Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2019-05-01 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 3678 |
Stałem w pełnym słońcu. Stałem w nim, a pode mną byli ludzie, całe masy ludzi, wyglądające, oczekujące, spragnione kogoś lub czegoś od bardzo, bardzo dawna. Stałem w pełnym słońcu, a oczy wszystkich zwrócone były na mnie. Oni czekali, a ja doskonale wiedziałem, że nie jestem tą osobą i wiedziałem, że nie dam im tego czegoś i czułem jakbym wiedział to od zawsze.
Potem się obudziłem.
Wstałem dziś jeszcze później niż zwykle i wcale nie miałem ochoty wyłazić z łóżka. To był ten dzień. Ten cholerny dzień, w którym spotykałem się z innymi osobnikami mojego pokroju czy też rodzaju albo kategorii. Mogę powiedzieć, że o siódmej szedłem na wieczór poetycki, ale tak naprawdę było to coś zupełnie innego. Coś w stylu spotkania osób srających wyżej niż mają dupę, kółka wzajemnego lizania swoich śliskich jąder albo grupowej masturbacji do zdjęć brzydkich dziewcząt. Nie wiem dlaczego tam przychodziłem. Nie wiem cholera i już.
Leżałem do w pół w kompletnej ciszy, słuchając odgłosów życia. Cieknący kran, krzyczący sąsiedzi, dzieciaki za oknem, kroki na schodach, pracująca konstrukcja budynku, własnych oddech, świszczący wiatr, stuki, huki, puki i wszystkie inne dźwięki potwierdzające, że nadal tutaj jestem. Podniosłem się z łóżka i poszedłem do łazienki. Musiałem się spieszyć, żeby zdążyć na siódmą, ale wcale się nie spieszyłem. Wolałem nawet przyjść później, aby uniknąć kilku nieprzyjemnych, niepotrzebnych, męczących i zwyczajnie wkurwiających sytuacji. Jak na przykład konfrontacja ze starszą panią, sąsiadką z mieszkania obok. Kiedy pojawiałem się wcześniej, to zawsze wyskakiwała zza drzwi i dawała lekcję życia. Po siódmej nigdy jej nie spotkałem – może miała jakiś serial czy chuj wie co.
– Znowu panowie będziecie się awanturować i pić, tak? Jak panu nie wstyd tak się zachowywać? Przecież to porządna okolica, porządny blok z porządnymi ludźmi. Tutaj mieszkają starsze osoby i rodziny z dziećmi, a wy co? Co sobą prezentujecie? Dudnicie i ryczycie do samego rana. Na boisko se idźcie, tam krzyczcie do woli! Pan wie, że ja jestem chora? Tak, jestem poważnie chora i potrzebuję spokoju. POTRZEBUJĘ CISZY! A pan tutaj przychodzi i co pan wyrabia z tą swoją bandą? Policja tyle razy przyjeżdżała i co? I nic! Dzisiaj też przyjedzie do was. Punkt dwudziesta druga a ja dzwonię, żeby was zabrali! Cholera jasna! Diabły wcielone... – wyrzucała mi, a ja stałem pokornie tego wszystkiego wysłuchując. Po takim kilkuminutowym wykładzie zawsze jej dziękowałem i życzyłem zdrowia.
Tak więc zebrałem się w sobie, ubrałem i wyszedłem za dziesięć z mieszkania. Odnalazłem na parkingu swoje volvo. Odjechałem równo o siódmej. Na miejscu byłem kilka minut później.
Nasze spotkania odbywały się w mieszkaniu Karola, pisarza, poety i eseisty – przynajmniej tak się przedstawiał – który był zafiksowany na punkcie sztuki i kultury w ogóle. Facet z gatunku tych, co nie owijają w bawełnę. Jeżeli miał coś powiedzieć, po prostu to mówił. Można go było kochać albo nienawidzić. Nic pośrodku.
Wcisnąłem guzik windy. Powoli zaczęła zjeżdżać na dół, robiąc przystanki praktycznie na każdym piętrze. Ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Obróciłem się. To był Jan. Kolejny z naszej popieprzonej paczki.
– Cześć Marcel.
– No cześć – przywitałem się z nim. Jan miał dziwnie delikatne dłonie i nie raz zastanawiałem się, czy on w całym swoim krótkim życiu trzymał chociażby szpadel.
– Jak leci?
– W porządku. Powoli toczę się do przodu.
– Przyniosłeś coś swojego na nasz dzisiejszy wieczór?
– Nie. Nie napisałem ostatnio ani słowa.
– Szkoda. Lubię twoją prozę. Jest taka... – Zacisnął mocno pięść. – Samcza.
– Spokojnie, bo jeszcze pomyślę, że chcesz mi obciągnąć.
– Może. Może. – Spojrzałem podejrzliwie. – Żartuję sobie. Tylko żartuję kolego.
Nie byłem tego taki pewien. Nie zdziwiłbym się jakby Jan okazał się pedziem. Tak po prawdzie to nic mnie to nie obchodziło. Niech sobie będzie gejem, jego sprawa. Nie mam specjalnie nic do gejów. Zwyczajnie mam coś do wszystkich po równo.
Wina zjechała na dół. Wsiedliśmy do niej, a Jan nacisnął guzik z ósemką.
– Myślisz, że reszta już czeka?
– Pewnie tak.
– Naprawdę nic nie wziąłeś?
– Naprawdę. O mało co w ogóle bym tutaj nie przyszedł.
– Coś poważnego?
– Wcale. Moje leniwe dupsko nie chciało podnieść się z wygodnego wyra.
Pokiwał głową ze zrozumieniem. Nie gadaliśmy do samych drzwi.
– Nie mogłem się doczekać naszego spotkania. Naprawdę. Lubię tutaj przychodzić. Przy was czuję się normalny. No może nie normalny, ale normalniejszy.
Nie skomentowałem. Karol otworzył nam drzwi.
– No wreszcie. Ile można na was czekać do kurwy nędzy. Wóda zaczyna się już grzać.
– To dziś też będziemy pić? Przecież ostatnio nie skończyło się to za dobrze.
– Przestań pierdolić Jan tylko właź. Siemasz Marcel.
– Siema.
– Przyniosłeś nam jakiś patologiczny romans? Ostatnio strzepałem sobie do jednego z twoich tekstów. Mówię poważnie. Dawno tak solidnie nie trysnąłem.
– To nie są romanse, ale cieszę się, że dogadujesz się ze swoją ręką.
– Żebyś wiedział. Żebyś kurwa wiedział.
Weszliśmy do środka. Karol nie miał dużego mieszkania – salon zajmował większą jego część – ale za to urządzone z pomyślunkiem – jego siostra była podobno architektem wnętrz i tak mu to wszystko zaprojektowała. Powiesiłem marynarkę i wszedłem do naszej kwatery. Szymon i Hubert czekali na nas, siedząc w wygodnych fotelach i popijając wódkę z colą. Przywitałem się z nimi. Byli w porządku.
Karol wszedł ostatni. Usiadłem i nalałem sobie wódki do szklanki. Potem coli. Proporcja pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Zaczęliśmy gadkę o pierdołach i dobrze nam się tak gadało, kiedy to Hubert nieoczekiwanie wstał.
– Panowie zebraliśmy się tutaj, żeby dokonać wspólnego, comiesięcznego, przeglądu cipki. Jak wszyscy wiemy, cipka potrzebuje nieustannej opieki i zainteresowania. Cipka wymaga od nas bezwzględnego oddania i poświęcenia, ale w tym wszystkim jest sprawiedliwa i szczodra. Karmi swoje dzieci wedle wiary. A więc panowie kto pierwszy zechce zacząć opowiadać o tym, na co pozwoliła, i czy w ogóle pozwoliła, spijać ze swych warg słodki sok geniuszu? – odezwał się. Robił – chciał robić – za naszego duchowego przewodnika.
– Hubert ja tu jestem gospodarzem i to ja mówię takie teksty. Także zamknij się i słuchaj. I właśnie. Nasz rytualny przegląd cipki. Co udało wam się napisać. Kto pierwszy?
Jan podniósł rękę do góry.
– Nikt nie chce iść na pierwszy ogień?
– Ja chcę.
– Może Marcel?
Pokiwałem głową na nie, popijając drinka.
– Karolu ja chcę. – Jan wydawał się być lekko poirytowany ignorowaniem go.
– No dobra. Dawaj kolego. Konkrety.
– Panowie przyniosłem na dzisiaj mój wiersz i chciałbym dowiedzieć się, co o nim sądzicie.
Jan podniósł się z fotela i wręczył nam po kartce. Na niej znajdował się wiersz pod tytułem `Pisanie jest dla mnie wszystkim`. Nie był za długi. Ani za dobry.
– No nie! Ten znowu chce nas zalać potokiem swoich gównianych słów! – obruszył się Karol.
– Spokojnie. Ten jest lepszy niż tamten – zapewnił nas autor.
Przez chwilę czytaliśmy w skupieniu. Karol odezwał się jako pierwszy. Właściwie to od razu wybuchnął.
– Przecież to się niczym nie różni od tego ostatnio! TEN WIERSZ SIĘ NICZYM NIE RÓŻNI OD TEGO OSTATNIO!
– Właściwie to jest ten sam wiersz – oznajmił Jan.
– Ten sam?!
– Tak. Zmieniłem tylko tytuł.
– Wpychasz nam to samo gówno od kilku miesięcy stary?! Co jest z tobą nie tak?!
– Bo to dobry wiersz.
– GÓWNIANY!
– Jak gówniany? O czym ty mówisz. Marcel powiedz mu, powiedz, że to dobry wiersz. Powiedz.
– Ten wiersz jest w porządku – skłamałem.
– Widzisz Karol? Jest w porządku.
– Gówno się znacie na poezji! Oddawajcie te kartki!
Powyrywał nam kartki z tym wierszem, który Jan forsował od ponad pół roku i podarł je, a następnie wrzucił to wszystko do kosza.
– W MOIM MIESZKANIU NIE MA MIEJSCA NA GÓWNIANĄ POEZJĘ!
– Dobrze już. Uspokój się. Następnym razem przyniosę coś innego.
– NIE PRZYNOŚ NICZEGO CHOLERA!
Jan siedział z obrażoną miną.
– Kto następny? Gorzej już chyba nie będzie.
Nikt się nie kwapił.
– Dobra. To porozmawiajmy o nowościach albo starociach, wszystko jedno. Potrzebuję się napić.
– Ja ostatnio czytałem...
– PRZESTAŃ BYĆ KURWA TAKI ATENCYJNY!
Jan siedział teraz z jeszcze bardziej obrażoną miną. Prawie zrobiło mi się go szkoda. Nalałem w szklankę wódki i dużo więcej coli i podałem mu. Podziękował i napił się. Rzadko pił.
– To może ja powiem opowiem o moim odkryciu. Miałem kilka dni temu w ręku taki tomik wierszy, gdzie motywem przewodnim był... – zaczął Hubert, używając już mniej natchnionych słów.
– W ręce czy w ręku? – spytał Szymon.
– A co to kurwa za różnica? – wtrącił Karol.
– Nie wiem. Chyba nie ma różnicy.
– No jak to nie? To nie jest czasem tak jak z wziąć i wziąść? Albo włączyć i włończyć? – Atakował dalej Szymon.
– Nie. Aż tak to chyba nie.
– Przecież jesteś po edytorstwie. Nie wiesz tego?
– Jestem też po coachingu oraz marketingu.
– Dobra. Nie ważne. Mów co w tym tomiku. – Ukrócił rozmowę prowadzącą donikąd Karol.
– Tomik był o pannie, która dawała, ale nie chciała.
– To można tak?
– Najwyraźniej.
– To nie jest gwałt czasem?
– Chyba nie. Ona się godziła, a potem żałowała.
– Czyje to w ogóle?
– Takiego tam.
– No czyje?
– No moje kurwa. Moje! Musiałeś pytać cholera?! Teraz mi głupio.
– Wydałeś tomik wierszy? Gratulacje chuju jeden. – Karol uścisnął mu dłoń i poklepał po plecach. – Musimy za to wypić!
Zrobiliśmy po kielichu za tomik Huberta. Oczywiście, że wziął go ze sobą. Przewertowałem kilka stron. Był ciekawy. Ładne metafory. Chwytające za krocze porównania. Pomyślałem, że sam nie napisałbym tego lepiej.
– No przyznam, że umiesz pisać Hubert. Umiesz. Tylko czemu tyle wulgarności?
– Bo lubię Janie.
– Bo lubi. A to dobre. Kawał pisaniny stary. Serio – Szymon dorzucił swoje trzy grosze.
– A ty co myślisz Marcel?
– Bo ja wiem. Chwilami czułem, że dostanę wzwodu. To chyba znaczy, że nieźle.
– Dzięki panowie. Pisałem to kilka miesięcy temu, na srogiej bani, w nocy, zaraz po puknięciu poznanej w barze mewki.
– Mewki? – spytał Jan.
– Kurwy – wytłumaczył Hubert.
– Aha. W każdym razie fajne wiersze. Tylko ta wulgarność nie bardzo.
– No dobra, dobra. Koniec spuszczania się nad tą laleczką. Jutro wezmę ją na dokładny warsztat. A teraz pijemy. – Karol musiał narzucać odpowiednie tempo, regulować je, zwalniać i przyspieszać, dostosowywać tę grę do dynamicznie zmieniających się zasad. To nierówna walka, a rola dobrego gospodarza jest sztuką. Dlatego ja rzadko kiedy kogoś gościłem.
Piliśmy, rozmawialiśmy i bawiliśmy się przy tym przednio. Czas spływał jak gówno w klozecie. Ani się obejrzałem, wypiliśmy po kilka piwa i obaliliśmy półtora litra wódki. I to nie było nasze ostatnie słowo tej nocy.
– Czytaliście taką książkę `Pył`? – Spróbował zacząć nowy temat Hubert.
– Nie. Czyje to? – zapytał Karol.
– John Fante.
– Dobre?
– Tak.
– O czym?
– O relacjach damsko-męskich, o trudnych początkach i problemach z pisaniem.
– Kurwa a czy ktoś ma tutaj problemy z pisaniem?
Milczeliśmy. Nie było o czym gadać. I po chwili znowu było. Przeglądaliśmy cipkę. Kultywowaliśmy w nas ten niedzisiejszy rodzaj szaleństwa.
– Włącz Alphaville! Alphaville! – Odpalił się w końcu Szymon. Dziwiło mnie to, że tak długo zwlekał.
– Zawsze kurwa chcesz Alphaville jak wypijesz szóste piwo albo równe czternaście kielichów. Zawsze. – Karol trzymał poziom, musiałem mu to oddać.
– Nic na to nie poradzę. Nie pierdol tylko dawaj Alphaville!
– Nie kurwa!
– FOREVER YOUNG, I WANNA BE FOREVER YOUNG! – Zaczął drzeć ryja Szymon. Nie potrzebował muzyki.
Na twarzy Karola zauważyłem rosnące podkurwienie.
– Ta? Zawsze młodym kurwa? Tylko po co? Po co się pytam? Kto chciałby do cholery być nieśmiertelnym, młodym facetem do końca świata? Przecież życie to koszmar. Zasrany sen o nagiej kobiecie, kuszącej swoim pięknym ciałem, kiedy ty siedzisz w szklanym pokoju bez drzwi. Nic tylko palnąć sobie w łeb.
– Przecież życie jest piękne – wychrypiał Jan. Dał ostro w palnik, a należał do tych, co nie mogą. Ledwo patrzył na oczy.
– Co ty pieprzysz w ogóle człowieku? Jakie piękne? Ja przechodzę obok życia! PRZECHODZĘ OBOK! A WY?! CZY WY TEŻ NIE PRZECHODZICIE OBOK ŻYCIA?! KURWA!
Szymon przestał śpiewać. Spojrzeliśmy na niego. Odezwał się. Otworzył.
– Panowie dziś kończę trzydzieści lat. Mam trzydzieści lat.
– Wszystkiego dobrego! – wtrącił Hubert, unosząc piwo.
– Trzydzieści lat. I tak jak mówisz Karol. Przechodzę obok życia. Całkowicie. Nic. Absolutne zero. Ledwo starcza mi do pierwszego. Chuj z tym wszystkim.
Wyciągnął paczkę fajek i wyszedł na balkon.
– A tam. Co wy gadacie w ogóle. Mamy jeszcze czas. Dużo czasu. Bardzo, bardzo dużo czasu. – Jan pochylił się i wpatrywał teraz w podłogę.
– GÓWNO A NIE MAM CZAS! – wywrzeszczał Szymon. Nadal stał na balkonie.
– Pierdolisz Szymonie. Zobacz. Mnie się udało wydać coś dopiero po kilku latach. Teraz to już z górki. Tobie też się kiedyś uda. Zobaczysz. Musisz tylko spijać soki z...
– Za przeproszeniem, ale gówno spijasz, a nie soki! GÓWNO! – Wrócił do nas, zostawiając otwarte drzwi do balkonu i złapał za małą książeczkę. – GÓWNO TO JEST A NIE SOK!
– Co jest gówno niby? – odparł poddenerwowany Hubert. Nic tak nie wkurwia pisarza, jak brak szacunku do jego dzieła. To jak personalny atak. Tylko kilka razy bardziej dotkliwy.
– Te twoje chujowe wiersze w chujowym tomiku to gówno. Twoje słowa to ściek, masa brudnych fraz, bez grama ikry i duszy. Chuj z ciebie, a nie poeta, wiesz? Taki Hemingway w wieku dwudziestu czterech lat wydał swój pierwszy zbiór, trzy lata później powieść, a już wcześniej okrzyknięto go wspaniałym twórcą. Fitzgerald to samo. `Po tej stronie raju` dwadzieścia cztery lata. Dickens taki sam wiek. Tołstoj też jebane dwadzieścia cztery! DWADZIEŚCIA CZTERY LATA! A TY?! TY ILE MASZ?
– DWADZIEŚCIA DZIEWIĘĆ KURWA! DWADZIEŚCIA, JEBANE, DZIEWIĘĆ! – wyryczał, jakby coś go opętało. A potem ni stąd, ni zowąd rzucił się na Szymona. Zaczęli się szarpać. Potem tłuc. Na końcu przeszli do brutalnego napierdalania.
Wyglądali jak dwa wściekłe goryle. Ich ciosy były pełne furii. Lała się krew. Pot ściekał po czerwonych, opuchniętych twarzach. Przywarli do siebie. Charczeli i sapali jak bezmózgie zwierzęta. Ale żaden nie odpuszczał. To była prawdziwa walka na śmierć i życie, prawdziwa walka samców w obronie urażonej godności i dumy. Tak nie walczy się nawet o kobietę.
Bałem się wejść między nich. Karol chyba myślał podobnie, więc oni się napieprzali, a my siedzieliśmy popijając piwo. Czułem się jak w cyrku albo na jakiejś gali gdzie faceci okładają się pięściami przy aplauzie publiczności. Tylko że nikt nie bił braw.
Nagle zadzwonił dzwonek. Wszyscy zamarli.
– Cicho kurwa! – rzucił Karol. – To na pewno psy.
– Idź i im otwórz – powiedziałem.
– Nie ma mowy. Nigdzie nie idę.
– Okej. Pójdę. Ale bez wygłupów.
Szymon i Hubert odstąpili od siebie, a ja podszedłem do drzwi, lekko słaniając się na nogach. Spojrzałem przez judasza. Faktycznie była to policja.
– Dobry wieczór. Starszy posterunkowy Kamiński i posterunkowy Jurczak. Dostaliśmy zgłoszenie o zakłócaniu ciszy nocnej.
– A to nie czasem robota dla straży miejskiej? – spytałem. Zignorowali mnie.
– Mogę prosić o pański dowód osobisty?
Wyciągnąłem portfel, a z niego dowód.
– Tylko proszę nie patrzeć na zdjęcie. Wszyscy mieliśmy epizod z długimi włosami.
– Co to za zgromadzenie – pyta mnie jeden z dwóch, wyższy, o twarzy mordercy i skurwysyna, kiedy ten drugi spisuje moją tożsamość.
– Taka bohema.
– Co?
– Mamy tutaj przegląd cipki. Tak to nazywamy przynajmniej.
– Proszę mówić jaśniej albo zostanie pan ukarany za obrazę policjanta na służbie. To ostatnie ostrzeżenie – zagroził.
– Oni po prostu piją i się dobrze bawią – wyjaśnił mu w skrócie drugi, oddając mi dokument. – Trochę za dobrze jak widać, prawda?
– Niestety tak panie władzo. Bardzo przepraszamy, za nasz dobry humor i słabe głowy.
– Sąsiedzi słyszeli jakieś krzyki. Wspominali coś o bójce. Możemy wejść?
– A to konieczne?
– Tak.
– Czy moim obowiązkiem jest panów wpuścić?
– Nie.
– W takim razie nie mogą panowie wejść.
– Rozumiem. Ja w takim razie będę zmuszony wystawić panu mandat w wysokości trzystu złotych.
– Czy to jest najwyższy wymiar kary?
– Nie. Najwyższy to pięćset.
– To poproszę te trzysta.
Policjant wypisywał mi mandat, śmiejąc się pod nosem i kiwając głową. Tamten drugi, skurwysyn, nie wyglądał na zadowolonego. Wiedziałem, że chętnie przyjebałby to pięćset.
Przyjąłem mandat. Policjanci wyszli. Życzyłem im bezpiecznej służby.
– I co?
– I gówno. Po sześćdziesiąt złotych zrzuta.
– Ni chuja! Nie będę płacić żadnych mandatów! To jest wolny kraj cholera! – Wyszedł na balkon. – TO JEST MOJE MIESZKANIE I BĘDĘ ROBIĆ W NIM CO ZECHCĘ! GÓWNO WAM WSZYSTKIM DO TEGO!
Byłem pewien, że obudził niejednego mieszkańca osiedla. Zacząłem się zastanawiać nad tymi dwoma policjantami, a konkretniej nad tym, czy do nas wrócą. Minęło kilka minut i nadal nikt nie przychodził. Pomyślałem, że nas olali.
Powoli kończył się alkohol oraz nasze chęci do jego spożywania. Kończyły się również chęci do jakichkolwiek rozmów czy żartów. Siedzieliśmy półprzytomni, pogrążeni w myślach, na granicy snu i jawy. Szara mgła marazmu unosiła w całym salonie. Zasypiałem.
Obudziły mnie podniesione głosy.
– Wypierdalaj z mojego mieszkania! JUŻ KURWA! W TEJ CHWILI!
– Co jest? – spytałem zdezorientowany.
– TEN CWEL TO PEDAŁ!
– Jaki cwel i jaki pedał?
– NO ON! – Wskazał na Jana. Szymon i Hubert też zaczęli obserwować całe zajście.
– Myślałem, że wiecie.
– Pewnie, że wiemy. Wiemy i w pełni cię akceptujemy. Racja? – Spojrzałem na Karola. Wściekłość aż w nim kipiała.
– AKCEPTOWALIŚMY!
– Co się właściwie stało?
– TEN CHUJEK MNIE POCAŁOWAŁ!
– Nie prawda! Nie pocałowałem cię!
Karol doskoczył do Jana, złapał go za kołnierz i przycisnął piąchę do brody.
– Hej spokojnie koguciki! Wyluzujcie!
– Rozpieprzę mu tę pedalską buźkę!
Wskoczyłem między nich, chcąc zapobiec rozlewowi krwi. Jakoś zostali rozdzieleni.
– Ten cwel wsadził mi język w usta!
– Wcale nie!
– NO ZARAZ MU WYJEBIE!
Karol spróbował mnie wyminąć i dopaść Jana. Nie pozwoliłem mu.
– Marcel kurwa odsuń się.
– Dajcie już spokój. Rozejdźmy się wszyscy do domów. Tak będzie najlepiej.
– NIE KURWA! ROZJEBIĘ TEGO PEDAŁA!
Odepchnąłem go.
– Co ty kurwa?!
– Daj mu spokój już.
– Ten cwel wsadzał mi jęzor w usta a ty mi mówisz, że mam dać mu spokój?
– Tak.
Stał przez chwilę i wyglądał jakby trawił moje słowa, więc nie spodziewałem się, że sprzeda mi po chwili piąchę prosto w mordę. Na szczęście nie miał ciężkiej ręki. Oddałem mu, trafiając go w nerki. Upadł.
– Nie chciałem tego robić, ale mnie zmusiłeś. – Podszedłem do niego i podałem rękę, aby pomóc mu wstać. Splunął. – Jezu.
Odkaszlnął, znowu splunął i spojrzał po nas wszystkim. To był koniec. Zobaczyłem to w jego oczach.
– Wypierdalać stąd! WSZYSCY! NIE CHCE WAS KURWA NIGDY WIĘCEJ WIDZIEĆ! WYPIERDALAĆ!
Ostatnie `wypierdalać` wywrzeszczał jak piekielny potępieniec albo jak wyjątkowo rozpieszczony bachor, któremu mama nie chce kupić cukiera. Albo po prostu jak wariat.
Szymon i Hubert zabrali swoje manatki i wyszli z mieszkania. Potem wyszedł Jan. Na końcu ja. Tamci pojechali na dół, a Jan czekał na korytarzu.
– Hej, dzięki, że nie pozwoliłeś mu mnie zabić. Musisz, wiedzieć, że nie kłamałem. Na serio go nie pocałowałem.
– To nie ma znaczenia. Żadnego.
– A dla mnie ma. Wielkie. Dzięki jeszcze raz.
Winda podjechała na nasze piętro. Wsiedliśmy.
– Tak się zastanawiam teraz – odezwał się Jan, przerywając błogą ciszę. Byłem zmęczony.
– Nad czym?
– Bukowski przecież miał pięćdziesiąt lat kiedy...
– Jan.
– No?
– Ja mam dwadzieścia dwa.
Zamilkł. Więcej już ze sobą nie gadaliśmy. Winda zjechała na parter. Poszedłem w swoją stronę. Na zewnątrz padało. Odnalazłem swoje volvo i wsiadłem. Nie mogłem jeszcze jechać, czułem, że wciąż jestem pijany, więc odsunąłem fotel do tyłu i zamknąłem oczy. Nie potrafiłem zasnąć, chociaż chciało mi się spać. Kiedy się obudziłem było zupełnie jasno. Odpaliłem wóz i pojechałem przed siebie myśląc o tym, że tak o to właśnie zakończył się ostatni wieczór `przeglądu cipki`.
ratings: perfect / excellent
Napruci pisarze i poeci - bohaterowie opisywanego tutaj wieczoru, ostro podlewanego alkoholem - nie będą przecież posługiwać się finezyjną wysmakowaną polszczyzną i kląskać przysłowiowym słowikiem, nie zaczną zachowywać się wysoce kulturalnie tylko dlatego, że piszą wiersze. Feste napici, będą wszczynać pijackie burdy, dadzą nawet sobie po mordzie, zdewastują przy okazji całe mieszkanie, i zaraz zlecą się sąsiedzi, po czym policja ich wszystkich "spisze" aligancko co do sztuki.
A jaki jest przekaz? No, może taki, że sama obalana litrami literatka nie czyni z nas jeszcze literatów??
ratings: perfect / excellent