wygląd. Twoi urodzinowi goście zaczną się już schodzić w południe. Musisz więc mi pomóc udekorować jeszcze taras i stół. Więc nie siedź tam zbyt długo, rozmyślając o niebieskich migdałach, tylko się pośpiesz.
Pobiegłem szybciutko. Zrobiłem staranną toaletę. I po chwili, dekorowałem już z mamusią taras. Porozwieszaliśmy dużo kolorowych baloników, które tatuś nadmuchiwał taką małą śmieszną pompką. Rosły więc one na naszych oczach i przybierały różne kształty. Były wspaniałe. Potem jeszcze powiesiliśmy śliczne, różnokolorowe wstążeczki, nakryliśmy do stołu, przyozdabiając każde nakrycie zielonymi serwetkami, no i… czekaliśmy na pierwszych gości.
Pierwszy przyszedł dziadziuś z babcią, a zaraz za nimi, wujek z ciocią. Dostałem od nich pięknie zapakowane prezenty, i każdy życzył mi dużo zdrówka i spełnienia marzeń. Cieszyłem się bardzo, bo marzenie, to ja miałem — i to jakie! Goście rozgościli się przy stole, a ja zaglądałem za moimi koleżankami i kolegami z przedszkola, których też zaprosiłem razem z mamusią na moje przyjęcie urodzinowe. Ale jakoś nie było ich widać. — „Może nie będą mogli przyjść?” — myślałem zasmucony. A jeszcze smutniej mi się zrobiło, gdy mamusia wniosła mój urodzinowy torcik z sześcioma zapalonymi świeczkami i postawiła go na stole. Pomyślałem wtedy, że to oznacza, iż nikt więcej nie przyjdzie do mnie. Musiałem chyba nawet zrobić nieco smutną minę, bo podszedł do mnie dziadziuś i mnie przytulił. A potem zmierzwił mi włosy, i
uśmiechając się jakoś tak dziwnie, powiedział:
— No, Jacusiu, wnuczku mój kochany, dmuchaj z całych sił… Ale najpierw pomyśl o swoim marzeniu… i jak ci się uda wszystkie sześć świeczek zdmuchnąć naraz, to będzie znaczyło, że marzenie twoje się spełni…
— Wątpię, dziadziu! — powiedziałem głośno i spojrzałem na wszystkich. I gdy zobaczyłem, że mamusia miała niezadowoloną minę, zrobiło mi się wstyd, i chyba nawet poczerwieniałem, bo jakoś gorąco mi się zrobiło na twarzy. A może to od tych świeczek? Tak czy owak, zaraz przeprosiłem wszystkich gości i pomyślałem jednak o moim wymarzonym rowerku. Bo przypomniałem sobie, co mi kiedyś mamusia mówiła. Otóż mówiła, że każdy powinien mieć marzenia, gdyż marzenia są po to, żeby się spełniały. Jak nie dziś, to jutro, ale kiedyś spełnią się na pewno. Uspokoiłem się więc i szeroko się do wszystkich uśmiechnąłem… nabrałem dużo powietrza… i już chciałem zdmuchnąć wszystkie sześć świeczek naraz, gdy na podwórku rozległ się głośny śpiew: — „Sto lat, sto lat…!!!” — to dzieci wjeżdżały na swoich rowerkach i każde z nich miało na szyi zawieszoną malutką paczuszkę z prezencikiem urodzinowym dla mnie.
— Hura! Hurra! Hurrrrra!!! — wołałem szczęśliwy z nad tortu z twarzą spoconą od ognia i zaglądałem na dzieci.
Wszystkie dzieci podjechały rowerkami pod sam taras i zaczęły wołać: —„Dmuchaj! Dmuchaj!” — Nabrałem więc ponownie powietrza i… zdmuchnąłem wszystkie sześć świeczek za jednym dmuchnięciem. Wszyscy goście zaczęli bić mi brawo. A ja byłem bardzo szczęśliwy! Poprosiłem wszystkie dzieci, aby zajęły miejsca przy stole. Dzieci ochoczo spełniły moją prośbę, ale wcześniej oczywiście wręczyły mi prezenty od siebie.
Gwarno zrobiło się przy stole, bo wszystkie dzieci naraz chciały opowiedzieć, jaką to ja miałem zaskoczoną minę na ich widok, wjeżdżających na podwórko. Wszyscy uśmialiśmy się serdecznie. Miło i wesoło było przy moim urodzinowym stole. Tak miło, i tak wesoło, że nawet nie spostrzegłem, iż od jakiegoś już czasu nie ma wśród nas tatusia.
Po chwili, kiedy nastał ważny moment i mamusia rozpoczęła kroić mój urodzinowy torcik, usłyszałem znów jakieś odgłosy na podwórku. Odwróciłem się natychmiast i popatrzyłem w tamtym kierunku i… nie mogłem uwierzyć! Przez podwórko, z głośnym śmiechem, na małym rowerku — jechał tatuś. Śmieszny był to widok, bo tatuś pedałując, dotykał prawie brody kolanami. No bo albo tatuś był za duży, albo rower za mały. Jedno z dwóch. Nie inaczej. Chciało mi się śmiać, bo przeleciała mi wtedy taka myśl po głowie, że tatuś wygląda jak słoń na mrówce, gdyż akurat wtedy przypomniał mi się taki dowcip o słoniu, jaki opowiadał mi mój kolega z przedszkola.
Pobiegłem szybko naprzeciw tatusia. A tatuś zrobił jeszcze piękny manewr rowerkiem i wyhamował pod tarasem… To ja za nim…
— Tatusiu, proszę…! Co to…? Czyj to…? — nieskładnie próbowałem tatusiowi zadać pytanie, promieniejąc ze szczęścia… No bo miałem wielką nadzieję, że ten śliczny rowerek, tak pięknie ozdobiony różnokolorowymi wstążeczkami, to… to może… prezent urodzinowy dla mnie?
— Mój kochany synu! — zawołał tatuś. — Ten rowerek, to jest prezent urodzinowy dla ciebie. I wszyscy tobie życzymy, aby ci się zawsze przyjemnie i szczęśliwie na nim jeździło. — Po czym zszedł z rowerka i… mnie na nim posadził!
Jaki byłem szczęśliwy...
* rysunek 6-cio latki.
(publikuję tutaj tylko fragment opowiadania, ponieważ opowiadanie zostało już wydane)
ratings: perfect / excellent
Niestety, co 4 dziecko w swojej biologicznej rodzinie /w katolickiej Polsce/ jest bite przez rodziców.
W polskich sierocińcach żyje dzisiaj 72,3 tysięcy dzieci
niczyich
Kto?
I jakie?
Urodzinki
Im organizuje
??