Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2011-12-20 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2397 |
Wczesnym rankiem we wtorek 8 grudnia 1981 roku droga z Piotrkowa do Warszawy lśniła lodowym blaskiem. Biała wołga sunęła dostojnie po tej ślizgawce. Wprawdzie pługi śnieżne dobrze przetarły najważniejszy w Polsce szlak między Śląskiem a stolicą to jednak nikt nie kwapił się do posypywania jezdni piaskiem zmieszanym z solą. Polska tonęła w historycznym zamęcie, więc trudno było wymagać od przedsiębiorstw odpowiedzialnych za utrzymanie dróg skutecznego działania, skoro w normalnych warunkach nigdy spisywały się na miarę oczekiwań użytkowników. Przewidując fatalny stan słynnej gierkówki wyjechaliśmy z dużym zapasem czasowym, żeby z powodu jakiś niesprzyjających okoliczności nie zarwać z takim trudem uzyskanej audiencji u samego Ministra Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej. Dla ludzi z prowincji już sama wizyta u ministra była nie lada nobilitacją Takie były czasy. Ludowa władza wielce się ceniła i była niedostępna dla zwykłych obywateli, aż do chwili, kiedy pod presja nieustających strajków i demonstracji z większości nadętych jak balony dygnitarzy wyszło sporo powietrza, wtedy zaczęli dostrzegać i doceniać niżej postawionych od nich w hierarchii społecznej ludzi, szczególnie tych, którzy w imię wyższych racji odważyli się borować im dziury w brzuchach. Po blisko pół wieku bolesnych eksperymentów na żywym ciele narodu drżał w posadach na naszych oczach system społeczno-gospodarczy dumnie ogłoszony ustrojem sprawiedliwości społecznej. Ten system, który w założeniu genialnych ideologów miał zapewnić ludzkości po wszystkie czasy niczym nieograniczony dobrobyt. Mimo buńczucznych zapowiedzi, szczodrze rozdawanych obietnic, nagłaśniania nielicznych, autentycznych sukcesów oraz głębokiego skrywania o wiele liczniejszych porażek, nie udało się. Kraj ogarniała pełzająca rewolucja. Trwająca wiele miesięcy fala strajków i eskalacja żądań płacowych doszczętnie wyniszczyła słabnącą z dnia na dzień gospodarkę. Każdy, kto żądał więcej, większy zyskiwał poklask i podnosił poprzeczkę społecznych oczekiwań na poziom pozostający w sferze niemożliwych do spełnienia marzeń. Z dnia na dzień radykalizowała się postawa czołowych przywódców Solidarności. Na naradzie w Radomiu Wałęsa zapowiadał targanie sie z władzą po szczękach, Nikt już nie panował nad postępującą anarchią. Na większość funkcjonariuszy wszechobecnej dotąd i wszechwładnej partii komunistycznej padł blady strach. Zaśnieżona i oblodzona Warszawa szokowała mnogością antykomunistycznych napisów na murach. -Telewizja kłamie – informowały przyjezdnych liczne graffiti. Najbardziej widoczne było jednak hasło Solidarność. Przyciągało wzrok ostrą czerwienią farby. Widniało na murach, przystankach w rządowych gmachach a nawet na korytarzu przed wejściem do gabinetu ministra.- Rząd chce zagłodzić naród. Ukrywa żywność, żeby głodni ludzie zwrócili się przeciw walczącej Solidarności – głosiły wypisane hasła, których już nikt nie ścierał, nie zrywał i nie polemizował z nimi w rządowych mediach. Ta bezradność reżymu wyglądała na mocno podejrzaną, Czuło się, że to może być cisza przed burzą. W sklepach można było zdobyć tylko chleb i mleko. W przydrożnych gospodach zabrakło nawet zwykłej wódki a za szybą chłodniczej lady tkwiła smętnie trzęsąca się galaretka. Wysocy urzędnicy ministerstwa karnie czekali w bufetowej kolejce na skromne kanapki śniadaniowe. Dla spóźnionych zostało już tylko drożdżowe ciasto. Minister Rolnictwa Jerzy Wojtecki przyjął mnie w gabinecie w towarzystwie kilku dyrektorów departamentów. Towarzyszyli mi: Stanisław Boczek sekretarz Komitetu Wojewódzkiego partii i wicewojewoda Franciszek Jaciubek. Było to pierwsze z zapowiedzianych kilku spotkań na rządowym szczeblu. Następnym rozmówcą miał być generał Czesław Piotrowski Minister Górnictwa i Energetyki. Wyglądało na kuriozum, że mnie opozycjonistę porywającego się na wymuszenie zmian w uchwale Rady Ministrów powołującej do życia potężny kompleks paliwowo-energetyczny pomagali funkcjonariusze reżymu, którzy załatwili mi spotkania z najwyższymi dostojnikami w państwie. To już nie byli ci dawni, niedostępni dygnitarze. Osobiście przekonałem się, że znajdująca się pod silną społeczną presją władza była wtedy otwarta na konstruktywne rokowania z opozycją na każdy temat, no może z wyjątkiem zerwania zależności od Związku Radzieckiego i opuszczenia obozu państw socjalistycznych. To była nowa, jakość u tych dogmatyków jeszcze wczoraj ślepo kierujących się marksistowsko-leninowską doktryną. Nie ulegało wątpliwości, że to Solidarność wydostawszy się spod tonującego nastroje społeczne Kościoła otwarcie dąży do totalnej konfrontacji. Świadczyło o tym fiasko mediacji prymasa Józefa Glempa na spotkaniu Wałęsy a Jaruzelskim i odrzucenie prośby generała o dziewięćdziesiąt spokojnych dni. W grudniowym, mroźnym powietrzu wisiała zapowiedź jakiegoś kataklizmu.