Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2011-12-29 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2693 |
- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? - pytam Alberta, gdy wracamy do watahy.
- Oczywiście - burczy pod nosem. - A czemu cięto ciekawi?
Nie odpowiadam. Znowu pochłaniają mnie wspomnienia.Staje mi przed oczyma obraz polany, na której mnie trenował. Momentalnie przenoszę się w przeszłość.
Był późny zimowy wieczór. Albert stał na tarasie i pukał w okno.
- Nie mogłeś przyjść wcześniej? - spytałam,otwierając drzwi.
Blondyn otrzepał się ze śniegu. Trochę trwało zanim się uporządkował, a gdy skończył,powiedział:
- Szybciej nie mogłem być. Pamiętaj, że według wszystkich wczoraj wróciłem do Londynu.
- No, tak. Wybacz.
- Nic się nie stało, ale teraz już chodź.
Kazał zabrać tylko coś ciepłego, ale też `tylko na wypadek`. Gdy wyszliśmy w zimną noc, skierował się w stronę Północnego Wzgórza. Celem była duża polana pośrodku boru. Nie była szczególna, jednak Albert zatrzymał się na linii lasu,spojrzał na nią i powiedział:
- Idealne. Tutaj możemy rozpocząć twój trening.To najlepsze miejsce. Z dala od ludzi i w dodatku wygłuszone i dobrze oświetlone.
Wyglądał na zadowolonego z siebie.Pierwszy raz po długim czasie widziałam kogoś tak szczęśliwego.
- Chodź - szepnął. - Sprawdzimy czy aby na pewno nikogo tu nie ma.
Gdy badaliśmy polanę, spytałam:
- Cały czas wspominasz o jakimś treningu. Na czym on polega?
- Wszystko, co wydarzy się w najbliższym czasie na tej polanie, musi zostać tutaj - powiedział wskazując ziemię. - Wszystko to będzie twój trening. Ale żebyś zrozumiała, najpierw zaczniemy od kultury Wilkołaków.
Pokiwałam głową, ale zanim Albert zaczął opowiadać, spytałam jeszcze:
- Wczoraj użyłeś pewnego słowa. Chodziło chyba o moje pochodzenie. Co to było?
- Ach, zapewne chodzi ci o Krewniaka. Jak zapewne pamiętasz wczoraj mówiłem o Wilkołakach, które zmieszały się z ludźmi. Nie zdziwi cię, więc, że były też mieszańce. Dzieci z tych krzyżówek, nazwane zostały Krewniakami.
- I co działo się z tymi dziećmi? - spytałam niepewnie.
- Wybraniec, który związał się z człowiekiem i doczekał się potomstwa obserwował je i czekał, aż drzemiący w nim Wilkołak uaktywni się. Jeśli po dwudziestym roku życia mieszaniec nie wykazywał żadnych predyspozycji, oznaczało to, ze nie posiada Daru bądź jest on głęboko uśpiony.
- Zaczekaj. Pogubiłam się. Sugerujesz, że jeden z moich rodziców jest Wilkołakiem?
- Nie, ponieważ nie wyczułem w nich Daru -odpowiedział spokojnie Albert.
- To, jakim sposobem stałam się Wilkołakiem?
Mój towarzysz głęboko odetchnął i powiedział:
- Istnieje stara legenda jakoby Dar mógł być przekazywany co kilka pokoleń. Na przykład z dziadka na wnuka, pomijając ojca,który w ogóle mógł go nie mieć.
Zamilkł na chwilę i spojrzał na mnie:
- Dziś legenda okazała się prawdziwa.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć,spuściłam wzrok.
- Ale skoro jest tak jak mówisz, ze Krewniak musi w sobie uaktywnić wilkołaczą naturę, potrzebny jest bodziec.
- To prawda. Biologicznie rzecz biorąc, Krewniak nigdy nie powinien przejść przemiany. Jednakże, jeśli mieszaniec trafi na innego przedstawiciela Wilkołackiego Rodu, który nie jest jego rodzicem, a ten rozpozna w nim, choć krople swej krwi, obudzi się w Krewniaku duch Wilkołaka.Tym bodźcem jest brat krwi. Potomek Wilkołaka i człowieka może wtedy stać się pełnoprawnym członkiem stada. Ale bycie mieszańcem może zmniejszyć to prawdopodobieństwo, skazując Krewniaka na życie w osamotnieniu.
- To dość smutne. A co do bodźca to w moim przypadku byłeś nim ty. Ale jak to możliwe, ze mnie rozpoznałeś?
- Och, to bardzo proste - zaśmiał się Albert. -Pachniesz jak my.
Aż przystanęłam ze zdziwienia.Powąchałam kosmyk włosów, ale nie wyczułam niczego wilczego. Albert, widząc to,powiedział:
- Spokojnie. To zapach krwi pozwala nam się rozpoznać. Nauczysz się jeszcze tego.
Podczas tamtego i następnych spotkań dowiedziałam się wielu praktycznych rzeczy z życia Wilkołaków. Jedna z nich dotyczyła ich dogmatycznej zasady - służenia Naszej Matce przez pilnowanie otaczającego ich świata. Był to ich święty obowiązek i przywilej,jako strażników pokoju. Drugą ważną sprawą była przemiana i formy, które mogliśmy przybierać. Były trzy postacie. Homid - forma ludzka, Crinos - forma bestii oraz Lupus - wilk.
- Homid to ty i ja. Postać, pod którą egzystuje większa cześć naszych braci i sióstr. Raczej nie można nas rozpoznać. Właściwie jest to awykonalne chyba, że po oczach. Gdy jesteśmy ogarnięci gniewem świecą krwawym płomieniem. Jako Homid zachowujemy swoje wyostrzone zmysły. Drugą formą jest Crinos pół-człowiek pół-wilk. To najlepsza forma podczas walki i oczywiście najstraszniejsza dla ludzi. Pod tą postacią zwiększa się nasza zręczność.
Później Albert pokazywał mi się, jako Crinos. Był wysoki na ponad siedem stop. Miał silnie umięśnionego ramiona i łapy, szeroka klatkę piersiową, masywny kark zakończony ogromną, kudłatą wilczą głową o długim, spiczastym pysku. Gdy stanął przede mną po raz pierwszy, przysłonił mi cały świat. Byłam pogrążona w jego cieniu. Bałam się niesamowicie, mimo, iż wiedziałam, że to Albert. Niekiedy pokazywał mi również, jaką przeogromną siłę posiadał pod tą postacią. Była ona tak wielka, że jedną łapą mógł złamać komuś kark.
Ostatnią forma był Lupus. Jedynymi zewnętrznymi różnicami między nim a zwykłym wilkiem były wielkość i spojrzenie. To ostatnie było niesamowite. W te mądre,inteligentne ludzkie oczy mogłam wpatrywać się godzinami.
- Jako Lupus nie możemy porozumiewać się normalnie w ludzkim języku - mówił Albert.
Dla kogoś z zewnątrz zapewne brzmiałoby to jak zwykły głuchy wzroku i basowej pomruki. Jednak rozumiałam je idealnie.
- Kiedy będę mogła się przemienić? - spytałam piątej nocy.
- To nie takie proste. Nie wystarczy tylko twoja wola. Początkowo przemiana to bardzo wolny i bardzo bolesny proces. Późniejsze są szybsze i prawie bezbolesne.
Wyrzucając z głowy słowo` bolesny`, spytałam:
- A co z pełnią?
Albert zaśmiał się melodyjnie i pogłaskał mnie po głowie.
- To wszystko bajki starych babć – powiedział. - Na ogół jesteśmy zdolni kontrolować swoje przemiany i, wbrew ogólnym poglądom, nie musimy zmieniać się podczas pełni. Ona jedynie czyni nas bardziej podatnymi na gniew, ponieważ pierwszy mord na Wilkołakach dokonał się właśnie podczas pełni.
- Ale jak to na ogół?
- Czy twoje pytania nigdy się nie skończą?
Wzruszyłam ramionami, więc Albert pokręcił tylko głową i kontynuował:
- Wilkołaki to, co by nie mówić, dzika cześć ludzkości. Jako stworzenia mieszkające na ogół w leśnej głuszy różnimy się od nich. Mamy predyspozycje do gwałtownych zachowań na przykład osiągania stanu niepoczytalnej furii. Jest to śmiertelnie niebezpieczne, nie dla samego Wilkołaka, lecz innych w jego otoczeniu, ale pozwala dokonywać czynów ponad twoje najśmielsze wyobrażenia.Ale nie myśl, że jesteśmy głupią rasą. Nasza Matka obdarzyła nas inteligencją,tylko dzikość i zwierzęce instynkty ją maskują.
Albert bardzo wczuł się w rolę nauczyciela. Był, w tym, co robił, naprawdę dobry. Nauczyłam się przy nim praktycznie wszystkiego.
- Atutami każdego Wilkołaka są jego wyostrzone zmysły. Węch. Wyczulony, pozwala rozróżnić konkretne zapachy, dzięki czemu Wilkołak potrafi tropić upatrzoną ofiarę, nawet, gdy ta znajduje się w znacznej odległości od niego. Słuch.Wyostrzony kilka razy bardziej niż wilczy, pozwala usłyszeć ofiarę bądź zbliżające się niebezpieczeństwo z konkretnego dystansu. W końcu wzrok. Oczy Wilkołaka są nie tylko dostosowane do perfekcyjnego widzenia w nocy.Widzi tak samo dokładnie za dnia. Zasięg przekracza normalną odległość, na jaką widzą ludzie. Dzięki temu dostrzeże nawet bardzo dobrze ukrytą zwierzynę.
Wilkołaki mają wysoką odporność. Wbrew legendom, może nas zranić każdy rodzaj broni, nie tylko srebrna. Jednak, jeśli Wilkołak zostanie ranny, wystarczy, że przybierze postać Crinosa i po piętnastu minutach nie zostanie nawet blizna.
Przez kilka następnych tygodni byłam tak pochłonięta Wilkołakami, że praktycznie przestałam udzielać się w życiu rodzinnym.
Powoli dobiegamy na miejsce zebrania. Zza drzew wyłaniają się moi Bracia.
ratings: very good / excellent
W zwrocie "...i w dodatku wygłuszone i dobrze oświetlone" przed drugim "i" powinien być przecinek. Podobnie w zwrocie "powiedział wskazując ziemię" po pierwszym czasowniku też być powinien. A w zwrocie "Był, w tym..." przecinek jest zbędny.
Tyle zastrzeżeń do strony językowej. Ale opowiadanie jako całość bardzo mi się podoba. Jest ciekawe, wciągające, posiada wartką akcję opisaną barwnym językiem.