Author | |
Genre | history |
Form | prose |
Date added | 2012-01-10 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2646 |
Kanonik Bartal Vincze przekroczył próg, spoglądając na plecy prowadzącego go sługi. Ten zwolnił kroku i wygiął szczupłe ciało w ukłonie.
- Dziękuje, Piotrze - rzekł biskup, odwracając się od okna. - Możesz odejść. Dopilnuj, by nam nie przeszkadzano.
- Tak, ekscelencjo.
Chłopak skłonił głowę i szybkim krokiem wymaszerował z komnaty, pozostawiając duchownych samych. Kanonik dopiero teraz spojrzał na swego gospodarza.
Biskup Ivan Jovanowic już prawie od dziesięciu lat sprawował swoją posługę. Zdradzał to nie tylko sposobem mówienia, a także wyniosłą postawą. Bartal Vincze miał wystarczające doświadczenie w obcowaniu z duchownymi, by dostrzec te szczegóły.
- Witaj, ojcze biskupie - powiedział, kłaniając się. - Niezmiernie cieszy mnie, że możemy znów się zobaczyć. Minęło sporo czasu.
- Doprawdy? - Biskup zmarszczył brwi w zamyśleniu. - Rzeczywiście masz rację, kanoniku. Jednak musisz przyznać, że w czasie wytężonej pracy trudno jest o choćby chwilę, którą można by poświęcić wspominaniu starych przyjaciół.
- Prawda, ojcze... chociaż wcale mnie to nie cieszy - odparł Vincze, lustrując wzrokiem wystawną porcelanę zdobiącą gabinet biskupa.
- Usiądź, kanoniku - rzekł biskup, wskazując fotel stojący naprzeciwko biurka. - Wyczerpała cię pewnie długa podróż.
Vincze podziękował biskupowi i posłusznie wykonał polecenie.
- Podróż wcale nie była tak ciężka, ojcze - oznajmił, przyglądając się, jak starszy duchowny zajmuje miejsce naprzeciwko swego gościa. - Minęło wprawdzie dużo czasu zanim tu dotarłem, ale nie mogę narzekać na brak wygód. Niewiele mówi się o waszej Serbii, mimo tego muszę przyznać, że to niezwykle piękny kraj.
Biskup wzruszył ramionami.
- Dziś jeszcze piękny - skomentował ze smutkiem. - Kto jednak wie, co będzie się tu działo za dziesięciolecia? A może nawet za rok... sam dobrze mnie rozumiesz, kanoniku. Muzułmańscy heretycy już od jakiegoś czasu grożą nam inwazją. Odległość dzieli nas wielka, a pośród ludu i tak gości strach. Boże dopomóż, by groźba nigdy nie została spełniona.
Biskup pokiwał głową i znieruchomiał na chwilę, jakby rozmyślając nad słowami, które przed chwilą wypowiedział.
- Tak – przemówił. - Lecz nie o tym nam rozprawiać. Jesteśmy pasterzami Kościoła, a nie jego żołnierzami.
- Zgadza się - przytaknął kanonik.
- Powiedz mi więc, jak podoba ci się moje miasto? - zmienił temat biskup Jovanowic, opierając się o drewniany blat.
Kanonik wyjrzał przez okno zatrzymując oczy na kościelnej dzwonnicy i nieco od niej wyższej wieży ratusza.
- Trudno powiedzieć, bo ledwo rzuciłem okiem na okolicę - stwierdził, nie odrywając głowy od imponującego widoku. - Przyznam tylko, że twoje miasteczko wydaje się niezwykle spokojne. Czyściej tu na ulicach, niźli w niejednej metropolii. Kiedy przyglądałem się ludziom, nie napotkałem żadnej zbrojnej straży, chociaż wydaje się, że przestępców również wam nie zbywa. Oczywiście to były zaledwie pobieżne oględziny człowieka, który przecież nie posiada zbyt bystrego spojrzenia.
Biskup roześmiał się raczej z grzeczności, niźli rzeczywistego rozbawienia.
- Wbrew temu, co o sobie mówisz, słusznie zauważyłeś, kanoniku - potwierdził, uśmiechając się. - Rzeczywiście przestępców tu nie mamy, a dzięki temu i straży nam nie potrzeba. Muszę przyznać, że administracja miejska dobrze się sprawuje... choć to tylko i wyłącznie dzięki pomocy tutejszych przedstawicieli Kościoła.
Kanonik pokiwał głową zgadując, kogo pyszny biskup ma konkretnie na myśli.
- Bez Boga żadna władza nie będzie trwała - skomentował, co biskup skwitował jedynie delikatnym skinieniem. - Muszę jednak przyznać, że doszły mnie słuchy o dość nieprzyjemnym wydarzeniu. Na targu rozprawiał o tym dość spory tłum i nie umknęło to mojej uwadze.
- Co słyszałeś? - ponaglił biskup, ponownie opierając łokcie na blacie.
Kanonik zmrużył powieki, dokładnie przypominając sobie rozmowę gawiedzi.
- Ludzie mówili między sobą o jakiejś zbrodni - wyjaśnił, przyglądając się starszemu duchownemu. - Oczywiście nie wiem, czy dobrze wszystko zrozumiałem... wydaje mi się, że wspominali coś o śmierci trzech rycerzy. Słyszałem, jakoby dobrzy woje z nich byli, lecz padli od jednego, tego samego miecza. Jakże to może być? Czym co może źle dosłyszał, ojcze? Do ciebie na pewno takie wieści już dotarły.
Biskup westchnął cicho.
- Ano dobrzeście usłyszeli, kanoniku - stwierdził, masując skronie. - Toć zaledwie przed dwoma dniami dokonano tej zbrodni.
- Zaledwie? - zdziwił się Vincze. - Przecież skoro w mieście rozegrały się owe wydarzenia, straż winna ująć zabójcę.
- Może i winna - odparł biskup - ale nie ujęła. Chytry zabijaka, niczym lis! Mało że straż biskupia ściga go, to jeszcze przyłączyli się żołnierze z ratusza, przysłani od zarządcy miasta. I nie zdołali pochwycić heretyka! Za miasto i tak uciec nie zdoła, bośmy straże zdwoili. Nikt bez dokumentów wyjechać nie może, póki szatański sługa w pęta nie weźmiemy, w lochu nie osadzimy. Zbrodnia zostanie pokarana.
- Słusznie mówicie i czynicie zapewne też, ojcze - zgodził się Vincze. - Tylko jeno nie wiem, czegoście zabójcę od razu heretykiem przezwali? Czyżby świętość jaką skalał słowem lub czynem? I nie chodzi mi tu o ludzkie życie...
- A toście nie słyszeli, kanoniku? - zdziwił się biskup. - Kacerz ten w obronie poganina nastawał. Za niego bił się i trzech prawych rycerzy zaszlachtował. W imię poganina, toć jak w imię diabła! Heretyk i tyle.
Kanonik pokręcił głową. Sam nieraz napotykał różne wykroczenia zarówno przeciw władzy świeckiej, jak i Kościołowi, a jednak nie widział, ani nie słyszał, by kto własne życie w obronie heretyka oddał.
- A kimże jest ten zbrodniarz? - zapytał, spoglądając na biskupa. - Może on z tym poganinem oskarżonym w jakiej zmowie?
- Może i tak... lecz ludzie powiadają, że zabójca krzyż miał na piersi. Pojmujesz, kanoniku?! Heretyk, zbój i morderca symbol Chrystusa Zbawiciela na szyi nosi! To dopiero bluźnierstwo!
- Zgadza się - potwierdził kanonik, energicznie kiwając głową. - Jeno niezrozumiałe dla mnie. Jak to się godzi? Krzyż nosić i pogan bronić przed sługami Pana naszego? Zupełna sprzeczność!
- Prawdę rzeczesz, kanoniku - zgodził się biskup. - Ale szatan swą sztukę zna i przekabacić nawet prawego woja może na swą stronę.
Kanonik nic na to nie odpowiedzieć, bo zaprzeczyć nie mógł i nie zamierzał. Zapadło milczenie, przerywane tylko stłumionymi odgłosami dochodzącymi zza okna rezydencji.
- Wybacz mi, kanoniku - odezwał się w końcu starszy duchowny - lecz będę musiał cię opuścić. Dzisiaj dzień spowiedzi, to i ja muszę wspomóc braci mych w trudzie, jakim jest sakrament pokuty. Jeżeli byłbyś łaskaw możesz i ty dopomóc. Rozumiem, że podróż musiała cię zmęczyć, więc nie będę nalegał.
Kanonik pokiwał głową.
- Dziękuję, ojcze - rzekł wstając. - Rzeczywiście wypoczynek dobrze mi zrobi.
Biskup uśmiechnął się i ruszył do drzwi. Bartal Vincze szedł tuż za nim ciesząc się w duchu, że nie będzie musiał wysłuchiwać żali i skarg ludzi małej wiary. Nienawidził odprawiać spowiedzi, bo i nienawidził tych, którzy grzeszyli przeciw Bogu. Oni zasługiwali jedynie na karę.
- ... jeno ciężko powstrzymać się, ojcze - szepnął cicho mężczyzna przez kraty konfesjonału. - I wzrok i myśli mi grzeszą, alem nie to za najgorsze uważał. Boję się czynu, który mogę popełnić. Toż cudzołóstwo jest zbrodnią przeciw przykazaniom, a ja Boga się boję i ni jak nie chcę mu naprzeciw stawać. Dlatego rady od ojca oczekuję, jak czynić winienem, by w pokusę nie popaść.
Biskup Ivan Jovanowic podrapał się w podbródek, zamykając oczy. Już prawie godzinę spędził na twardej desce wyścielonej jakąś starą derką i ledwo mógł się skupić, tak potwornie bolały go zgarbione plecy. Mimo wszystko trwał w swej posłudze, a grzechy których wysłuchiwał pobrzmiewały te same z różnych ust. Miał już dość ciągłego słuchania o cudzołóstwie i przekleństwach przeciwko braciom.
- Tu modlitwy trzeba, synu - odparł tak cicho, że sam ledwo usłyszał własne słowa.- Tylko modlitwa może uwolnić cię od pokus. Ażeby łatwiej było staraj się unikać kobiety, która pożądanie wywołuje. Tak bezpieczniej będzie i pozwoli ci wedle woli Boga czynić, synu. Pokutę jeno odpraw, a to coś zrobił, będzie ci puszczone w niepamięć. Módl się za zmarłych i do Najświętszej Maryi Panny.
-Dziękuję, ojcze- odparł mężczyzna, wsłuchując się w słowa ostatniego błogosławieństwa. Potem wstał z klęczek i odszedł. Biskup westchnął ciężko mając nadzieję, że kolejny wierny będzie jednocześnie ostatnim.
-Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus- rozległ się chrapliwy szept, gdy następny grzesznik ciężko opadł na kolana.
-Na wieki wieków- odparł biskup, oczekując wyznania.
-Zgrzeszyłem, ojcze- wychrypiał mężczyzna. Cisza zadzwoniła w uszach.
-Mów dalej, synu- rzekł z irytacją biskup.- Muszę znać twe grzechy, by rozgrzeszenia udzielić.
Jednak skarcony przybysz długo nie odpowiadał. Dał się słyszeć tylko jego wolny i niezwykle spokojny oddech. Biskup czekał, licząc kolejne uderzenia serca. Na twarz wystąpił mu grymas. W końcu mężczyzna się odezwał.
-Dokonałem ciężkiej zbrodni- szepnął.- Zabiłem człowieka...
Biskup aż drgnął zaskoczony wyznaniem. Nie spodziewał się na zakończenie dnia spowiedzi usłyszeć takich słów. Dopiero po chwili dotarł do niego ich pełny sens. Spowiednik milczał długo, nim ochłonął z pierwszego zaskoczenia. Kropelki potu wystąpiły na kark. Jovanowic z trudem zmusił się do mówienia.
-Jak...- zaczął, lecz ślina zaschła mu w gardle. Przełknął.- Jak to się stało? Kogo zabiłeś?
-Ludzi...- odparł mężczyzna.
-Ludzi?- Biskup znów drgnął.- Przecie chwilę wcześniej powiedziałeś, żeś człowieka zabił. A teraz... ilu ludzi?
-Trzech.
-Sam? W pojedynkę?
-Sam.
Biskup poczuł, jak przez jego ciało przechodzi dreszcz. Nagle zdał sobie sprawę, kto ostatnio dokonał podobnej zbrodni. Ów mężczyzna, heretyk, który w imię jakiegoś poganina zaszlachtował prawych rycerzy. Czy mógł to być ten właśnie człowiek? Nie, to niemożliwe. Tak wprawny i chytry zabójca, jak tamten, na pewno nie popełniłby podobnego błędu. Biskup odetchnął głośno próbując opanować emocje.
-Dlaczego to zrobiłeś?- zapytał, starając się zapanować nad drżącym głosem.
-Bom kogoś ocalić musiał- odparł mężczyzna. W kratkach konfesjonału błysnęły jego oczy.- Sprzeciwiłem się niesprawiedliwości.
-Ale czyż sam sprawiedliwie postąpiłeś?- zapytał biskup, mając coraz więcej pewności, że przyszedł do niego ów heretyk, o którym mówił ostatnio z kanonikiem Vinczem.
-Nie wiem, ojcze... zrobiłem tak, jak nakazywało mi własne sumienie. Mam nadzieję, że to nie były podszepty złego. On chce mojej porażki...
-I rzeczywiście tego się doczekał!- niemal warknął biskup.- Bracie, zabiłeś trzech rycerzy w obronie kacerza! Jakże to może uchodzić za sprawiedliwość. Jeno Zły tak czyni!
Zapadła głucha cisza. Mężczyzna spuścił wzrok wpatrując się we własne dłonie.
-Może...- wyszeptał.- Jednak nie mówiłem, ojcze, że zabiłem rycerzy i do tego w obronie heretyka... nie mówiłem.
Biskup zadrżał słysząc, jak mężczyzna powoli wstaje od konfesjonału.
-Zaczekaj!- syknął za nim.- Zatrzymaj się! Poczekaj! Nie chcesz dostać rozgrzeszenia? Przecie widzę, że grzech twój ciąży ci niczym głaz.
Mężczyzna zatrzymał się.
-Rozgrzeszenia potrzebuję, ale nie kary- odparł.- Tą Bóg mi już wymierzył...
-Kary?- dopytywał się biskup, starając się za wszelką cenę podtrzymać rozmowę. Musiał zatrzymać tego człowieka, by wreszcie dostał się w sprawiedliwe ręce. Tylko jak to uczynić? W kościele ani jednego strażnika, a do pobliskiego garnizonu było stanowczo zbyt daleko.- My ludzie, nie jesteśmy od wymierzania kar...
-Więc dlaczego to robicie?
Biskup otarł dłonią spocone czoło.
-Posłuchaj- szepnął, z trudem zbierając myśli.- Spotkajmy się... właśnie! Teraz nie mogę ci pomóc, ale uwierz mi, że bardzo tego pragnę. Chcę ci pomóc, bo zbłądziłeś, co nie znaczy, że zaprzedałeś duszę diabłu. Lecz zrozum, że teraz nie wiem, co winienem zrobić. Daj mi się zastanowić. Przyjdź jutro. W to samo miejsce. Porozmawiamy...
-Nie potrzebuję rad- wychrypiał przybysz, wstając w klęczek.- Potrzebuję tylko rozgrzeszenia. Chcę, by Bóg mi przebaczył. Tylko tyle... otrzymam je?
-Jutro...
Lecz biskup nie zdołał dokończyć, bo przybysz zerwał się na równe nogi. W kościele zabrzmiały jego ciężkie kroki. I ucichły.
-Boże miłosierny!- zawołał kanonik Vincze, zakrywając usta dłonią.- Nie wierzę...
-To uwierz.- Biskup zamknął oczy, opierając głowę na oparciu fotela. Przed kilkoma minutami wrócił do swojego gabinetu i od razu posłał po kanonika. Ten był jedynym człowiekiem prawdziwie godnym zaufania. W tej sytuacji biskup nie mógł ufać nikomu. Bóg na szczęście sprawił, że niedawno przybył Bartal Vincze – jedyny człowiek, z którym mógł być szczery.
-Ależ to nieprawdopodobne!- sapnął kanonik.- Ten przeklęty heretyk i morderca ot tak przyszedł do spowiedzi? Wybacz, ojcze, ale naprawdę trudno w to uwierzyć.
-Rozumiem cię. - Biskup pochylił się nad blatem.- To, do czego doszło jest oczywistym faktem. I nie ma się co nad tym zastanawiać. Trzeba podjąć jakieś konkretne kroki...
-Kroki?- zdziwił się Vincze.- Chyba nie sądzisz, ojcze, że kacerz przyjdzie jutro prosto w nasze szpony. Chyba nie jest tak głupi.
-Nie wiem, ale spróbować i tak należy- wyjaśnił biskup.- Wydawał się bardzo zrozpaczony... chociaż nie, to złe słowo. Po prostu przygniatał go ten czyn. Zanim odszedł powiedział, że potrzebuje rozgrzeszenia. Grzech całkowicie nim zawładną. On chce by Bóg mu przebaczył nawet za cenę życia.
-Takie poświęcenie?
-Jakież znowu poświęcenie, kanoniku?- Biskup pokręcił głową.- To szaleniec. Padł ofiarą szatana i jest przezeń zniewolony. Poza tym i tak musi zostać wymierzona odpowiednia kara. Jeśli nie przez Kościół, to przez władze świeckie. A jeżeli ten morderca jutro się pojawi, musimy go pochwycić.
-Więc winniśmy zawiadomić zarządcę...
-Cóż znowu?!- zawołał z gniewem biskup.- Toć zaraz plotki się poniosą, że obławę w kościele organizujemy. Wszystko musi odbyć się w ciszy, bo człowiek ów – nawet jeśli opętany – wciąż przebiegłości i chytrości zapewne mu nie brakuje. Nie, kanoniku. Nie możemy skorzystać z pomocy miejskiej straży. Jedynie biskupie wojsko mamy pod rozkazami. Zbierzemy zbrojnych i będziemy czekać. Może ten sługa piekielny zabił i trzech wojów, ale z dziesięcioma rady nie da.
Kanonik pokiwał głową.
-To pewne- stwierdził.- Jeno czy przyjdzie?
-Zobaczymy... zobaczymy.
Nad miastem zapadał już zmrok.
Kanonik Bartal Vincze lustrował wzrokiem otwarte wrota kościoła. Przez nie właśnie miał przejść morderca, na którego w środku czyhali już żołnierze. Biskup sam udał się do bożego domu, by również czuwać ze swymi ludźmi i wydać im stosowne rozkazy w odpowiednim momencie. Vincze widział strach w oczach starszego duchownego, jednak mimo wszystko przerażenie zostało przezwyciężone przez zawziętość. Żołnierze i ich przywódca ulokowali się na miejscu jeszcze przed wschodem słońca, by nie ściągać na siebie uwagi. Minęło już prawie dwanaście godzin, a przybysz wciąż się nie pojawiał.
Kanonik ziewnął przeciągle, opierając się o marmurowy parapet. Jego zadanie było proste. Miał tylko siedzieć przy oknie i czuwać. Gdyby heretyk się zjawił, to właśnie Vincze musiał wydać rozkazy pozostałej straży biskupiej, by ruszyła na odsiecz tym kryjącym się w kościele. W ten sposób odcięliby kacerzowi jedyną drogę ucieczki. Plan dopracowano w najdrobniejszych szczegółach. Brakowało tylko celu przedsięwzięcia.
Słońce błysnęło między domami, zniżając się ku linii horyzontu. Kanonik zakrył oczy, by osłonić je przed jasnymi promieniami. Złocista tarcza po chwili zniknęła za dzwonnicą kościoła. Vincze rzucił spojrzenie w stronę wrót...
-Jest!- zawołał zaskoczony.- Przyszedł!
Od tłumu zgromadzonego na ulicy odłączył się samotny wędrowiec. Widoczna była jedynie jego twarz i brudne, czarne włosy sięgające ramion. Wszystko inne zakrywał ciemny płaszcz.
-Przybył!- wykrzyknął kanonik, ruszając biegiem w stronę wyjścia z komnaty. Nareszcie nastał moment działania.
W kościele zabrzmiał głośny odgłos kroków.
Biskup Ivan Jovanovic drgnął, słysząc dźwięk, którego wyczekiwał przez cały dzień. Odetchnął głęboko starając się uspokoić emocje. Powoli wstał z twardej deski konfesjonału i wyszedł na zewnątrz. Dostrzegł samotnego człowieka okrytego czarnym płaszczem, który przyklęknął na jedno kolano czyniąc znak krzyża. Przybysz powoli wstał zwracając wzrok w stronę biskupa.
-Witaj, ojcze- przemówił swym chrapliwym głosem.- Kazałeś mi przyjść, więc oto jestem.
Biskup nic nie odpowiedział. Stał nieruchomo, niczym kamienny posąg, rzucając ukradkowe spojrzenia w stronę pozostałych konfesjonałów i zakrystii, gdzie kryli się jego żołnierze, gotowi na rozkaz pojmać mordercę.
-Ojcze?- zapytał przybysz.- Dlaczego milczysz? Mówiłeś, że dzisiaj udzielisz mi rozgrzeszenia. Zrobisz to?
Biskup powoli pokręcił głową.
-Wybacz mi synu, ale niektórych grzechów nie można wybaczyć- odparł.- Bóg jest miłosierny, lecz jego miłość również ma granice.
-Miłość?- zdziwił się przybysz.- A ja sądziłem, że Bóg jest nieskończenie miłosierny, tak samo, jak jest i wieczny. Czyżbym się mylił?
-Niestety...
Mężczyzna uśmiechnął się.
-Smutne...- wyszeptał.- Dlaczego jednak nie przebaczy mi, skoro tako przebaczył swoim oprawcom, patrząc na nich z krzyża? Toć oni nie prosili, ani nie żałowali, a ja i proszę, i żałuje... żałuję bardzo, choć teraz okazać tego nie mogę.
-Cóż to za żal, którego nie okazujemy?- zapytał biskup, czując jak po plecach spływają mu kropelki potu. Sam nie wiedział dlaczego czuł się tak niezręcznie w rozmowie z tajemniczym przybyszem. Jego spojrzenie wydawało się przebijać duszę na wylot.
-A cóż to za rozgrzeszenie?- odparł po chwili mężczyzna.
Biskup przez chwilę zastanawiał się nad sensem wypowiedzi, lecz gdy wreszcie zrozumiał przeszedł go dreszcz. On wiedział...
-Brać go!- zawołał nagle, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.- Brać!
W mgnieniu oka wszędzie wokół zaroiło się od biskupiej straży. Zatańczyły tuniki w zielono-białych barwach. Rycerze natychmiast dobyli mieczy ruszając na przybysza.
-Taka jest wasza sprawiedliwość?!- zawołał odziany w czerń mężczyzna, odrzucając płaszcz.- Zadać karę bez pytań, czy dowodów?
Świsnęła klinga, gdy gwałtownie wysunęła się z pochwy. Biskup tylko patrzył, jak pierwszy z jego żołnierzy – ten który na czele ruszył do ataku – pada z rozrąbaną czaszką, brocząc krwią. Pozostali zawahali się. Większego błędu popełnić nie mogli. Przybysz bowiem przyskoczył do kolejnego, samotnego rycerza i jego również szybko obalił na ziemię, rozbryzgując wokół purpurową posokę. Kolejny nie musiał długo czekać, bo odziany w czerń mężczyzna nie zwolnił ani trochę. Mimo przeważającej liczby przeciwników, parł naprzód wywijając żelazem nad głową.
Biskup Ivan Jovanovic pierwszy raz w życiu widział, by ktokolwiek tak sprawnie posługiwał się ostrzem. Kiedy czwarty z jego ludzi padł na ziemię z rozpłataną ręką, duchowny ojciec nie wytrzymał. Wymiociny poleciały na białą posadzkę. Chciał wstać, podnieść się, jak najszybciej opuścić miejsce kaźni, lecz silna ręka chwyciła go gwałtownie za gardło. Szczupłe ciało łupnęło plecami o ścianę.
-Ani drgnijcie!- wykrzyknął mężczyzna, przystawiając klingę pokrwawionego miecza do gardła biskupa. Strażnicy zatrzymali się.- Wybacz mi, ojcze, bom popełnił właśnie straszną zbrodnię. Przelałem krew w świętym miejscu... wybacz mi. Jeden z twoich ludzi na pewno już nie żyje, pokój jego duszy. Pozostali jedynie ran doznali.
Mężczyzna zamilkł, zamykając oczy.
-Dokonałem zbrodni i za to spotka mnie kara- ciągnął dalej.- Nie od ludzi jednak, nie od ludzi. Bom musiał to uczynić, żeby życie swoje ratować.
-Nie byłoby zagrożone, gdybyś w obronie poganina nie stanął!- syknął biskup w chwili uniesienia.
Przybysz pokiwał głową.
-Prawdę rzeczesz, ekscelencjo- odparł.- Mogłem zostawić go na śmierć, bo przecie rycerze – prawi, jak na nich mówicie – zaszlachtować go chcieli. Mogłem ostawić... lecz przysięga rycerska zmusiła mnie do działania. Bezbronnych bronić. Czy nie pojmujesz tego, sługo Boga? Przecież Jezus Chrystus także stanął w obronie nierządnicy, którą żydzi ukamienować chcieli.
-Ale on nie stanął z mieczem, jak zbój!
Przybysz spuścił wzrok.
-Prawda to- szepnął.- Żałuję, że nie mam dość mądrości. Za to dostanę swą karę, jestem pewien. Nie wam, niesprawiedliwi, mi ją jednak wymierzyć.
Mężczyzna powolnym ruchem sięgnął po dłoń biskupa. Zsunął z niej pierścień opatrzony pieczęcią.
-Wyjadę z miasta i odkupię swe winy... każdy ma prawo do drugiej szansy- szepnął, ruszając ku wyjściu.
Gdy zniknął przy drzwiach rozbrzmiały głośne okrzyki. Żołnierze straży biskupiej ruszyli za nim.
-Zostawcie go!- zawołał za nimi Ivan Jovanowic, opadając ciężko na ławę.- Niech odejdzie...
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
ratings: good / good