Go to commentsUrodziny jakich mało
Author
Genreadventure
Formprose
Date added2019-07-02
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1505

Urodziny jakich mało


Dzień moich urodzin jakoś dziwnie się tym razem zaczął. Już z samego rana najnormalniej w świecie zostałam odcięta od świata. Całkowicie. I to na wiele godzin. Telefon stacjonarny, nie wiedzieć czemu, przestał działać. Moja komórka tak samo… Ale że ta akurat, to wiedziałam czemu. Po prostu zapomniałam zaopatrzyć ją w nową kartę. Byłam wkurzona tą sytuacją jak sto diabłów. Wiedziałam, że moi bliscy i znajomi zewsząd będą do mnie dzwonić z życzeniami… A tu klops! Telefon ani mru-mru. Ba, dwa telefony. — Co sobie o mnie wszyscy pomyślą? — zastanawiałam się. By ratować się jakoś w tej sytuacji, puściłam mailem dwa sygnały SOS do mojej córki z prośbą o ratunek. Czekając na jej reakcję, poszłam do kuchni i zabrałam się za przygotowywanie poczęstunku dla moich popołudniowych gości. Minęło ponad trzy godziny, w kuchni unosiły się wspaniałe zapachy, a córka jak się nie meldowała z pomocą, tak się nie melduje. Postanowiłam zostawić wszystko i skoczyć w tri miga do najbliższego kiosku, by kupić nową kartę do komórki. Zaczęłam się już ubierać… A tu nagle, wpada moja córcia z przerażoną miną i od progu zamiast życzenia deklamować, krzyczy:

— A cóż to się z tobą dzieje?! Dzwonię już chyba ze sto razy na obydwa telefony a ty nie odbierasz.

— Pewnie się wystraszyła, że kopnęłam w kalendarz, albo co… — pomyślałam ubawiona. Bo też córka wie, że ze mnie taki już dziwoląg życiowy i nigdy nie wiadomo, co zmaluję albo co mi życie zmaluje. Tym bardziej, że wiedziała, iż poprzedniego dnia kupiłam grzyby azjatyckie na targu. A wiadomo, jak z grzybami nieraz bywa. Kochana córeczka! Tak bardzo się o swoją matkę martwiła… Rozrzewniłam się swoimi myślami. Ale nic! Do myśli swoich się nie przyznałam, tylko odpowiedziałam pytaniem na pytanie:

— A ty czemu nie zaglądasz do poczty elektronicznej, hę?

Wreszcie powyjaśniałyśmy sobie co i dlaczego, a potem były już życzenia, były buziaczki, były prezenty… I córka zniknęła. Mówiła, że tylko na moment. Rzeczywiście. Po pół godzinie zjawiła się na powrót i wręczyła mi jeszcze jeden prezent. Telefon. Piękny, nowiusieńki z przeróżnistymi bajerami. Córka uznała, że ten mój, to ze starości działać przestał. Ależ zrobiła mi niespodziankę. Byłam wniebowzięta. Obie byłyśmy. Córka natychmiast zabrała się za podłączanie tego cacka, i… i nic, cisza. Nowiusieńki telefon także nie wydał z siebie żadnego tit-tit-tit.

No i co się w końcu okazało? Otóż okazało się, że działać nie mógł, siłą rzeczy. A rzecz miała związek z odwiedzinami mojej znajomej i jej córeczki w dniu poprzednim. Córeczka znajomej, Oleńka, przytargała ze sobą swojego pupilka. Chomika. W pewnym momencie chomik wymsknął jej się z rączek, truchcikiem popędził przez pokój i schował się za meble. Wszystkie trzy szukałyśmy za nim chyba ze dwie godziny i czorta nie można było znaleźć. Oleńka była zrozpaczona. Ja również, bo nie uśmiechało mi się z tym zębiastym stworem samej zostać. W końcu, kiedy obie wybierały się już do domu ze względu na późną porę, nakazując mi zaraz dać znać jak tylko chomik skądś wylezie, to nagle ten mały stworek sam wylazł. Spoza mojego biurka. Chyba nie trudno zgadnąć, co tam robił... Tak, ten czort jeden przegryzł mi kabel od telefonu. A to ci bestia niewyżyta! No ale koniec końców przyznać muszę, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło… Mam nowiusieńki telefon! Od wieczornych godzin, kiedy już syn (mój żywy prezent urodzinowo-imieninowy) przegryziony kabel wymienił, życzenia telefoniczne odbierałam przepięknym, filigranowym, bajeranckim cackiem.

No i czy nie szczęściara ze mnie? Jasne, że tak! Nie na darmo przyszłam na świat — w niedzielę.



  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media