Go to commentsRozpoczyna się sezon na bale charytatywne Łowców Złotych Karpi
Text 28 of 35 from volume: opowiadania
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2018-12-09
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1171

Elżbieta Walczak – Opowiadanie „Najpiękniejsza bajka braci Grill”

Streszczenie pierwszego odcinka. Bracia Grill, Jaś i Staś są już pełnoletni i chwilowo bezrobotni. Mieszkają z matką, ale mimo trudnej sytuacji życiowej mają swoje marzenia. Los uśmiecha się do całej trójki, kiedy na balu charytatywnym Łowców Złotych Karpi wygrywają w konkursie złotą rybkę, która może spełnić trzy życzenia. Po powrocie do domu siadają w kuchni i każdy może wypowiedzieć tylko jedno, żeby zgadzała się liczba możliwości.

Fragment tego, co się wydarzyło.

*

Matka podała siedzącemu z lewej strony rękę, a potem ścisnęła dłoń po prawej. – Pomódlmy się za nasze marzenia. Panie – tu nastąpiła cisza, bo z pewnością oczekiwali na jakiś znak – prosimy cię… Powtarzajcie, chłopcy. – Ich głosy niosły się po dwóch pokojach i kuchni, jak mantra, którą z pewnością docierała teraz do bożego ucha. – Amen – powiedziała rodzicielka.

Złota rybka niecierpliwie biła ogonem o szklany pojemnik, jakby mówiła; Zapraszam do mojego świata. Targały nimi emocje.

– Hmm – Jaś westchnął, jakby nie wierzył, że wypowiedziane za chwilę przez niego słowa ziszczą się.

– Chcę mieszkać w zamku – zaczął – z piękną ciemnoskórą królewną. – Matka przyklepała Jasiowi koszulę na plecach. – Zostaw mi ten garb! – Poirytowany spojrzał na nią i zniknął.

– Chyba mu się udało – szczęście na twarzy kobiety było nie do opisania. – Teraz ty, Stasiu.

– Chcę być producentem filmowym. Chcę się uczyć, uczyć, uczyć. Z góry dziękuję. To wszystko.

– Zniknął – powiedziała do siebie, popijając zimną już herbatę.

*

Zamki nie były już takie same jak kiedyś. Pełno niepotrzebnego oświetlenia drażniło powieki Jasia, który leżał na krętych schodach, zwinięty w kłębek, czując, jakby się miał urodzić na nowo. Wyprostował palce, zerkając na nie. – To nie moje – westchnął i rozpościerał je coraz szerzej, aż dotknęły ściany. Próbował wydrapać na niej literkę J, żeby poczuć dłonie. Oczy przewracały się na wszystkie strony, nie mógł nad tym zapanować. Prawa stopa drgnęła z jakiegoś powodu sama. – Nie sama, cipo. – powiedział do siebie Jaś. – Ktoś na niej stoi. – Faktycznie, czyjaś stopa opierała się o nogi naszego bohatera. Jego powieki przestały drgać, kiedy usłyszał  głos.

– Kim jesteś, brzydalu?

– Nie wiem, pamiętam tylko, że moje imię zaczyna się na J. –Powiedział to bardziej do siebie niż do niej. Nie mógł sobie przypomnieć, jak się tu znalazł i kim jest.

– Nikt obcy nigdy się tu jeszcze nie pojawił. Straż! – krzyknęła kobieta, klaszcząc trzy razy nad jego głową. Pięciu na zielono ubranych tłuściochów pojawiło się w mgnieniu oka. Wyglądali tak samo. – Wyślijcie posłańców, niech sprawdzą, skąd przybył.- Nie odpowiedzieli, tylko ruszyli przed siebie. – Wstawaj, brzydalu.

Jaś posłusznie wstał, chwiejąc się na nogach, i szedł za nią, myśląc o obolałym ciele. – Dlaczego widzę swoje stopy? – pomyślał. – I ten obrzydliwie czerwony chodnik i  tyłek, ale nie widzę jej głowy. W końcu przekroczyli próg jakiegoś w miarę normalnie oświetlonego pomieszczenia. Nie było ani za ciemno, ani za jasno. Kobieta stanęła i odwróciła się w jego stronę. Jego wzrok był na wysokości jej łona. Wyżej nic nie widział. – Jaka czarna. – Pomyślał i w tym samym momencie poczuł, jak coś wystaje spod jego koszuli i poszarpanych spodni. Nie mógł sobie przypomnieć, co to może być. Kiedy odwróciła się z powrotem i podeszła do okna, zniknęło. – Usiądź, proszę – wskazała ręką fotel wielki, jak tron. Udało mu się usiąść, ale nie mógł się o niego oprzeć. – Z czym problem? – zapytała. – Minę masz taką brzydalu, jakbym cię za chwilę miała poćwiartować. – Był ładniejszy od jej sługusów, to pamiętał, ale nie wiedział, o co chodzi z jego plecami. Za nic w świecie nie mógł się wyprostować. – A więc nie pamiętasz, jak masz na imię. Spróbuję ci przypomnieć. Straż! – krzyknęła tym samym, co wcześniej przeraźliwym głosem. – Trzech zielonych ludków, o wadze sumo, pojawiło się przy niej. – Przynieście mi księgę imion.


Fragment historii Jasia. A teraz zobaczmy, co u Stasia.

*

– Podejdź bliżej kolego z tą kamerą, bo nie ty jesteś dla mnie, tylko ja dla ciebie – powiedział Charlie Chaplin do faceta, który nie mógł wygrzebać się z błota. – Miałeś stanąć obok kałuży, a nie w samym jej środku. Gdzie mam upaść, twoim zdaniem? Przejąłeś kolego rolę producenta, to się spełniaj. Tylko profesjonalnie. Chciałeś zacząć od filmów, w których się nie mówi, bo ci się zdaje, że tak jest łatwiej napisać scenariusz, to pokaż, że dajesz radę.

– Tak szefie, już się robi – Staś / od teraz Stan / wygrzebał się z błocka, stanął naprzeciwko niskiego aktora z wielkim wąsem i nienaturalnie czarnymi brwiami, i nijak nie mógł sobie przypomnieć, skąd się tutaj wziął.

– Polacy, mają to do siebie, że lubią robić kariery w innych krajach, ale ich tok myślenia jest zbyt powolny i mało atrakcyjny dla takiego miejsca jak Hollywood. Dobra Stan, zgłosiłeś się, to dawaj. Zobaczymy, co sobą reprezentujesz. Szukam producentów, choć sam nim jestem, tylko po to, żeby sobie udowodnić, że jestem najlepszy, albo przynajmniej dobry. – Ostatnie słowa aktor skierował w mankiet wielkiej marynarki, którą miał na sobie.

– Ja bym szefie zmienił buty, na bardziej wychodne.

– Czyli, synku, na jakie?

– Bardziej amerykańskie. – Stan podrapał się w głowę, zupełnie nie mając pojęcia, jak ogarnąć scenariusz, który trzymał w rękach. – Dobra, robimy tak…

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media