Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2019-02-12 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1170 |
Mieszkanie tonie w półmroku. Wszędzie palą się świeczki. Dym z kadzidełek płynie w somnambulicznym śnie między ścianami. Jesteś w środku i kiedy zdejmujesz płaszcz, i zarzucasz na wieszak, drzwi szafy w kącie przedpokoju otwierają się z przeciągłym skrzypnięciem i na zewnątrz wypływa kot.
- Rany – mruczysz pod nosem – ale tu wesoło...
A Loka jest piękna. Jest jak wodospad, który spada na twoją głowę. Zimne sztylety podcinające ci żyły, tętnice. A później wpływacie razem w jezioro, w które pada deszcz treści i emocji.
Po co tu przyszedłeś?
Zarzuca ci ręce na szyję, sprzedaje soczystego buziaka.
- Chodź – mówi chwytając za dłoń.
I płyniesz przez pokoje; zdają się nie mieć końca, ściany rozsuwają skrzydła przed wami jak we śnie. Kotka, która przed chwilą owijała się wokół twojej nogawki biegnie przodem z podniesionym ogonem.
Przechodząc przez kuchnię, spotykacie Indianina, który pichci na gazie, pochylony nad garnkiem. Odpowiadasz na jego ledwo dostrzegalne skinienie tym samym gestem, w przelocie. A kiedy już tam jesteś, w jej pokoju i drzwi są już zamknięte – dokoła pandemonium, powab słodkiej pizdy. Malowidła na ścianach. Diabły, wiedźmy, przerażone twarze chłopców, zwrócone w stronę stosów, które ich czekają.
Ależ wesoło!
Odwracasz się od ściany, siadasz na skraju łóżka; masz dziwne przeczucie, że jakiś bies przeszyje cię zaraz dzidą.
- Szukałam cię – mówi Loka.
Wtedy dostrzegasz kolejny obraz, właściwie płótno rozpostarte na powierzchni potężnej szafy. Wokół wszystko upaćkane farbą.
- Dzieło życia – oznajmia. I dodaje: ` Nigdy nieskończone.`
Podpływa z kieliszkami; maczasz usta w purpurowej cieczy o smaku słodkiej krwi winogrona.
- Szukałam cię...
- Jasne.
Szukała cię. Jakimś cudem padło właśnie na ciebie. Jesteś przyczyną jej nocnych rozmyślań, bezsenności. To właśnie przez takich jak ty dzieło jest nieskończone.
Siada ci na kolanach, okrakiem, patrzy w oczy i dotyka swoich włosów; rozpuszcza je i rozwiewa na wszystkie strony świata, zataczając głową szalone kręgi. Później sunie dłonią po twojej twarzy. Mówi o miłości. Jej słowa, przesycone winem, krążą wokół topiących się świec, trawią świat z prędkością ognia. Czujesz, że płonie ci krew. I tak popijając, śmiejecie się do siebie i opowiadacie te wszystkie historyjki, sny i bajeczki.
- Miałam sen...
Opowiada o magicznych miejscach, w których nigdy nie byłeś, chociaż wydają się bardzo znajome. Tłumaczy sny i konstelacje. Kiedy mówi, cały świat masz jak na dłoni.
Dokoła wszechświat, obrazy, które namalowała, zapach farby stygnącej na płótnie, książki i kartki walające się na podłodze, kotka na krześle, struga wosku spływająca po walcu, jej oczy, skurcz jąder.
Wsadza ci język do ust, twoje dłonie lądują na jej pośladkach i unosisz to ciałko; oplecioną nogami wokół ciebie, roześmianą, dźwigasz w stronę stołu. Sadzasz na blacie, podciągasz kieckę, zrywasz majtki; rozsuwa nogi. I posuwasz kielich jej łona. Z blatu spadają książki, kwiat, jakaś szkatułka, radio...
Później spacer po bulwarze. Ognista smuga topnieje na zachodzie. Ponad dachami, w wiosennym, zapadającym zmierzchu, unosi się duch Stwórcy, wgapiony w cienie wędrujące po planecie. Macha skrzydłami, rechocząc jak stara ropucha. W kamienicach, na piętrach, rozgrywane są scenki. Ktoś wpycha komuś nóż w plecy, ktoś inny nastawia wodę na herbatę. Płoną i gasną neony. Płoną i gasną serca. Jakby jeszcze nie wiedziały do końca dokąd iść. Na obrzeżach miasta ścielą się ciche cmentarze.
Wielkie mi rzeczy!
Duch Stwórcy zatacza ostatnie rondo, po czym daje nura w ozonową dziurę. Wszystko jest złudzeniem, mayą, czymś, czego tak naprawdę nie ma. Wszystko jest jak sen, w którym odczuwasz jeszcze głębiej, jeszcze bardziej. Sen, przez który krzyczysz i błagasz o litość. Chcesz gdzieś uciec, ale nogi masz jak z waty. Po chwili lecisz w przestrzeń jak kamień wystrzelony z procy.
Idziecie wtuleni w siebie. Promienie giną w konarach drzew na drugim brzegu. Za ostatnim mostem noc, cisza. Rozkładasz na polanie płaszcz, siadacie. W oddali świat przeszywa gwizd lokomotywy.
Wtedy ona wyciąga srebrzysty, podłużny przedmiot, w którym odbija się blask najbliższej latarni.
- Zróbmy to teraz; jest tak pięknie...
Nie wiesz, o czym mówi. Nad jej głową, w oddali, w stalowej konstrukcji mostu, migoczą światła miasta.
Jest tak pięknie; prosi cię, byś ją pocałował.
- Zróbmy to...
Patrzy na ciebie. I mówi:
- Niczego więcej nie chcę, wszystko przeżyliśmy w jednej chwili. Dalej będzie tylko gorzej. Nie chcę tego. Nie chcę patrzeć, jak starzejemy się.
Patrzysz na ostrze spoczywające w jej otwartej dłoni, którą ci podsunęła pod nos.
- Chcę ciebie. Chcę, żebyś przy mnie był. Wpłyń ze mną w tamte miejsca, proszę... Zróbmy to tutaj, na polanie.
Czarna noc wypływa z podziemia. Jest tak gęsta, że nie przebije się przez nią żadna żywa istota. Rozwija swój kwiat. Pierwszy i ostatni kwiat nocy. Oto Rihaku i smutek opadających, wiosennych płatków.
- Kocham twoją krew.
Noc wypływa z podziemia. Niesie ze sobą przyjemny, drętwy chłód języka. Rzeka płynie przez ciebie ku morzu. Dwa ptaki, z trzepotem, w stronę Chin...
ratings: perfect / excellent
Bardzo sie podoba :)
ratings: perfect / excellent
To rzecz o pustce nie wokół nas (bo świat aż wprost kipi od życia!) - a tej wewnątrz w nas.
Proza w mistrzowskiej odsłonie
(patrz ostatni akapit)
Jeśli jeden z nich jest Ptakiem Unicestwienia, a drugi za nim tak leci i leci, bo leci - to ten ich lot może być nawet na tamtą stronę Księżyca