Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2018-10-14 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1502 |
Komp mi masakrycznie zamula. Wirus, albo co? Chyba powinienem przywrócić ustawienia fabryczne.
Szkoda, kurde mać, że nie można tak zrobić ze związkiem. To byłoby genialne: klikasz ikonkę i następuje samooczyszczenie, twoja niewiasta zapomina o wszystkich draństwach, jakie jej zrobiłeś.
Ja pierdaczę... Znów ją obraziłem, zachowałem się jak zero totalne, spłaszczone. Zero bezwzględne. A teraz wszystko wraca, spada na mnie odium, każde wyrządzone świństwo odbija się jak laser w kreskówkach od lustra i uderza w strzelającego z blastera szwarccharakterniaka.
Mam dość. Siebie, swojej wulgarnej chamstwoty. Swego amoralniactwa.
Z beżowej wersalki, tej, w której wydusiłem dupskiem dołek na samym środku, wyjmuję linkę holowniczą. Przymierzam. Pasuje do szyi.
I nagle, paradoksalnie, ogarnia mnie...hiperpodniecenie. Staje mi. Na baczność. W spodniach mam gwardzistę szwajcarskiego salutującego przed papą Franciszkiem. Wacka w bufiastym kubraczku, z halabardą i piórkiem przy kapeluszu.
Suw, suw - ściągam oskórowanie. Rytmicznie.
Czy tak objawiają się początki asfiksji autoerotycznej i za parę lat skończę jak przeklęty David Carradine, uduszony i ospermiony w szafie, z ręką na przyrodzeniu?
Błagam, wybacz mi - wyjęczałbym, gdyby nie przeklęta, owijająca gardło linka.
Hegggh- tfu! - spluwam z obrzydzeniem. Nienawidzę siebie. Żeby tak móc zedrzeć skórę, mięcho, kości, odnaleźć w sobie drugiego, może prawdziwszego, na pewno - bardziej kulturalnego i wiernego... Osuwam się w małą i całkiem sympatyczną otchłań, uroczą, pluszową przepaśćkę. Jest mi wstyd, że nie miałem poczucia winy. Odlatuję żałując, że czegokolwiek żałowałem. Podwójne, potrójne, piętrowe zaprzeczenie. Przez moment, w ciągu trwającej dwie sekundy godziny, wykłócam się za alter ego. O pietruszkę. Ono, na odlew, wali mnie z piąchy w pysk. I dobrze.