Go to commentsBarbedetlandia. Miłość Króla Napoleona (XI/XI)
Text 11 of 11 from volume: Baśń
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2019-02-10
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1482

Barbedetlandia. Miłość Króla Napoleona (XI/XI)



Kiedy Napolcio otworzył oczy, na dworze już świtało. Czuł się zupełnie wyspany i wypoczęty. Natychmiast zerwał się na nogi. Pozbierał z ziemi swoje rzeczy, i zakładając je po drodze na siebie, kierował się do wyjścia z groty. Wychodząc, spojrzał jeszcze na śpiące dziewczyny. Uśmiechnął się szeroko do siebie, bo zobaczył, że obie wtulone w siebie śpią spokojnym snem, a nad ich głowami czuwa Pegazus. Pegazus wprawdzie spał również, stojąc w szerokim rozkroku ze spuszczonym łbem, ale najważniejsze, że był. Znał swego wiernego konia i wiedział, że w razie jakiegoś niebezpieczeństwa zawsze może liczyć na jego instynkt zwierzęcy.

Będąc już na zewnątrz, zaczął się rozglądać za swoimi druhami. Chciał z nimi ustalić jak będzie wyglądała ich droga powrotna. W obozowisku było jeszcze zupełnie cicho. Wszyscy spali snem sprawiedliwego. Spokojnie i twardo. Nigdzie w pobliżu swoich druhów nie widział, ale gdy tak się za nimi rozglądał, zrazu coś mu się w oczy rzuciło. Spostrzegł jasną łunę bijącą z przeciwległego brzegu jeziora. Zastanowił się na moment, co też to może być? Nie czekał jednak aż mu się to samo z czymś skojarzy, tylko puścił się biegiem w tamtym kierunku. Na szczęście Jezioro Bardeńskie nie było aż tak duże, i kiedy po paru minutach dobiegł do jego połowy, mógł już stwierdzić naocznie skąd ta łuna. Tylko co ona oznacza, jeszcze nie wiedział. Otóż okazało się, że na przeciwległym brzegu jeziora stała oświetlona srebrna kareta zaprzężona w trzy pary siwych koni. Na karecie siedziało dwóch stangretów odzianych w srebrne uniformy. Dach karety był cały obładowany jakimiś wiklinowymi koszami. Napolcio zdumiał się bardzo, a i trochę zaniepokoił. Ale kiedy dobiegał coraz bliżej karety, spostrzegł koło niej swoich druhów i Rolanda. Uspokoił się natychmiast, bo to oznaczało, że nic złego dziać się nie może. Zwolnił nieco biegu, i patrząc ciągle na karetę, zbliżał się do niej bez żadnych już obaw. Jakie było jego zaskoczenie, kiedy nagle w oknie karety ujrzał głowę wróżki Saggity. Znów puścił się szybkim biegiem i wnet stanął obok niej.

— Wróżko Saggito, a cóż to ciebie sprowadza w te strony? — zapytał, ujmując w swe dłonie wystającą z okna karety dłoń wróżki.

— Pomyślałam, że wszyscy z pewnością jesteście bardzo głodni i przywiozłam wam prowiant — rzekła wróżka Saggita ciepłym głosem.

— Jesteś najcudowniejszą wróżką na świecie, wróżko Saggito! — zawołał Napolcio. — Właśnie to była jedyna rzecz, która mnie bardzo smuciła i której tutaj nie mogłem sprostać. I ty, wróżko Saggito, najwspanialsza wróżko z wróżek, znów przyszłaś mi z pomocą. Dziękuję ci z całego serca!

— Nie musisz mi dziękować, Królu Napoleonie. Zrobiłam tylko to, co mogłam — zaśmiała się wróżka Saggita. — Przywiozłam wam świeże maślane bułeczki i mleko. Jedzcie na zdrowie. Powinno wam wszystkim wystarczyć, aż dojedziecie do twojego pałacu, Najjaśniejszy Królu. Obliczyłam to… Stangreci, proszę ściągnąć kosze!

— Papkoj, Sławoj, Roland, pomóżcie! — zawołał Napolcio.

— Na rozkaz! — wyrwało się jednocześnie z trzech gardeł.

Po chwili wszystkie kosze stały już na ziemi i dookoła unosił się drażniący nozdrza wspaniały zapach świeżych bułeczek.

Wróżka Saggita ruszyła w dalszą drogę. Nie chciała zatrzymać się na dłużej, gdyż zamierzała zrobić sobie jeszcze małą wycieczkę po Puszczy Badeńskiej. Ale zanim odjechała, rzekła do Napolcia:

— Królu Napoleonie, jestem szczęśliwa, że odnalazłeś Księżniczkę Indię oraz cały orszak królewski. Jesteś wspaniałym Królem. Dumna jestem, że mogę żyć w twoim królestwie.

— To dzięki tobie, wróżko Saggito, udało mi się moją ukochaną Indię odnaleźć — odrzekł Napolcio w wielkim uniesieniu i sięgnął za pazuchę. — To ja dumny jestem, że w moim królestwie mieszka tak cudowna istota. Wróżko Saggito, mam nadzieję, że przybędziesz dzisiaj wieczorem na nasze wesele? Zapraszam ciebie wraz z Księżniczką Indią całym sercem… A oto mój pierścień królewski, proszę przyjmij go w podzięce…

— Ależ Królu Napoleonie, nic od ciebie nie przyjmę. Jestem szczęśliwa, że mogłam pomóc. Twoje szczęście jest mi podzięką. A za dobre słowa i zaproszenie dziękuję z całego serca. Na wesele Jego Królewskiej Mości i Księżniczki Indii przybędę na pewno — śpiewnym głosem mówiła wróżka Saggita. — A teraz, Królu Napoleonie, proszę, daj mi tę pochodnię. Nie będzie ci już potrzebna.

— A więc to ty, wróżko Saggito…? — Napolcio zdumiał się bardzo. — Och, a ja myślałem, że to mój ojciec…

— I dobrze myślałeś, Królu — zaśmiała się tajemniczo wróżka. — Twój ojciec też.

Napolcio głęboko przejął się słowami wróżki. Jakże mógłby się nie przejąć, przecież chodziło o jego zmarłego ojca Jeremiasza, którego tak bardzo kochał i szanował. Prawdę mówiąc, w głębi duszy od początku wierzył, że tajemnica płonącej pochodni ma związek z jego ukochanym ojcem. Ale teraz? Teraz właśnie usłyszał potwierdzenie swej wiary. Było to ogromnie doznanie dla niego. A to, że wróżka Saggita ma jakiś metafizyczny kontakt z jego ojcem, przejęło go jeszcze bardziej. Spojrzał wróżce głęboko w oczy, tak jakby chciał w nich zobaczyć ojca. Poczuł jak serce mocniej mu zabiło. Była to dla niego bardzo podniosła chwila. Wreszcie uśmiechnął się do wróżki najcieplej jak umiał i ukląkł pod oknem karety.

Wróżka Saggita z tkliwością przyłożyła swą dłoń do policzka Napolcia. Wiedziała, co jej Król czuje w tym momencie. Po chwili poklepała go delikatnie po ramieniu i zdjęła z jego hełmu płonącą pochodnię. I nagle, w jej dłoni pochodnia zgasła momentalnie. Wróżka zawołała na stangretów i kareta ruszyła.

Napolcio klęczał dalej. Tak bardzo był przejęty tym jakże podniosłym dla niego momentem, że nie miał siły się podnieść. Zresztą nawet nie chciał. Pragnął jak najdłużej rozkoszować się tą podniosłą chwilą. Klęczał ze spuszczoną głową tak długo, aż tętent szóstki koni i jednostajne skrzypnięcia karety ucichły zupełnie. Słyszał tylko jeszcze perlisty i pełen radości śmiech wróżki Saggity. A może mu się wydawało? W każdym razie poczuł wtedy, jak nagła i ogromna radość ogarnia go całego. Całe jego serce. Całą jego duszę. Każdą cząsteczkę jego ciała. Uśmiechnął się radośnie i podniósł głowę. Spojrzał w niebo i wyszeptał: — „Dzięki serdeczne, kochany ojcze Jeremiaszu. Dzięki że jesteś i czuwasz nade mną`.

— Proszę wstań, Królu Napoleonie — oficjalnym głosem odezwał się Sławoj, nachylając się nad Napolciem.

— Właśnie. Wstawaj, Napolciu — odezwał się również Papkoj, nachylając się z drugiej strony. — Toż to nie uchodzi, aby Wielki Król Napoleon klęczał.

Roland tymczasem stał z boku, i przyglądając się Napolciowi, nie śmiał się nawet odezwać. Nic nie rozumiał, co tu się rozegrało i kim była ta nieziemsko piękna niewiasta. Nie rozumiał też dlaczego Król Barbedetlandii klęczał przed nią, a nie przed Księżniczką Indią. A to, że nadal klęczy, wydało mu się wręcz niepojęte. Dlatego wolał na razie się nie odzywać i poczekać, aż wszystkie te niezrozumiałe dla niego rzeczy się wyjaśnią.

Nagle sprawa klęczenia Napolcia przestała być aktualna i istotna dla kogokolwiek. I to wcale nie z powodu Sławoja albo Papkoja. Ani też z powodu świdrującego spojrzenia Rolanda. Napolcio zerwał się na równe nogi sam od siebie, gdyż usłyszał w oddali tętent kopyt swojego wiernego konia. Odwrócił się natychmiast i ujrzał go galopującego, unoszącego na swym grzbiecie Zefcię i Księżniczkę Indię. Bardzo się tym widokiem przeraził i wybiegł im naprzeciw. Za nim pobiegli jego druhowie i Roland.

— A cóż tu się dzieje?! — wołała Zefcia w kierunku nadbiegającego im na spotkanie Napolcia. — Czyżby to była wróżka Saggita w tej pięknej karecie?

— Co się stało, Zefcia?! — z drugiej strony wołał Napolcio. — A cóż wy tu robicie?! Dlaczego nie pozostałyście w grocie?!

— A jakże miałyśmy pozostać, kiedy tutaj dzieją się jakieś ważne rzeczy? — odpowiedziała Zefcia dopiero wtedy, kiedy Pegazus wyhamował przed Napolciem. — Mów mi tu zaraz, Napolciu, czy to była wróżka Saggita?

— Tak, we własnej osobie. Przywiozła nam prowiant na drogę — powiedział Napolcio, uważnie przypatrując się Księżniczce Indii i Zefci. — A u was wszystko w porządku?

— W jak najlepszym — odpowiedziała Księżniczka India z szerokim uśmiechem. — Jaka szkoda, że wróżka Saggita już odjechała. Tak bardzo chciałam ją poznać. Zefcia mi tyle wspaniałych rzeczy o niej opowiadała.

— Nie martw się, moja kochana Księżniczko, poznasz ją dzisiaj na naszym weselu — odrzekł uradowany już Napolcio. — Wróżka Saggita mówiła, że przybędzie na pewno. Teraz udała się na zwiedzanie Puszczy Badeńskiej… A wy, moje drogie, skoro już tu jesteście, zapraszam was na pyszne śniadanie… Papkoj, Sławoj, Roland, proszę wrócić do obozowiska i przyprowadzić tu wszystkich na posiłek. Niech wszystkie niewiasty wsiądą do Chiorunka pojazdów i przyjadą tutaj. Będą mogły przy okazji na tym niewielkim odcinku drogi zrobić próbną jazdę i oswoić się z nowo powstałym środkiem lokomocji.

Ruch się zrobił wokół Jeziora Badeńskiego niesamowity. Rycerze oraz dworzanie zwijali w pośpiechu obóz i ruszali po kolei obu brzegami jeziora w kierunku serwującego śniadanie Napolcia. Najpierw oczywiście zajęli się niewiastami. Wyścielili im ławeczki w pojazdach Chiorunka czym się dało, byleby było im miękko i wygodnie. Stangreci zaprzęgli do każdego pojazdu po szóstce koni i z zadowolonymi niewiastami ruszyli jako pierwsi. Stangreci też mieli zadowolone miny, gdyż z każdym metrem drogi upewniali się, iż pojazdy spisują się znakomicie. A Chiorunek, pozostając w tyle na swym koniu i wpatrując się w oddalające się pojazdy, wręcz promieniał ze szczęścia. W końcu ten pomysł z pojazdami, to był jego pomysł.

Po niespełna godzinie, konie pasły się już na pobliskiej polance. Zaś wszystkie niewiasty siedziały na trawie dookoła Księżniczki Indii i Zefci i zajadały się pysznymi maślanymi bułeczkami, popijając mlekiem. Za nimi siedzieli albo stali rycerze i dworzanie, a pomiędzy nimi krążył Napolcio wraz z Papkojem, Sławojem i Rolandem i każdemu rozdawali bułeczki oraz nalewali do kubków mleko.

Wszyscy mieli znakomite nastroje. Nie mogło być inaczej. Koszmar się skończył. Księżniczka India uratowana. Każdy czuł się już odprężony, wypoczęty i nawet wyspany. Wspaniała zaś atmosfera słonecznego poranka nad jeziorem w otoczeniu pachnącej przyrody potęgowała te pozytywne odczucia. Do tego syty posiłek w miłym towarzystwie i perspektywa wieczornego weseliska... Cóż więcej trzeba, by czuć się szczęśliwym?

Napolcio czuł się wręcz przeszczęśliwy, ale zdawał sobie sprawę, że czas ruszać już w powrotną drogę. Wskoczył na jeden z powozów Chiorunka i przemówił do wszystkich:

— Dziękuję wam z całego serca, moi mili, za ten czas, jaki przyszło nam tu razem spędzić. Choć był to czas bardzo niebezpieczny, był też i bardzo wzniosły. Ponieważ w tym czasie razem toczyliśmy walkę i wspólnymi siłami wyzwalaliśmy się spod jarzma nieprzyjaznej natury, ściągającej na nas jakiś dziwoląg pogodowy w postaci tornada. Razem wyzwalaliśmy się też spod jarzma nieprzyjaznego nam ludu cruxlandskiego. To bardzo nas do siebie zbliżyło. A mi dodatkowo pokazało, jak wspaniałymi ludźmi otoczona jest Księżniczka India, i ja sam. I za to wam, moi drodzy, dziękuję w imieniu swoim i Księżniczki Indii… A teraz, ruszajmy już do mojego pałacu, abym mógł was wszystkich w podzięce za wasz trud i oddanie należycie ugościć… A więc, w drogę!

Wkrótce kolumna ruszyła. Złożona z ponad dwusetki jeźdźców na koniach i z trzech powozów wyglądała bardzo poważnie. Ale i dziwnie zarazem. Poważnie, bo złożona z tylu ludzi rozciągała się na długość ponad mili i dawała wrażenie potęgi. Dziwnie, bo na grzbietach wielu koni siedziało po dwóch jeźdźców, a na niektórych jechano na oklep. Powozy zaś po brzegi wypełnione były niewiastami. I kiedy jedni siedzieli na koniach w połyskujących w promieniach słonecznych zbrojach, to inni w kolorowych szatach. A w powozach to już naprawdę było kolorowo. Jechały w nich przecież damy odziane w różnokolorowe stroje. I choć stroje ich były niesamowicie poniszczone, to jednak na kolorach nie straciły. Tak że, jakby nie patrzeć na tę kolumnę, trzeba by było przyznać, iż prezentuje się imponująco. I swym ogromem, i swym wyglądem. Szczególnie wyglądem. Gdyż na tle wszechobecnej zieleni, w prześwitujących pomiędzy koronami drzew promykach słonecznych, połyskiwała i srebrem i złotem, gdzieniegdzie przetkanym żywymi kolorami tęczy. Z lotu ptaka sprawiała wrażenie być arrasem królewskim — ze wszech miar artystycznie wykonanym.

Na czele kolumny jechał Papkoj, Sławoj i Roland. Zaraz za nimi, w drugim rzędzie, jechał Napolcio, Księżniczka India, Zefcia i Chiorunek. Napolcio nie jechał na Pegazusie. Jechał na klaczy Zefci. Na Pegazusie jechały oczywiście Księżniczka India i Zefcia. Dziewczyny jechały pośrodku, a Napolcio i Chiorunek po bokach. Za nimi jechały trzy powozy z niewiastami. A za niewiastami, już całe rzędy rycerzy i dworzan na koniach. Ci dworzanie, którzy nie byli wprawieni do jazdy konnej, jechali razem z rycerzami. Zaś na koniach z zaprzęgów zniszczonych karet, na oklep, jechali wszyscy nowi obywatele Barbedetlandii oraz pozostali dworzanie i stangreci.

Kolumna poruszała się miarowym tempem. Nie za szybko, ale i też nie za wolno. Właściwie to stangreci powożący powozami wyznaczali tempo jazdy. Wszak to od ich umiejętności powożenia zależało bezpieczeństwo jazdy wszystkich niewiast siedzących w powozach. Stangreci musieli dopasowywać szybkość jazdy do warunków panujących na drodze i uważać, aby powozy nie rozleciały się na nierównościach dróg.

Druhowie Napolcia i Roland, jadąc na czele kolumny, co rusz oglądali się za siebie, albo czasami nawet jeden z nich zwalniał i zrównywał się z powozami, aby sprawdzić czy wszystko z nimi jest w porządku. Patrzyli zwłaszcza na miny stangretów, aby z nich odgadnąć prawdę o stanie pojazdów. Na szczęście ich ciągle uśmiechnięte twarze mówiły im, że nie muszą się martwić. Że wszystko jest jak trzeba.

Niewiasty jechały zadowolone, roześmiane, rozgadane, a czasem nawet rozśpiewane. A trzeba przyznać, że jak już śpiewały, to śpiewały pięknie. Na głosy. Wszystkie śpiewane przez nie piosenki były o miłości. O pięknej, romantycznej, tkliwej miłości.

Napolciowi serce rosło, słysząc śpiew niewiast. Co chwilę zerkał wtedy kątem oka na Księżniczkę Indię i aż promieniał ze szczęścia, bo czuł, że wszystkie słowa tych piosenek mówią właśnie o ich wielkiej miłości.

Księżniczka India również się wsłuchiwała w słowa piosenek śpiewanych przez jej damy i czuła to samo co Napolcio. Jej serce biło coraz mocniej w takt upojnej muzyki.

Zefcia, siedząc na grzbiecie Pegazusa wraz z Indią, cały czas gadała jak najęta. Musiała przecież Indii opowiedzieć tyle rzeczy. Ale kiedy niewiasty zaczynały śpiewać, milkła. Chciała również ich śpiew słyszeć. Rozmarzona, wsłuchiwała się z zapartym tchem w słowa piosenek, czując, jak przyjemne ciepełko ogarnia jej serce. Zefcia była bardzo romantyczną i bardzo uczuciową dziewczyną.

Chiorunek, który jechał w tym samym rzędzie co Napolcio, India i Zefcia, cały czas miał szczęśliwą miną. I to tak bardzo, że Napolciowi aż śmiać się chciało, kiedy zerkał na niego. Nic w tym dziwnego, że Chiorunek był taki szczęśliwy, przecież tyle w tych dwóch dniach dokonał. A co ważniejsze, tyle razy w tych dniach był chwalony. Przez wszystkich, zwłaszcza przez Napolcia. I co jeszcze ważniejsze dla niego było — przez samego Papkoja. Przez tego wstrętnego Papkoja, który mu przedostatniej nocy tak bardzo zalazł za skórę. Chiorunek miał powód do tryumfu, bo nie dość, że utarł nosa temu staremu wydze, to jeszcze tyle razy był przez niego głośno i wobec wszystkich chwalony. Nawet teraz odbierał od Papkoja nieme pochwały, bo kiedy ten oglądał się za siebie, aby sprawdzić stan pojazdów, za każdym razem chociaż przez moment patrzył na niego i podniesionym kciukiem dawał wyraz swojemu uznaniu.

Było już pod wieczór, kiedy Król Napoleon wraz ze swoją niezwykłą kolumną zbliżał się do kresu Puszczy Badeńskiej.

Wszyscy w kolumnie nadal tryskali radością i nadal mieli wyśmienite humory. Podróż przebiegała miło i wesoło. Po drodze kolumna parę razy się zatrzymywała, aby każdy, zwłaszcza niewiasty, mogły nieco rozprostować kości i podjeść sobie dorodnych i zdrowych jagód.

Kiedy druhowie Napolcia i Roland, jadący ciągle na czele kolumny wynurzyli się z puszczy, Papkoj aż gwizdnął głośno i przeciągle ze zdumienia. Jak echo odpowiedzieli mu Sławoj i Roland, gwiżdżąc za nim równie głośno i równie przeciągle. Cóż tak zdumiało tych starych rycerzy? Ano zdumiał ich niesamowity widok, jaki ukazał im się nagle przed oczami. Otóż okazało się, że cała droga od ściany ostatnich drzew Puszczy Badeńskiej usłana była kwiatami, a po obu stronach drogi z kwiatami w rękach stał lud barbedetlandski.

Napolcia zaskoczyły nagłe gwizdy trójki rycerzy. Podpędził klacz Zefci, by sprawdzić co jest tego powodem. Gdy już ten powód zobaczył, zdumiał się tak jak i oni. Wprawdzie nie zaczął gwizdać, ale na moment stracił głowę i nie wiedział jak się ma zachować. Z pomocą przyszedł mu Chiorunek. Gdy zobaczył co widzą druhowie Napolcia i on sam, natychmiast zbliżył się na koniu do Zefci i Księżniczki Indii jadących na grzbiecie Pegazusa i zawołał do siostry:

— Zefcia, właź na mojego konia, przecież Para Młodych musi jechać razem wzdłuż tej tak pięknie na ich cześć ustrojonej drogi.

— Ojej, jak wspaniale udekorowana droga, i to z pewnością aż do samego pałacu królewskiego! I cała Barbedetlandia tu stoi! — wołała Zefcia w uniesieniu. — Masz rację, braciszku. Już przechodzę do ciebie. Młoda Para musi jechać razem.

— Ejże, wy tam z przodu! — krzyknął Chiorunek do pierwszego rzędu kolumny: — Papkoj, Sławoj, Roland, słyszycie mnie? Zjeżdżajcie do tyłu i róbcie miejsce dla Młodej Pary!

Na czole kolumny zrobiło się zamieszanie. Ale kiedy do wszystkich się tam znajdujących słowa Chiorunka wreszcie dotarły, Napolcio wraz z Księżniczką Indią wnet znaleźli się na samym przedzie. Napolcio na klaczy Zefci, a Księżniczka India na Pegazusie, ale już w pojedynkę. I tak razem, koń przy koniu, ruszyli kwiecistą drogą prowadzącą do pałacu królewskiego.

Wśród ludu barbedetlandskiego zawrzało. Na widok wynurzającego się z Puszczy Badeńskiej ich Króla Napoleona i jego przyszłej żony wszyscy naraz i każdy z osobna zaczęli głośno wiwatować na ich cześć. Aż echo niosło ich wiwaty po całej okolicy. A niosło daleko, po sam Lasek Barbedeński, gdzie w niezwykłej tonacji odbijało się od jego ściany drzew i wracało ponownie. Po drodze zasilało się nowymi wiwatami i nabierało jeszcze większej mocy. I z tą zwiększoną mocą odbijało się z kolei od ściany gęstych drzew Puszczy Badeńskiej. I znów powracało, roznosząc się po łąkach i polach, ale z o wiele większym natężeniem i dolatywało przepięknym akordem aż po same mury pałacu królewskiego.

Król Napoleon i Księżniczka India jechali powoli wśród kwiatów oraz wiwatującego ludu i promienieli ze szczęścia. Lud barbedetlandski rzucał im pod nogi kwiaty i co chwilę skandował: — „Niech żyje Król Napoleon Barbedet! Niech żyje Księżniczka India! Niech żyje Młoda Para!” — Napolcio pozdrawiał wszystkich skinieniem głowy i gestem wysoko uniesionej ręki. Wreszcie się wzruszył. Z łezką w oku nachylił się do Księżniczki Indii, ujął jej dłoń i z czułością ścisnął. Księżniczka India odpowiedziała mu leciutkim uściskiem. I potem już razem, wolnymi rękami, pozdrawiali lud barbedetlandski. Uśmiechnięci, szczęśliwi, z miłością w oczach.

Kiedy Napolcio jechał tak ze swoją ukochaną wśród wiwatującego i skandującego ludu, rozpoznał w tłumie twarze chłopów ze wsi Barbedów i Barbadejowo. Ucieszyło go to bardzo. Uśmiechał się do nich porozumiewawczo i dwoma palcami, złożonymi w rzymską piątkę, pokazywał im znak victorii.

Chiorunek wraz z Zefcią jechał na swym koniu zaraz za Napolciem i Księżniczką Indią. Podziwiał cały czas serdeczne przywitanie ludu barbedetlandskiego i z przyjemnością chłonął wszystkie ich okrzyki. Wreszcie nie wytrzymał, podpędził konia, i wyprzedzając Młodą Parę, wzniósł swój własny okrzyk:

— Na pohybel złym mocom niebios!... Na pohybel szubrawcom cruxlandskim!... Miłość zawsze zwycięża!... Niech żyje Król Napoleon!... Niech żyje Księżniczka India!... Niech żyje Prawdziwa Miłość!

Po Chiorunka okrzykach jeszcze głośniejsze wiwaty słychać było dookoła. Wiwatował już nie tylko lud barbedetlandski, wiwatowała też i cała kolumna jeźdźców. A najczęściej powtarzanym okrzykiem, był okrzyk Chiorunka: — „Niech żyje Prawdziwa Miłość`.

Napolcio i Księżniczka India patrzyli na siebie z miłością w oczach i coraz mocniej ściskali się za ręce. Ich miłość było widać i czuć. Feromony ich miłości unosiły się w powietrzu. Nawet Pegazus wyłapał je chrapami, i nachylając się do klaczy Zefci, z lubością otarł się łbem o jej łeb. Dalej konie szły już wolniutkim stępem, równiutko, łeb w łeb, i bardzo blisko siebie.

Zefcia, siedząc przed Chiorunkiem na jego koniu, śmiała się w głos ze swojego szalonego braciszka. Bardzo jej się spodobało to co zrobił. Jego okrzyki także. Wreszcie spoważniała, i patrząc z podziwem na Młodą Parę, odezwała się do niego:

— Chiorunek, a powiedz mi, czy nas też czeka w przyszłości taka romantyczna miłość?

— No jasne! — stwierdził krótko Chiorunek. — Ale pamiętaj, Zefcia, jak będziesz musiała o swoją miłość walczyć, to zawsze możesz na mnie liczyć.

— Wiem — zaśmiała się ucieszona Zefcia. — Ty na mnie też możesz zawsze liczyć. Już ja się odpowiednio zajmę twoją wybranką serca.

Napolcio i Księżniczka India coraz bardziej zbliżali się do pałacu królewskiego. Frontową część pałacu było widać już jak na dłoni. Napolcio wyraźnie widział na jego murach wiwatujących i machających chusteczkami dworzan. Widział też trzy chusteczki powiewające na wieży. Zdumiał się na chwilę. Bo któż tam na wieży oprócz starego Błażeja mógł być? Po chwili rozpoznał kto to. Otóż na wieży, oprócz starego Błażeja, chusteczką machała Królowa Matka, a także Król Virginus. Napolcio zdumiał się jeszcze bardziej i poprosił Księżniczkę Indię, aby spojrzała na wieżę. Księżniczka India była zachwycona tym widokiem. A zwłaszcza dobrą kondycją swojego ojca. Bo skoro wyszedł na tak wysoką wieżę, to by świadczyło niezbicie, iż pomimo ciężkich przeżyć z tornadem musi być z nim wszystko dobrze.

Rycerze Króla Virginusa i jego dworzanie, zbliżając się kolumną do pałacu, również rozpoznali swojego Króla na wieży. Właściwie pierwszy rozpoznał go Roland, po połyskującej w ostatnich promieniach słonecznych koronie. Huknął wtedy gromkim basem: — „Patrzcie kochani, nasz Król Virginus jest na wieży!” — Wielka radość zapanowała wówczas wśród Virginlandczyków i przeszła falą przez całą kolumnę. Rycerze i dworzanie wznosili okrzyki na cześć swojego Króla i machali w kierunku wieży czym się tylko dało. Mieczy ani szabli nie mieli. Nawet wszystkie damy głośno i radośnie pozdrawiały swojego Króla. Najgłośniej krzyczał jednak pierwszy rycerz Króla Virginusa, Roland. Na widok swojego ukochanego Króla czuł się ze wszech miar szczęśliwy. Nie mógł się opanować i krzyczał jak najęty. W końcu zachrypł z kretesem i piał już tylko niczym stary kur o świcie.

Chiorunka i Zefcię również ucieszył widok Królowej Matki i Króla Virginusa na wieży. Chiorunek puścił cugle i machał do nich dwoma rękoma naraz. Wreszcie zrównał się z Napolciem i Księżniczką Indią, i chichocząc pociesznie, zawołał:

— Podoba mi się Król Virginus. Patrzcie, jak się wychyla z wieży i jak zawzięcie macha chusteczką. Tak mnie dzisiaj energia rozpiera, że chyba wdrapię się tam do niego na wieżę i go osobiście na rękach zniosę na dziedziniec.

— No, zrób tak… — zaśmiał się serdecznie Napolcio. — Ostatnio masz dobre pomysły. Z powodzeniem pomagasz królom. I skoro pomogłeś już dwóm królom, możesz pomóc i trzeciemu.

— A żebyś wiedział, że tak zrobię… Zaraz, a w czym to ja pomogłem? — zdziwił się nagle Chiorunek.

— No jak to? Króla Cruxlona ściągnąłeś na ziemię dosłownie i w przenośni i tym samym, dałeś mu do zrozumienia, a właściwie pomogłeś mu zrozumieć, że chciwość i pycha to wady nielicujące z godnością króla. A Królowi Napoleonowi pomogłeś uwierzyć w istnienie prawdziwej miłości braterskiej. Tak, Chiorunek, pomogłeś mi uwierzyć w twoje gorące serce i twoje dobre intencje. Pomogłeś mi popatrzeć na mojego brata, Księcia Melchiora, zupełnie innym okiem. I teraz wiem, że on już nie jest smarkatym młokosem, któremu w głowie tylko psoty i zwykła brawura. Jestem dumny, że mam takiego brata. I wiesz co postanowiłem? Otóż postanowiłem pasować cię na rycerza, i to na naszej uroczystości weselnej. Zasłużyłeś sobie mój brachu na stan rycerski.

— A niech mnie dunder popieści! — wrzasnął Chiorunek, przejęty do głębi tą cudowną nowiną. — Napolcio, mówisz poważnie? Nie żartujesz?

— Najzupełniej poważnie — odpowiedział Napolcio, rozbawiony reakcją braciszka. — Mało tego, każę zaraz Papkojowi do tej uroczystości wszystko przygotować.

— Och, ojcze Jeremiaszu, czy ty to słyszysz? — Chiorunek nie posiadał się z zachwytu. — Zefcia, słyszałaś? Od dziś będę rycerzem! Królowo Matko, ale będziesz ze mnie dumna…

Chiorunek wprost oszalał ze szczęścia. Poderwał swego konia i wraz z Zefcią ruszył galopem, odstawiając Młodą Parę. Popędzał konia coraz bardziej. W uszach świszczał mu wiatr i...






* Publikuję tutaj tę baśń — w 11 częściach — bez zakończenia, ponieważ baśń ta została już wydana.


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media