Author | |
Genre | philosophy |
Form | prose |
Date added | 2011-12-31 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2540 |
Wieczór chylił się ku upadkowi. Ostatnie promienie słońca wpadały przez okno wiejskiej chatki, rozbijając się o blat stołu, przy którym siedział mocno zarośnięty mężczyzna w średnim wieku.
Miał na sobie kraciastą koszulę i spodnie o odcieniu zachmurzonego nieba. Jego osobę wieńczyły robocze buty o mocno ubłoconym froncie.
Spojrzał spod swoich krzaczastych brwi w stronę okna i wyszedł.
Poza placem, na którym stała chatka, znajdował się jeszcze jeden, nieco większy. Przylegał do placu głównego, jakby bał się łypiącego na niego spod swoich ciemnych koron drzew lasu. Mężczyzna udał się w jego stronę i wszedł do kurnika. Mimo nagłej wrzawy podniesionej przez spanikowane kury, rozejrzał się spokojnie.
Nagle pochwycił jedną z lepiej wyglądających. Nie mogę dać mu byle czego, pomyślał.
Opuścił kurnik i udał się w stronę coraz mroczniejszego lasu, ściskając kurczowo worek z nadmiernie gdakającą zwierzyną.
***
W połowie drogi księżyc zaczynał być pomocny. Kiedy wchodził do lasu, słońce tonęło samotnie za horyzontem, a on musiał uważnie obserwować grunt, by nie uszkodzić się już na początku drogi. Teraz łuna otyłego rogalika oświetlała mu niektóre fragmenty ścieżki, przez co mógł się skupić na tłumieniu ekscytacji i rozpoznawaniu punktów charakterystycznych. Wszedł już niecałe pięć kilometrów w głąb lasu. Gdzieś tu, za niedługo powinna być skała, myślał.
Przystanął na chwilę, rozglądając się wokoło i szukając znaków charakterystycznych. Gałęzie mierzyły go wzrokiem swojego listowia z drugiego piętra lasu, tańcząc na wietrze upiorne tango.
Światło księżyca padało na pęknięcie w skale, zaledwie kilka metrów od niego.
Ulżyło mu nagle. To ta jaskinia…
Dał się otulić zimnym murom, uważając na spanikowaną przedstawicielkę drobiu. Po kilkudziesięciu metrach nierównej powierzchni i wody kapiącej na niego zewsząd, zauważył wąską szczelinę po prawej stronie ściany. Na tyle wąską, by zmieścił się w nią ktoś z panikującym workiem. Wszedł w nią, kuląc się przez kawałek drogi, aż szczelina nie przelała się w olbrzymią, naturalnie wyrzeźbioną i pokolorowaną w odcieniach szarości halę.
Stalagmity gniewnie spoglądały w jego stronę. Wyglądały jak oddział obrońców natury, który zwali się na każdego, kto zostawi choćby najmniejszą rysę na skalnej ścianie.
Mężczyzna udał się na środek pomieszczenia i zaczął rozglądać się w sposób sugerujący niepewność. Wszech otaczająca go ciemność wcale nie pomagała.
To musi być tutaj, rozsypało się po jego umyśle. Przecież już tu bywał. Pamiętał to dokładnie. To nie mógł być sen, chociaż w pewnych momentach tak to wyglądało.
Po kilku minutach stania i nerwowego rozmyślania jego wzrok przyzwyczaił się do mroku, a kura przywykła do niewygodnej pozycji we wnętrzu worka.
Za jego plecami rozległ się szmer.
***
Z cienia wyłonił się kształt bestii. Mimo mroku okalającego całą halę, wzrok mężczyzny był już na tyle przystosowany, by zobaczyć jej kościstą sylwetkę. Wyglądała, jak skrzyżowanie karykatury wilczura z czymś przypinającym zgarbionego człowieka. Z jej tułowia zdobionego witrażem wyschniętych żeber wystawały przydługie i cienkie kończyny. Na plecach mieniły się strzępki skrzydeł, najprawdopodobniej pozostałości po dwóch wielkich czarnych żaglach, które ktoś systematycznie podcinał i rozrywał.
Stwór podszedł ostrożnie do mężczyzny i zbliżył swój pysk do jego ucha.
– Masz? – Wydobyło się z ram oślizgłej i pełnej naostrzonych kłów paszczy.
Mężczyzna zerknął na worek, który od pewnego czasu zwisał swobodnie.
– Tak – Odparł, z trudem oddychając.
Chwilę później stwór klęczał w kącie, rozrywając worek i konsumując niczemu winną kurę. Zachowywał się przy tym, jakby nie jadł od dłuższego czasu. Ostre kły mieliły surowe mięso w drobny mak. Kiedy przełknął ostatni kęs, odwrócił się w stronę człowieka.
– Teraz twoja kolej – Powiedział mężczyzna.
Twarz bestii złagodniała. Smutne oczy wpatrywały się przez chwilę w martwy punkt.
– Dobrze. To uczciwe.
Wyciągnął zza pleców mały tobołek w kształcie instrumentu, zwisający wcześniej bezwładnie ze sznurka zawiązanego wokół wychudłej szyi. Krtań uwolniła się z uścisku.
Małe, złote zawiasy wydały z siebie cichy trzask, który zgubił się szybko w ogromnej hali.
Przy pomocy swoich patyczkowatych palców, zwieńczonych ostrymi pazurami, pochwycił najdelikatniej jak potrafił małe skrzypce i smyczek.
Mężczyzna poczuł przypływ ekscytacji i poddenerwowania; zwykle pojawiający się w sytuacji, gdy ktoś czuje, że zaraz zostanie ugodzony w epicentrum swojego ośrodka przyjemności.
Bestia umieściła skrzypce na barku i musnęła smyczkiem delikatną skórę strun.
Wszechświat wybuchnął.
***
Dźwięki uderzyły w niego niczym meteor w lichą skorupę. Czuł, że rozleciał się na kawałki i tylko nuty wysypujące się ze strun utrzymują jeszcze jego przezroczystą świadomość. A może nie był świadomy?
Muzyka wżynała się w resztki jego małżowin usznych, formując z nich nowe kształty, rzeźbiąc coś z niczego, dając upust woli twórczej.
Wydawało mu się, że ta chwila, w której bestia pochwyciła skrzypce i zaczęła po prostu grać, ciągnie się w nieskończoność. Jednocześnie wiedział, że chwile ciągnące się w nieskończoność rozpryskują się na nagłym końcu i pozostaje tylko uczucie zawodu. Przez ten krótki odcinek czasu czuł się jak skała, która przeżywa miliony lat, dając się żłobić siłom natury, wpuszczać na swoje chropowate zbocza niszczycielskie krople wody.
Dźwięk ustał.
Ciało wróciło do hali, pięty uderzyły o twardy grunt, a oczy otwarły się nagle, jakby ze snu.
Bestia wpatrywała się w niego swoimi wielkimi oczami. Jej twarz zdobiły szramy cieknące spod powiek.
- Już – Powiedziała łamiącym się głosem.
- Dobrze. Dziękuję ci.
Obrócił się w stronę szczeliny i powoli zaczął sobie przypominać, jak stąpie się po czymś twardym.
- Orionie? – Wychrypiał głos za nim.
- Tak?
- Wrócisz tu jeszcze?
- Tak – Odpowiedział po chwili namysłu. – Na pewno. Wrócę.
I opuścił halę.
***
Był późny wieczór. Orion wrócił właśnie prosto ze swojego drugiego placu, gdzie trzymał wszystkie zwierzęta. Odstawił koszyk z jajkami na drewniany, kuchenny blat.
Przetarł zmęczone oczy i podrapał się po lekko zarośniętej i umorusanej twarzy.
Opadł zmęczony na krzesło.
Mała lampka nad drzwiami oświetlała delikatnie cały pokój, zaganiając cień za fotel, pod stół oraz do kątów, gdzie kulił się przestraszony.
Rozległo się pukanie. Było lekkie i nieśmiałe. Ledwie słyszalne dla kogoś, kto nie chciał słyszeć.
Orion podniósł się ociężale z krzesła i otworzył drzwi.
Po drugiej stronie progu stała Bestia. W delikatnym świetle lampy wydawała się jeszcze bardziej przerażająca. Owe światło podkreślało kontury jej blizn na twarzy i sprawiało, że potwór zdawał się błyszczeć. Wpatrywał się teraz w niego, z trudem łapiąc oddech. Wychudły tors pulsował nieregularnie.
- Co tu robisz? – Syknął Orion.
- To ważne – Powiedział, po czym złapał się za szyję, na której zaciskał się sznur od tobołka. – Wpuść mnie.
Wiedział, że jeśli go nie wpuści, ktoś może go zobaczyć. Nikt nie powinien widzieć czegoś takiego na własne oczy. Nawet w ciemnościach wydawał się przerażający. Natomiast teraz…nie mógł znaleźć słów, które mogłyby to opisać. Ale widział go. Widział jego kościste ciało, postrzępione skrzydła, wilczy pysk pełen kłów i szramy na twarzy. I ściśnięty sznur na krtani.
- Wejdź.
Bestia skuliła się, tak aby zmieścić się w futrynie i zatrzymała się przy stole.
Mężczyzna zamknął pośpiesznie drzwi i zaryglował zamek.
- Czego chcesz? – Spytał, próbując nie patrzeć na jej uzębienie.
- Chcę zagrać…
- Teraz? Przecież umowa była inna. Miałeś grać, kiedy przyjdę.
- Chcę zagrać dla innych – Powiedziała bestia, wsadzając sobie rozpaczliwie kościste palce między sznur a szyję.
Orion osłupiał. To było niemożliwe. Gdyby zobaczył go ktoś inny…Ludzie przynieśliby na jego koncert widły i pochodnie. Nawet nie zdążyłby otworzyć tobołka.
- Przecież wiesz, że nie możesz tego zrobić. Zginiesz… – Odparł, wypowiadając ostatnie słowo z niepewnością w głosie.
Bestia wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę.
- Muszę zagrać. Jedna osoba to za mało. Duszę się, Orionie. Rozumiesz?
Orion zamilkł.
W tej muzyce było coś pięknego. Coś, co przetaczało się przez zdrętwiałe ciało i otwierało przed umysłem nową drogę. Mógł nią uciekać. Ale inni? Dać ją innym? Zniszczą ją…nie zrozumieją.
- Zamierzasz…mi…odpowiedzieć? – Wysapała Bestia.
- Nie wiem…nie powinieneś. To niemożliwe.
Sznur zacisnął się gwałtownie. Bestia zawyła i przebiegła przez zamknięte drzwi, dziurawiąc je z łatwością.
Przez ślad po Bestii sączyło się niedbale światło księżyca.
***
Orion stał sparaliżowany po środku hali. Kilka metrów przed nim, na zimnej, skalnej posadzce leżał kawałek sznurka, roztrzaskane skrzypce i połamany smyczek. Kura zdążyła wydostać się z worka leżącego obok jego stóp i błądziła teraz gdzieś z dala od niego.
Nie mógł uwierzyć własnym oczom.
Skrzypce nie nadawały się do użytku. Struny straciły swoją sprężystość i leżały zwinięte w okolicach resztek drewna. Gryf, z którego jeszcze niedawno ostre pazury wyszarpywały delikatne dźwięki, spoczywał na ziemi, przepołowiony na dwie części. Obok, w żałosnej pośmiertnej pozie wił się złamany w kilku miejscach smyczek.
Bestii nie było.
Mężczyzna przyklęknął przy instrumencie i zebrał wszystkie części na żałośnie wyglądający stos. Sznurek natomiast podniósł z ziemi i schował go w kieszeni swoich granatowych spodni.
Bywał tu jeszcze w przyszłości i za każdym razem czuł, że ból ściska mu gardło. Ból, który był Bestią.
ratings: good / excellent
- "Wieczór chylił się ku upadkowi". Co to ma znaczyć?
- "Jego osobę wieńczyły buty o mocno ubłoconym froncie". Może jego albo jego sylwetkę, ale na pewno nie osobę. Ponadto zwieńczenie to zakończenie górnej partii jakiej budowli. Czyżby bohater stał na głowie? Nie wiem też, które części butów są ich frontem.
- "... ktoś z panikującym workiem". Nie rozumiem, jak worek może panikować. Chyba że to zaskakująca metafora.
- "otyły rogalik". To dwa wykluczające się słowa.
Ponadto wystąpiły dwa błędy ortograficzne: "wszech otaczająca", podobnie jak "po środku", należy pisać łącznie.
Mam też zastrzeżenia do sposobu zapisywania dialogu wewnętrznego, a w zwykłym dialogu narrację po kreseczce należy zaczynać małą literą.
Niepotrzebnie wpisano też przecinki:
- "... jeszcze jeden, nieco większy".
- "... w skale, zaledwie kilka...".