Go to commentsNocleg u Margit
Text 10 of 10 from volume: Opowiadania
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2018-11-05
Linguistic correctness
Text quality
Views859

Nocleg u Margit


piątek, 25 czerwca 1976

Zaczyna się całkiem fajnie. (…) Mam szczęście, w ciągu dnia przejechałem co najmniej sześćset kilometrów(…) To będzie mój dziennik podróżny. Kupiłem ten elegancki notatnik i prawie natychmiast zrobiło się ciekawie. (…) No, dobrze, tyle skreśleń, widzę, że nie potrafię się skupić, żeby pisać gotowe do druku zdania, ale przecież piszę na brudno! Jestem zbyt pobudzony, żeby spać, a zbyt zmęczony, żeby porządnie pisać. Boję się, że gdy odłożę to do jutra, wspomnienie tego dnia (które jeszcze nie jest wspomnieniem, bo według zegara ciągle jeszcze jest dziś) zmieni się, straci świeżość, może przyćmi je nowe zdarzenie.

(…) W jakimś zajeździe, nie pamiętam już, gdzie to było, chyba w Bawarii, spotkałem Margit ze Szwajcarii. Ja byłem w drodze na południe, ona jechała na północ i zatrzymała się na nocleg. Też chciałem tu nocować. (…) Zaczęliśmy gadać i prawie natychmiast znaleźliśmy wspólny język, jakbyśmy się znali od zawsze. Właściwie szkoda, że nie podróżujemy razem. Nie przyszło mi do głowy namawiać ją, żeby zawróciła i towarzyszyła mi. Szwajcaria, Włochy, Grecja, Turcja. Margit też, jak ja, nie ma dużo pieniędzy i gdy dowiedziała się, że będę jechał przez Lozannę, zaproponowała mi nocleg w swoim studenckim mieszkanku. Dała mi klucz. Chciałem się zrewanżować tym samym, ale Margit miała jutro wyruszyć na zachód, Getynga nie leży na jej trasie.

No więc jestem teraz w jej „norze” i idę spać. Jestem głodny, z restauracji na dole płyną smakowite zapachy, ale naprawdę nie mam już na nic siły. Może tylko umyję zęby. WITAJ PRZYGODO!


sobota

O nie, o nie, nie, nie! Jestem głodny. Nie jadłem nic od wczorajszego popołudnia, a teraz jest też popołudnie, tyle że wczesne. Wczoraj padłem na łóżko, a tak byłem zmęczony, że nawet nie miałem siły czochrać mudżahedina. Nie, żebym nie próbował... Łóżko tej fascynującej dziewczyny, jej nocna koszula, pachniało Margit, pachniało kobietą. Zagrzebałem się w pościel, wtuliłem w jej bieliznę, ręka powędrowała do fiuta i … zasnąłem.

Jestem głodny!

Obudziłem się niewiele przed dwunastą i natychmiast się zerwałem, żeby zdążyć kupić coś do jedzenia zanim pozamykają sklepy. Dziś jest sobota. Nie wiem, o której zamykają sklepy w soboty w Szwajcarii, no ale teraz to i tak nieważne, bo … nie mogłem wyjść z domu! Margit dała mi klucz od mieszkania, powiedziała, że bramy nie zamykają do drugiej w nocy, bo przez nią wchodzi się do pizzerii, więc jest otwarta. Restauracje, jak wiadomo, otwierają dopiero pod wieczór, więc siedzę przy drzwiach i nasłuchuję, kiedy zaczną wstawać domownicy.

Zrobiłem sobie herbatę – pół puszki herbaty to jedyna żywność, którą znalazłem – i wykorzystam czas swojego tymczasowego uwięzienia na opisanie miejsca, w którym przebywam. Do Lozanny przybyłem późnym wieczorem i choć pobłądziłem trochę zanim znalazłem właściwy adres, nie pamiętam konkretnie nic. Pozostało mi tylko wrażenie wąskich i krętych uliczek. Sam dom ma cztery kondygnacje, wchodzi się przez ową, aktualnie zamkniętą na cztery spusty, bramę do szerokiej sieni: na lewo jest pizzeria, na wprost druga brama, potem podwórze, z prawej klatka schodowa. Drewniane schody, na każdym piętrze parę, nie liczyłem, mieszkań. „Nora” (tak wyraża się Margit o swojej stancji) jest na samej górze. Wyjrzałem właśnie i stwierdziłem, że mam sąsiadów po obu stronach, wizytówki na drzwiach to kartoniki przyklejone taśmą klejącą, nazwiska wypisane ręcznie. Pewnie studenci podobnie jak Margit. Margit studiuje na Université de Lausanne.

Ale jestem głodny! O której otwierają pizzerię? Dziś już nic nie kupię, jutro też nie, przyjdzie mi się żywić po knajpach, co nadszarpnie mój budżet. Od samego początku. Planując swoją podróż nie tylko brałem pod uwagę, ale wręcz liczyłem na pomocne serca ludzi, z którymi przyjdzie mi się spotykać. No i nie myliłem się – patrz spotkanie z Margit i darmowy nocleg w przyzwoitych warunkach. Margit radziła pójść do Włocha, obiecywała, że w nocy, po zamknięciu kuchni, Fabio daje studentom „garnki do wylizywania”. A może powinienem przepościć ten weekend? Ostatnio tyle się słyszy o zbawiennym wpływie niejedzenia na zdrowie zarówno psychiczne jak i fizyczne. No, nie wiem. Jestem tak głodny, że pożarłbym wszystko, co tylko dawałoby się rozgryźć i przełknąć. Nie sądzę, żeby udało mi się powstrzymać i jednocześnie wąchać te czarowne zapachy płynące z dołu.


niedziela

Jestem zaniepokojony. Lekko. Jest już niedziela, a ja nadal nic nie jadłem. Niestety nie z własnego wyboru. Restauracja pozostała wczoraj zamknięta, na próżno czekałem. Od piątej popołudniu do drugiej w nocy co godzinę zbiegałem na dół, nawet gdy o dziewiątej stało się jasne, że nie otworzą. Na szczęście już nie czuję takiego głodu, jak wczoraj. Teraz coraz bardziej daje mi się we znaki nuda. Nie zabrałem ze sobą ani jednej książki. Pod ścianą stoi wprawdzie wielki regał zapchany książkami, ale prawie wszystkie są po francusku, wiele po włosku i kilka w języku (albo językach), które nie przypominają mi żadnego ze znanych. Margit studiuje językoznawstwo, mówiła coś o slawistyce. Że nie ma telewizora nie dziwię się. Wśród moich znajomych telewizor ma tylko wspólnota mieszkaniowa Dietricha, Helmuta i Paula. Oni też są jedynymi znanymi mi studentami posiadającymi telefon. Sprawili sobie nawet ostatnio elektryczną maszynkę do parzenia kawy, z czego drwi pół Getyngi, bo urządzenie to, niby mające ułatwić życie, działa bardzo powoli. No, ale żeby nie mieć nawet radia! Prawdopodobnie Margit ma małe, tranzystorowe i zabrała je ze sobą w podróż.

Rzut oka na zegarek – dobrze, że chociaż mam chodzący zegarek – czas wlecze się jak ślimak.

Czym się zajmuję? Obejrzałem dokładnie „norę”. Najpierw w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, potem czegoś do czytania, a wreszcie z nudów. No i trochę z ciekawości, kim jest Margit. Niewiele da się o tym powiedzieć, nic z tego, co znalazłem nie zaprzeczyło wrażeniu, jakie odniosłem z naszego spotkania, a uzupełniło je tylko w niewielkim stopniu. W mieszkaniu panuje zwyczajny bałagan, powiedziałbym wyraz niewymuszonego sposobu obchodzenia się z przedmiotami. Lodówkę zastałem opróżnioną i otwartą, ale nie wymytą. Śmieci wyniosła, ale podłogi nie zamiotła.

Lubię Margit. Ciekawe, jak się nasza znajomość rozwinie i czy w ogóle będzie jakiś dalszy ciąg. Na pewno zostawię jej jakiś liścik.


później

Głód maleje, za to wzrasta nuda i niepokój. Ciekawe, że nuda i niepokój nie wykluczają się nawzajem. Jedno i drugie jest nieprzyjemne. Nie chcę popaść w panikę, staram się odwrócić uwagę od niemiłych (przerażających!) myśli. Przez ostatnie godziny sprzątałem mieszkanie. Bardzo dokładnie. Mam nadzieję, że Margit nie zrozumie tego opacznie. Jej bałagan nie przeszkadzał mi, sprzątałem z nudów.


28.06.1976

Jest już poniedziałek…

No dobrze, napiszę to. Boję się, że znalazłem się w potrzasku. Wczoraj znów czekałem do późnego wieczora i nie doczekałem się otwarcia bramy. Ani w sobotę, ani w niedzielę nie słyszałem też, choć zostawiłem otwarte drzwi, żeby ktokolwiek chodził po schodach.

Spałem dobrze i długo. Głód mnie nie budził jak drugiej nocy. Wygląda na to, że mój organizm przełączył na przetrwanie. Jestem nie tyle słaby, ile senny.


wieczorem

Nie otworzyli pizzerii. Nikt nie przyszedł. Za to ja obszedłem cały dom, pukałem do wszystkich drzwi. Odpowiadała mi tylko cisza.

Żeby zabić nudę „czytałem” książki. Nie znalazłem żadnej z ilustracjami, a byłbym wdzięczny za każdy obrazek. No, niezupełnie, myślę, że ilustrowana książka kucharska nie byłaby wskazana w moim przypadku. Tak więc przewracałem tylko zadrukowane kartki, ciesząc się z każdego, choć w przybliżeniu, znajomego słowa.

Może kiedyś napiszę, podpierając się tymi zapiskami, opowiadanie. Trzeba będzie wtedy trochę wcześniej wyjaśnić czytelnikowi, dlaczego nie wołałem o pomoc przez okno, dlaczego nie włamałem się do restauracji, dlaczego nie łomotałem w bramę, żeby zwrócić uwagę przechodniów. To jest tak: okna „nory” wychodzą na podwórze-studnię, podobnie jak inne okna tego dwuskrzydłowego budynku. Okna na parterze, należące chyba do gospodarczych pomieszczeń pizzerii są zakratowane. Pozostałe dwa mury tej studni to ślepe ściany, w których tu i ówdzie wybito niewielkie otwory, to pewnie spiżarki. Wieczorem nigdzie nie zapaliło się światło. Wejście do restauracji znajduje się pomiędzy dwoma bramami – o tym już pisałem – obie są zamknięte….

A może nie obie???!!! Nie pamiętam, gdzie wiszą skrzynki na listy. Może właśnie pomiędzy tymi bramami.

(…)

No i nie wiem. Zszedłem na dół. Zapaliłem światło. W niedostępnej części sieni zrobiło się też jasno, widziałem to przez wąskie, zakratowane okienko. Poza tym niczego nie udało mi się dojrzeć, bo w okienku jest mleczna szyba. Stłukę ją, jeśli jutro do rana moja sytuacja nie ulegnie zmianie.


wtorek

Idę stłuc szybę. Muszę to zrobić, a jakoś się boję i waham. Nie chodzi oczywiście o sprawy moralności czy zasad. W tej chwili, to znaczy od wczoraj, gdy pojawiła się myśl o listonoszu, czuję nadzieję, radosne oczekiwanie, prawie pewność, że moja przykra (tak, przykra a nie tragiczna!) przygoda wkrótce się skończy happy endem. Stłukę szybę. Aha, nie napisałem, że przez to okienko nawet bez kraty nie mógłbym się przecisnąć. No więc stłukę szybę, zobaczę skrzynki na listy i od tej chwili będę wiedział, że nie umrę tu z głodu, nawet jeśli dziś przegapiłem listonosza. Jak nie dziś, to jutro, cóż znaczy tych parę dodatkowych godzin? I tak już nie chce mi się jeść.


środa, a może czwartek

Jest już wieczór. Cały dzień przesiedziałem na dole pod bramą. Dziwne, że czas mi się już zupełnie nie dłuży. Może chwilami zasypiałem. Stłukłem szybę. Zobaczyłem skrzynki na listy. Wiszą na lewym skrzydle tej pierwszej bramy. Listonosz napełnia je od zewnątrz, czyli nie wchodząc do sieni. Na drzwiach restauracji wisi jakaś kartka, ale z odległości i kąta, z którego ją widzę, nie da się nic odczytać. Pewnie informuje o tym od kiedy do kiedy mają urlop. No, ale to by znaczyło, że brama od ulicy nie jest zamknięta, bo inaczej nikt by tekstu nie przeczytał, najwyżej mieszkańcy domu.

(…)

No tak… Fabio, właściciel pizzerii, jest także właścicielem domu. Margit powiedziała „Idź do pizzerii, powiedz Fabiowi, że będziesz u mnie nocował. Zobaczysz, dostaniesz coś do jedzenia za darmo”. Potem opowiadała, jaki fajny człowiek z tego Fabia, jak dobrze gotuje, jakie ma serce dla studentów. Gdy dotarłem wreszcie na właściwy adres, nie w głowie mi było dopełnianie jakichś formalności, zapamiętałem tylko obietnicę darmowego jedzenia, a na to byłem zbyt zmęczony. Co jest napisane na tej kartce, przeznaczonej najprawdopodobniej nie dla bywalców restauracji tylko dla lokatorów?


(...)

Nie wiem, czy pisałem to wczoraj, czy przedwczoraj, czy może dziś.


(...)

Dziś też spędziłem cały dzień na dole. Nie chodzę w tę i z powrotem, bo pokonywanie schodów staje się coraz trudniejszym wysiłkiem. Prawie cały czas spałem. Przegapiłem listonosza. Zakładam, że przychodzi codziennie. Nawet jeśli wszyscy studenci są na wakacjach, to przecież przysyłają jedni drugim widokówki. No, ale nic nie słyszałem.


(...)

Moja sytuacja wydaje mi się taka nierealna. Jakbym przyglądał się z boku. Została mi oszczędzona faza paniki. Najpierw, przez pierwsze dni, nawet do głowy mi nie przyszło, że jestem w niebezpieczeństwie. Potem starałem się nie dopuszczać do siebie niemiłych myśli, bo bałem się paniki i rozpaczy. A teraz jest mi prawie obojętne, co się ze mną stanie. Waruję przy bramie raczej z poczucia obowiązku wobec samego siebie. Mówię sobie: „Gregor, nie rezygnuj, nie żegnaj się z wakacjami 1976, nie żegnaj się z życiem”. Żeby podtrzymać w sobie wolę przetrwania, wyobrażam sobie, swoje dalsze losy, przypominam sobie wszystkie marzenia i plany. Ale tak naprawdę nic mi się nie chce. A lato mija… Jak mnie tu wreszcie znajdą, osłabionego głodem, zabiorą mnie do szpitala i nie pojadę już do Grecji.


(…)

Mój los jest chyba przesądzony. Domyślam się, o czym zawiadamia ta kartka na drzwiach restauracji. O wyłączeniu prądu i wody na czas wakacji, bo ani woda ani prąd nie są do niczego potrzebne w pustym budynku, ewentualnej awarii nikt by nie zauważył. W czajniku mam trochę wody i trochę w dzbanku przy łóżku. W sumie jakieś półtora litra. Wodę z rezerwuaru spuściłem zanim zorientowałem się w sytuacji.


(…)

Nie pamiętam, kiedy przestał chodzić zegarek. Czasem jest jasno, czasem ciemno. Nakręciłem go i nastawiłem na dziesiątą gdy w gęstniejącym mroku coraz słabiej widziałem tarczę, ale w tej chwili, gdy wskazuje dziesięć po szóstej, nie potrafię powiedzieć, czy jest rano, czy późne popołudnie. Nie mogę się zorientować według rytmu snu, bo nie żyję w żadnym rytmie.


(…)

Listonosz napełniał skrzynki, a ja krzyczałem i waliłem pięściami w moją bramę. Bezskutecznie. Najpierw zorientowałem się, że nie walę w bramę, tylko ją głaszczę, a dopiero potem odkryłem, że odjęło mi głos. Kiedy? Skąd mam wiedzieć? Listonosz odszedł. Czy poczułem się zawiedziony? Nie. Raczej odetchnąłem z ulgą. Nie mam już obowiązku czuwania przy bramie. Wróciłem na górę, a trwało to na pewno długo, czołgałem się, przysypiałem.


(...)

Kiedy to było, to zdarzenie z listonoszem? Może wczoraj, a może tydzień temu? Budzę się z jękiem rozczarowania, że jeszcze żyję. Mógłbym, żeby nareszcie z tym skończyć, powiesić się albo podciąć sobie żyły. Tylko mi się nie chce…

Po co jeszcze piszę? Chyba dla Ciebie, Margit.


(...)

Jak częste są te chwile jasności umysłu? Skończył się upał. Może to już koniec lata? Może doczekam powrotu studentów? Ty, Margit, wrócisz dopiero w październiku, chyba jeszcze nie ma października... Wyobrażam sobie, że budzi mnie zapach pizzy, odgłos kroków na schodach, głosy… Dziś jeszcze byłbym w stanie zareagować, wyjść(wywlec się) na klatkę schodową, dać znać o swoim istnieniu.


(…)

Margit, podjąłem decyzję. Nie umrę w Twoim łóżku, w Twoim mieszkaniu. Nie zrobię Ci tego. Myślę, że starczy mi sił, żeby zejść na podwórze. Zabieram swój plecak, to nie będzie trudno, zrzucę go ze schodów. Klucz zostawię pod wycieraczką, jak było umówione. Zostawię tylko ten zeszyt, żebyś wiedziała, co się stało. Nie chcę, żebyś się winiła. Ja sam i tylko sam jestem winny. Proszę, nie mów nikomu, że nocowałem w Twojej norze. To nic by nie dało, zdobyłabyś tylko sławę bardzo wątpliwej jakości.

No to… pa…

Georg


*

Ciało młodego mężczyzny leżało na bruku podwórka-studni. Znaleźli je studenci wracający po wakacjach na zajęcia. Wiatr nawiał skądś trochę żółtych i czerwonych liści i udrapował je wokół denata, jakby próbował złagodzić drastyczność scenerii.

Miejscowej policji udało się ustalić parę faktów, niestety parę innych na zawsze pozostało zagadką.

  Contents of volume
Comments (3)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Tytułowy nocleg w wynajmowanym mieszkanku przypadkowo spotkanej młodej kobiety imieniem Margit - to" jak u Hiczkoka" najsampierw trzęsienie ziemi, a później już nic tylko gorzej i coraz gorzej.

Dzieją się w tej Twórczości fabuły, wątki i rzeczy nie mieszczące się w żadnej literackiej sztampie. To własna, bardzo wyrazista i oryginalna Proza z górniejszej półki
avatar
Dziękuję za pochwałę. To opowiadanie wygrało niedawno w pewnym mikrokonkursie. Ten konkurs był wreszcze impulsem do literackiego wykorzystania tematu, który chodził za mną od lat. Sam Gregor opowiedział mi swoją przygodę, bo w rzeczywistości na szczęście ją przeżył. Restaurację otwarto we wtorek wieczorem. Gdybym miała więcej czasu na pisanie, nie uśmierciłabym protagonisty, a za to rozbudowałabym jego przemyślenia i opisy stanów psychicznych.
avatar
Pamiętam tę historię! Pamiętam, że to już wcześniej czytałem! To kapitalny gotowy scenafiusz świetnego dreszczowca!
© 2010-2016 by Creative Media