Go to commentsALFA NOVA TRZY 5 z 7
Text 5 of 7 from volume: ALFA NOVA TRZY
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2019-01-08
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1293


26.


Tesco na gdańskim Chełmie czynny jest od szóstej rano do północy. Był to więc odpowiedni sklep, żeby w nim zrobić pierwsze porządne zakupy.

Edi i Olo pojechali gdzieś pozbyć się niepotrzebnych już płyt wiórowych i innych rzeczy, ale najpierw zneutralizowali kamery w całym budynku. Podczas zakupów ich siedmioosobowa grupa nie miała wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania, ale o tak wczesnej porze było to dosyć trudne, tym bardziej, że Zuza była „na fali”. Perorowała cały czas, a tak na dobre zaczęła jeszcze na parkingu przy jakiejś stacji benzynowej, gdzie przeczekali dwie godziny. Wszędzie było jej pełno. I na stacji, przy kupowaniu hot dogów i w kabinach samochodów i podczas wstępnego „instruktażu” dla nowo przybyłych, gadała „jak najęta”.

Teraz też. Weszli właśnie na ruchomy chodnik, wznoszący się od parkingu do hali sklepowej, gdy „włączyła nadawanie”, jak to określał czasami Hall.

– Tutaj, to właściwie poza samym Tesco nic nie ma. Siłownia na górze i parę sklepików naokoło. I zamknięte jeszcze wszystko. Chłopaki wezmą wózki, a my sobie połazimy po ciuchach, nie? Wyglądacie, jak zmokłe kury, ja zresztą też. Miałam wam coś kupić wczoraj, ale nie wiedziałam, w jakim rozmiarze i w ogóle... A poza tym, wszystko zmokło w tym cholernym deszczu...

Agata, Lena i Paula rozglądały się z zaciekawieniem dookoła, stojąc blisko Zuzy na ruchomym chodniku. Wszystkie trzy dziewczyny były bardzo ładne, wyższe od Zuzy i jakby bardziej „umięśnione”. Wszystkie wyglądały jak jakieś miss–fitness, albo sportsmenki. Paula, z pewną zadumą czy tęsknotą na dosyć bladej twarzy, skontrastowanej z czarnymi włosami upiętymi w „koński ogon”, gdy tylko zaczynała się uśmiechać... Lena, jak jakiś smakołyk, który ma się ochotę natychmiast i w całości schrupać, i Agata, śliczna blondynka, wyglądająca jak jakaś gwiazda z Hollywood. Tyle, że wszystkie trzy ubrane w jakieś takie ciuchy... Paula w zbyt obcisłym i przybrudzonym T–shircie od Zuzy, Lena w koszuli flanelowej i Agata, w jakiejś starej, znoszonej bluzie. Wszystkie w jeansach i byle jakich butach. Tomek nie prezentował się lepiej, w pogniecionych ciuchach Karola. Gdyby nie to, wyglądałby jak młody bóg: przystojny, wysoki, dobrze zbudowany, falujące blond włosy, pogodna i miła twarz...

– Chłopaki, wózki są wasze... A my zaczniemy od bielizny... – Zuza lustrowała krytycznym wzrokiem po kolei wszystkie swoje nowe „koleżanki”. – Paula, ty jesteś dosyć biuściasta, no, może znajdziemy coś fajnego dla ciebie, wymodelowanego... ale może lepiej poszukać czegoś później, markowego... w „Klifie”, czy w „Riwierze”... Niezły „bufecik”... A ty, małpo szerokopienna...

– Jak ci zaraz odwinę, małolato zasmarkana... – Lena uśmiechnęła się do Zuzy.

– No, jakieś „gaciory” tu dla ciebie znajdziemy, nie bój...

– Naprawdę mam taki duży „kufer”? – zaniepokoiła się Lena, oglądając swoje biodra.

– E tam, jaja sobie robię, a ty zaraz...

– Ty fruziu wąskodupa... – Lena szturchnęła Zuzę barkiem ze śmiechem.

– Na czymś musisz siedzieć, nie? Dupencja jak ta lala...

– To czego tak nadajesz, Mała?

– A co to? Pogadać nie można?

– Się dobrały, co? – Agata parsknęła i spojrzała na Paulę znacząco.

– Teraz mamy dwie stuknięte...

– Hall, jakieś mrożonki... – Zuza obejrzała się do tyłu. – Bo Telepizza jeszcze pewnie nieczynna, nie? Skrzynka piwa, ze trzy zgrzewki mineralki jakiejś...

– Zaczniemy od ekspresu do kawy i mikrofali – odparł Hall, ubawiony rozterkotaną Zuzą.

– Jakiej mikrofali? – zaniepokoił się lekko Tomek, stojący obok niego.

– Kuchenki mikrofalowej, gamoniu – wypaliła Zuza, cała szczęśliwa, że może tyle i tak bezkarnie gadać. – Jak odmrozisz pizzę na śniadanie? I weź jakąś lazanię, bo lubię...

– Chryste, ta się teraz będzie popisywać – zauważył Hall. – Od razu idziemy gdzieś sami... Zresztą, nie powinniśmy łazić całą grupą...

– Ja bym chętnie posłuchał... – Karol wpatrywał się w dziewczyny przed nim.

– Chyba ci odbiło.

– No, chłopaki... – zaczęła znowu Zuza, gdy wyjechali na poziom sklepu i ruszyli w kierunku bramek. – Wózki wasze, chyba, że chcecie iść z nami, poprzymierzać staniki...

– Młoda... – warknął Hall, wyciągając pierwszy wózek z zaparkowanych przed wejściem.

– Dynamit, co? – Rozanielony Karol spojrzał na Tomka.

– Ehe... Druga Lena. – Na twarzy Tomka błąkał uśmieszek rozbawienia.

– Idziemy – rzucił krótko Hall, a Karol i Tomek wzięli każdy po wózku i pociągnęli za nim w głąb hali sklepowej.

– No, nareszcie – skwitowała to Zuza.

– Lubisz tak, nie? – spytała Paula, wyraźnie rozbawiona.

– Pewnie. Ale teraz bez jaj. Jakoś was muszę ubrać, chociaż na te parę godzin, bo tak się przecież nie pokażecie w żadnym porządnym sklepie... – Ruszyły powoli na lewo od wejścia, przy którym stał ospale całkiem siwy ochroniarz. – Tu nie ma jakiegoś szału, ale coś się znajdzie... Powinnyśmy zacząć od bielizny, ale że tu są akurat buty... – Obejrzała się, spoglądając na stopy dziewczyn. – Na razie proponuję jakieś adidasy czy treki... – Podeszła do regału, na którym stało obuwie sportowe i zaczęła przeglądać buty.

– A to co? – Agata wzięła z innej półki wysokie szpilki i podniosła je ręką do góry jak jakieś trofeum.

– No, nogi sobie można połamać, nie?

– A tu... O matko!... – Lena stanęła przy dalszym regale, gdzie było obuwie dziecięce i wzięła do ręki malutkie adidasy. Obejrzała się na pozostałe dziewczyny z uśmiechem na ustach, pokazując im znalezisko.

– Ale cudo... – Paula podeszła do niej i zaczęła przeglądać malutkie buciki, kapcie i sandałki.

– Ja... – Agata zupełnie zignorowała szpilki i była już przy pozostałych dziewczynach, przypatrując się dziecięcym bucikom. Zafrasowana, zaczęła ściągać z półek kolejne sztuki, żeby im się dobrze przyjrzeć.

– A wy co? Buty dla krasnoludów chcecie kupować? – Zuza podeszła do dziewczyn z jednym adidasem w ręku.

– No... – Lena wyraźnie zmiękła, biorąc do ręki kolejny dziecięcy bucik.

– Przecież to... – Paula też była urzeczona towarem na półkach regału.

– No widzę, widzę... Ale was wzięło, baby...

– Matko... – Agata także nie oparła się urokowi dziecięcego obuwia.

– Przecież to u nas... – zaczęła Paula, spoglądając na Zuzę.

– „Embargo”, co?

– No pewnie.

– Chryste Panie... Żadnego łażenia po sklepach z ubrankami dla niemowlaków. Zero. Ani żadnych „poczekalni” dla bachorów z piłkami czy zjeżdżalniami... Przymierzaj to, Lena, bez gadania... No już. – Zuza wcisnęła Lenie adidasa do ręki. – Siadaj tu i zdejmuj tego swojego kapcia.

– Dobra, dobra... – Lena usiadła i zaczęła przymierzać sportowy but.

– Ty nie rozumiesz, jak to jest, Zuza. – Paula z ociąganiem wróciła do regału ze sportowym obuwiem kobiecym i wyciągnęła jakieś „najki”. – To tak, jakbyś cały dzień była w sklepie ze słodyczami, a ktoś by ci zakleił usta taśmą... Może głupie porównanie... – Usiadła i zaczęła przymierzać but do joggingu.

– Zwariowały. – Zuza wróciła kilka metrów i ściągnęła jakiś but trekkingowy i podała go Agacie. – Przymierzaj. Tak na oko będą dobre dla ciebie.

– Poznasz kogoś fajnego i po jakimś czasie się zastanawiasz, czy on by ci pasował... Trochę ciasne, Zuza. – Agata oddała jej but i za chwilę dostała większy rozmiar. – No, rozumiesz... Dziecko... I co z tego? Nic... Kurwa...

– A jak coś zmajstrujesz... – Lena wstała i obejrzała swoje stopy w lustrze – ...to przymusowa skrobanka i obóz pracy.

– Można dostać nawet trzy lata łagru – dorzuciła Paula, odstawiając but na półkę i biorąc inny.

– Co takiego? – zdziwiła się Zuza.

– Poważnie. – Paula wróciła na krzesło przymierzyć kolejnego „najka”. – Ty wiesz, ile jest samobójstw na tym tle?

– A wy? A, zresztą... nie pytam. A tu każda może robić co chce, z kim chce, ile chce...

– No właśnie...

– Bierzesz je, Lena?

– Tak. – Lena ściągnęła adidasa, ubrała trampka i podeszła do półki poszukać drugiego buta i kartonu. – Pasuje.

– Ile chce? – spytała Paula, nakładając but na stopę i patrząc niepewnie na Zuzę.

– Możesz mieć dziesięć, jak chcesz. I jeszcze ci dopłacą, pięć stów miesięcznie na każde.

– Ile? – spytała zaskoczona Agata.

– Pięć stów.

– Ja się pytam, ile dzieci – Agata wyraźnie zaznaczyła, o co jej chodzi.

– A ile chcesz. Jezu, co ja gadam...

– Poważnie? Czy znowu sobie robisz jakieś jaja? – Agata wstała, mając na jednej stopie przymierzanego treka, a na drugiej mokry sandał i patrzyła niepewnie na Zuzę.

– Poważnie, poważnie... Cholera jasna z wami... Brać mi te buty, jak już sobie wybrałyście i idziemy dalej... Produkcję bachorów tu sobie otworzą...

– Nie mów tak brzydko, Zuza – zwróciła jej uwagę Lena.

– Możesz, to wcale nie znaczy, że od razu musisz, nie? Ruszać się, baby... – poganiała je Zuza, a dziewczyny kompletowały wybrane buty i opakowania. – Każda ma już jakieś kapcie? No... Najpierw, trzeba mieć z kim. Cholera jasna...

– Właśnie... – Agata wzięła karton z butami i ruszyła za Zuzą w głąb sklepu. – Ty już masz Karola. A my?

– Gadanie... – Zuza przystanęła, czekając na pozostałe dziewczyny. – Takie laski jak wy... Jak się tylko ubierzecie... To nie ma sprawy... No, Idziemy. Żeby takie laski sobie kogoś nie znalazły? Toż chłopy będą się do was pchać jak do miodu, wy głupie...

– Już, już. – Lena jako ostatnia dołączyła do grupy.

– Na razie, to proponuję każdej z was jakieś miękkie staniki, bez żadnych drutów, czy co... Jakieś fajne push–upy... – Spojrzała na nie krytycznie. – Bo te wasze wyglądają jak zrobione z kartonu.

– Żebyś wiedziała. Twarde i sztywne, jak cholera... – Lena poprawiła sobie coś przy dekolcie.

– I jakieś zalotne wdzianka może... – zaczęła Paula, rozglądając się uważnie naokoło. – Sukienki, bluzeczki...

– Spoko... Kamery są wyłączone, obsługi nie widać nigdzie, klientów nie ma, a ten facet z ochrony nam tu nie wejdzie na bieliznę... – Wyszły ze strefy obuwia i poszły powoli dalej. – To sobie poprzymierzamy spokojnie, nie? Po południu też, bo tu słaby wybór, mówię wam poważnie... Ale jak Edi i Olo nas pogonią ściągać z plaży detektory i inne takie, to dopiero jutro pewnie...

– Ja tam nigdzie dzisiaj na plażę nie jadę – zadecydowała Agata. – Niech sobie sami zbierają, jak chcą.

– Pewnie – poparła ją Paula.

– Żadnej plaży już dzisiaj – dodała Lena.

– A jak chłopaki się uprą? – spytała rzeczowo Zuza.

– Ja tu rządzę. Dzisiaj zakupy i relaks – powiedziała stanowczym głosem Agata, sięgając do kosza po jakiś stanik.

– I o to chodzi – poparła ją Zuza, przystając obok i rozglądając się dookoła.

– Pozwiedzamy sobie galerie... – rozmarzyła się Paula, przeglądając majtki w jakimś dużym koszu.

– A ty, Mała, będziesz robić za naszego przewodnika.

– Jaka „Mała”, pindo jedna... – Zuza szturchnęła Lenę barkiem. – Wybierajcie staniki i do przymierzalni. Później zapłacimy w kasie i pójdziemy do toalety się przebrać, nie?

– Jasne...

– Dziewczyny, tu są stroje kąpielowe, super... – Zuza podeszła kilka kroków dalej, sięgnęła do jednego z koszy po jednoczęściowy strój i pokazała go pozostałym. Na ten widok wszystkie podeszły i zaczęły „buszować” w pojemniku.

– Ale ekstra... – Już po chwili Lena przymierzała na sobie strój z wielkim kwiatem słonecznika. – Zobaczcie tylko...

– No to w ogóle nie ma dyskusji – powiedziała Agata, gdy znalazła dla siebie ciekawe „mazy”. – Zobacz... – Pokazała na sobie strój najbliżej stojącej Pauli. – Niech sobie wybiją z głowy inne sprawy dzisiaj...

– Już ja im polecę na plażę. Niedoczekanie... – rzuciła Paula przymierzając na sobie strój zebry.

– Detektory... Wali mnie to... – Lena znalazła inne wzory kwiatowe w koszu.

– He, he, he... I o to chodzi... – Zuza wyciągnęła z pojemnika tygrysi strój kąpielowy i przyłożyła do ciała, prezentując dziewczynom. – Niezłe, nie?... Pobuszujemy dzisiaj sobie po sklepach, nie ma co... A te nasze trzy gamonie niech tam kupują spożywkę i co tam jeszcze... Ale, ale, dziewczyny... Talerze, szklanki, sztućce, kubki... No, to my musimy wybrać przecież, a nie oni... Lena, skocz po wózek, co? Ale tego będzie...


27.


Tomek dostrzegł ją, gdy przechodził przez ulicę na zielonym świetle. Od razu ją rozpoznał, po włosach obciętych na „jeża”. Zdziwił się, bo ubrana była w jakieś poplamione ciuchy robocze: szare spodnie ogrodniczki i koszulę w niebiesko – czarną kratę wyłożoną na wierzch. „Ona gdzieś pracuje na budowie? Fizycznie? Jakoś mi to nie pasuje, ale niech tam... E tam, może być... Co mi tam. Ale co to za laska”... pomyślał. Szła sobie spokojnym krokiem chodnikiem, kilkanaście metrów przed nim, w ręce trzymała duży wiklinowy kosz. Tomek opuścił przejście dla pieszych przyspieszając nieco i skręcił na chodnik, idąc za nią. „Pewnie idzie na zakupy”, pomyślał. I faktycznie, weszła do sklepu spożywczego. „Akurat”, pomyślał jeszcze i wszedł za nią do środka.

Ekspedientka wydawała resztę pieniędzy jakiemuś facetowi, który zaraz potem wyszedł. Gdy zobaczyła dziewczynę, od razu uśmiechnęła się do niej na powitanie.

– Cześć, Łucja.

– Cześć – dziewczyna odpowiedziała sprzedawczyni.

– Łucja. Bardzo ładne imię... Cześć. – Tomek stanął tuż za nią i uśmiechnął się bardzo miło.

Łucja obróciła się do tyłu i spojrzała na niego zdziwiona, podniosła nawet odrobinę brwi, ale rozpoznała go i odwzajemniła lekko uśmiech. Aż go coś trafiło w tym momencie.

– A, cześć. Jak tam „Dzika rzeka”? – spytała i odwróciła się do ekspedientki. – Daj mi, Magda, chleb krojony, masło, mleko trzy–dwa, camembert z zielonym pieprzem... – Ekspedientka podawała jej to wszystko na ladę. – Masz plasterkowaną „krakowską”?

– Tak. Chcesz?

– Ehe... I lody... Te bakaliowe, duże.

– Jasne...

– Bardzo fajny ten aqua park. Przyjemne miejsce... – wtrącił Tomek.

– No, też tam lubię przychodzić...

– To będzie razem... – Magda skanowała produkty, a Łucja już je pakowała do swojego koszyka. – Dwadzieścia siedem, trzydzieści dziewięć.

– Co u ciebie? – spytała ją Łucja, wyciągając z portmonetki dwa odpowiednie banknoty.

– Po staremu. Co tu się może zmienić? Co dla pana? – Magda spojrzała na Tomka, przyjmując pieniądze.

– Eee... To samo, co dla Łucji poproszę, ale wszystko razy trzy. – Uśmiechnął się miło, chociaż i tak miał swój uśmiech jakby przyklejony na stałe do twarzy.

– Strasznie dużo jesz. – Łucja w przerwie pakowania zakupów do koszyka i chowania reszty, którą otrzymała od ekspedientki, spojrzała na niego rozbawiona.

– Mieszkam z trzema dziewczynami, a do tego goście się zjechali do nas... – Tomek szybko ściągnął z pleców plecak i otworzył go, bo bał się, że Łucja zaraz mu ucieknie. – Wysłali mnie po coś na śniadanie.

– No, nieźle – zaśmiała się Magda, też bardzo miła, kładąc trzy bochenki krojonego i zafoliowanego chleba na ladzie przed nim. – Aż trzy?

– Nie tam, ja tylko z nimi pracuję... – Tomek znowu się uśmiechnął. – I mieszkam i pracuję, taki układ. A ty, Łucja, co robisz?

– Ja? Maluję.

– No, widzę. Ściany?

Łucja zaśmiała się głośno, Magda jej zawtórowała, wykładając pozostałe towary na ladzie, a Tomek pakował wszystko, jak leci, szybko, do plecaka.

– Ale jaja... – uśmiechnięta od ucha do ucha Magda potarła nos, jakby ją zaswędział.

– Ja. Ściany. He, he, he, a to by się wszyscy rechotali na roku... He, he, he...

– Łucja maluje obrazy... – Magda kończyła skanować ostatnie opakowania dla niego, roześmiana. – Osiemdziesiąt dwa, siedemnaście...

– Aaa... – Tomek zaskoczył, wyciągnął z kieszeni spodni stówę i podał ją Magdzie. – Rozumiem. Jesteś malarką, tak?

– Ja i graffiti...

– Dobre to było. – Ekspedientka wydawała mu resztę z szerokim uśmiechem, a Łucja zbierała się do odejścia.

– Poczekaj, Łucja... – Tomek odebrał od Magdy resztę, wsadził pieniądze do kieszeni spodni a pozostałe zakupy wrzucił pospiesznie do plecaka i zamykał go, wychodząc ze sklepu. – Dzięki, do widzenia – rzucił jeszcze na odchodnym i prawie wybiegł ze sklepu. – Bo chyba idziemy w tym samym kierunku. Widziałem cię, jak przechodziłem na światłach.

– Tak? A gdzie mieszkasz?

– Na „Szyprów”.

– Aha. A gdzie na Szyprów? – Spojrzała na niego przelotnie, gdy już się z nią zrównał i zakładał plecak.

– E, nie pamiętam numeru. Taki piętrowy dom z kwadratami na elewacji.

– A, to już wiem.

– Wprowadziliśmy się dopiero wczoraj. Jakoś nie mogłem spać, to pomyślałem, że zrobię zakupy.

– To Więckowscy sprzedali wreszcie dom?

– Sprzedali? Nie wiem. Wynajęliśmy go na miesiąc. To znaczy, nasza firma.

– Wynajęli? Dziwne.

– Nie wiem... Łucja. Bardzo ładne imię. I pasuje do ciebie... My wynajęliśmy dom na miesiąc, na razie, ale chyba nie przedłużymy umowy. To dom dla letników, turystów, ale nie dla nas.

– Jakaś firma, mówisz?

– Tak. Zajmujemy się testowaniem sprzętu komputerowego. Nowe programy, nowe technologie... Dostaliśmy zamówienie, a jeszcze nie mieliśmy odpowiedniego lokalu. I tak jakoś wyszło, bo czas nas gonił. Musimy szybko znaleźć coś odpowiedniego.

– Jesteś informatykiem?

– Tak. Ja i dziewczyny. Ale... O, widzisz. Bardzo przepraszam. Jestem Tomek. – Wyciągnął do niej rękę z uśmiechem. – Nawet się nie przedstawiłem. – Łucja podała mu swoją dłoń i odwzajemniła uśmiech, a jemu zrobiło się gorąco. – Sorki.

– Nie ma za co.

Szli chwilę milcząc.

– Wiesz, to jest nowa firma, a dostaliśmy fuksem super zlecenie... I wszystko tak trochę na wariata robimy... A ja naprawdę myślałem – zaśmiał się do niej lekko, – że malujesz jakieś ściany... – Spoglądał na jej poplamione ubranie.

– Ściany, he, he... Fakt, wyglądam w tym może niezbyt, ale... olewam to. Nie będę się przebierać dziesięć razy dziennie. Kończyłam obraz, bo rano mam dobre światło u mnie, muszę jeszcze zagruntować parę płócien, ledwo zdążę na zajęcia. Musiałabym się umyć, przebrać, a jestem głodna.

– A ta Magda? Koleżanka?

– I sąsiadka. Znamy się od dziecka. A ten twój dom znam, Więckowskich też. Kilka lat łaziłam tamtędy do szkoły.

– A, racja. Przecież tam, nad samym morzem, jest liceum plastyczne...

– Właśnie.

– No jasne, nie pomyślałem... A co studiujesz konkretnie?

– Malarstwo, oczywiście. I konserwację. Ja i murale... Trafiłeś...

Znowu się do niego uśmiechnęła, a on poprawił okulary na nosie.

– To znaczy? Bo ja się nie znam na tym.

– Oj. Nie widziałeś nigdy graficiarzy i ich wypocin?

– E, no, nie bardzo...

– To na jakim ty świecie żyjesz?

– Eee, matematyka, komputery, takie tam...

– O Jezu, matma... Aż mi się niedobrze robi...

– Coś ty. Przecież to łatwizna.

– Zależy, dla kogo.

– A co malujesz?

– Różnie. Portrety, konie, kwiaty... Dorabiam sobie.

– Znaczy... Sprzedajesz?

– No tak.

– A gdzie?

– Różnie. W kilku galeriach, w necie, teraz robię zapasy na Jarmark Dominikański...

– Aha. A co dzisiaj malowałaś?

– Wiesz, co najlepiej mi schodzi? Końskie łby – zaśmiała się lekko. – Zwierzęta są trudne, szczególnie konie. Ale jak się je dobrze zrobi, to można je nieźle sprzedać. Najtrudniejsze są oczy. Oczy to dusza, rozumiesz? Mówią wszystko.

– Ciekawe, co byś wyczytała w moich?

Łucja spojrzała na niego z ukosa.

– Pewnie liczby.

– Coś ty. To tylko mój zawód.

– No dobra. Ja tu skręcam, a ty masz przejście na światłach, jakieś dwieście metrów stąd. Albo możesz się cofnąć do tamtych.

– A mógłbym może kiedyś zobaczyć te twoje konie? I inne obrazy?

Może. Cześć. – Łucja wykręciła na lewo i poszła dalej sama, chodnikiem. Tomek stanął i patrzył za nią jeszcze dłuższą chwilę. Nawet w tych poplamionych ciuchach wyglądała ładnie. Ba. Jak dla niego, to pięknie.


28.


Tomek wszedł do domu i zamknął za sobą drzwi. Dochodziły do niego jakieś odgłosy z kuchni, a i tak miał przecież zakupy. Od razu tam się właśnie skierował.

– Cześć, śpiochy – powiedział od progu.

– A ty gdzie łazisz? Już chcieliśmy cię szukać. – Agata spojrzała na niego z lekkim wyrzutem, smarując kawałki chleba masłem.

– Byłem na zakupach. – Tomek zdjął plecak i postawił go na blacie jednej z szafek. – Nie chciałem was budzić. – Otworzył plecak i zaczął wyciągać z niego chleb i pozostałe rzeczy.

Wszystkie dziewczyny były w kuchni, teraz dosyć ciasnej przez to. Agata, Lena i Paula robiły kanapki dla wszystkich, zapełniały nimi już trzecią dużą piramidę na płaskich talerzach, a Zuza obsługiwała ekspres do kawy, zakupiony poprzedniego dnia. Agata, Lena i Paula wystroiły się, jakby za pięć minut wychodziły na bal sylwestrowy, czy na koncert do filharmonii. Tylko buty miały na niezbyt wysokich obcasach.

– Kupiłem świeży chleb, chyba, mleko... – Tomek wyładowywał zakupy. – Jakąś kiełbasę w plasterkach, ser, lody...

– Lody? Jakie? – zainteresowała się Zuza i podeszła do niego. – Bakaliowe... Super. – Wzięła litrowe opakowanie do ręki i położyła na stole. Potem zaczęła szukać sztućców po szufladach.

– A co to jest? – spytała Lena, zaglądając Tomkowi przez ramię.

– No... Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Taka dziewczyna przede mną brała w sklepie, to ja też wziąłem. Była wczoraj w aqua parku z innymi.

– A, te kilka dziewczyn na „Wild river”? – spytała Paula, układając plastry korniszonów na kanapkach.

– Ehe...

– To co to są, te „lody”? – dopytywała się Agata.

– No, to na deser – odparła Zuza, już uzbrojona w kilka łyżeczek, otwierając opakowanie. Potem ściągnęła folię i spróbowała. – Dobre... Sama zobacz. – Podała Agacie czystą łyżeczkę, kładąc kilka innych obok lodów.

Agata odebrała łyżeczkę, nabrała na nią trochę przysmaku Zuzy, przyglądała się temu przez chwilę uważnie, powąchała podejrzliwie ale i z zaciekawieniem, wreszcie spróbowała.

– Uhm... Dobre!... Uhm... No... – Nabrała sobie kolejną porcję łyżeczką.

– Pokaż, pokaż... – Lena już była obok, sięgnęła po łyżeczkę, nabrała solidną porcję i też spróbowała. – No... Dobre...

Paula też nie oparła się pokusie.

– Ale to na deser, po śniadaniu – zdecydowała za nie Zuza, zamykając opakowanie. – Najpierw kanapki, kawa lub herbata, do wyboru, potem słodycze. – Podała lody Tomkowi, który wypakował już wszystko i stał, patrząc na dziewczyny z uśmiechem na ustach. – Wsadź je na razie do zamrażalnika.

– A to? Co to jest? – spytała Paula trzymając w dłoni okrągły ser.

– O, camembert, z ziarnami zielonego pieprzu... – Zuza uśmiechnęła się do Tomka. – Skąd wiedziałeś, że to lubię?

– Przecież nie wiedziałem, bo niby skąd? – Tomek chował lody. – Ta dziewczyna brała, to ja też wziąłem.

– A ta kiełbasa? – spytała Lena.

– Już mamy jakąś na kanapkach. No, to śniadanie właściwie gotowe. – Zuza przeniosła filiżankę z kawą z ekspresu na tacę, już zapełnioną innymi.

Wzięła tacę i ruszyła do salonu, dziewczyny wzięły talerze z piramidami kanapek i poszły za nią. Tomek rozglądał się jeszcze przez chwilę, gdzie położyć pusty plecak, w końcu znalazł dla niego miejsce na krześle.

– Karol i Edi już polecieli szukać nam nowego lokum. – Lena spojrzała na Tomka. – A ty weź jeszcze ten ser i chleb, jestem ciekawa, jak to smakuje.

– Jasne. – Tomek otworzył jedną z szafek, wiszących na ścianie i wyjął talerz. Położył na nim ser i bochenek zafoliowanego chleba i ruszył za dziewczynami.

– A po co brałeś okulary? – spytała go Lena w drodze do salonu.

– A, tak sobie. – Tomek położył talerz na stole, choć nie było właściwie wolnego miejsca na to, tyle różności przygotowały dziewczyny.

Hall i Olo siedzieli sobie w najlepsze w fotelach i wcinali już kanapki, pozostali siadali i sięgali do piramidek.

– Pomyślałem, że nagram trochę materiału. – Tomek usiadł na wolnym krześle przy komodzie. Przechylił się do tyłu i ściągnął sobie na kolana laptopa. – Mamy tu gdzieś „przejściówkę”?

– Leży obok. – Lena skinęła mu głową, z ustami pełnymi kanapki z jajkiem na twardo, majonezem, korniszonem i czymś jeszcze.

– A, fakt. – Tomek wziął z kredensu mały przedmiot, podobny do pen drive`a i podłączył go do komputera. Potem otworzył i włączył laptopa. – Założyłem je z ciekawości. Tak, dla jaj. – Zdjął okulary i z końcówki, zakładanej za ucho, ściągnął małą zatyczkę. Potem podłączył okulary do przejściówki. Gdy zaświecił się ekran laptopa, wpisał hasło, potem drugie, by po chwili otworzyć program do odtwarzania plików video. – Tak sobie. – Sięgnął po pierwszą z brzegu kanapkę i posmakował. – Dobre to... – Przyjrzał się dokładniej. – Co to jest? – Spojrzał pytająco na Zuzę.

– Eee, to? – Zuza zerknęła ku niemu. – Żółty ser i szprotka w oleju. Taka mała rybka. I korniszon. Ogórek konserwowy.

– Niezłe... Naprawdę niezłe...

– No, pokaż, Tomasz, „co ty to masz”... – Hall sięgnął po kolejną kanapkę, uśmiechając się do niego.

– He, he, co? – zaśmiała się Zuza.

– A, to taka przedwojenna piosenka kabaretowa. – Hall puścił do niej „oko”. – Nie pamiętam, kto to śpiewał... „Tomasz, ach Tomasz, ach powiedz, co ty to masz?... Tomasz, ach Tomasz, ach powiedz, czy ty to masz?... Tomasz, ach Tomasz, ach powiedz, to ty to masz?!... Gdzie ty to masz?... Tomasz. To ty to masz?... Ha, ha, ha, ha, ha...”

Zuza zarechotała na cały głos jak mała dziewczynka, w ślad za nią zaśmiali się wszyscy.

– He, he, nie znam tego... Jak to leci?

– Potem. No, Tomasz, „co ty tam masz”? – spytał Tomka, który już ustawiał laptopa na komodzie, tak, żeby wszyscy widzieli ekran.

– Hall, musisz mi to koniecznie zaśpiewać – dopraszała się ubawiona Zuza.

– Potem, Sroko.

– Tutaj, to nic ciekawego, wyjście z domu, droga do sklepu... – Tomek jadł kanapkę i przewijał materiał do przodu w przyspieszonym tempie. – O, tu się robi ciekawie, popatrzcie. – Na ekranie widać teraz było zebrę na ulicy, następnie chodnik i idącą nim Łucję. – To ta dziewczyna z wczoraj. Poszedłem za nią, bo niosła koszyk, pomyślałem, że idzie do jakiegoś sklepu na zakupy.

– A co ona tak brzydko ubrana? – Skrzywiła się Zuza. – To jakiś robol, czy co? – Sięgnęła po kolorową kanapkę z papryką i czymś jeszcze.

– Sama zaraz zobaczysz, dam głośniej.

– A co to jest „robol”? – spytała Paula, z ustami pełnymi kanapki z pasztetem.

– Robotnik. Pracownik niewykwalifikowany. Sprzątaczka. „Wycieruch”. – Hall sięgnął do szybko zmniejszającej się piramidki.

– Aha. – Agata popiła herbatę z kubka.

– To ona też jest robotnikiem? – dopytywała się Lena.

– Oj, poczekaj chwilę... – Tomek sięgnął po kolejny kawałek chleba ze szprotką i serem.

– Zuzia, a ten ser, no... – Agata skinęła głową w kierunku talerza przyniesionego przez Tomka.

– Aha, właśnie. – Zuza sięgnęła po camembert i zaczęła wydobywać go z opakowania.

– Co znaczy „wycieruch”? – dopytywała się Paula.

– Też zaraz będziesz wycieruchem, jak zaczniesz zmywać i wycierać do sucha brudne talerze po śniadaniu. – Hall uśmiechnął się do niej słodko.

– Aha... To już chyba wiem.

– Cicho bądźcie. Patrzcie teraz – przerwał im Tomek.

Na ekranie było widać teraz tę samą dziewczynę od tyłu, która odwróciła się do kamery, gdy głos Tomka, spoza kadru, powiedział:

„Łucja. Bardzo ładne imię. Cześć.”

– Ładna – ocenił Hall. – Bardzo ładna nawet...

Zaczęli wpatrywać się teraz w ekran i nikt nie przerywał, ani nie przeszkadzał. Słychać było jedynie to, co zostało nagrane przez Tomka i odgłosy jedzonego śniadania.

– O, słuchajcie teraz. – Tomek nie odrywał wzroku od monitora.

„A ty, Łucja, co robisz?”

„Ja? Maluję.”

„No, widzę. Ściany?”

Rozległ się szczery śmiech dziewczyn w sklepie.

„Ale jaja...”

„Ja. Ściany. He, he, he, a to by się wszyscy rechotali na roku... He, he, he...”

„Łucja maluje obrazy... Osiemdziesiąt dwa, siedemnaście.”

„Aaa... Rozumiem. Jesteś malarką, tak?”

„Ja i graffiti...”

„Dobre to było...”

„Poczekaj, Łucja... odprowadzę cię, dobrze?... Dzięki, do widzenia... Bo chyba idziemy...”

– No kurwa mać! – przerwała pokaz wściekła Lena. – Ledwo wylądował, już poderwał laskę! – Uderzyła się ze złością zwiniętą pięścią w udo.

– I to jaką, cholera jasna! – Paula odstawiła głośno filiżankę na stół.

– A my? Co? – Agata spojrzała na wszystkich z zawiścią. – On sobie już coś wyrwał, a my?

– Kurwa... Ja chcę faceta i to szybko – wypaliła Lena.

– Ja też, w mordę – nakręcała się Paula.

– Zdurniejemy przez te wasze „podstawki” DNA! Co ty narobiłeś... – Agata patrzyła na Halla ze złością. – Aż mnie skręca...

– Ten już sobie przygruchał jakąś „artystkę”, a my?...

– Głodne... Wszystkie trzy... – Paula kiwała głową, niezadowolona.

– Spokojnie, jeszcze zdążycie – hamował je ze śmiechem Hall. – Jeszcze będziecie mieć tego miodu potąd. – Poziomą dłonią pokazał coś nad swoją głową.

Zuza i Olo zaczęli się rechotać w głos, patrząc na trzy dziewczyny i ich zawiedzione miny.

– To nie żaden konkurs, czy wyścig – dopowiedział rozbawiony Hall.

– Ale jaja... – Zuza nie mogła opanować śmiechu. – „To ty „to” masz?” – ryknęła znowu i wszyscy zaczęli się śmiać.

– Dobra. Koniec tego śmiechu. Teraz poważnie. – Olo spojrzał niby to groźnie na dziewczyny. – Tomek nie jest dla was konkurencją, durne baby. Ale wy dla siebie nawzajem możecie być.

– Dokładnie tak – poparł go Hall od razu. – Czy wy zdurniałyście? Czego mu zazdrościcie? Dziewczyny? A wy co? Lesbijki?

– No właśnie – dorzuciła Zuza. – Zamiast mu kibicować, wspierać go... Najgorsze, co się nam wszystkim może przytrafić, to to, że się pokłócicie o jakiegoś chłopa. Tu jest trzy i pół miliarda samców, coś chyba sobie „wyrwiecie”, nie? Wy... durne baby – zaśmiała się do nich w głos. – No przecież kogoś sobie znajdziecie. A wasza rywalizacja może nas wszystkich pogrążyć. Czy wy sobie nie zdajecie z tego sprawy? Kto was wybrał do tej misji? Jakiś debil, czy co?

– My tylko mu zazdrościmy, że już sobie kogoś znalazł. – Lena wzruszyła ramionami. – Tomek jest nasz, wiadomo, ale ja też bym chciała...

– Do cholery, co się z wami dzieje, dziewczyny. Na mózg wam padło, czy co? – Olo był szczerze zdumiony.

– Zuza, ja powinienem już jutro jechać, ale ty musisz z nimi tu zostać, wyprostować je trochę. – Hall pokiwał głową, jakby nie dowierzając. – Bo coś mi się tu nie podoba...

– Niby co? – spytała zaczepnie Lena.

– Wasza trójka. Hormony wam buzują...

– Ho... co? – zdziwiła się niby to Paula.

– Jeszcze się tu stawiają...

– Dobra, szwagier, wyprostuję te durnoty... Co, kurwa, na wakacje tu przyleciałyście, wiedźmy? Dupczyć się wam chce?... – Zuza zarechotała głośno. Była cała szczęśliwa, mogąc to powiedzieć, widać to było po jej rozgrzanej twarzy.

– A tak, smarkulo – zaśmiała się do niej Agata. – Masz naszego Karola, to się nie mądrz tutaj.

– Zawsze mogę kogoś wysterylizować. – Uśmiechnął się Olo i pogroził im palcem.

– Coo? – Lena spojrzała na niego zabójczym niby wzrokiem.

– To był taki żart. Na razie.

– Uspokójcie się wszyscy. Koniec tematu – uciął wszystko Hall. – Misja jest ważna, a nie my. Żadnych rozgrywek wewnętrznych. Żadnego odbijania sobie partnerów. My tu jesteśmy siedem lat, nigdy nic podobnego się nie wydarzyło i nie wydarzy. Koniec. Oglądajmy lepiej Tomka, jak sobie radzi.

– Właśnie – poparła go Zuza i na chwilę zapadła cisza.

„Aha. A co dzisiaj malowałaś?”

„Wiesz, co mi najlepiej schodzi? Końskie łby (śmiech)... Zwierzęta są trudne, a szczególnie konie. Ale jak się je dobrze zrobi, to można je nieźle sprzedać. Najtrudniejsze są oczy. Oczy to dusza, rozumiesz? Mówią wszystko.”

„Ciekawe, co byś wyczytała w moich?”

– Celny strzał. – Hall pokiwał głową z uznaniem.

„Pewnie liczby.”

„Coś ty. To tylko mój zawód.”

„No dobra. Ja tu skręcam...”

– Cofnij to – rozkazał Hall, a Tomek sięgnął ręką do klawiatury. Cofnął trochę nagranie i puścił jeszcze raz.

„...są oczy. Oczy to dusza, rozumiesz? Mówią wszystko.”

„Ciekawe, co byś wyczytała w moich?”

„Pewnie liczby”

– Zatrzymaj. – Hall wpatrywał się w ekran, w ciszy. – No, Tomek, jak ty to teraz zepsujesz, to jesteś dupek. Kosmiczny.

– Fakt – przyznała Zuza, wpatrując się w ekran. – Coś mi to przypomina...

– Co niby? – spytała Agata.

– Ładna jest. Jak ona ma na imię? – Lena kiwnęła Tomkowi głową.

– Łucja. – Tomek mrugnął do niej z uśmiechem. – Ładna... Powiedziałbym, że bardzo ładna.

– Podaj mi kawałek tego sera, Zuza. Muszę coś przegryźć... – Paula nachyliła się do niej ponad stołem.

– Jasne. – Zuza podała jej talerz z pokrojonymi wcześniej przez nią plastrami camemberta. – Te kuleczki to pieprz. Taka przyprawa. Zielony, czyli jeszcze niedojrzały. Czarnego byś tak nie zjadła.

– Ehm, dobre to... – Paula pokiwała z uznaniem głową.

– Nie zależy jej na ładnym ubraniu, jest odważna i pewna siebie, włosy obcięte na krótko, taki trochę buntownik z niej... No, piękne oczy... – Hall wpatrywał się w ekran z zainteresowaniem. – Olo, sprawdź ją i to od razu, teraz.

– Jasne – rzucił krótko Olo wstając z fotela. – Szkoła, rodzina, wszystko, co tak naprędce... – Przeszedł do drugiego pokoju.

– Artystka, znaczy... – Lena wpatrywała się z rosnącym zainteresowaniem w ekran.

– To co? Po śniadaniu? A która to się pytała, co znaczy „wycieruch”? – spytała Zuza, przesuwając swój wzrok po twarzach dziewczyn.

– Ja – odparła Paula.

– To zabieraj wszystko do kuchni.

– Aha. Teraz dotarło. Dobra... – zaśmiała się Paula, wstała i zaczęła zbierać ze stołu filiżanki.

– Nie bój, nie bój, ja też jestem wycieruchem. – Zuza zaczęła zbierać pozostałe kanapki na jeden talerz. – Jeszcze mamy lody, nie? Poszukam w kuchni jakichś... e... Jak to jest po polsku, Hall?

– Salaterki? Pucharki?

– O, właśnie. – Zuza ujęła dwa puste talerze jedną ręką, w drugiej trzymała małą piramidkę pozostałych kanapek i wstała. – Chodź, Agata, pomożesz nam. – Dziewczyny przeszły do kuchni.

– Puść dalej – poprosiła Lena, biorąc do ust kawałek sera, a potem wzięła talerz z nietkniętym chlebem i camembertem oraz opakowaniem po nim i także poszła do kuchni.

– Dalej, to już nic nie ma, właściwie... – Tomek nacisnął odpowiedni klawisz.

„Coś ty. To tylko mój zawód.”

„No dobra. Ja tu skręcam, a ty masz przejście na światłach, jakieś dwieście metrów stąd. Albo możesz się cofnąć do tamtych.”

„A mógłbym może kiedyś zobaczyć te twoje konie? I Inne obrazy?”

„Może. Cześć.”

– No, to z tego „może” musisz „coś” zbudować, łapiesz? – Hall uniósł lekko brwi, patrząc na Tomka.

– Jasne.

– Niby zbuntowana, ale wygląda na to, że mieszka z rodzicami. No. Bardzo dobrze. Od razu kup sobie jej starych. I, oczywiście, dobry bajer. Dobry materiał na żonę. Stabilna i silna. Bo ty też jesteś raczej z tych spokojnych, nie? Tomek... Oczy i dłonie. Oczy zaliczone. Ty ją chcesz mieć na jedną noc, na parę dni, czy na całe życie?

– Raczej to ostatnie, myślę.

– Dłonie. Nie spiesz się. Musi nabrać zaufania do ciebie. Dotkniesz dłoni, jak już dojrzeje, zobaczysz po oczach. Jak nie cofnie, nawet mimowolnie, jest twoja. Aha. I nie rozdmuchaj zbytnio tej swojej legendy, bo jest dobra. Jak przesadzisz, to potem będziesz musiał prostować to i owo. I spadnie kredyt zaufania. Jasne? Zaufanie. I nie spiesz się.

– Słuchaj Halla. – Doszedł ich z kuchni głos Zuzy. – On się na tym zna. – Właśnie wchodziła do salonu, niosąc tacę z pucharkami pełnymi lodów. – A ta twoja Łucja podoba mi się, fajna jest. – Postawiła tacę na stole i zaczęła rozkładać pucharki. – Dziewczyny, co z tymi łyżeczkami?

– I nawet chemię tu widać – dodał Hall. – Fajna sztuka.

– „Sztuka”, właśnie – poparła go Paula, niosąc puste szklanki i stawiając je przy pucharkach.

Zaraz po niej pojawiła się Lena, z łyżeczkami i kartonem soku pomarańczowego oraz Agata, z dwoma kartonami mleka.

– Artystka – podsumowała i postawiła jeden z kartonów. – Komu nalać?

– Lej, lej, nie pytaj. – Zuza już dziobała swoje lody łyżeczką, a Agata nalewała biały napój do szklanek.

– Ja mam jeszcze kawę, dzięki. – Skrzywił się lekko Hall.

– No, to „po szklanie i na rusztowanie”. – Zuza wbiła łyżeczkę w lody i sięgnęła po szklankę mleka.

– He, he, he, jak? – zaśmiała się Paula.

– „Po szklanie i na rusztowanie” – powtórzyła z uśmiechem Zuza. – Takie powiedzonko pijanych murarzy.

Wszyscy, prócz Halla, wypili swoje mleko.

– Łee... – Skrzywił się lekko na ten widok.

– A co ci nie pasuje? – zapytała Agata.

– Nic, nic. – Hall wzruszył lekko ramionami.

– To co z tą Łucją, Tomek? – spytała Lena. – Przepraszam, że tak wybuchłam, wiesz... – Przytuliła się do niego mocno.

– Nie ma sprawy, przecież wiem. To, jak powiedział Hall, „celny strzał”. Fart i tyle.

– No, wszystkie ci kibicujemy, przecież wiesz... Jesteś nasz. – Agata też objęła go mocno i pocałowała w policzek.

– Musimy sobie wszystko poukładać. – Paula spojrzała na niego znacząco i mrugnęła okiem.

– To pójdziemy sobie gdzieś na tańce, wieczorem. O, do Sopotu skoczymy, co? – Zuza zajęła się znowu lodami.

– Ty, Młoda, już sobie ułożyłaś z Karolem, a my? – Paula wbiła mocno łyżeczkę w lody. – My też chcemy.

– Cholera z wami. Jaka „Młoda”? To po pierwsze. Co ja? Obca jakaś, czy co? Siedzę w tym tak samo głęboko jak wy. Więc wypraszam sobie. A po drugie, wam odbija. I ja, „Młoda”, mam wam przypominać o misji? Popieprzone macie we łbach i tyle. Najlepiej, zaliczcie sobie po pierwszym facecie, jaki się nawinie, to wam trochę zejdzie poziom hormonów i zaczniecie trzeźwo myśleć.

– Wam naprawdę odbija, czy jaja sobie robicie, co? – spytał Hall. – Normalnie, mam ochotę przetrzepać wam skórę.

– Co takiego?

– Pasem w dupę, jak durnym smarkulom. To nie wakacje...

– Niedobrze mi. – Tomek zakrył sobie usta dłonią i szybko wybiegł z salonu.

– A temu co się stało? – zdziwiła się Zuza.

– Bo ja wiem? – odparła Agata i szybko poszła za nim.

– Dobra, dobra, szwagier, tylko się tak z wami droczymy. – Lekko zaniepokojona Lena patrzyła za wychodząca Agatą a potem uśmiechnęła się do Halla.

– Tylko nie „szwagier”.

– Dlaczego?

– Bo nie lubię tego słowa.

– Skoro tak mówisz...

– „Młoda”, „szwagier”, co wy tacy drażliwi jesteście?

– Tak mamy. – Zuza wzruszyła ramionami. – Później wam wytłumaczę, „siostry”.

– Dobra.

Agata wróciła z łazienki, usiadła na swoim miejscu i wróciła do konsumpcji lodów.

– I co z nim? – spytała Paula.

– Nie wiem... Rzyga – odparła Agata. – Smaczne te lody... A tak w ogóle, Hall, my to wszystko rozumiemy, bardziej, niż ci się wydaje, nie martw się... – Uśmiechnęła się do niego znad swojego pucharka. – Jasne, że nie możemy... sabotować misji, tak się mówi? Jasne, że nie możemy podrywać sobie nawzajem swoich samców, jak będziemy ich już mieć. Ale musimy sobie zaliczyć po jednym „tubylcu”, to się uspokoimy. My to wiemy, po prostu. To tak, jak z tymi lodami, Hall. Coś nowego, coś dobrego. Spróbowałam i już wiem, że to lubię. Ale nie muszę przecież codziennie tego jeść, nie?

– No, wreszcie... – Hall spoglądał po kolei na każdą z nich. – Dotarło.

– Jasne. – Lena wzruszyła ramionami. – Kogo tu przysłali, myślisz? Najlepszych z najlepszych. A ty myślałeś, że jakieś trzy durne dziewuchy z jakiejś wiochy?

– Tylko uważajcie na zakrętach, bo Olo ma słabe poczucie humoru – zauważył Hall.

– Ale za to sumiennie wypełnia rozkazy – dodała z przekąsem Zuza.

– He, he. – Skrzywiła się na to Paula.

– I może potraktować to dosłownie. – Hall podniósł odrobinę brwi.

– Dobra, dobra. – Agata popiła mleko, zostawiając sobie białe wąsy. – Nie strasz, nie strasz, bo się...

– Ja nie straszę.

– Edi i Olo już dawno wiedzieli, że z wami mogą być największe kłopoty... – dodała Zuza.

– Gadanie... – Agata wzruszyła ramionami i obtarła sobie dłonią usta i mleczne wąsy. – Hall. Ty, taki „specjalista” od kobiet i nie wiesz, dlaczego jest nas trzy plus jeden? Co? Nie domyślasz się?

Wszystkie trzy zachichotały, wpatrując się w niego z ironią.

– Niby co? – zdumiał się.

– Trzy wredne wiedźmy – ciągnęła Agata, z lekko ironicznym uśmieszkiem – i stonowany samiec alfa. Nic ci to nie mówi? No? Hall? Pomyśl tylko... No?... To najlepszy układ. Przetestowany. I w naturze też. Sfora... Tomek, w razie zagrożenia, wkracza jako rozjemca i ma wtedy decydujący głos. Bo jest nasz. Nawet, jak będzie z tą swoją artystką, czego mu wszystkie życzymy. Zero zazdrości, nawet, jak będzie z nim w ciąży. Rozumiesz? A na co dzień rządzę ja. My się w trójkę nakręcamy, on nas naprowadza. Nasza czwórka może tyle, co tuzin innych. Dwie by się biły między sobą o chłopa. Trzy nie. A cztery to za dużo, bo mogą powstać dwie pary. Łapiesz? No. Jesteśmy tak „zaprogramowani”. Jak automaty. Jak sfora wilków, czy lwów... Jak się już wyluzujemy, cała ta nasza samonakręcająca się agresja pójdzie w to cholerne S. I. Dotarło?...

– Matko jedyna, co oni na tej cholernej Alfie wymyślili znowu? – Hall pokręcił z niedowierzaniem głową.

– A wymyślili, wymyślili. A potem przez lata to udoskonalali. My od małego dziecka jesteśmy razem, w tym układzie, trzy plus jeden. Wolisz jeden plus trzy? Niech ci będzie... Od dziecka. I ze wszystkim... – Agata uśmiechnęła się prawie lubieżnie.

– Ze wszystkim... – potwierdziła Lena z uśmieszkiem.

– Ze wszystkim... – Paula tak samo uśmiechnęła się do Halla.

– Tomek jest bardziej „nasz”, niż mógłbyś pomyśleć. Bardziej niż kochanek, bardziej niż mąż, nawet bardziej niż brat czy przyjaciel. Taki układ, Hall, ty dinozaurze. Tomek jest nasz. Damy go Łucji, pewnie, ale i tak będzie nasz. A my jego.

– A Łucja będzie nasza. Naszego stada – dodała Paula.

– I nawet nie musi o tym wiedzieć – dorzuciła Lena.

– Ja pierdolę – wykrztusił Hall.

– Ktoś coś tu mówił o treningu osobowości? – Agata rozejrzała się teatralnie po salonie.

– Specjalna „hodowla” Hall, można powiedzieć. Do zadań specjalnych...

– Podobnie, jak Edi i Olo. – Lena mrugnęła do Zuzy. – Nasz czwórka jest jak czołg. Wszystko rozjedzie...

– O matko, ale to niedobre... – powiedział Tomek, wchodząc do salonu ze zbolałą miną.

– Co niby? – spytała zaniepokojona Agata.

– No, to mleko i te lody... – Skrzywił się.

– Co ty gadasz, bardo dobre... – zdziwiła się Zuza.

– No, lody to jeszcze, ale to mleko...

– O kurwa... – wyrwało się Hallowi. – Mleko ci nie pasuje?

– No...

– Że też nie pomyślałem...

– Ale co? – dopytywały się Lena i Paula.

– Nieświeże? – spytała Agata.

– Nie, coś ty... – Zuza wzruszyła ramionami, lekko zaniepokojona.

– Młoda, przynieś jakiś jogurt z lodówki, szybko.

– Co za „Młoda”? – Zuza nie była zachwycona tą odzywką Halla, ale leciała już do kuchni.

– Tak ci niedobrze? – dopytywała się Paula, obejmując Tomka.

– Okropne. Hm... – Skrzywił się, bo mu się odbiło.

– Mleko? Cholera, przecież to bardzo smaczne. – Agata spojrzała pytającym wzrokiem na Lenę. Podniosła szklankę i powąchała. – Ładnie pachnie...

– Mleko, mleko – powiedział Tomek siadając na krześle. – Cały czas mi się odbija.

– No, mam. I co? – Zuza stanęła obok Halla z kubkiem jogurtu w dłoni.

– Otwórz.

– No i? – spytała Zuza, odrywając wieczko z folii aluminiowej.

– Daj mu powąchać.

– Tomek... – Zuza podsunęła mu kubek z jogurtem pod nos.

– Eee... Ohyda. – Tomek odsunął się od niej.

– Laktoza – zawyrokował Hall krótko.

– To znaczy? – spytała Agata.

– Awersja na krowie mleko. To nie jest jednak ludzkie mleko, nie? – Uśmiechnął się z lekką ironią. – Tylko krowie. – Zaśmiał się głośno.

– No i co? Takie zabawne? – dopytywała się Lena.

– No... Ja też to mam. I Marcin i Karol... Czwarty genotyp.

– Co?

– Jak?

– Czwarty?

– Karol?

– Jaka awersja? – dziewczyny zasypały go pytaniami.

– Przecież Karol... – zaczęła Zuza. – Karol...

– No, nawet nie wiesz, bo jak długo się znacie, co? – Hall przekrzywił głowę, spoglądając na nią ironicznie. – Pije mleko? Nie. Kawę z mlekiem? Nie. Nawet nie wiedziałaś, Sroko jedna... To jest niegroźne. Organizm po prostu nie przyswaja białka zawartego w krowim mleku. Małe ilości to jeszcze... Co innego masło, sery, bo to są produkty przetworzone.

– A, to dlatego zawsze pijesz czarną kawę?... – Zuza uśmiechnęła się ze zrozumieniem. – A Karol...

– No, „szwagierka”, dotarło? Widziałaś, żebym kiedyś pił mleko? Albo śmierdzący jogurt?

– Ale to przecież wcale nie śmierdzi – zauważyła Lena, wąchając kubek który wzięła od Zuzy. – Nawet ładnie pachnie...

– Ale nie dla mnie i dla Tomka. Zuza, zrób mu podwójne espresso, migiem, to mu przejdzie.

– To ja jestem „czwarty element”, mówisz?

– No pewnie.

– A... Jasne... – Zuza już leciała do kuchni. – Tak mi coś świtało, jak go oglądałam z tą Łucją...

– Aha... – powiedziała wolno Agata, kiwając ze zrozumieniem głową. – Wszystko jasne, pewnie... Ale jaja... Że też na niego trafiło... Może to i dobrze, co? – Spojrzały sobie w oczy wszystkie trzy, Agata, Lena i Paula, z zagadkowymi uśmiechami. – Feromony... No, to Łucja będzie zadowolona...

– Chociaż jeszcze o tym nie wie – dorzuciła Lena i wszystkie się zaśmiały, dołączył do nich Tomek, choć był jeszcze lekko skrzywiony.

– Bierz ją, musi być nasza – dodała swoje Paula.

– Jasne – krzyknęła Zuza z kuchni.

– He, he, no to jesteśmy w komplecie – Hall przyjacielsko klepnął Tomka w udo. – Bracie...

– Brat by mi powiedział o tym mleku wcześniej.

– Sorki. Nie pomyślałem o tym, ale to dobry test.

– A my? Chyba tego nie mamy? Bo ja nic takiego nie czuję? – Paula spoglądała na pozostałe.

– To i dobrze – uspokoił je Hall, – bo to może trochę przeszkadzać na co dzień. Ja nie spróbuję, czy mleko jest już nieświeże, a moja Jane nie ma z tym żadnego problemu. Poza tym, to nic takiego przecież.

– A jaka jest ta twoja Jane? – spytała Paula.

– Trochę starszy model Zuzy.

– Aha. To w porządku. Pasuje.

– Tylko, że... Trzecia Beta ma pozostać tajna. Nie wiem, czy wy się kiedyś poznacie... Macie nas zapomnieć, przynajmniej na razie, dopóki tego jakoś nie ogarniemy. Jeszcze i Czwarta...

– No tak... Już ci lepiej? – Lena przeniosła wzrok z Halla na Tomka.

– Jasne. Wszystko pod kontrolą.

– Co ten Olo się tak grzebie? – spytała Paula.

– Niech sprawdza. Spoko. – Agata pokiwała głową i przymknęła na chwilę powieki, uśmiechając się jednocześnie.

– No, już jestem. – Zuza wkroczyła do salonu z filiżanką kawy. – Jak tam, Tomek? – Postawiła przed nim małą filiżankę kawy.

– Okej. Dzięki. – Skinął jej głową i uśmiechnął się lekko.

– A teraz zastanów się, ty nasz geniuszu, Hall, „specjalisto”, jak te twoje geny u Tomka i te nasze, podrasowane przez ciebie, zadziałają na nasze stado. – Lena uśmiechnęła się do niego krzywo. – Ty myśl o tym, o misji, a nie o naszych potrzebach seksualnych. Bo my sobie z tym poradzimy, spoko.

– Ale się porobiło... – Zuza pokiwała głową z uśmiechem na ustach.

– To co? Podoba się wam moja Łucja? – Tomek łyknął trochę gorącej kawy z filiżanki.

– Pewnie.

– Jasne.

– Bierz ją.

– Tylko nie spartol tego.

– I trzymaj się instrukcji Halla.

– Szkoda by było...

– To mleko jest okropne... – Tomek skrzywił się, spoglądając na szklanki i kartony stojące na stole i wypił jeszcze jeden łyk czarnej, mocnej kawy. – Ale Łucja...


29.


Tomek stał na Piwnej, na wprost Zbrojowni. Wcześniej pogadał chwilę z portierką, wsunął jej nawet stówę za ladę i dowiedział się od niej, że studenci najczęściej wychodzą z zajęć właśnie tędy. Nie wzbudził w niej żadnych podejrzeń, tym bardziej, że trzymał w ręku duży bukiet pięknych, białych róż. Czekał już prawie pół godziny, trochę podminowany i zniecierpliwiony, ale opłaciło się.

W pewnym momencie zobaczył grupę sześciu dziewczyn, wychodzących głównymi drzwiami. Roześmiane, rozochocone, już po zajęciach. Gadały o czymś głośno, gdy do nich podszedł. Łucja zauważyła go, ale uciekła gdzieś wzrokiem.

– Dzień dobry. Cześć, Łucja – powiedział, gdy był już od nich nie dalej niż metr.

– Cześć – odparła Łucja, a pozostałe dziewczyny spojrzały na niego zaciekawione, z chwilową przerwą na trajkotanie.

– Mam nadzieję, że spodobają ci się te kwiaty, to dla ciebie. – Tomek podał jej bukiet róż.

– Hm. Dzięki. Ładne. – Łucja odebrała kwiaty, zbliżyła je do nosa i powąchała.

– Bardzo cię cieszę. Mam nadzieję, że się nie gniewasz, że cię tak zaczepiam... Ale bardzo chciałem się z tobą zobaczyć.

Łucja poprawiła sobie torbę na ramieniu, a dziewczyny ze zrozumieniem spojrzały na nich, zakręciły się, kiwnęły głowami, uśmiechnięte, zaczęły znowu o czymś dyskutować i ruszyły w kierunku Tkackiej.

– Wracasz do domu? – zapytał Tomek.

– Tak – odparła Łucja i zaczęli powoli iść w kierunku Kołodziejskiej.

– A dasz się zaprosić na jakąś kawę teraz? – Tomek wpadł w słowotok, żeby nie było jakiejś głupiej ciszy. – Moglibyśmy pojechać później do Orłowa, jeśli nie masz, oczywiście, żadnych innych planów?... Zrobiłem tak, jak mi radziłaś. To znaczy, przyjechałem tu kolejką, oglądałem po drodze tutaj te paskudne malunki na murach i gdzie tylko się da... Okropne, faktycznie. Zupełne bezguście. Nie znam się na tym, ale to same brzydactwa, fakt. Jakieś krzywe litery, słowa, nie wiadomo co... Bohomazy.

– Właśnie. Mówiłam ci... – Uśmiechnęła się do niego lekko.

– Wiesz, ja jestem z innego świata, jak jakiś kosmita. Przedtem tego jakoś nie zauważałem, zupełnie. Ale ja tak gadam i gadam, a ty może jesteś głodna? Co? Może coś zjemy? Czy tylko kawa?

– No, kawa może być.

– Super. Dzięki, że się zgodziłaś. Bo bałem się, że dostanę... No, jak to... Aha. Kosza. Jak ten twój, na zakupy.

– Nie, to mój prywatny kosz... Znaczy...

– Super. Bardzo się cieszę. A znasz tu jakąś fajną kawiarnię? Bo ja nie jestem stąd. Wczoraj tu przyjechałem dopiero...

– A skąd właściwie jesteś?

– Z Wrocławia.

– O, fajne miasto.

– No, niczego... Ale tutaj jestem pierwszy raz w życiu, szczerze mówiąc, Łucja... Bardzo mi się podoba twoje imię. Łucja. I pasuje do ciebie. – Uśmiechnął się do niej bardzo miło, chociaż i tak cały czas się do niej szczerzył.

– A ty jesteś... Zapomniałam...

– Tomek. Tomek Kujawski.

– Aha.

– Informatyk, matematyk, takie tam... Podobno, jak jestem zdenerwowany, dużo gadam.

– He, faktycznie.

– Czasami aż za dużo, tak myślę. O, a może tutaj, co? Nie wiem...

Spojrzeli oboje przez szybę do wnętrza kawiarni, przy kilku stolikach siedziało parę osób. Wyglądało zachęcająco.

– No, możemy tu zajrzeć...

– To chodź, Łucja – powiedział Tomek, po czym otworzył drzwi i weszli oboje do środka. Pachniało miło, dobrą kawą i ciastkami. – Bardzo proszę. O, tu jest wolny stolik, może tu?

– Możemy tutaj. – Łucja usiadła na krześle przy małym okrągłym stoliku. – Wydawało mi się, że nosisz okulary – zauważyła, kładąc bukiet na blacie.

– W zasadzie tak. Takie zero–pół, wiesz... – powiedział Tomek i usiadł naprzeciwko niej. – Czasami oczy mnie bolą od monitora.

– A, tak.

– Wiesz, tak myślę, że jesteśmy podobni do siebie. Bo robimy coś z pasją, co nam daje satysfakcję. Ty malujesz, ja się zajmuję komputerami... Od kiedy malujesz?

– Od dziecka, właściwie...

– A, tak myślałem. Super. Tak myślałem...

– A ty co? Zawsze liczyłeś?

– He, he, można tak powiedzieć. Nawet przeskoczyłem jeden rok w szkole, dzięki temu... Rok temu skończyłem studia... Dzień dobry – powiedział Tomek do kelnerki, która właśnie podeszła do ich stolika. – Czego się napijesz, Łucja?

– Poproszę cappuccino.

– Aha. A ja poproszę podwójne espresso.

– Bardzo proszę. – Kelnerka nie zapisywała na swoim bloczku tego zamówienia, uśmiechnęła się jedynie i poszła w stronę baru.

– A może chcesz lody, albo jakieś ciastko do kawy?

– Nie, dzięki.

– Aha... No. Skończyłem studia i szukałem czegoś ciekawego dla siebie. Usłyszałem o kwalifikacjach do programu... Przedtem pracowałem od kilku lat w różnych serwisach komputerowych... I zdałem takie specjalistyczne testy. Pierwsze, potem drugie, egzaminy, certyfikaty i wylądowałem teraz w programie kontrolnym nowego systemu operacyjnego.

– Aha.

– I razem z tymi dziewczynami, które widziałaś w aqua parku ze mną, będziemy sprawdzać ten nowy system pod kątem zabezpieczeń. Jest kilka takich grup na całym świecie, myślę, że z dziesięć może, szukamy luk i furtek, przez które hakerzy mogliby się włamać do systemu.

– To znaczy, że sam też jesteś hakerem?

– Poniekąd. Raczej „anty–hakerem”. Trzeba trochę myśleć jak włamywacze, pewnie...

– No właśnie.

– Wiesz, jakie to jest ciekawe i wciągające? Takie myślenie do przodu... O, jest nasz kawa. Dziękujemy pani bardzo. – Tomek uśmiechnął się do kelnerki, stawiającej przed nimi filiżanki. – Myślenie, co może się zdarzyć. No, to trzeba lubić robić, tak jak ty swoje obrazy, Łucja. A właśnie. Jak to jest z podejmowaniem decyzji, co namalować, jak... Bo pewnie czasem, na studiach, masz jakiś zadany temat, ale czasem nie?

– To różnie...

– Opowiedz mi o koniach. Dlaczego konie? Jeździsz konno?

– Trochę. Konie są piękne. Ta gracja w ruchach...

– Właśnie.

– I to, że trudno się je maluje. Mają „konkretne parametry”, ty byś pewnie tak to ujął.

– Pewnie tak.

– Bardzo łatwo zepsuć dobry obraz. Nie ten już namalowany, ale ten widziany.

– Aha, chyba rozumiem...

– Maluję też i kwiaty, i portrety... Ale konie najlepiej się sprzedają, a ja chcę zarabiać. Chyba normalne, nie?

– Jasne. Można sobie bujać w obłokach, ale trzeba mieć na to pieniądze.

– Właśnie.

– Mówiłaś coś o konserwacji obrazów...

– Tak, bo nie chcę być nauczycielką plastyki.

– To tak, jak ja. – Zaśmiali się oboje lekko. – Miałbym walczyć z tłumem zbuntowanej młodzieży gdzieś w jakimś liceum?

Zajęli się na chwilę swoimi pachnącymi napojami.

– A masz może jakieś zdjęcia tych swoich koni? – zapytał Tomek.

– Jasne. – Łucja odstawiła filiżankę i ze swojej torby, którą powiesiła poprzednio na oparciu krzesła, wyjęła telefon komórkowy i otworzyła w nim folder „galeria”. – O, popatrz. – Podsunęła mu komórkę. – To mój ostatni obraz.

– Ten dzisiejszy?

– Tak. Skończyłam go rano, jeszcze jest mokry.

– Piękny koń... Ale to chyba jest „ona”, co? – spytał, zapatrzony w zdjęcie. – Piękna... A jakie ma oczy...

– No... Niezła jest.

– Piękna...

– O, a tu masz wcześniejsze... – Łucja przesunęła palcem po ekranie, pokazując mu w parosekundowych odstępach inne swoje obrazy. – Koń, to znaczy głowa,... głowa,... głowa,... cały,... kwiaty,... znowu głowa,...

– Ale cuda... Nie leć tak szybko...

– Klif,... kwiaty,... – Przesuwała palcem już trochę wolniej.

– Kwitnące drzewo... Super. Ależ ty masz talent... Naprawdę pięknie malujesz... – Tomek był autentycznie zachwycony. – Nie wiedziałem, że tak można... To tak, jakbym oglądał wystawę gdzieś w muzeum... A te dzisiejsze bohomazy... Wcale się nie dziwię, że się tak ze mnie śmiałaś z tą Magdą. Magda, tak?

– Tak. Stara kumpela z dzieciństwa. Łaziłyśmy razem po drzewach.

– Jak: „po drzewach”?

– No, dosłownie i w przenośni.

– Aha.

– A ty nigdy nie łaziłeś po drzewach?

– No pewnie. Ale nie wiedziałem, że dziewczyny też.

– To zależy jakie.

– Aha, no tak. Super... – Tomek wyraźnie się ucieszył, słysząc to. – Łucja... Mam do ciebie prośbę. Mogę?...

CIĘCIE

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media