Author | |
Genre | adventure |
Form | prose |
Date added | 2019-01-03 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1742 |
Zaczarowany Dino-Ruazonid (IV/V)
Plany na spędzenie reszty dnia musiały ulec zmianie. Spacer do latarni morskiej, ze względu na porę, odłożono na dzień następny. Wszyscy zaś powędrowali do baru rybnego, aby napełnić żołądki obu ojców. Potem pochodzili trochę po nadmorskich uliczkach, popijając z kubeczków sok marchewkowy świeżo wyciśnięty w pijalni soków, posłuchali muzyki ulicznych grajków, i przyszła pora wracać.
W domu wczasowym rodzicie znów zasiedli na tarasie, a dziewczynki omawiały miniony dzień w łóżku Emilki. A było co omawiać. Obydwie dziewczynki były zadowolone z nauczki, jaką ich ojcowie dali tej trójce łobuziaków. Ale zadowolone były też, że poznały tę trójkę i razem doszły do wniosku, że warto by było czasem z chłopakami się spotkać, no i może pobawić się z nimi. Mieliby wtedy mniej czasu na łobuzowanie, więc może byłaby szansa, że całkiem zapomną o łobuzerstwie?
Po pół godzinie omawianie musiało zostać przerwane, bo Emilce oczy same się zamykały. Chociaż ona sama jeszcze bardzo chciała omawiać dalej. Cecylka pocieszyła ją, że w następnym dniu omawianie wznowią. Po czym chwyciła Dino pod pachę i szybciutko pobiegła do swojego pokoju, gdyż była ciekawa jak Dino poradził sobie z abecadłem.
W pokoju Cecylki okazało się, że Dino poradził sobie wyśmienicie i bezbłędnie przeczytał Cecylce cały rozdział o przygodach Pippi. Cecylka była zachwycona i nie szczędziła pochwał. Dino rozochocony pochwałami zabrał się za czytanie następnego rozdziału. Lecz ledwie otworzył swój pyszczek, aby przeczytać pierwsze słowo, usłyszał cichutkie pochrapywanie Cecylki. To nie czytał już dalej. Postanowił wznowić czytanie w następnym dniu. Przytulił się do Cecylki i też usnął.
Mijał dzień za dniem. Wczasy dobiegły końca. Cecylka spakowana i przygotowana do podróży, siedziała na ławeczce przed domem wczasowym i czekała na guzdrzącą się Emilkę. Miały pobiec jeszcze na plażę, by pożegnać się z morzem.
Natomiast rodzice Cecylki i Emilki kursowali po schodach tam i z powrotem i znosili ciężkie walizy do samochodów. Cecylka pomagała wcześniej rodzicom, ile tylko mogła. Sama też zapakowała wszystkie swoje rzeczy do bagażnika. Ale potem dostała inne zadanie od rodziców. A mianowicie: siedzieć na ławce i pilnować samochodów, zanim guzdralska Emi nie zejdzie na dół. Siedziała więc Cecylka na ławce z Dino na kolanach i rozmyślała o całych dwutygodniowych wczasach. O wspaniałych dniach, jakie spędziła nad morzem.
Chociaż wszystkie te dni były do siebie podobne, to jednak każdy był inny. Każdy przynosił ze sobą wiele różnych, niezapomnianych atrakcji. I nie było mowy o żadnej nudzie. Codziennie rano wstawali bardzo wcześnie, by już z pierwszą turą wczasowiczów zjeść śniadanie w stołówce. Potem szli na plażę i tam pozostawali do wieczora, gdyż ani razu nie chciało im się opuszczać plaży ze względu na obiad. No może tylko dwa razy spożyli obiad w stołówce. W tych jedynych dwóch dniach, kiedy padał deszcz. Pozostałe zaś dni były słoneczne i upalne, więc wszystko kręciło się wokół plaży. Wspaniałe to były chwile. Dziewczynki zaprzyjaźniły się z trójką chłopców, którzy następnego już dnia, po ich wielkiej „wpadce”, zjawili się na dobrze znanej im plaży. Na początku nieśmiało podchodzili do Cecylki i Emilki, ale po kilku chwilach nabrali śmiałości. Zwłaszcza wtedy, kiedy stwierdzili, że dziewczynki są wspaniałymi kumpelkami do zabawy. I że w ogóle są fajne. Potem to już prawie codziennie zjawiali się na plaży, choćby na krótką chwilkę, żeby chociaż pogadać z dziewczynkami. Zaś w drugą niedzielę, przyszli na plażę nawet ze swoimi rodzicami i z młodszym rodzeństwem. Wesoło było wtedy niesamowicie. Rodzice mieli z kim pogadać, a dzieciarnia mogła poszaleć ile wlezie. I w wodzie, i na piasku. Śmiechom i chichom nie było końca. Ten dzień był chyba najwspanialszy ze wszystkich, i dla wszystkich. A poza tym — w tych dniach — Cecylka i Dino niewiele mieli do roboty. Mogli więc zaoszczędzić czarodziejskie moce, gdyż nic złego się nie działo. No, może poza małymi dwoma epizodami: jedną próbą kradzieży, w której kilkunastoletni chłopak chciał wyrwać torebkę pewnej starszej pani. Ale dostał malutką „kreseczkę” od Dino i uciekł z krzykiem, bez torebki, a nawet bez swojej bejsbolówki, bo ta zawisła na krzakach. No i jeszcze jednym aktem wandalizmu, w którym to dwóch starszych chłopców w czasie deszczu uszkadzało samochody. Obaj, kryjąc się za drzewem przy bocznej ulicy, wyczekiwali kiedy ktoś zaparkuje samochód i odejdzie w swoją stronę. Wtedy oni doskakiwali do samochodu. Jeden trzymał w ręce długi śrubokręt, a drugi młotek, i paroma ruchami przebijali opony samochodowe. Ot, tak sobie, dla zabawy. Na tej ulicy mieściła się poczta i właśnie na pocztę w tym w pierwszym deszczowym dniu Cecylka przyjechała z tatą samochodem. Tato wyskoczył na pocztę wysłać do babci i dziadka widokówki z pozdrowieniami. Cecylka z Dino została w samochodzie, gdyż lało jak z cebra, a Cecylka zapomniała wziąć parasol. I wtedy właśnie zauważyła tych dwóch chłopców jak doskakują do jakiegoś samochodu zaparkowanego o kilkadziesiąt metrów przed ich samochodem i przebijają opony. Cecylkę aż potrzepało ze złości. Nie bacząc na ulewę, wyskoczyła z samochodu. Dino chciała oszczędzić zmoknięcia, więc go zostawiła na tylnym siedzeniu samochodu. Sama zaś pognała w stronę wandalów. Kiedy się do nich zbliżała, zaczęła na nich krzyczeć, żeby natychmiast zaprzestali tych niecnych czynów. Chłopcy zaczęli się obrzydliwie śmiać. I wtedy ten chłopak, który trzymał w ręku młotek rzucił nim w Cecylkę. Dino nic nie widział z tylnego siedzenia i nawet nie podejrzewał, że Cecylka jest w niebezpieczeństwie. Cecylka zaś, widząc lecący w jej kierunku młotek, krzyknęła: — „R u a z o n i d!”. Reakcja była natychmiastowa. Lecący młotek zawisł na moment w powietrzu. Po chwili zrobił przepiękny zwrot i jak bumerang wracał do właściciela. A właściciel, młotka nic a nic się nie spodziewał. Dalej stał w tym samym miejscu i naśmiewał się z Cecylki. Za moment przestał się śmiać. Z potężnym wrzaskiem i z ogromnym guzem na czubku głowy, popędził nie wiadomo dokąd. Wtedy młotek znów na moment zawisł w powietrzu, ale po to tylko, by po chwili niczym kije samobije dobrać się do drugiego chłopca i natłuc mu podobną ozdobę na czole. Więc ten drugi chłopiec też przestał się śmiać, i też z wrzaskiem popędził. A popędził za swoim kolegą, który pędził nie wiadomo dokąd. Cecylka z zadowoleniem patrzyła za znikającymi wandalami oraz z nadzieją, że przynajmniej na jakiś czas zapomną o wandalizmie. Spokojna wróciła do samochodu, lecz zanim do niego wsiadła, zdjęła z jego maski przemokniętego Dino, który znalazł się tam jakimś cudem (och, przepraszam, cud to nie mógł być, bo to były czary) i z szerokim uśmiechem witał ją. Kiedy tato Cecylki wrócił do samochodu, nie mógł się nadziwić, że jego córeczka wraz z jej przytulanką jest przemoknięta do suchej nitki. Był pewien, że ona cały czas siedziała w samochodzie i grzecznie na niego czekała. Widział ją przecież z okna poczty. Na wszelki wypadek nie pytał o nic. Ważne, że siedziała cała i uśmiechnięta.
Cecylka, przypominając sobie minę taty na jej widok, siedzącej grzeczniutko w samochodzie, a nie wiadomo jakim sposobem przemoczonej, zachichotała cichutko pod nosem i trzepnęła Dino w pomponik jego berecika. Dino w odpowiedzi pokazał jej w uśmiechu jeszcze więcej zębisk niż zwykle i fikuśnie pomrugał oczkami.
— Wspaniałe wczasy! — Cecylka zawołała na głos i odwróciła głowę w kierunku drzwi wyjściowych. — No, guzdrało, wreszcie jesteś! Ja już zdążyłam całe dwa tygodnie powspominać, a ty dopiero złazisz. Coś ty tam w skrycie tak długo robiła? Och, Emi, Emi… ty szara eminencjo!
— No, no, tylko nie szara, jak już — zaśmiała się Emilka i wyciągnęła zza pleców trzy malutkie własnoręcznie namalowane obrazki. — Oto, co robiłam!
— No proszę! Tak jak mówiłam. Ty jesteś stworzona do uszczęśliwiania innych! — orzekła Cecylka na widok wspaniałych obrazków, przestawiających plażę i bawiące się tam dzieci. — Fajnie, że pomyślałaś o tym, by coś po sobie chłopakom na pamiątkę zostawić. Widzisz, ja jestem zupełne beztalencie i nic nie umiem zrobić, co by się nadawało do podarowania. A ty tak. No, Emi, dumna jestem z ciebie.! Ale odłóż na razie te arcydzieła na twoim siedzeniu w samochodzie i pędzimy na plażę… Tatusiu, sami już pilnujcie samochodów, bo ja i Emi biegniemy pożegnać się z morzem… Aha, gdyby chłopcy przyszli w międzyczasie, to niech na nas poczekają. No, to na razie!
Nim minął kwadrans, a dziewczynki były już z powrotem na placu domu wczasowego. Mama Cecylki na ich widok aż krzyknęła:
— No nie! Czy wyście całkiem oszalały? To po to was wczoraj wieczorem szorowałyśmy tak długo pod prysznicem z resztek soli i piasku, abyście się znów wytaplały w jednym i w drugim i… i tak brudne do domu wróciły?
— Och, mamuś, nie denerwuj się! Przecież musiałyśmy się pożegnać z morzem. Trochę soli i piasku nie zaszkodzi do domu na pamiątkę zabrać — przepraszającym głosem meldowała Cecylka, trzepiąc mokrymi włosami, i jednocześnie strzepując z siebie i z Dino piasek. — Wy też powinniście pożegnać się z morzem.
— Oczywiście, że tak! I zrobiliśmy już to. Wczoraj w nocy. I to przed kąpielą pod prysznicem, a nie po — poinformowała mama Emilki.
— Jak będziemy dorosłe, to też będziemy się zawsze w nocy żegnały z morzem, kiedy nasze dzieci będą spały. To musi być super fajne uczucie… — powiedziała Cecylka z lekką pretensją w głosie, ale nie skończyła, bo nagle zobaczyła chłopców w bramie. — Hej, chłopaki! Fajowo, że jesteście. Zaraz odjeżdżamy, więc czas się już pożegnać.
— Szkoda, że odjeżdżacie — powiedział Kazik, schodząc z roweru, i dając znak Kostkowi i Rychowi, by też zeszli.
— Nam też szkoda, ale co zrobić? Czas nie stoi w miejscu. Dwa tygodnie już minęły — rzekła Emilka z nutką smuteczku w głosie.
— No, tylko się nie rozpłaczcie! — zaśmiała się Cecylka. — Przecież nie żegnamy się na zawsze. Na drugi rok znów tu przyjedziemy. Podsłuchałam rodziców jak o tym rozmawiali. No, chłopaki, to bywajcie! Do następnego roku! Chodźcie, niech was wyściskam.
— Po… po… poczekaj jeszcze Cecylko — zająknął się Kazik. — Bo wiesz, no… co to ja chciałem powiedzieć… Aha, bo my mamy dla was małe prezenciki.
Chłopcy odstawili rowery, opierając je o ławkę, a Kostek wyciągnął z plecaka dwie malutkie pluszowe maskotki i wręczył je dziewczynkom.
— Dinozaury! — krzyknęły obie dziewczynki jednocześnie.
— Podobają się wam? — nieśmiało spytał Rychu.
— No pewnie. Są śliczne — zapewniła chłopców Emilka.
— Mieliśmy taką nadzieję, że się wam spodobają — rzekł lekko zawstydzony Kazik, drapiąc się za uchem. — No bo skoro Cecylka nosi się wszędzie ze swoim ogromnym dinozaurem, to pomyśleliśmy, że małe też się wam spodobają i będziecie je nosiły ze sobą na szczęście.
— Dobrze żeście pomyśleli - upewniła chłopców Cecylka. — Zawsze je będziemy miały przy sobie. Martwi mnie tylko jedna rzecz… że musieliście wydać swoje… no, te… kieszonkowe, aby nam je kupić.
— Nie, nie Cecylko, nie obawiaj się, to były uczciwe pieniądze. Myśmy te pieniądze zarobili — Kazik uspokajał koleżankę. — Wczoraj specjalnie poszliśmy zrywać czereśnie do takiego jednego gospodarza, żeby zarobić trochę grosza.
— No chłopaki, zaradni jesteście, że ho, ho! — ucieszyła się Cecylka. — Tym bardziej wam dziękujemy. My dla was też coś mamy. To znaczy Emilka ma, bo to jest tylko jej dzieło… No Emilka, wręczaj!
— Proszę, to dla każdego z was specjalnie namalowałam, abyście o nas pamiętali — powiedziała Emilka, wręczając każdemu chłopcu po obrazku. — Ale to nieprawda co Cecylka powiedziała, że te obrazki, to tylko moje dzieło. W tych obrazkach ona ma swój bardzo duży wkład, a ona już wie jaki.
— Hej, dzieciaki, czas na nas! Musimy już ruszać! — zawołał tato Cecylki w kierunku dzieci. — Żegnajcie się już!
Dziewczynki i chłopcy podali sobie ręce na pożegnanie i podeszli razem do samochodów. Dziewczynki wsiadły do środka, każda do swojego samochodu, i odkręciły szyby. Silniki zaryczały i samochody powoli ruszyły. Chłopcy pobiegli za samochodami. Przy samej bramie wyjazdowej samochody zatrzymały się na chwilę. Dziewczynki pomachały chłopcom jeszcze raz. A tato Cecylki zawołał:
— A więc, trzymajcie się chłopaki! Ale dobrze się trzymajcie…! Wiecie, co mam na myśli!
— Wiemy, wiemy!!! — chórem krzyknęli chłopcy i jedną ręką zaczęli machać na pożegnanie, drugą zaś przyciskać do piersi swoje wspaniałe obrazki.
Samochody wyjechały z nadmorskiego kurortu i pędziły w stronę autostrady. W pierwszym samochodzie jechała Cecylka z rodzicami. W drugim, oczywiście Emilka z rodzicami. Dziewczynki miały taki dziwny zwyczaj, że gdziekolwiek jechały (na dalszą trasę, ma się rozumieć), to najpierw jechały osobno. Musiały się w spokoju zastanowić nad tym, co było akurat w danym momencie ważne i wymagające zastanowienia. Ale po pierwszy postoju jechały już razem. A było to obojętne, do którego samochodu wsiadały. Ważne, że siedziały już razem i z wielką namiętnością mogły się oddać omawianiu ważnych dla nich spraw.
Przed zjazdem na autostradę był malutki parking. Tato Cecylki zjechał na niego w ostatnim momencie. A za nim tato Emilki ze zdziwieniem skierował swój samochód. Okazało się, że tato Cecylki chciał się o coś zapytać członków załogi drugiego samochodu. Kiedy więc tato Emilki zrównał się już z jego samochodem, odkręcił szybę i zawołał:
— Hej, moi drodzy, nie mielibyście tym razem ochoty wracać do domu drogami lokalnymi a nie autostradą? Jedziemy przecież do domu, nie na wczasy, nie trzeba się więc śpieszyć. Możemy sobie urlop nieco przedłużyć. Jechać wolniej i dłużej. No i przy okazji możemy sobie urządzić wspaniałą wycieczkę krajoznawczą.
— Hurrrraaaa!!! — rozległo się w obydwu samochodach naraz.
— Cieszę się, że wam się spodobał mój pomysł — jeszcze głośniej zawołał tato Cecylki. — Ale wy dziewczynki pozostańcie jeszcze na swoich miejscach. To nie postój. Za jakieś półtora godziny zrobimy dłuższą przerwę w podróży, to po niej możecie jechać już razem.
— No jasne! Ja nie zdążyłam jeszcze nawet w ćwiarteczce przemyśleć tego co chciałam — wołała Cecylka, wystawiając głowę przez otwarte okno w drzwiach, tak, żeby i Emilka ją słyszała. — A ty Emi, daleko już jesteś z rozmyślaniem?!
— Nie, no coś ty! Na razie tylko się gapiłam przez okno i nic a nic nie rozmyślałam.
— Zacznij więc już! Masz na to półtorej godziny — nakazała Cecylka.
Samochody ruszyły. Tato Cecylki ze swoją załogą na przedzie, a tato Emilki ze swoją tuż za nim. Zawsze tak było, gdziekolwiek jechali. Bo tak się już utarło, że tato Cecylki jest nie tylko wspaniałym kierowcą, ale również doskonałym pilotem. Tym razem też nie mogło być inaczej. Jako więc kierowca i jako pilot — w jednej osobie — prowadził wycieczkę krajoznawczą drogą wśród pół i lasów, przez różne wioski, małe i duże, przez miasteczka i miasta. Jechali nie za szybko, nie za powoli. Tak, żeby jechać bezpiecznie i móc oglądać krajobrazy. Wszyscy kręcili głowami dookoła i podziwiali coraz ładniej zagospodarowane wioski oraz odrestaurowane miasteczka ze swoimi pięknymi rynkami i ratuszami. Podziwiali również ogromne i wspaniałe lasy, rzucające przyjemny cień i chłód na drogę. Bezkresne pola, szumiące łanami dojrzałych zbóż i przypominające o zbliżających się żniwach. Soczystozielone łąki, rozsiewające cudowny zapach traw i kwiecia. Cudownie było tak jechać i przyglądać się temu wszystkiemu co stworzyła mądra natura i zaradny człowiek.
Jechali już ponad godzinę, więc tato Cecylki postanowił za najbliższą wioską zarządzić postój. Czas, aby coś zjeść i rozprostować kości. Wjechali właśnie do niewielkiej wsi, kiedy nagle usłyszeli dźwięk złowieszczej syreny straży pożarnej. Tato Cecylki natychmiast zjechał na pobocze, by zrobić miejsce dla pędzącego wozu strażackiego. Tato Emilki zrobił to samo. I kiedy wóz strażacki z ogromną szybkością przejechał już koło nich, ruszyli dalej. Ale jechali bardzo powoli. Nie ujechali jednak daleko, bo się okazało, że to właśnie przy tej drodze, po której jechali, płonie ogromny dom. Zjawiła się policja. Policjanci natychmiast wyskoczyli z radiowozów i wstrzymali z obu stron ruch pojazdów. Nie było wyjścia, obydwa samochody również musiały się zatrzymać. Całą drogę zajęły wozy straży pożarnej, których było już kilka w miejscu pożaru.
Wszyscy z przerażeniem przyglądali się przez samochodowe szyby akcji strażaków. Dom stał w płomieniach. Strażacy dzielnie walczyli z tym ogromnym i nieprzewidywalnym żywiołem i z każdej strony lali sikawkami hektolitry wody, próbując rozprawić się z nim raz na zawsze. Nie było to jednak takie proste. Kiedy się już wydawało, że płomienie ognia z głośnym sykiem się kurczą, za chwilę znów buchały do góry i znów lizały ściany budynku.
Wokół płonącego domu zbierało się coraz więcej miejscowych ludzi. Wszyscy z ogromnym lękiem zaglądali, czy ogień nie rozprzestrzeni się na ich zabudowania.
Dziewczynki siedziały w swoich samochodach i również z przerażeniem przypatrywały się walce strażaków z ogniem. Pierwszy raz w życiu przyszło im być bezpośrednim świadkiem pożaru, i to jeszcze z tak bliska.
Cecylka wierciła się na tylnym siedzeniu i nerwowo ściskała Dino. Bardziej podświadomie niż świadomie czuła, że musi jakoś pomóc. Nie wiedziała jednak jak to ma zrobić. Przecież rodzice nie wypuszczą jej z samochodu za żadne skarby świata. Myślała gorączkowo… i w końcu wymyśliła.
— Pożar to okropna rzecz. Nie mogę na to patrzeć! — zawołała z przejęciem do rodziców i zasłoniła rękami oczy.
— Masz rację córeczko. To wielka tragedia dla tych ludzi — potwierdziła mama z wielkim smutkiem w głosie. — A dla nas najgorsze jest to, że tu siedzimy i nic nie możemy pomóc. Możemy się tylko bezczynnie przyglądać.
— No właśnie mamusiu, to jest najgorsze…To jest wręcz nie do zniesienia! Dlatego położę się na siedzeniu i spróbuję usnąć, żeby tego smutnego i przerażającego widoku nie oglądać — zawiadomiła Cecylka i natychmiast zaczęła sobie szykować legowisko z dwóch koców i dużej poduszki.
Rodzice byli nieco zaskoczeni zachowaniem córki, ale w końcu uznali, że tak będzie lepiej. Niech dziecko ma oszczędzone takie okropne widoki.
— A myślisz, że ona uśnie w takim hałasie? — szeptem spytał swą żonę tato Cecylki i szybciutko zaczął zakręcać szybę od swojej strony.
— Myślę, że tak. Coś mi się wydaje, że te dwie turkaweczki też nie spały w nocy, bo urządzały sobie zieloną noc. Nas nie było, żegnaliśmy morze, a one rozrabiały sobie spokojnie.
— Tak to już jest: kota nie ma, myszy grasują… Zaraz, zaraz, ale skąd masz takie przypuszczenia? Pytałaś się dziewczynek? Czy się same czymś zdradziły?
— One nie. Sen je zdradził.
— Jak to?
— A tak to, że jak nad ranem wróciliśmy z plaży, to podeszłam do łóżka Cecylki, by ją przykryć, i wtedy zauważyłam, że razem z nią śpi Emilka i obie mają całe twarze wypaprane naszymi babskimi kosmetykami. A było też widać, że próbowały się jakoś zmyć, gdyż Cecylka trzymała w ręce buteleczkę mojego mleczka kosmetycznego, a Emilka waciki. Widocznie nie zdążyły się zmyć, bo sen je zmorzył.
— I co, nic im nie powiedziałyście?
— A co miałyśmy mówić? Niech dziewczynki też mają swoje małe tajemnice. Ważne, że nic im się nie stało. Są rozsądne i w nic głupiego, czy niebezpiecznego nie bawiłyby się. Możemy im ufać.
— Masz rację. Ja też tak myślę — zgodził się tato szeptem i odwrócił głowę, by spojrzeć na swoją rozrywkową latorośl. — Ciiii… Ona faktycznie usnęła… No i dobrze. Nie będzie oglądać tej tragedii ludzkiej. Potem by się jej jeszcze jakieś koszmary śniły.
Cecylka wcale nie miała zamiaru spać. Gdzieżby mogła usnąć, kiedy komuś dzieje się krzywda. Nawet dwie nieprzespane noce, w takiej chwili, nic by dla niej nie znaczyły. Cecylka grubą poduchą cichutko upozorowała siebie leżącą pod kocami i zsunęła się na podłogę między mamy fotelem a tylnym siedzeniem. Było jej tam ciasno niesamowicie, bo nawet na podłodze mama poupychała różne rzeczy. Ale Cecylka była wytrwała i siedziała tam jak mysz pod miotłą. Ściskała w ramionach Dino i w duchu błagała wróżkę Szedar, aby sprawiła, by nikt z rodziców więcej się do tyłu nie odwracał. Ścierpła już od tej niewygodnej pozycji, ale nie poddawała się. Nasłuchiwała co się dzieje na zewnątrz i wyczekiwała momentu, w którym będzie mogła cichaczem otworzyć drzwi i niezauważona opuścić samochód. Nagle usłyszała wśród lamentu ludzi, przeraźliwy krzyk jakiejś kobiety: — „Tam w płomieniach jest dziecko!!!”… I to było to. To był ten impuls, który zmusił Cecylkę do działania. Nie zamierzała już dłużej czekać. Przy dźwiękach syreny z nadjeżdżającego jeszcze jednego wozu strażackiego otworzyła drzwi i wraz z Dino wyczołgała się z auta. Potem pod nogami gapiów, na czworaka i z Dino w zębach, posuwała się w stronę płonącego domu. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Była tak jakby niewidzialna. Czuła, że ludzie niekiedy depczą ją po nogach i rękach, ale bólu nie odczuwała. Parła do przodu. Wreszcie dotarła prawie pod sam płonący dom. Prawie, bo bliżej nie można było, gdyż kordon policji dalej nie dopuszczał nikogo. I wtedy stała się rzecz straszna. Z płonącego domu wyskoczył strażak, niosąc na rękach dziecko. Biegł jak szalony, jak najdalej od ognia. Dobiegł aż pod sam kordon policji i położył dziecko na ziemi. Dziecko nie dawało oznak życia. Leżało bez ruchu, całe czarne, okopcone dymem. Strażak zaczął krzyczeć: — „Lekarz, lekarza, gdzie jest lekarz?!”. Ludzie rozpaczliwie odpowiadali, że karetka pogotowia jeszcze nie przyjechała. Wtedy strażak rzucił się na kolana i sam próbował ratować dziecko. Po chwili podniósł się z klęczek i z ogromnym smutkiem w oczach, wypowiedział dwa tragiczne słowa: — „Za późno”. Potworny lament podniósł się wśród ludzi. Ludzie przerwali kordon policji i obstąpili leżące na ziemi dziecko — malutką, może pięcioletnią dziewczynkę.
Wtedy Cecylka przedarła się jakoś pomiędzy nogami zrozpaczonych ludzi i zbliżyła się do leżącego bez ruchu dziecka. Postawiła Dino na ziemi tuż obok, a sama pochyliła się nad dzieckiem i położyła na jego piersiach swoje drżące dłonie. Po czym, nie sprawdzając nawet, czy moc samego Dino nie wystarczyłaby, potężnym głosem krzyknęła: — „R u a z o n i d!!!”.
Reakcja była zaskakująca...
cdn.