Author | |
Genre | romance |
Form | prose |
Date added | 2018-12-07 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1681 |
Muzyka grała tak głośno, że ledwie słyszałam własne myśli. Wokół było dużo ludzi, więc wolałam trzymać torebkę na kolanach. Nie chciałam ryzykować, że ktoś mi ją ukradnie, gdy przewieszę ją przez oparcie wysokiego stołka przy barze. Przez cienki materiał czułam, jak w środku wibruje moja komórka. Po trzecim nieodebranym połączeniu wymknęłam się do łazienki, by móc w spokoju odebrać telefon i przestać się zastanawiać, co się dzieje, że trzeba do mnie co minutę wydzwaniać.
W łazience nie było wcale lepiej. Muzyka nadal dudniła mi w uszach, w dodatku wokół były same pijane, rozchichotane dziewczyny, których wysokie obcasy niemiłosiernie stukały o posadzkę przy każdym kroku. Westchnęłam, patrząc na moje buty – na grubszym obcasie, zaledwie kilkucentymetrowym. Przynajmniej miałam pewność, że się na nich nie wywalę.
Komu podobał się bar jako miejsce na pierwsze spotkanie? Mnie się nie podobało, ale nie chciałam też wybrzydzać. Ten facet, David, wydawał się być w porządku i nawet dobrze nam się rozmawiało – o ile rozmową można nazwać krzyczenie do siebie, by wzajemnie się usłyszeć w tym huku muzyki. Wolałam iść do jakiejś restauracji, by coś zjeść, zwłaszcza że nie mogłam pić alkoholu. David zamówił sobie drinka i uniósł brwi, kiedy ja poprosiłam tylko o mrożoną herbatę. Wolałam mu nie opowiadać, dlaczego nie mogłam wlewać w siebie procentów, dlatego okłamałam go, że jestem na antybiotykach. Wyraźnie się wtedy zawstydził, ale skoro już tu byliśmy, nie opłacało się wychodzić i szukać wolnego stolika w restauracjach. A przecież mogłam mu to wcześniej zasugerować. Dlaczego, w wieku dwudziestu trzech lat, wciąż byłam tak mało asertywna?
Zaczęłam przepychać się do wyjścia, by odebrać telefon na świeżym powietrzu, gdzie niewątpliwie było ciszej i spokojniej. Nie było to łatwe; musiałam najpierw przebrnąć przez morze ludzi. Trzymając komórkę w ręce, czułam, jak ponownie zaczyna wibrować. Zaczynałam panikować. Co takiego mogło się stać? Akurat w ten wieczór, kiedy zaplanowałam coś innego niż siedzenie w domu w rozciągniętym dresie?
W końcu, potykając się o czyjeś stopy, wyszłam na zewnątrz. Wzięłam najpierw haust cudownie świeżego powietrza, którego niestety nie było w środku. Był za to smród alkoholu, potu tańczących i ogólna duchota. Na samą myśl o ponownym wdychaniu tego paskudztwa aż odechciewało mi się tam wracać.
Odebrałam w końcu ten pieprzony telefon.
- Dlaczego nie odbierasz?! – usłyszałam wyrzut wypowiedziany niecierpliwym głosem, zanim zdążyłam w ogóle powiedzieć „halo”. Przygryzłam mocno wargę. Mogłam się spodziewać, że właśnie tak to się skończy. Pozostawało tylko pytanie, czy to była rzeczywiście pilna sprawa, czy może Dylan znów coś wymyślił, byle tylko zepsuć mi wieczór.
- Przepraszam. Było głośno, nie słyszałam, jak dzwoniłeś.
Dlaczego właściwie go przepraszałam? Dylan nie był wobec mnie taki uprzejmy. I dlaczego skłamałam? Przecież czułam, jak komórka wielokrotnie wibrowała. Chciałam tylko odwlec moment, kiedy będę musiała odebrać to połączenie, usłyszeć jego głos i dowiedzieć się, o co chodzi tym razem. Gdyby dzwonił ktokolwiek inny, odebrałabym piorunem. Pewnie spoglądałabym na telefon co chwilę, sama z siebie. Ale z Dylanem nigdy nie mogłam mieć pewności, że naprawdę o coś chodzi.
- To trzeba było nie wychodzić, skoro nie jesteś w stanie nawet usłyszeć dzwoniącego telefonu. – Jego głos ociekał złośliwością. – A jeśli dzwonię, to chyba logiczne, że czegoś potrzebuję. Wolałbym, żebyś tego nie ignorowała.
- Nie ignoruję cię, pacanie. – Nie wytrzymałam i warknęłam. – Nie słyszałam komórki. O moim wyjściu uprzedzałam cię już tydzień temu, więc nie miej do mnie teraz pretensji. Nie zignorowałam niczego, oddzwoniłam. Czy możesz mi więc powiedzieć, o co chodzi?
Po co w ogóle z nim dyskutowałam? Wiele razy powtarzałam sobie, żeby być głuchą jak pień, nie reagować na jego złośliwości, bo tylko takie rozwiązanie przychodziło mi do głowy. Gdy tylko zaczynałam się odgryzać, robiły się z tego wielogodzinne kłótnie, które potem musiałam leczyć dużą ilością kawy, herbaty, chusteczek oraz tabletek uspokajających. Szkoda było nerwów, a jednak cały czas to robiłam. Miałam po prostu dość tego, że Dylan ciągle mieszał mnie z błotem. Nie byłam cichą osóbką, pokornie przyjmującą złośliwości. Po prostu nie byłam.
- Chodzi o to… - Nagle zmienił ton głosu na sztucznie przesłodzony. Jakby mówił do osoby niepełnosprawnej. – Że zostawiłaś za mało mleka. Mały jest głodny.
- Zostawiłam tyle, ile zawsze zostawiam – powiedziałam spokojnie, choć moje serce przyspieszyło. Wyobraziłam sobie nagle moje dziecko, głodne i płaczące. Z mojej winy.
- Widocznie był dziś wyjątkowo głodny, bo już nic nie zostało, a ja nie mogę go uspokoić. Musisz wracać.
- Oczywiście… - odparłam z przekąsem, myśląc, że wcale by mnie nie zdziwiło, gdybym jednak wróciła do domu i okazałoby się, że mleka jak najbardziej wystarczyło. – Co tylko rozkażesz.
- Daruj sobie – rzucił sucho. – Chodzi o twoje dziecko, a nie o moje problemy.
- A jaki masz problem? – rzuciłam zaczepnie, zanim zdążył się rozłączyć. – Masz problem z tym, że się z kimś spotykam? – Wstrzymałam oddech, czekając na odpowiedź.
Dylan przez chwilę milczał, po czym zaśmiał się krótko i odparł:
- Gówno mnie interesuje, z kim się spotykasz, kiedy, gdzie i co robisz podczas tych spotkań. Ale zakończysz je, choćby było nie wiem jak interesujące, bo twoje dziecko cię potrzebuje. – Po tych słowach usłyszałam dźwięk zakończonego połączenia.
Opuściłam telefon. W tym jednym miał rację – czegokolwiek bym nie robiła, rzuciłabym wszystko, by pobiec do dziecka w razie potrzeby. Czułam się jednak, jakbym dostała w twarz. Bez cienia wątpliwości, Dylan zawsze wiedział, co powiedzieć i w jaki punkt uderzyć, by mnie zabolało.
Z żalem wróciłam do środka i próbowałam odnaleźć Davida. Siedział tam, gdzie go zostawiłam, pijąc drinka. Podeszłam do niego i dotknęłam jego ramienia. Odwrócił się z uśmiechem.
- Przepraszam, ale muszę iść – powiedziałam ze skruchą. – Wypadło mi coś ważnego. Może umówimy się kiedy indziej?
Muzyka tętniła wokół nas z niewyobrażalną głośnością. David zmarszczył brwi. Najpierw pomyślałam, że wybitnie nie podoba mu się moja decyzja, ale szybko okazało się, że chyba nawet nie słyszał, co do niego mówiłam. Dopił drinka i zaczął wyprowadzać mnie na zewnątrz. Ponownie poczułam ulgę, gdy znalazłam się z dala od tego smrodu i muzyki, katującej bębenki.
- Przepraszam. Straszny tam jazgot. Co mówiłaś?
- Muszę iść – powtórzyłam. – Wypadło mi coś ważnego. Naprawdę mi przykro.
- Nie ma sprawy. Obowiązki wzywają – uśmiechnął się lekko, choć nie mógł wiedzieć, jak poważne są moje obowiązki. Poczułam falę wdzięczności za to, że mimo wszystko zrozumiał. – Umówimy się kiedy indziej?
- Jasne. Jak tylko znajdę czas – obiecałam. – Ale teraz naprawdę muszę już lecieć.
- Przyniosę ci płaszcz – zaoferował się i wszedł z powrotem do budynku. Uśmiechnęłam się na ten miły gest. Naprawdę żałowałam, że musiałam wracać.
✰✰✰
Korki były tak duże, że do mieszkania dotarłam dopiero po pół godzinie. Zdjęłam szybko buty, czując na stopach pęcherze. Nie byłam stworzona do noszenia obcasów. Nic mnie to jednak nie obchodziło, ponieważ już z głębi mieszkania słyszałam płacz. Popędziłam do saloniku, gdzie Dylan już na mnie czekał. W oczach miał mord.
- Gdzie byłaś? – warknął. Jego oczy ciskały gromy. – Dłużej się nie dało?
- Odczep się – wymamrotałam przez zaciśnięte zęby. Czułam przemożną ochotę, by go uderzyć, ale nie mogłam, bo trzymał na rękach płaczące dziecko, a poza tym – jak już mówiłam – nie byłam na tyle asertywna. – Były korki. Miałam zamawiać samolot, żeby dotrzeć szybciej? Myślisz, że zrobiłam to specjalnie?
Nie odpowiedział, tylko podszedł i podał mi mojego synka. Choć widać było, że jest wściekły, dziecko traktował z najwyższą delikatnością. Zaraz potem odwrócił się i poszedł do kuchni. Obserwowałam jego szerokie plecy, aż do momentu, kiedy stanął do mnie bokiem, nalewając do czajnika wodę. Nie mogłam zrozumieć, jak to możliwe, że choć był tak zły, nadal był przystojny. Te czarne, gęste włosy, które skradły moje serce od pierwszego momentu, miodowe oczy, szerokie barki, silne ramiona, które najpierw nosiły mnie, a potem Liama, mojego syna. Naszego syna.
Przytuliłam go do piersi. Chyba poczuł mój zapach, bo na chwilę przestał płakać, jedynie cichutko kwilił. Czym prędzej opuściłam górną część sukienki, biustonosz i podetknęłam mu pierś do maleńkich usteczek. Usiadłam na kanapie, gładząc go po miękkiej główce, gdy zaczął jeść. W międzyczasie Dylan wyszedł z kuchni z kubkiem herbaty i poszedł do pokoju. Usłyszałam, jak włącza telewizor. Zrobiło mi się przykro. Nawet nie zapytał, czy ja też chciałabym herbaty. Otarłam szybko łzę, która niespodziewanie wymknęła mi się spod oka. Nie mogłam uwierzyć, co się z nami stało.
A przecież kiedyś byliśmy dla siebie wszystkim.
ratings: perfect / excellent