Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2019-05-09 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1101 |
Zdałam maturę, przyjęli mnie na pierwszy rok studiów na obleganym wydziale renomowanej uczelni. Zaczęły się wakacje. Nie, nie pojadę z rodzicami. Zarobię i pojadę sama na jakieś last minute. Odpowiedziałam na kilka ogłoszeń na portalu, rozniosłam CV do kilkunastu sklepów w turystycznym centrum miasta. Nadspodziewanie szybko zadzwonił telefon. Praca w sezonie wakacyjnym w Muzeum Znanego Malarza – Filii Wojewódzkiego Oddziału Muzeum w centrum miasta. Poszłam. Świadectwo maturalne i certyfikat językowy zrobiły wrażenie. Zostałam zatrudniona.
Pierwszego dnia przyszłam do pracy na dziewiątą. Muzeum Znanego Malarza miało być otwarte od dziesiątej. Po budynku krzątała się sprzątaczka. Pani kierowniczka przyszła koło jedenastej. Przywitałam się. Krótka rozmowa zakończona komentarzem:
– Studiujecie, studiujecie, a i tak nic z tego nie będziecie mieli.
Mój zakres obowiązków ograniczał się do stania w drzwiach pomiędzy dwiema salami wystawowymi i pilnowania, żeby zwiedzający niczego nie dotykali, nie zniszczyli, nie ukradli. Jak zwiedzających nie było, to siedziałam razem z zatrudnionymi tu na stałe paniami w pomieszczeniu, które było jednocześnie gabinetem kierowniczki i pokojem socjalnym. Zwiedzających nie było. Na zewnątrz z nieba lał się żar. Muzeum leży na uboczu głównych szlaków turystycznych. Na ścianach wiszą mniej znaczące obrazy Znanego Malarza, zdjęcia, szkice i projekty jego prac we Lwowie i polichromii w kościołach, pamiątki z życia, ze studiów w Krakowie, Wiedniu, Paryżu. Bardziej znaczące dzieła Artysty są eksponowane lub zalegają magazyny innych oddziałów Muzeum w kraju lub znajdują się w rękach prywatnych kolekcjonerów.
Koleżanki zabrały się za robienie i konsumowanie śniadania. Bułeczki, masełko, pomidorek, sałatka, soczek. A drożdżówka – moja, kawusia, mineralna – znowu moje. I tak mijał dzionek. Gdzieś wpół do pierwszej wróciła pani kierowniczka z siatką pełną zakupów.
– Byłam w dyrekcji – oznajmiła, celebrując obrzęd przygotowania posiłku. – Wszystko takie drogie, a Cesarz w ogóle nie myśli o jakichś podwyżkach.
Jak się robi zakupy w centrum miasta, to musi być drogo. „Cesarzem” nazywano dyrektora Wojewódzkiego Oddziału Muzeum.
– Rozmawiałam ze Staszkiem z „Solidarności” – kontynuowała kierowniczka. – Mówił, że złożył pismo w tej sprawie, ale dwór jest na razie zajęty rewindykacją Obrazu Mistrza i remontem Odzyskanego Obiektu i nie w głowie im takie głupoty jak płace. A ludzie harują za marne grosze. Ja na ten przykład zarabiam dwa sto na rękę.
Chciałabym tyle, pomyślałam, ja mam godzinówkę i nie chcę myśleć ile wyciągnę za miesiąc, ale to moja pierwsza praca, dokładniej pierwsza nie na czarno. A ty kobieto, według mnie, nie powinnaś zarabiać nawet tyle. Przecież wy tu nic nie robicie. Tylko nie strajkujcie, bo nikt tego nie zauważy.
– Dojazdy z S. też kosztują.
No nieźle, fura, którą przyjechała, duża terenowa toyka, pali pewnie z dwadzieścia na sto. Do S. jakieś dwadzieścia kilometrów. Przecież ty nawet na benzynę nie zarabiasz! Pracownice-koleżanki patrzyły w szefową jak urzeczone i potakiwały.
– Na zewnątrz robi się duszno, pewnie będzie jakaś burza – opublikowała kierowniczka prognozę pogody na podstawie własnych odczuć z wycieczki do dyrekcji i na zakupy.
Burzy nie było, ale lunął deszcz. W Muzeum schronili się zagraniczni klienci pobliskiego ogródka kawiarnianego. Kupili bilety, funkcję biletu pełnił paragon fiskalny, i zaczęli zwiedzać. Stanęłam w przejściu, jeden z turystów zagadnął mnie po angielsku, odpowiedziałam, pokazałam na planie, jak dojść do kościoła, gdzie współautorem polichromii był Znany Malarz, uśmiechnęłam się.
– Skąd to wszystko wiesz? – spytała koleżanka na etacie.
– Przeczytałam w Wikipedii, zanim tu przyszłam.
Przestało padać, dzień pracy upływający na gadce-szmatce i fejsie, dobiegł końca. Wróciłam do domu.
– Córeczko, poszukaj innej roboty, bo cię zdemoralizują – podsumował moje wrażenia tata. W złą godzinę to powiedział, ale to już temat na inne opowiadanie.
ratings: perfect / excellent
Michaił Liermontow dwa wieki bez mała temu już był napisał swoją nieśmiertelną męską jej wersję, więc gdyby coś takiego stworzyć dzisiaj u nas, byłby to kolejny zwycięski krok w rozwoju tego gatunku
Dlaczego w podobnych historiach z definicji nie wolno podawać żadnych ściślejszych danych, topograficznych koordynat, nazwisk ni namiarów?