Author | |
Genre | adventure |
Form | prose |
Date added | 2018-12-15 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1806 |
Zaczarowany Dino-Ruazonid (II/V)
Na basenie było sporo dzieci. Wiadomo, pierwszy dzień wakacji. Dziewczynki rozglądały się za jakimś w miarę dobrym miejscem na rozłożenie koca. I wtedy, kilku chłopców doskoczyło do nich, i zaczęło się naśmiewać z Cecylki, że pomyliła plusz z gumą. Dwóch chłopców próbowało jej nawet wyrwać Dino spod pachy. Chcieli go wrzucić do wody, by sprawdzić jego umiejętności utrzymywania się na powierzchni. Na szczęście Dino cichaczem puścił dwa krótkie promyczki… i chłopcy odskoczyli jak piorunem rażeni.
Cecylka słyszała wyraźnie jak Dino zamruczał cichutko i wnet zobaczyła jak z jego oczu wyskoczyły dwie czerwone „kreski”. Z jednego oka dla jednego chłopaka, z drugiego oka dla drugiego. I kiedy chłopcy odskoczyli od niej natychmiast, poczuła się pewniej. Po chwili jednak przyszła jej do głowy niepokojąca myśl. Otóż Cecylka obawiała się, że te ognistoczerwone promienie, które tym razem miała okazję zobaczyć z bliska bardzo wyraźnie, widzieli też wszyscy dookoła. Wtedy Dino jak gdyby odgadł jej myśli i ledwie słyszalnym szeptem powiedział:
— Nie martw się Cecylko. Moją moc widzisz tylko ty i ja.
— I wróżka Szedar — na głos dokończyła Cecylka.
— Coś ty powiedziała? — zapytała zaskoczona Emilka. — Jaka wróżka?
— Nie powiedziałam wróżka, tylko… no wiesz, skłamałam i powiedziałam… ważka siada, bo chciałam przestraszyć tych wstrętnych chłopców, żeby mi Dino nie wyrwali.
Cecylka wymyśliła na poczekaniu małe kłamstewko, lecz wcale nie była z siebie zadowolona. Nie lubiła nikogo okłamywać, a co dopiero najlepszą przyjaciółkę. No ale jak mus, to mus.
Dziewczynkom nie udało się niestety zająć dobrego miejsca. Wszystkie miejsca w pobliżu niecki basenu były już zajęte. Rozłożyły więc koc w lewym rogu basenu, w cieniu ogromnego kasztana. Ale Cecylka była nawet zadowolona z takiego obrotu sprawy, bo dopiero teraz zaczęła odczuwać zmęczenie po przedpołudniowych emocjach. Wolała się więc schować przed wrzawą dzieciaków. Bo w wodzie było głośno, a przy wodzie jeszcze głośniej. Ale było jeszcze coś, co zaważyło na tym, iż Cecylka wolała być mało widoczna. Po prostu nie chciała się narażać więcej na kpiny ze strony dzieci, no i w razie czego, oszczędzić moc Dino.
Dziewczynki usiadły na kocu, i pierwszą rzeczą do jakiej się zabrały, było jedzenie. Obydwie poczuły się tak okropnie głodne, że wszystkie kanapki i owoce, jakie tylko miały w plecakach, zjadły od razu. W trakcie jedzenia Cecylce przyszło na myśl, że Dino też musi być głodny. Dlatego kiedy Emilka nie patrzyła, podsunęła mu pod pyszczek kawałek jabłka. Ale Dino uśmiechnął się tylko i pokręcił przecząco łebkiem.
Dzień był upalny, ale Cecylka nie miała ochoty na kąpiel. Emilka rozumiała ją doskonale, dlatego nie nalegała i sama poszła popływać. I kiedy Cecylka została na kocu sama, mocno przytuliła do siebie Dino i słodziutko szepnęła mu pod berecik:
— Kocham cię Dino.
— Wiem, i też cię kocham — odpowiedział Dino i figlarnie zamrugał oczkami.
Po chwili umęczona Cecylka zapadła w głęboki sen. Wtulona w Dino, z przyklejonym uśmiechem na twarzy, spała w najlepsze. Gdy Emilka wróciła na koc, nie budziła przyjaciółki. Położyła się cichutko obok i zajęła się czytaniem swojej ulubionej książki o przygodach Pippi Langstrump.
— Ejże, Emi, ty też dostałaś od swoich rodziców Pippi Langstrump? — spytała Cecylka, kiedy po półgodzinnym głębokim śnie, otworzyła oczy.
— A to wcale nic dziwnego. Oni przecież często kupują te same książki — odpowiedziała Emilka. — Ale wyobraź sobie, moja mama mówiła, że jak była w naszym wieku, to też czytała o przygodach tej szalonej dziewczynki z warkoczykami, ale wtedy ona nie nazywała się Pippi Langstrump, tylko Fizia Pończoszarka. Śmieszne, nie?
Dziewczynki opuściły basen już o godzinie piętnastej, aby spacerowym krokiem móc jeszcze przejść przez park i w ciszy porozmawiać o wakacyjnych planach. Za tydzień dziewczynki wraz z rodzicami wyjeżdżały na wczasy nad morze. Musiały więc omówić jaki sprzęt powinny wziąć ze sobą, aby jeszcze bardziej umilić sobie czas spędzany na plaży, na morskich falach i na wędrówkach wzdłuż linii brzegowej morza. Szły powoli. A przez park, całkiem powoli. Noga za nogą. Spoglądały chwilami na staw, ale nic nie wspominały o tym, co się w nim przed południem wydarzyło. Każda na swój sposób przeżyła to wydarzenie. I każda na swój sposób doświadczyła czegoś innego. Więc każda też na swój sposób (i to każda z osobna) musiała najpierw przetrawić w sobie to wszystko. I tak rozmawiając, przeszły park, dwie ulice, i już dochodziły do kamienicy Cecylki, gdy nagle zauważyły niemal jednocześnie, że w przeciwległej kamienicy, na pierwszym piętrze w otwartym oknie stoi mała dziewczynka i niebezpiecznie się wychyla. Cecylka bez zastanowienia przebiegła przez ulicę i podskoczyła pod okno. I już chciała zawołać do malutkiej dziewczynki, aby się cofnęła, lecz było już za późno. Dziewczynka wypadła z okna… i spadła wprost w ramiona Cecylki. A Cecylka zdążyła tylko zauważyć dwa czerwone promienie. Jeden lecący wraz z dziewczynką z pierwszego piętra, a drugi gdzieś na niej samej. Wszystko to działo się w ułamkach sekund. Cecylka, widząc wypadające dziecko, odruchowo opuściła Dino spod pachy i rozłożyła ramiona. A Dino, spadając na ziemię, już w locie wysłał dwa zaczarowane promyki. I wszystko zakończyło się szczęśliwie.
Cecylka z płaczącą dziewczynką na rękach odwróciła się i zawołała do Emi, by podeszła do nich i podniosła Dino z ziemi. Lecz Emilka stała bez ruchu i nie reagowała. Wpatrywała się tylko w Cecylkę z rozdziawioną buzią i z wytrzeszczonymi oczami.
— No co tak stoisz?! — zawołała przez ulicę Cecylka. — Masz minę jakbyś kijankę połknęła. Długo mam jeszcze tak czekać?! Rusz się wreszcie!
Trochę to trwało zanim Emi doszła do siebie i pojęła o co Cecylce chodzi. Wreszcie się ruszyła. Przechodziła przez ulicę jak gdyby w zwolnionym tempie. Szczęście, że akurat żadne auto nie przejeżdżało. W końcu stanęła przed Cecylką, i świdrując ją oczami, i jąkając się niesamowicie, wymamrotała:
— Baaa-ttt-maaaan…
— Emi, postraszyło cię, czy jaka choinka? — zawołała Cecylka, przytulając do siebie płaczącą dziewczynkę. — Skończ z tym fantazjowaniem i podnoś z ziemi Dino. No i chodź za mną.
Dziewczynki dotarły po schodach na pierwsze piętro. Cecylka popatrzyła na Emi i doszła do wniosku, że ona znów potrzebuje trochę czasu, aby się otrząsnąć. Nie prosiła jej więc o nic, tylko sama nacisnęła nosem przycisk dzwonka u drzwi. W drzwiach stanęła dziewczyna nie wiele starsza od nich. Wtedy Cecylka podała jej do rąk uśmiechniętą już małą i powiedziała:
— Powinnaś bardziej uważać na swoją siostrzyczkę… I będzie lepiej, jak zamkniesz okno.
Dziewczyna wzięła małą z rąk Cecylki i stała z nią w ramionach bez jakiejkolwiek reakcji. Patrzyła tylko szeroko otwartymi oczami, to na poważną Cecylkę, to znów na ciągle oniemiałą Emi. Cecylka nie powiedziała już nic więcej, odwróciła się tylko do Emi i zabrała jej z rąk Dino. Po czym szarpnęła ją za rękę i pociągnęła po schodach w dół.
Kiedy dziewczynki na powrót znalazły się na ulicy, Emilka doszła już do siebie na tyle, by objąć Cecylkę i wyszeptać:
— Cela, co to wszystko ma znaczyć? Zaczynam się ciebie bać.
— No to pięknie! To mi przyjaciółka. Ja myślałam, że ty mnie kochasz. A ty się mnie boisz? Pięknie, wspaniale!
— Och, Celuśka, to nie tak. Pewnie, że cię kocham, ale te twoje dzisiejsze akcje ratunkowe mnie przerosły. Jeszcze po jednej nie doszłam do siebie, a ty już mi drugą zaserwowałaś… Istny Batman, mówiłam…
— Posłuchaj Emi. Sama jestem zaskoczona tym co się dzisiaj wydarzyło, ale ty zaś nie przesadzaj i przyjmuj rzeczy takimi, jakimi są. Ot, pomogłam dwóm maluchom, i tyle. Widocznie tak miało być.
— Masz rację. Przecież ty zawsze i wszędzie pomagasz innym. Już tak masz. Tylko przykład brać z ciebie. Ale… ale dzisiaj, nie tylko pomagałaś… ty uratowałaś dwa życia…
— No i dzięki Bogu, że mi się udało — Cecylka przerwała przyjaciółce. — Emi obiecaj mi, że nie będziesz się już niczemu dziwiła, tylko w razie… jakby gdyby… no wiesz, jakby przyszło co do czego, to będziesz mi pomagała.
— Obiecuję! Moja ty kochana Batmanko w spódnicy.
Punktualnie o godzinie szesnastej obydwie dziewczynki weszły do domu Cecylki. Mama Cecylki już w progu rzuciła się na córkę i wyściskała ją z każdej strony.
— Nie masz pojęcia, jaka dumna jestem z ciebie, moja ty kochana bohaterko! — wołała mama. — Pani Hela, mama Stasia, zadzwoniła do mnie przed chwilą i wszystko mi opowiedziała. Jesteś wspaniałą dziewczynką…! Wspaniałym człowiekiem!
— Mamuś, puść mnie, bo mnie udusisz — śmiała się Cecylka. — Przecież to nic takiego. Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo.
— Nie, nie zgadzam się. Nie każdy — zawołała Emilka. — A pani nie wie jeszcze o jednym…
— Że my jesteśmy głodne jak dwa wilki — szybko dopowiedziała Cecylka, przerywając przyjaciółce, i dając jej znaki mimiką twarzy, by zamilkła.
Po obiedzie dziewczynki zmyły naczynia, a potem poszły do pokoju Cecylki pograć trochę na komputerze. Ale to granie jakoś nie bardzo im wychodziło. Emilka ciągle myślała o tym, co się do tej pory wydarzyło za sprawą przyjaciółki, i nie mogła tych myśli od siebie odpędzić.
— Emi, albo ty grasz, albo gadaj w końcu co ci leży na sercu, bo widzę przecież, że nie bardzo jesteś obecna — zagaiła Cecylka, obserwując przyjaciółkę.
— No dobrze, powiem — zaczęła Emi. — Dlaczego ty…
— Dlaczego ja nie chcę, aby moja mama wiedziała o wszystkim? — Cecylka dokończyła za Emi. — Byłam pewna, że o to ci chodzi. A więc powiem ci, że sama dokładnie nie wiem. Może dlatego, żeby się o mnie na zapas niepotrzebnie nie martwiła? A może też dlatego, żeby mi nieświadomie nie przeszkodziła? No wiesz, w razie czego... w razie jakby gdyby. Tak czy owak, myślę że lepiej będzie dla wszystkich, jeśli nie o wszystkim będzie wiedziała.
— Chyba masz rację. Tak będzie lepiej — zgodziła się wreszcie Emilka i poczuła się dużo, dużo lepiej.
Emilka wpatrywała się w swoją wspaniałą przyjaciółkę i czuła jak ogarnia ją miłe uczucie. Czuła się ważna. Bo to tylko ona była wtajemniczona we wzniosłe sekrety przyjaciółki.
Późnym wieczorem, Cecylka leżała w łóżku wraz z Dino i szeptem rozmawiała z nim na temat minionego dnia.
— Myślisz Dino, że wróżka Szedar jest z nas zadowolona? — spytała nagle.
— Myślę, że tak. Ale myślę też, Cecylko, że jeszcze mamy wiele do zrobienia. Po prostu czuję to, o tu — odpowiedział Dino, wskazując łapką na swe pluszowe ciałko w miejscu, gdzie powinno być serce.
Minął tydzień. Cecylka i Emilka szczęśliwe siedziały na ciepłym piasku i chłodziły sobie stopy w nadbiegających morskich falach. Słońce świeciło przecudnie. Błękit nieba odbijał się w falującym morzu, tworząc jak gdyby błękitny, bezkresnych rozmiarów dywan wodny, przetkany złotem promyków słonecznych. Wszystko dookoła pulsowało na wietrze. Pulsowało własną energią, własnym życiem. Wspaniale było tak sobie siedzieć i podziwiać tę cudowną naturę i wsłuchiwać się w szum fal, krzyk mew… a krzyk wczasowiczów puszczać mimo uszu. Cudowny czas, cudowne i niezapomniane chwile. Lato. Wakacje.
Dino siedział na kocu pomiędzy rodzicami obydwu dziewczynek i bacznie obserwował Cecylkę i siedzącą obok niej Emilkę. Jemu również bardzo się spodobało morze i nagrzany słońcem piasek na plaży. Ale było jednak coś, co mu się nie podobało. A mianowicie to, że Cecylka akurat weszła sama do wody, zostawiając Emilkę na brzegu, a fale co rusz, przysłaniały mu widoczność. Raz widział Cecylki głowę, a raz fale ją zakrywały i nie widział nic. Po chwili Emilka sama wróciła do rodziców na koc, a Cecylka pływała dalej, i to coraz dalej od brzegu. Wszyscy siedzący na kocu zajęli się rozmową i nikt nie zwracał uwagi na pływającą Cecylkę. Każdy był pewien jej zdolności pływackich. Dino zaś szalał wewnętrznie z niepokoju. Gdyby mógł z pewnością zacząłby krzyczeć. Niestety, nie mógł.
Cecylka pływała wyśmienicie. Ale tym razem przeceniła swoje umiejętności. Pływanie w morzu jest o wiele trudniejsze niż w basenie. Morze wciąga pływającego w swoją dal i wrócić do brzegu jest bardzo trudno. Cecylka płynęła i płynęła. I kiedy się odwróciła, żeby popatrzeć na swych bliskich siedzących na kocu i pomachać im z wody, z przerażeniem stwierdziła, że nie widzi brzegu. Spanikowała. Zamknęła oczy i zaczęła szybko płynąć w kierunku plaży. Tak jej się przynajmniej wydawało, że w takim kierunku płynie. Pruła wodę niczym strzała. I zamiast zbliżać się do brzegu, oddalała się od niego. Cecylka zupełnie straciła orientację. Gdy otworzyła oczy z nadzieją, że ujrzy już brzeg, zamarła. Dookoła woda. Wodny bezkres. Doznała szoku, a jej ręce i nogi ogarnął paraliż. Poszła pod wodę. Pod wodą nieco oprzytomniała i przypomniała sobie o Dino. Wypłynęła na powierzchnię i resztkami tchu zaczęła go wzywać… Ale nic, zupełnie nic się nie działo. Cecylka oczami wyobraźni zobaczyła swoich zrozpaczonych rodziców. Położyła się na plecach, by choć trochę odsapnąć i zebrać skołatane myśli. I wtedy popatrzyła w niebo, na słońce. Doznała olśnienia. Przypomniała sobie, że gdy siedziała z Emi na brzegu morza, to słońce świeciło jej w twarz, więc od razu skojarzyła sobie, że aby płynąć w kierunku brzegu, musi mieć słońce z tyłu. Cecylka odzyskała nadzieję, a wraz z nią siły. Postanowiła płynąć zupełnie spokojnie i według słońca sprawdzać kierunek. Po niedługiej chwili z radością stwierdziła, że gdy płynie na fali i przez jakiś czas razem z nią, widzi już całkiem wyraźnie gęsto zaludnioną plażę. Ale niestety, fala morska była szybsza i wyprzedziła ją i Cecylka znów znalazła się pomiędzy falami, tracąc z oczu upragniony brzeg. Na szczęście nie załamywała się. Dalej spokojnie płynęła. Trochę kraulem. Trochę żabką. I aby odsapnąć i nabrać sił — grzbietem. Aż tu nagle: — „Brzeg! Plaża!” — głośno krzyknęła gdzieś w przestrzeń. Skąd miała jeszcze tyle siły, aby tak głośno krzyknąć? Sama nie wiedziała i sama sobie się dziwiła.
Po chwili Cecylka leżała już na brzegu i pozwalała falom przelewać się przez siebie. Była wyczerpana zupełnie. Ale była uratowana. Nie wiadomo jak długo by tak jeszcze leżała, gdyby nie jej świadomość, której na szczęście nie utraciła. A świadomość nakazywała jej pozbierać się jakoś i jak najszybciej odszukać swoich bliskich, póki oni sami nie zaczną jej szukać. A tego Cecylka chciała im oszczędzić. Cecylka straciła zupełnie poczucie czasu i nie miała pojęcia jak długo była w morzu. Dlatego postanowiła niezwłocznie wstać i dotrzeć do swoich. Zdawała sobie sprawę, że dopłynęła na brzeg w niewiadomym miejscu. Tym bardziej musiała się pośpieszyć. Powoli podniosła głowę i popatrzyła na radośnie bawiące się w pobliżu dzieci oraz ludzi leżących pokotem i zażywających kąpieli słonecznej. Potem przewróciła się na plecy i popatrzyła w niebo. I znów słońce przyszło jej z pomocą. Wiedziała gdzie słońce wschodzi, a gdzie zachodzi. Podniosła się z wielkim trudem, i krok po kroku, udała się wzdłuż linii brzegowej na zachód. Po drodze, z każdym krokiem, Cecylce przybywało sił. Szła coraz raźniej i szybciej. Po głowie krążyły jej różne myśli. Jedne nakazywały jej jak najszybciej rzucić się mamie w ramiona i się wypłakać. Inne, trzymać się mocno i nie zdradzić się swoją nierozwagą, a właściwie głupotą. Wolałaby pozostać twardą i nie martwić rodziców. Dlatego w końcu postanowiła nie wymiękać. Gdy tak szła po piasku, coraz bardziej drżąc z zimna na całym ciele, i marząc o cieplutkim płaszczu kąpielowym nagrzanym promieniami słonecznymi, nagle gdzieś w oddali usłyszała nawoływania swojej przyjaciółki: — „Celaaa! Celkaaa! Celuniaaa!!!” — Cecylka zaczęła biec w kierunku wydm, skąd dochodził ten wspaniały dźwięk, który zaczął jej się wydawać coraz bardziej podobnym do dźwięku chóru anielskiego. Wreszcie nie wytrzymała i zaczęła wrzeszczeć wniebogłosy jak nowo narodzona:
— Tu jestem! Tu jestem! Już idę do ciebie! — wrzeszczała wkoło, nawet jeszcze wtedy, kiedy Emi stała już przy niej.
— Jak mogłaś zostawić mnie samą na tak długo?! — spytała Emilka, przechodząc poślizgiem z anielskiego tembru głosu do wrzasku z piekła rodem. — Tyś już chyba całkiem zwariowała! Najpierw sobie pływasz tak długo, a potem jeszcze urządzasz samotne wędrówki po plaży. A ja sterczę sama na kocu i nudzę się już jak stary mops. A ty co? Ale z ciebie przyjaciółka!... Ty, poczekaj, poczekaj… A może ja ciebie nudzę już swoją osobą i dlatego wolałaś być sama?
— No coś ty, Emi? — zawołała Cecylka. — Niech ci nigdy takie myśli nawet do głowy nie przychodzą. Ale masz rację, że tak na mnie nawrzeszczałaś. Zasłużyłam sobie na to swoją głupotą… Bo w morze tak daleko wypłynęłam. Wyobraź sobie, że ledwie wróciłam. Z morzem nie ma żartów. Zapamiętam to do końca życia… Lecz rodzicom ani mru-mru!
— O matko, biedna Cela! I co, jak się czujesz? — Emilka natychmiast doskoczyła do przyjaciółki i przytuliła ją. — Przepraszam, nie powinnam tak na ciebie naskakiwać.
— Nie przepraszaj. Zasłużyłam sobie na paternoster — Cecylka uspokoiła Emi. — Nawet nie wiem jak długo mnie nie było. Rodzice niczego nie zwęszyli?
— Nie. Tylko twoja mama powiedziała, że ty jak zwykle przesadzasz z wodą i na pewno wrócisz na koc granatowa z zimna.
— No, to w porządku. Bo najbardziej się bałam, że będą się okropnie o mnie martwić. Chodź Emi, muszę jak najszybciej założyć mój ciepluni płaszcz kąpielowy, bo stracę wszystkie zęby. Brrrr! Ale mi zimno!
Dziewczynki dochodziły do rodziców. Ale nikt z nich je jeszcze nie zauważył. Natomiast Cecylka już z daleka spostrzegła czerwone dwa punkciki, czyli oczy Dino. Trochę się zaniepokoiła, bo to na pewno coś oznaczało. Zła była na siebie, że go zostawiła samego na tak długo. Zaczęła biec. Emilka za nią.
Mama Cecylki na ich widok natychmiast poderwała się z koca i podniosła z piasku córki płaszcz kąpielowy, po czym głośno zawołała:
— Mówiłam… mówiłam, że ten mors wróci granatowy. Och, Celcia, czy ty zawsze musisz aż tak przesadzać z wodą? Widzę, że jesteś zmarznięta do szpiku kości. No, wkładaj szybciutko płaszcz i nie trzep się już tak, bo nas wszystkich zachlapiesz wodą ociekającą z twoich włosów. O, popatrz, zachlapałaś nawet Dino… Ojej, patrzcie, patrzcie… wygląda jakby płakał. Niesamowite. Odsuń się Cela, bo zachlapiesz go całego.
Cecylka wskoczyła w płaszcz kąpielowy i natychmiast podniosła Dino z koca. Odeszła z nim kawałek i przytuliła go mocno do twarzy.
— Jesteś, jesteś… kochana Cecylko. Jak ja się cieszę — Dino szepnął od razu.
— Przepraszam Dino, że tak długo kazałam ci na siebie czekać — powiedziała Cecylka również szeptem.
— Szalałem z niepokoju. Straciłem cię z oczu i nie wiedziałem, czy potrzebujesz pomocy. Zresztą, nie widząc ciebie, i tak nie mógłbym ci pomóc. I to było dla mnie najgorsze… Kocham cię Cecylko. Tak bardzo cię kocham jak nikogo na świecie.
— Ja też cię kocham. Pogadamy o wszystkim wieczorem w łóżku...
— Hej, Celka, co ty tam robisz z tym twoim pluszakiem?! — zawołał tato. — Chodź tu na koc zjeść coś. Patrz, jakie pyszności mama przyniosła z baru.
— Naleśniki! Hura! Jestem głodna niczym mors po tygodniowym poście. Zjadłabym końskie kopyta nawet, a co dopiero naleśniczki. Zjem cztery naraz… Mniam, mniam… pychota!
Wszyscy na kocu z wielką przyjemnością zabrali się za pałaszowanie chrupiących naleśników, popijając je herbatką miętową z sokiem cytrynowym. I wszystkim tak bardzo smakowały te przysmaki nadmorskiego baru, że tym razem mama Emilki musiała zrobić jeszcze jeden kurs do baru i kupić podwójne porcje dla każdego. A kiedy najedli się już do syta i co nieco odsapnęli po posiłku, grając piłką plażową, tato Cecylki zaproponował pływanie na czas. Od boi do boi. Wszyscy ochoczo zaakceptowali taty pomysł, oprócz Cecylki.
Cecylka wykręciła się od pływania zbyt pełnym brzuchem z przejedzenia. Mama w takim razie kazała jej pozostać na kocu. A że Emilka wiedziała więcej i ciągle było jej szkoda przyjaciółki, została razem z nią dla towarzystwa.
Tego dnia Cycylka nie weszła już ani razu do wody. Miała wody dość. Nawet linię brzegową omijała szerokim łukiem. Nic w tym dziwnego. Jednak Cecylka była zła na siebie. Przecież tak bardzo chciała popływać z tatą na czas… No i co? No i psińco! Po prostu nie miała siły. Wiedziała dlaczego, ale wiedziała też, że sama sobie jest winna.
Emilka, patrząc na smętną minę przyjaciółki, domyśliła się od razu co ją trapi, zaczęła ją więc szeptem pocieszać:
— No coś ty, Celka, no nie martw się. Tyle jeszcze dni przed nami nad morzem. Zdążysz jeszcze popływać, że ho, ho… albo i jeszcze więcej — dodała, parskając śmiechem prosto w jej ucho.
— Rety! Zwariowałaś?! — wrzasnęła Cecylka i zaczęła się rechotać. — Zaplułaś mi całe ucho! A ja mam dość wody na dzień dzisiejszy!
Późnym wieczorem dziewczynki leżały razem w łóżku Cecylki i długo jeszcze rozmawiały. Wreszcie Emilka pierwsza poczuła się senna i wróciła do swojego pokoju, który zajmowała tuż obok wraz z rodzicami. Cecylka też była okrutnie senna. Nic dziwnego. Po takim niespodziewanym i niebezpiecznym maratonie pływackim, miała wszelkie prawa usnąć nawet na stojąco. Cecylka nie mogła jednak jeszcze spać. Musiała przecież porozmawiać z Dino.
— Och, Cecylko, nie mogę zaznać spokoju. I cały czas myślę i myślę. — Dino natychmiast odezwał się, gdy tylko drzwi za Emilką się zamknęły. — Nie podoba mi się to wcale a wcale, że ja, gdy cię nie widzę nie mogę ci pomóc. Wszystko to piękne i bardzo szlachetne, że mogę pomagać tobie, gdy ty pomagasz innym. Ale ja chcę też i tobie samej być pomocnym… Wielki, zaczarowany Dino…! Aha, akurat… jestem do niczego!
— Przestań Dino! — zawołała Cecylka. — Jesteś najukochańszym moim przyjacielem. I nawet niech ci na myśl nie przyjdzie, że ja mam do ciebie żal za to, że tam, w morzu, wołałam ciebie i prosiłam o ratunek…
— O to to! O to to! Jednak tak było! — Dino przerwał Cecylce i aż podskoczył z wrażenia. — Potrzebowałaś mojej pomocy, i ja co? Nie pomogłem ci. I ty mnie nazywasz przyjacielem? Och, wróżko Szedar, bodajbyś mnie nigdy swą różdżką nie dotknęła… No bo kto ja jestem? Głupi Dino! Nieużyty Dino! Niedołęga Dino! Zero Dino, tak zero i…
— Najlepszy przyjaciel… powtarzam jeszcze raz. Cecylka przytuliła Dino mocno do siebie, przerywając mu tym samym potok jego gorzkich słów. — Nikt nie jest idealny…
— Co ty mówisz Cecylka? — zdławionym głosem powiedział Dino. — Wróżka musi być idealna. Bo co to za wróżka, co felernie czaruje? Pytam się? Och, wróżko Szedar, zły jestem na ciebie.
— Poczekaj Dino. Nie powinieneś tak mówić. Może jednak jest coś, czego nie odkryłeś jeszcze w sobie. Zastanówmy się razem. Mówiłeś, że gdy wróżka Szedar dotknęła cię swą różdżką, wypowiedziała czarodziejskie zaklęcie. Jak brzmiało to zaklęcie?
— Abra-rua-kadabra-zonid-Ruazonid! — wydukał Dino.
— Poczekaj, muszę to sobie zapisać. Wiesz, ja jestem wzrokowcem, i gdy się nad czymś zastanawiam, to zawsze zapisuję to sobie na kartce i potem wpatruję się w tę zapisaną treść. Wtedy więcej skojarzeń przychodzi mi do głowy… A więc, zapisałam już. No i wpatruję się w to zaklęcie jak… jak nie przymierzając… sroka w kość, i co ja widzę? Z czym mi się to zaklęcie kojarzy? Czekaj, czekaj! Coś mi zaczyna świtać… Wiem, wiem! Hura! Popatrz razem ze mną na to co stoi na papierze. No i co? Domyślasz się już o co chodzi w tym zaklęciu?
— Nic a nic — zrezygnowanym głosem odpowiedział Dino. — Ale w tobie nadzieja.
— No popatrz jeszcze raz.
— A więc patrzę… i co widzę? Widzę tylko jakieś dziwne bohomazy. No już dobrze. Wstyd mi bardzo, ale muszę ci się przyznać, że teraz właśnie stwierdziłem, iż mam jeszcze jeden feler: nie umiem czytać… Ty, ty, ty, wróżko Szedar! Nie przyłożyłaś się tym razem do czarowania i wyszła ci jakaś niedoróbka. Dino-Niedoróbka! Fajnie brzmi, nie?
— Dino-Ruazonid brzmi lepiej, prawda? — pytaniem na pytanie odpowiedziała Cecylka.
— Poczekaj, poczekaj… to słowo przecież jest… no tak, ten, jak to powiedziałaś: „ruazonid”, wypowiedziała wróżka Szedar w zaklęciu.
— No właśnie. I popatrz teraz. Ja będę to słowo czytała wspak, czyli od tyłu. A więc, czytam. Słuchaj uważnie. Powoli, literka po literce: d-i-n-o-z-a-u-r. No i co? Rozumiesz już? Ty jesteś przecież dinozaurem. Wróżka Szedar, wypowiadając zaklęcie nie mogła wiedzieć, że ja cię nazwę Dino. Ona wiedziała, że ty jesteś dinozaurem. A więc, dotykając ciebie swą czarodziejską różdżką użyła słowa dinozaur. A że zaklęcia muszą być zawsze nieco skomplikowane, by nie były zrozumiałe dla wszystkich, wypowiedziała je od tyłu. Więc dla niej się nazywasz: ”Ruazonid”. No popatrz na kartkę… tak się pisze twoje imię. A jak ono pięknie i tajemniczo brzmi!
— Jaka ty jesteś mądra! — Dino pochwalił Cecylkę. — Nie wiem, czy sam bym na to wpadł. A więc na to wygląda, że ten feler, przestał być felerem. I to by oznaczało, że gdy zajdzie potrzeba, musisz mnie wołać Ruazonid, a nie Dino. Dobrze zrozumiałem?
— Doskonale!
— No to spróbujmy od razu czy to działa. Będę spokojniejszy. Schowaj się więc gdzieś daleko, żebym ciebie nie widział i zawołaj mnie imieniem nadanym mi przez wróżkę Szedar.
— Nie dzisiaj. Jutro spróbujemy. Nie będę przecież latała teraz po nocy, bo wystraszę rodziców. Oni wszyscy siedzą ciągle na tarasie i jak mnie zobaczą, pomyślą że albo sfiksowałam, albo w najlepszym przypadku stałam się lunatyczką i wybrałam się na nocny spacer w promieniach księżyca. Lepiej ich nie martwić. Jutro popłynę w morze, tak jak dzisiaj, i spróbujemy…
— Nie, nie, tylko nie to! — Dino przeraził się nie na żarty. — A jak próba nie wyjdzie? Co wtedy? Drugi raz nie przeżyłbym takiego szoku.
— Nie martw się. Ja też nie mam zamiaru więcej się tak narażać. Popłynę tylko kawałek od brzegu, żeby mnie fale zasłaniały. No i wtedy zrobimy próbę generalną. W porządku?
— No dobrze. Niech będzie — spokojniejszym już tonem powiedział Dino. — No to śpij już Cecylka. A ja jeszcze pomyślę sobie troszeczkę.
— A o czym? Co cię jeszcze gnębi?
— Nic, nic…
— No mów, Dino.
— No wiesz, ten drugi feler, który pozostał jednak felerem.
— Aha, to że nie umiesz czytać?
— Yhmm…
— Słuchaj Dino. Moja mama zawsze mi mówi, że w życiu nic nie jest nam dane z góry. I nic też nie przychodzi łatwo. Wszystkiego musimy się sami nauczyć i wszystko też sami sobie zapracować. I jak teraz widzimy, nawet za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, też nie wszystko łatwo przychodzi. Nie możesz więc wszystkiego oczekiwać. Niektórych rzeczy musisz się sam nauczyć.
— A jak to się robi… no wiesz, to uczenie się czytania?
— Posłuchaj, w domu ciągle mam mój elementarz z pierwszej klasy, więc jak wrócimy z wczasów, to nauczę cię czytać.
— Kochana jesteś. Już się cieszę, że będę umiał czytać. Śpij już Cecylka. Śpijmy już. Ze zmęczenia padam na pyszczek.
Na drugi dzień po śniadaniu, tłumy wczasowiczów znów ciągnęły w stronę nadmorskiej plaży. Cecylka z Emilką i z Dino (jak zwykle pod pachą) szła również w tym kierunku. Dziewczynki szły bardzo powoli, gdyż czekały na rodziców, którzy zawieruszyli się gdzieś pomiędzy straganami z owocami nieopodal promenady.
Emilka zaczęła się już niecierpliwić, bo chciała zdążyć przed innymi i zająć miejsce niedaleko wieży ratowników wodnych. Emilka uwielbiała obserwować ich pracę. Po Cecylki akcji ratunkowej w stawie postanowiła w przyszłości zostać ratownikiem na basenie miejskim. Dlatego musiała przyglądnąć się z bliska jak ta praca wygląda. Chciała też popytać co niektórych panów ratowników gdzie jest taka szkoła dla ratowników, i kiedy będzie mogła się do niej zapisać. Poprzedniego dnia siedzieli zbyt daleko od wieży, a sama nie miała odwagi tam podejść.
— Dzisiaj, żeby nie wiem co, a musimy rozłożyć koc, tuż pod wieżą ratowników. Celka, rozumiesz? — Emilka coraz bardziej się niecierpliwiła. — Ja wiem, że to tobie trudno zrozumieć, bo ty jesteś urodzonym ratownikiem. Ja niestety ratowania muszę się nauczyć. Ale się nauczę, żeby też nie wiem co… Rozumiesz?! No gdzie oni są?
— Ależ rozumiem doskonale. Dlatego wiesz co, pędź już pod tę wieżę. Ja tu sama poczekam na rodziców, i zaraz do ciebie dotrzemy — powiedziała Cecylka i schyliła się, aby zawiązać ciaśniej swoje ulubione tenisówki...
cdn.