Go to commentsWielka ucieczka
Text 35 of 75 from volume: Opowieści o ludziach i miejscach
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2019-07-03
Linguistic correctness
Text quality
Views1324

Benek i Mirek byli bliźniakami. Choć dwujajowi, zachowywali się jak jednojajowi – nie rozstawali się ani na krok i jeden poszedłby za drugim w ogień.

Mieszkali w pomorskim miasteczku, przez które zaledwie kilkanaście lat wcześniej przeszedł front. Pozostałością po tamtych wydarzeniach były niewypały i niewybuchy. Znajdowano je przeważnie w lasach i często zdarzały się nieszczęśliwe wypadki wynikłe z manipulowania przy nich przez różnych pseudosaperów.

Inną powojenną pozostałością było leżące w pobliżu sowieckie lotnisko wojskowe i liczni bojcy* na ulicach. Żołnierze z lotniska często przychodzili do ojca bliźniaków pohandlować, czyli zrobić machniom**. Przeważnie przynosili mu benzynę do motocykla, a on dawał im innym łatwopalnym płynem, ale nadającym się do picia. W czasie tych wizyt chłopcy wypraszali od nich czerwone gwiazdki z czapek. Niekiedy żołnierze konsumowali nowo nabyty napitek na miejscu i wtedy można było wyprosić od nich coś więcej. W taki sposób bliźniacy weszli w posiadanie elektrycznej latarki i komandoskiego noża.

Chłopcy rośli jak na drożdżach i wszędzie było ich pełno. Znali każdy zakamarek miasteczka i wszystkie drzewa w pobliskim lesie. Rodziców bardzo niepokoiły wypady synów do lasu, bo znali ich talent do wtykania nosa tam, gdzie nie trzeba. Dlatego wielokrotnie mówili im, żeby nie ruszali żadnych znalezionych tam zardzewiałych staroci. Oni solennie obiecywali, że jeśli coś takiego znajdą, to nie tkną i powiedzą o tym rodzicom. Poza tym nie było z bliźniakami większych problemów, bo uczyli się nieźle i – choć czasem płatali głupie figle – byli ogólnie lubiani.

Ten stan zmienił się nagle w dniu, kiedy dyżurująca nauczycielka zatrzymała biegnącego na łeb na szyję po korytarzu Mirka.

– Uważaj! Gdzie lecisz!? – krzyknęła i chwyciła go za ramię.

Chwyciła i już nie puściła, bo pod ubraniem chłopca wyczuła coś twardego. Okazało się, że był on opasany zardzewiałą taśmą z nabojami do karabinu maszynowego. Zawiadomiono milicję i ona wycisnęła z bliźniaków informację o miejscu pochodzenia taśmy. Była nim na pół zasypana ziemianka w lesie. Została tam jeszcze z czasów wojny, a bliźniacy odkryli ją rok wcześniej. Stała się ona ich ukochanym miejscem zabaw – ich igloo, wigwamem i zamkiem Camelot w jednym. Poprzysięgli też sobie, że nigdy i nikomu – nawet w obliczu śmierci – nie powiedzą o jej istnieniu. Niestety okazało się, że wystarczyły jedynie oblicza sierżanta milicji i dyrektora szkoły, żeby przysięgę diabli wzięli. Następnie wezwano do szkoły ojca i chłopców w towarzystwie milicyjno – pedagogiczno – rodzicielskiego grona zawieziono do lasu, żeby wskazali swoją kryjówkę. Milicjanci znaleźli w niej zardzewiały karabin i takąż rakietnicę, sporą kupkę drobnej amunicji, dwa niewybuchy artyleryjskie i minę przeciwczołgową. Natychmiast ściągnięto saperów, którzy cały ten skarb zabrali, a ziemiankę rozwalili. Tak oto okryta najściślejszą tajemnicą kryjówka bliźniaków zniknęła na zawsze.

Na tym sprawę urzędowo zakończono. Nie zakończyła się ona jednak w rodzinie, bo rodzice chłopców pamiętali ich zapewnienia, że nie tkną żadnego żelastwa znalezionego w lesie. Matka dostała spazmów, natomiast ojciec załatwił sprawę po męsku, czyli wlał obydwóm po parę pasów na gołe tyłki.

– No i co u was saperzy? – zapytał ich nauczyciel na drugi dzień po zdarzeniu.

– Dostali lanie od ojca – odpowiedział za nich rudy Edek i cała klasa wybuchnęła śmiechem. Bracia poczuli się poniżeni i ośmieszeni, a ich mołojecka sława nie pozwoliła im znieść takiej zniewagi. Nie bacząc więc na obecność nauczyciela, skoczyli do rudzielca i rozkwasili mu nos. Z trudem ich powstrzymano i wylądowali w pokoju nauczycielskim, gdzie dyrektor udzielił im reprymendy. Powiedział im, że zachowali się jak bandyci, że zagrażają wszystkim w szkole i że on tego nie będzie tolerował. Oświadczył też, że będą mieli obniżoną oceną ze sprawowania, a przy najmniejszym podobnym wyskoku wylecą ze szkoły. Na koniec wymusił na nich przeprosiny kolegi i profesora. Jak poprzedniego dnia wezwano do szkoły ojca i dyrektor długo rozmawiał z nim w swoim gabinecie. Po powrocie do domu ojciec już zaczął odpinać pasek, ale matka obroniła synów. Przekonała go, że codzienne bicie nie ma sensu. Pasek wrócił na miejsce, ale bliźniacy przez tydzień mogli wychodzić tylko do szkoły.

W klasie znosili w milczeniu docinki, na Edka patrzyli wilkiem, ale poprzysięgli mu łomot w jakimś ciemnym zaułku. Sprawa nie była jednak prosta, bo wredny rudzielec na pewno by się poskarżył, a wtedy mogłoby być niewesoło. Pamiętali, że dyrektor groził im wylaniem ze szkoły, a i ojciec by nie poskąpił pasa. Należało tak zlać Edka, żeby uniknąć kary. Przemyśliwali nad tym w czasie przymusowego aresztu domowego aż wymyślili – zleją Edka, a potem uciekną z domu.

Uciekną, ale dokąd? Do stryjka ani do ciotki nie było sensu, bo tam też dostaliby wciry i byliby odstawieni do domu. W Polsce wcześniej czy później by ich znaleziono, a oni przecież chcieli uciec na zawsze. Pozostał więc tylko jeden kraj, gdzie na pewno nikt by ich nie znalazł, bezkresny kraj znany im z opowiadań podpitych bojców – Związek Radziecki. W szkole uczono ich, że panuje w nim sprawiedliwość społeczna, więc byli pewni, że tam jak nigdzie indziej zostaną zrozumiani i otrzymają pomoc.

Geografię znali już na tyle, żeby wiedzieć, że z ich miasteczka do Kraju Rad jest kawał drogi. Musieli się więc do niej solidnie przygotować. Stary plecak w domu był, latarkę i nóż już mieli, zapałki kupili, ale nie mieli jedzenia. Oczywiście zwinęliby z domu to i owo, ale na tak długą drogę mogłoby nie wystarczyć. Potrzebowali konserw i wtedy pomyśleli o ruskich tuszonkach***. Były one powszechnie znane w okolicy, bo żołnierze z lotniska nimi handlowali. Cierpliwie poczekali do najbliższego machniom benzyny na wódkę i bez wiedzy rodziców poprosili żołnierza o kilka sztuk. Od ręki dostali jedną, a więcej żołnierz obiecał przynieść następnym razem. Słowa dotrzymał, ale przyszedł gdy bliźniacy byli w szkole.

– Przyniosłem zamówione tuszonki – powiedział do ojca, dając mu pięć puszek. – Twoi chłopcy prosili o nie ostatnim razem.

Zdziwiony ojciec przyjął konserwy, ale po odejściu kontrahenta zaczął przemyśliwać po co one chłopcom. Bezzwłocznie przeszukał ich pokój i znalazł plecak z nożem, latarką i jedną tuszonką w środku.

– Podobno klasa naszych chłopaków ma jechać na jakąś wycieczkę. Wiesz coś o tym? – zapytał żonę po tym odkryciu.

– Nie – odpowiedziała. – A gdyby nawet, to i tak bym ich nie puściła po ostatnich wyczynach.

Nie pytał już dalej, bo w tejże chwili zrozumiał, że synowie planują ucieczkę. Odczekał do ich powrotu ze szkoły i gdy wszyscy zasiedli do stołu, powiedział do żony:

– Nie dawaj chłopakom obiadu. Oni zamówili u Ruskich tuszonki, to niechaj je zjedzą.

Matka chciała coś powiedzieć, ale uprzedził ją, mówiąc:

– O nic nie pytaj. Później ci wytłumaczę. Teraz daj im tylko po kromce chleba.

Następnie postawił na stole wszystkie sześć puszek, otworzył jedną i rozdzielił między synów.

– Zostało jeszcze pięć konserw, to w kilka dni je machniecie, bo nic innego nie dostaniecie. Smacznego – powiedział do synów i wziął się za zupę.

Bliźniacy w milczeniu podłubali trochę w talerzach, a potem pobiegli do swojego pokoju. Nie znaleźli tam brak plecaka i wtedy zrozumieli, że ojciec odkrył ich plan. Skóry im ścierpły, bo tęgie lanie było tuż - tuż.

Nic takiego jednak nie nastąpiło. Rodzice zachowywali się, jakby nigdy nic, jedynie tuszonkowej diety przestrzegali do wyczerpania zapasów.

W dniu, gdy puszki się skończyły, na obiad dostali takie danie, że nawet w Kraju Rad nie byłoby lepszego – młode ziemniaki z koperkiem i zsiadłym mlekiem. Ich smak chłopcy zapamiętali na całe życie.


bojcy* – dosłownie: wojownicy. Rosyjskie popularne określenie żołnierzy.

machniom** – zamieńmy się. Rosyjskie gwarowe określenie handlu wymiennego.

tuszonka*** – mielonka wieprzowa w puszcze. Podstawowa racja żywnościowa w armii radzieckiej

w czasie wojny i długo po niej.




  Contents of volume
Comments (5)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Piękna i bardzo barwna relacja napisana piękną, barwną i żywą polszczyzną. Pojawiło się kilka potknięć interpunkcyjnych. Brakuje przecinków przed: Okazało się, aż wymyślili, po co.
W zwrocie "milicyjno - pedagogiczno - rodzinnego" użyto myślników, a powinny być łączniki. Czyli zbędne są spacje przed i po kreseczkach.
Coś mi nie pasuje logicznie w zwrocie "dawał im innym łatwopalnym płynem". Po prostu nie potrafię tego rozszyfrować!






; zbędne przecinki przed:
avatar
Dziękuję Janko za wizytę i komentarz. Wytknięte błędy oczywiście skoryguję i bardzo dziękuję za ich wskazanie.
"dawał im innym łatwopalnym płynem, ale nadającym się do picia" -> To miało być: "dawał im inny łatwopalny płyn, ale nadający się do picia". Ta forma została z poprzedniej wersji opowiadanka - moje niedbalstwo i wina.
Pozdrawiam.
avatar
Dziękuję Arsene za przeczytanie mojego opowiadanka i komentarz. Miło mi, że widzisz je jako "dobrą prozę". Staram się jak mogę, choć nie zawsze mi to wychodzi. Twoja ocena jednak bardzo mnie motywuje.
avatar
Bardzo dobry kawałek prozy i jednocześnie kawałek historii. Pomysły młodych chłopców z tamtego czasów były równie niebezpieczne jak te współczesne, ale jednak bardziej męskie i inspirujące, wymagające wielkiego sprytu. Dlatego z przyjemnością przeczytałam także o lekcji wychowani. Dzisiaj takiej wyobraźni młodzież nie ma...za to wyścigi, narkotyki i sekciarstwo... Pozdrawiam :)
avatar
Dziękuję Atram za przeczytanie mojego opowiadanka i komentarz. Pomysły młodych chłopców bywają często głupawe, ale dopóki sa to pomysły młodych chłopców, to jest OK. Gorzej gdy takie pomysły są wdrażane w życie przez bardzo dorosłych chłopców. Wtedy często kończą się tragicznie dla innych.
Miło mi, że Ci się to opowiadanko podobało i serdecznie Cię pozdrawiam.
© 2010-2016 by Creative Media