Go to commentspost mortem
Text 1 of 1 from volume: Opowiadania
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2019-10-10
Linguistic correctness
Text quality
Views1290

Mężczyzna musi być zadowolony; lecz zadowolić go

Sprawia przyjemność kobiecie; w przepaść

Jego współ odczuwanych potrzeb

Rzuca ona to co ma najlepszego; ciska samą siebie

(Patmore, “Anioł domowego ogniska”, 1866: 48)



Jakub otworzył przeglądarkę i wpisywał różne hasła dotyczące epoki wiktoriańskiej. Właśnie pisał pracę na ten temat i koniecznie musiał podzielić się z Anną kolejnym nowym faktem, jaki odkrył kilka minut temu. Annie nie było to specjalnie na rękę, ponieważ miała raport do dokończenia, który na jutro miał być gotowy. Jakub zapewniał, że to potrwa “tylko chwilę”.

Ukazała się strona ze zdjęciami, które najwyraźniej były jednymi z pierwszych w historii fotografii: były niewyraźne i pożółkłe, niektóre szare. Nie rozumiała, czemu większość modeli na tych zdjęciach śpi i czemu współlokator jej to w ogóle pokazuje. Jednak z tego względu, że go bardzo lubiła i zawsze mogła na nim polegać, postanowiła udawać zainteresowanie zdjęciami.

- Ale oni słodko śpią. Musi śnić im się coś miłego, mają taką ulgę na twarzach. - powiedziała wpatrując się uważnie w każdego osobnika po kolei.

- Może dlatego, że już nigdy nie będą musieli się męczyć. - Jakub uśmiechnął się z przekąsem.

Spojrzała na niego, a potem z powrotem na fotografie.

- Co ty pleciesz? Z czym niby nie będą się już męczyć?

- Oni nie żyją.

Wybałuszyła oczy tak mocno, że aż ją zabolały. Wybrała jedną fotografię i powiększyła ją na ekranie do maksymalnej wielkości. Odsunęła się od niego, by po chwili znów się przybliżyć, bacznie przypatrując się „śpiącym”.

Podszedł bliżej, również wpatrując się w ekran.

- Myślisz, że gdy robiono to zdjęcie, to już cuchnęli?


*           *         *


Wiktoria nie mogła patrzeć na to jak pan fotograf grzebie przy oczach jej ojca. Stała więc odwrócona do okna i udawała, że bawi się lalką. Lalka miała ochotę wyjść na spacer. Jak najdalej stąd.

W takim razie trzeba otworzyć okno. Zauważyła stelaż, który stał tuż przy nim, postanowiła więc z niego skorzystać. Położyła na nim nogę, próbując wgramolić się na parapet.

- Wiktoria! – nagła reprymenda udaremniła plan otwarcia okna. Nie będzie spaceru.

Matka wzięła ją za rękę i zdecydowanym ruchem postawiła przy ojcu, który prawdę mówiąc, nie pachniał już zbyt ładnie.

- Trzeba w końcu zrobić zdjęcie, a ty tylko utrudniasz. – fuknęła na nią matka. – Jeszcze byś stelaż zepsuła. Myślisz, że nas na taki stać? Przecież Wiktor już nam nie pomoże.

Mała Wiktoria nie zauważyła łez matki i kurczowego ścisku, w jaki złapała martwą rękę ojca. Musiała znowu patrzeć, jak pan fotograf niezbyt umiejętnie próbuje otworzyć mu oczy. „Zaraz mu je wydłubie”.

Fotograf chyba usłyszał myśli małej Wiktorii, bo w tym samym momencie powiedział:

- Nie da rady. Trzeba malować.

Sięgnął po pędzelek i farby, po czym szybkim, wprawnym ruchem sprawił, że ojciec znowu „widział”. Wiktoria już nie wiedziała, co gorsze.

- Jan! – krzyknął niespodziewanie fotograf odkładając farby i pędzel. – Pomóż mi podnieść pana.

Jan był młodym, niewysokim, ale krzepkim pomocnikiem fotografa. Od razu widać było, że nie pracuje tu od wczoraj. Narzucił sobie na plecy jej ojca, jak worek ziemniaków. W tym czasie pan fotograf postawił stelaż obok Wiktorii. Ten sam, który miał jej pomóc w wydostaniu się z tego okropnego miejsca.

Jan w kilka sekund ustawił jej ojca tak, że wyglądał jakby naprawdę stał o własnych siłach. Patrzył na nią. Nie. To tylko farby.

- Dziękuję, Janie. – powiedział pan fotograf, po czym odsunął pomocnika delikatnie i począł poprawiać ubranie ojca. Gdy z nim skończył, przyszła pora na małą Wiktorię. Wziął jej rękę i ułożył w dłoni ojca. Przeszył ją dreszcz. Pan fotograf to zauważył. „Nie bój się, to tylko na chwilkę” – mruknął. Podszedł do jej matki i poprosił, by podtrzymała głowę ojca, ale w taki sposób, jakby się przytulali. Wszystko ma wyglądać naturalnie. W końcu, gdy uznał, że wszystko wygląda jak należy, cofnął się do dziwnego wielkiego sprzętu, które stało na trzech nogach i łypało na nią osobliwie wielkim okiem.

- Teraz proszę się przez chwilkę nie ruszać. Powiem, kiedy można się rozluźnić.

Dla Wiktorii, która potrzebowała ciągłego ruchu i nie rozumiała czemu musi przebywać w tym dziwnym miejscu trzymając za rękę cuchnącego ojca, zdecydowanie to nie była chwilka. Tym bardziej, że poczuła uporczywe swędzenie w lewej nodze. Z całych sił starała się powstrzymać.

- Już? – zapytała nagle.

- Jeszcze nie. – odpowiedział fotograf. – Nic nie mów jeszcze przez chwilę, złotko.

- Kiedy mnie noga swędzi.

- Wytrzymaj jeszcze chwilę.

Minęło kilka minut, a fotograf nadal tkwił pod dziwnym płaszczem, przyczajony za dziwnym wielkim okiem, nic się nie działo. Matka co chwila tylko pociągała nosem. Wiktoria zastanawiała się, czy ją też bolą już ręce od utrzymywania ojca w tej „naturalnej” pozie.

Nagle poczuła znowu swędzenie w nodze ze zdwojoną siłą. Nie wytrzymała i musiała się podrapać. Puściła rękę ojca.

Okazało się, że jej mała rączka była kluczowa do utrzymania tej pozycji, bo ojciec razem ze stelażem nagle runął do tyłu. Takiego pisku wydobywającego się z gardła matki jeszcze nie słyszała.

Fotograf wyłonił się z dziwnego płaszcza i ciężko westchnął.

- Trzeba zacząć od początku.



Anna od kilku dni uczyła córki, w jaki sposób prać zasłony. Współmieszkańców prawie nigdy nie było w siedzibie, ponieważ pracowali od rana do nocy w najbliższym zakładzie włókienniczym. Anna również tam pracowała, ale musiała też znaleźć czas na posprzątanie izby. Pył węglowy dostawał się do siedzib z ulic Welwyn i był istną zmorą mieszkańców, ponieważ osiadał się dosłownie wszędzie: na oknach, zasłonach, naczyniach, wanienkach, ubraniach… Wszechobecny pył utrudniał oddychanie. Dlatego Anna nie miała wyboru i musiała siedmioletnią córkę wdrażać w typowe obowiązki kobiet.

-        Najpierw nasyp soli do wody - radziła Anna Wiktorii. - Bo inaczej nie zejdzie. Dopiero potem faktycznie pierzesz.

Gdy córka prała zasłony, ona sama czyściła okna, przez które już prawie nic nie było widać. Potem musi jeszcze zlecić Wiktorii wypranie jedynych ubrań, jakie miały, bo te również było całe w pyle, i o umycie naczyń też musi poprosić, drewno też nie przyniesione, a ona musi niedługo iść do zakładu na zmianę nocną…

Mała Wiktoria posłusznie piorąc zasłony, zastanawiała się, kiedy będzie mogła się pobawić. Chciała w jakiś sposób uciec, zapomnieć na chwilę o tej brudnej siedzibie, którą dzieliła nie tylko z matką, lecz także z wiecznie umorusanymi węglem i pyłem chłopcami, którzy prawie nigdy się nie myli, bo i tak za chwilę muszą znowu wchodzić do kominów. Rodziców tych dzieci nigdy Wiktoria nie widziała, ale nie pytała się też o to chłopców, bo po prostu ich nie lubiła. Używali nieładnego języka i robili sobie z Wiktorii nieprzyzwoite żarty, toteż ciężko było się jej dziwić.

Od czasu zrobienia zdjęcia z tatą u fotografa prawie w ogóle nie rozmawiała z mamą. Nie tyle z powodu, że nie wiedziała o czym z nią rozmawiać, o tyle z brakującego czasu, którego było coraz mniej i mniej. Mamę widywała rzadko, bo prawie zawsze była w pracy, a jak już była w domu, to tylko po to, by ugotować jedzenie i posprzątać, ewentualnie coś zszyć. Mama z irytacją reagowała na propozycje Wiktorii, by się z nią pobawić i na przemian słyszała tylko “Nie mam czasu”, albo “Jestem wykończona”.

Anna czyszcząc okno myślała o zmartwieniach, które były znacznie poważniejsze niż Wiktorii. Ostatnio w zakładzie usłyszała plotki, jakoby mieli wprowadzać najnowszy wynalazek: maszynę do szycia. Właściciele zakładu są podobno zachwyceni pomysłem zakupienia maszyn, bo mimo tego, że mogą wydawać się drogie, ich koszt ma zwrócić się w niewyobrażalnie szybkim tempie, ponieważ wtedy nie będzie trzeba płacić ludziom: po prostu nie będą już potrzebni. Była tak zestresowana myślą, że może zostać zwolniona i nie będzie w stanie utrzymać córki i siebie, że zapomniała już o śmierci Wiktora. Po prostu nie miała też czasu o nim myśleć.

Nagle poczuła jak łzy zbierają się jej powoli w gardle i ze wszystkich sił próbowała je zdusić. Nie mogła okazać słabości przy córce.

“Muszę być silna” - myślała szorując okno tak zawzięcie, że aż stopniowo łapał ją skurcz. - “Muszę dać radę. Dla Wiktorii.”



- Wiktorio, pobaw się proszę na dworze - poprosiła córkę Anna wchodząc do siedziby. Wiktoria z radością przystała na prośbę matki, bo już od dawna nie bawiła się swoją jedyną lalką, a poza tym bawiąc się na dworze miała też okazję poznać inne dzieci, które pomagały jej zapomnieć o obowiązkach domowych. Przytuliła mamę, pisnęła “Dzięki, mamo!” i wybiegła przez sień na ulicę.

Gdy tylko Wiktoria opuściła siedzibę, Anna rzuciła się na jedyny fotel w pomieszczeniu i wybuchła rzewnym płaczem. Akurat nikogo nie było w siedzibie, więc się w ogóle nie hamowała. A miała nad czym rozpaczać.

Po tym jak dopuszczono do obiegu maszyny w zakładzie włókienniczym, wielka fala zwolnień zalała warsztat. Nie pomogło niszczenie maszyn przez przerażonych wizją głodu ludzi - sprowadzono po prostu nowe maszyny, a buntowników wychłostano. Fala zwolnień dotknęła też Annę, ale nie załamała się - po prostu skupiła się na szukaniu innej pracy.

Była pewna, że zostanie zatrudniona w pralni, ale okazało się, że pracownic jest tam aż nadto; gdy próbowała sprzedawać kwiaty na ulicy, inne sprzedawczynie wyrywały jej wszystko, co miała i deptały; pracy jako guwernantka też nie mogła znaleźć, bo nikogo w tak małej mieścinie przecież na to nie stać; myślała nawet o pracy w kopalni, ale najbliższa była oddalona o dziesięć mil - w takim wypadku musiałaby tam mieszkać, a nie chciała tego robić Wiktorii, bo wiedziała, że prędzej czy później zagonili by jej córkę do ciężkiej, nieludzkiej pracy.

Pomysły na pracę się skończyły. Właśnie Anna to sobie uświadomiła i cała bezsilność, którą zbierała już od dłuższego czasu, musiała w końcu znaleźć ujście i to był właśnie ten moment.

Nagle przestała płakać, tak samo gwałtownie, jak zaczęła. Oderwała ręce od twarzy i wpatrywała się intensywnie w palenisko, tak jakby tam leżała jakaś podpowiedź. W rzeczywistości po prostu przyszedł jej nowy pomysł do głowy.

- Nie, nie mogę tego zrobić. - powiedziała na głos. - Jestem matką, nie mogę...

Potoczyła nieprzytomnym wzrokiem po izbie, aż przystanęła na fonografie, który stał w kącie tuż przy części kuchennej. Fonograf ten był jednym z niewielu rzeczy, jakie jej pozostały. Była to pamiątka po matce, i przysięgła sobie, że nigdy go nie sprzeda, choćby nie wiadomo jaki głód by jej doskwierał.

Podeszła do niego wolnym krokiem i przejechała delikatnie ręką po tubie. Sprawdziła korbkę, czy jest nadal sprawna. Wszystko działało i nie było powodu, by miał nie działać - jej świętej pamięci matka o nic innego tak nie dbała, jak o ten fonograf.

Świeże łzy popłynęły jej po policzkach.

- Wybacz mi, mamo - wyszeptała łamiącym się głosem, przytulając się do fonografu.

Tej nocy długo nie mogła zasnąć. Nie podobała jej się bardzo decyzja, jaką podjęła, ale czuła, że nie ma wyjścia. “Moja córka nie umrze z głodu” - myślała przewracając się z boku na bok. - “Póki żyję, nie zazna głodu i to jest mój obowiązek, jako matki, by do tego nie dopuścić. Intencje mam czyste, Bóg mnie za to ułaskawi.”

Wpatrywała się w Wiktorię, która zmęczona sprzątaniem i zabawą, zasnęła natychmiast. W końcu i Annie sen się udzielił i chociaż na kilka godzin mogła odetchnąć i uciec od strasznych myśli, jakie jej się kłębiły w głowie od momentu, w którym postanowiła nie cofnąć się przed niczym, by zapewnić byt swojej ukochanej córce.



Welwyn nie był dużą mieściną, ale działo się w niej niewiele mniej niż w większych brytyjskich miastach: tu także panował motłoch i rozgardiasz, tu także było mnóstwo żebraków na ulicach, kobiety na straganach przekrzykiwały się, by sprzedać towar, a do tego wtórował turkot kół dyliżansów lub wozów wypełnionych różnymi towarami. Uwagę Anny przykuli latarnicy, którzy stojąc na wysokich drabinach przygotowywali ulice Welwyn na zbliżający się zmrok. Poczekała, aż odejdą do innej latarni i dopiero wtedy podeszła do dopiero co zapalonej.

Nie cierpiała wychodzić z siedziby, robiła to tylko wtedy, gdy naprawdę musiała. Irytował ją hałas i przygnębiał widok nędzarzy, nie tylko dlatego, że byli brudni i chorzy, ale też przede wszystkim dlatego, ich widok przypominał jej o swoim równie nie wesołym położeniu. A wiecznie ubrudzone węglem dzieci z narzędziami kominiarskimi, które co chwilę wykradały towar z wozów albo straganów, też nie napawały nadzieją.

Dzisiaj też musiała wyjść. Musiała jakoś zacząć, to, co sobie kilka dni temu postanowiła, ale nie wiedziała jak.

Poczuła na sobie czyjś wzrok. Odwróciła się lekko i zobaczyła jegomościa w średnim wieku z wyraźną nadwagą, ale za to ubranego jak milion dolarów. Zupełnie nie pasował do otoczenia, więc Anna pomyślała, że to niepowtarzalna okazja i musi szybko działać.

Nie wiedziała kompletnie co zrobić, tysiące myśli przelatywały jej przez głowę, zrobiło się jej gorąco ze stresu. Z ogromną niepewnością podniosła rąbek swojej sukni, na tyle wysoko, by widać było szew od rajstop.

Jegomość uśmiechnął się obrzydliwie i podszedł do Anny.

-  Ile?

Anna powoli opuściła rąbek sukni na ziemię, zastanawiając się nad odpowiedzią. Była pewna, że przemyślała wszystko, ale ustalenie ceny za taką usługę nie przyszło jej do głowy. Nie miała pojęcia ile można zarobić w tym “fachu”.

- Zapłaci pan tyle, ile pan uważa. - odpowiedziała w końcu.

Potencjalny klient uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Pierwszy raz? - zapytał kpiąco.

W tym momencie Anna zwątpiła w siebie. Pomyślała, że jednak nie da rady. Spuściła głowę w milczeniu czerwieniąc się jak mak.

Jegomość westchnął.

- Gdzie? - zapytał.

- U mnie w domu - odpowiedziała szybko zbierając odwagę. - Tylko jest jeden warunek.

- Jaki?

- Moja córka musi myśleć, że przychodzi pan na lekcje śpiewu. Mam fonograf w osobnym pomieszczeniu.

Klient nic przez chwilę nie odpowiadał. Anna przestraszyła się, że się rozmyśli. Gdyby tak się stało, nie zebrałaby się znowu, by spróbować.

- A dlaczego nie tutaj? - zapytał jegomość, wskazując głową na boczną uliczkę.

- Za duże ryzyko - powiedziała szybko Anna.

Pokiwał głową.

- Pani prowadzi. - powiedział poprawiając kapelusz.



Mała Wiktoria ledwo doniosła balię wypełnioną wodą do siedziby, tak jak kazała matka. Położyła balię na klepisku i sama też na nim usiadła, ciężko zipiąc. Nagle wstrzymała oddech, żeby się uważniej wsłuchać w dźwięk, jaki nigdy jeszcze nie słyszała.

W dalszej części sieni było słychać muzykę. Wiedziona ciekawością, wstała i zaczęła podążać w stronę dźwięku.

Nie zdążyła blisko podejść, bo nagle drzwi się otworzyły z jedynego prywatnego pomieszczenia izby i zobaczyła mamę z jakimś panem. Mama zrobiła identyczną minę, jak Wiktoria, gdy dostawała od niej samej reprymendę.

- Córeczko - zaczęła matka. - Nie pracuję już w zakładzie, więc muszę inaczej zarabiać. Teraz uczę śpiewu. - bolało ją serce, gdy to mówiła. - To jest mój uczeń. - wskazała na jegomościa, który uchylił kapelusza w stronę Wiktorii.

- Ale nikt przecież nie śpiewał. - zauważyła Wiktoria.

Anna zmieszała się i czerwony rumieniec wystąpił jej na twarzy.

- Bo dopiero zaczynamy - powiedział obcy pan. - Dziś twoja mama uczyła mnie podstaw. - wyraźnie się spiesząc, zakładał płaszcz. - Do widzenia paniom. - po tych słowach opuścił izbę.

Wiktoria wbiła wzrok w mamę. Nie wierzyła w ani jedno słowo.

Do końca dnia nie rozmawiały ze sobą.

Gdy Wiktoria już zasnęła, Anna wyszła przed izbę bo poczuła, że zbiera się jej na płacz, a nie chciała budzić pozostałych domowników. Ledwo przekroczyła próg, łzy wylały się jej na twarz tak intensywnie, że prawie nic nie widziała.

-  Boże, przebacz mi - łkała. Przypomniały jej się szczegóły dnia, który właśnie minął. Wstrząsnęły nią torsje i zwymiotowała na bruk wszystko, co tego dnia jadła. Polało się jeszcze więcej łez, bo wiedziała, że przez to będzie całą noc głodna. Wróciła się do izby i wyniosła balię z wodą do kąta sieni, jak najdalej od śpiących. Weszła do niej i zaczęła szorować swoje ciało z zawziętością, niemal kompulsywnie. Syknęła, bo zapiekło ją mocno i na skórze pojawiła się krew.

“Nigdy tego nie zmyję” - pomyślała z rozpaczą. Pochyliła głowę tak, by stykała się z kolanami, po których wypłynęły świeże łzy.



Było całkiem inaczej. Niby było lepiej, bo teraz Wiktoria miała nie jedną, lecz kilka sukienek i to wcale nie brzydkich; nie pamiętała, kiedy ostatnio odczuwała głód; dodatkowo matka oznajmiła, że niedługo przeprowadzą się w lepsze miejsce i nie będą musiały już z nikim dzielić izby.

Ale z drugiej strony było gorzej. Wiktoria czuła, że stało się coś strasznego, ale nie wiedziała co. Od tamtego dnia, w którym zobaczyła mamę pierwszy raz w towarzystwie obcego pana, minęło już kilka tygodni, ale nie umiała tego widoku wymazać z pamięci. Zawsze, gdy zasypiała, miała przed oczami mamę z szeroko rozwartymi, przerażonymi oczami i twarzą oblaną rumieńcem. Potem zdarzało się jeszcze kilkakrotnie zobaczyć innych panów wychodzących z prywatnego pokoju, ale wtedy już matka się nie mieszała i nie było śladu po tamtym rumieńcu.

Dla Wiktorii matka była teraz inną osobą. Ta zaczęła się w końcu uśmiechać, na co Wiktoria długo czekała, ale zawsze jakiś dziwny cień przesłaniał te uśmiechy. Wiktoria nie umiała odebrać tego uśmiechu jako szczerego. Korciło ją, by zapytać mamę, co się dzieje, ale intuicja jej podpowiadała, że chyba tak naprawdę nie chce tego wiedzieć, więc nie pytała. Tak samo w chwilach, gdy z pokoju prywatnego dochodziły do niej dźwięki zdecydowanie nie przypominające muzyki z fonografu - stwierdziła, że nie będzie o nic pytać.

Ale pewnego dnia, gdy zauważyła dziwne kolorowe plamy wokół oczu matki, już nie wytrzymała. Takie same plany pojawiały jej się na nogach, gdy się przewróciła bawiąc się na podwórku i wiedziała, że mamie coś musiało się stać.

- Mamo, co ci się stało na oku? - zapytała Wiktoria przyglądając się badawczo siniakom.

- To nic - uśmiechnęła się sztucznie Anna. - Przewróciłam się.

- Na oczy?

Wiktoria zauważyła, że matka składa ubrania niedokładnie i szybko, pojawił się też na jej twarzy dawno nie widziany rumieniec.

-  Przewróciłam się na schodach i uderzyłam w poręcz - skłamała Anna. - Nie martw się, niedługo zejdzie.

Wiktoria czuła, że matka znów ją okłamuje, ale już o nic nie zapytała. Potem jeszcze wielokrotnie widziała te same plamy na twarzy matki, i nie tylko na twarzy. Kiedyś wnosząc drewno do izby, przypadkiem zobaczyła matkę w bieliźnie, bo akurat wtedy zmieniała suknię. Zauważyła wtedy plamy na prawie całym ciele mamy, a najwięcej miała ich na nogach. Plamy miały chyba wszystkie kolory, jakie Wiktoria w życiu widziała. Ten widok ją zabolał i pomyślała, że musi pomóc mamie, ale równie szybko zaniechała tego pomysłu. Wiedziała, że matka ją znowu okłamie, więc nie widziała sensu w pytaniu o cokolwiek.

Toteż nie pytała, gdy zauważyła ropiejące wrzody wokół ust i dziwne blado różowe krostki na ramionach matki. Z czasem mama miała też coraz mniej włosów - wypadały jej garściami. Mała Wiktoria w końcu się tak zaniepokoiła, że mimo wszystko znowu zaczęła pytać o samopoczucie, a matka nie krępując się kompletnie odpowiadała, że wszystko jest w porządku i że to przejściowe.

Dopiero, gdy gorączka przykuła mamę do łóżka, powiedziała do Wiktorii w końcu szczerze:

- Córeczko, nie jest ze mną dobrze. Poszukaj lekarza, moje drogie dziecko. - matka ścisnęła mocno jej malutką rączkę i zabłyszczały łzy w jej obu oczach. Wiktoria przytaknęła gwałtownie głową i chlipiąc wybiegła natychmiast z sieni.



Lekarz, którego udało się znaleźć dzięki łzom i nawoływaniem Wiktorii, przebywał w prywatnym pokoju tak długo, że aż zapadł zmierzch. W końcu wyszedł z niego na sień, z sieni skierował się do pomieszczenia na końcu izby, gdzie bawiła się córka chorej.

- Czym się zajmuje twoja mama? - zapytał bezpośrednio.

Wiktoria poprawiając ubranko na lalce, unikała przez chwilę wzroku lekarza.

- Uczy śpiewu - powiedziała cicho i bez przekonania.

Lekarz pokiwał głową, wszystko już rozumiejąc. Westchnął ciężko i wrócił do pokoju, gdzie leżała chora.

Wiktoria wdrapała się na siedzisko pod oknem i przystawiała lalkę do okna. Lalka chciała iść znowu na spacer i pójść jak najdalej stąd.



Doktor zakrył kołdrą twarz zmarłej i zastanawiał się, kto mógłby mu pomóc w wyniesieniu ciała. Otworzył drzwi i wyszedł do sieni, w której zobaczył dwóch umorusanych węglem chłopców.

- Chłopcy, pomożecie mi? Trzeba wynieść ciało - powiedział rzeczowo i bez ogródek.

-  A co to, syfilis? - zapytał jeden z nich uśmiechając się paskudnie.

-  Tak.

-  To my nie pomożemy. - odpowiedzieli zgodnie.

Lekarz zakręcił się w miejscu i wzniósł na chwilę ramiona bezradnie, po czym je szybko opuścił. Zrobił kilka kroków do przodu i zobaczył córkę zmarłej, która cały czas bawiła się w osobnym pomieszczeniu izby.

-  Ma się nią ktoś zająć? - zapytał chłopców cicho.

-  Nie bardzo. - odpowiedział jeden z nich. - Ojciec też jej zmarł jakiś czas temu. A ci, co przychodzili tutaj, na pewno nie byli z rodziny - uśmiechnął się chłopak świadomie podkreślając słowo “rodziny”. - Zresztą, nie bardzo nas to interesuje.

Doktor stał w miejscu, nie wiedząc, co zrobić.

-  No to co z nią będzie? - zapytał.

-  Jak to co? Do przytułku.

-  W Welwyn nie ma przytułku.

-  Ale jest w Hinxworth. Z tego, co wiemy, potrzebują też tam ludzi do kopalni, więc na pewno się państwo ucieszą. - powiedział mały kominiarz jakby z satysfakcją, po czym splunął na klepisko.

Lekarz obrócił się w stronę wejścia do części izby, w którym mała Wiktoria przyciskała lalkę do brudnego od pyłu okna. Wszedł do pomieszczenia tak cicho, że Wiktoria go nawet nie zauważyła. Doktor zorientował się, że dziewczynka coś śpiewa cicho pod nosem i zdecydował, że da jej jeszcze kilka minut spokoju, zanim powie to, co musi powiedzieć.


*        *          *


- Jakub, proszę cię, naprawdę nie mam czasu - powiedziała lekko zirytowana Anna. - Jak skończę raport, to wtedy będziesz mi opowiadał o wspaniałej epoce wiktoriańskiej do woli, ok?

Współlokator mamrocząc coś pod nosem, posłusznie wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi.

Anna zamknęła zakładki, których Kuba pootwierał mnóstwo w wyszukiwarce, i natychmiast zabrała się do raportu.

Już chciała wystukać na klawiaturze pierwsze słowa, gdy w tym momencie zgasł komputer i światło, nastała cisza. Komuś zza ściany wyrwało się siarczyste przekleństwo.

- Do cholery! - Anna również się zdenerwowała. Wymacała ręką telefon na biurku i wybrała numer do przełożonego. Po chwili usłyszala szorstkie “Halo?”.

-  Dzień dobry, szefie, właśnie odłączyli nam prąd i nie mogę rzecz jasna pisać raportu. W związku z tym prawdopodobnie oddam go dopiero pojutrze…

-  Jutro chcę widzieć raport. - przerwał jej oschły głos po drugiej stronie. - Nie interesują mnie żadne wymówki. Do widzenia. - Anna usłyszała krótki sygnał świadczący o zakończeniu rozmowy.

Westchnęła ciężko, próbując opanować złość.

- A jak Tomaszek dwa tygodnie zwlekał z prezentacją, to było wszystko w porządku - sapała ze złości, oświetlając sobie telefonem drogę do kuchni, bo tam miała nadzieję znaleźć zapałki i świeczki. - Kornel też złożył raport po terminie i też się wtedy nic nie stało. - wyciągnęła z szafki zapałki, napoczętą już świeczkę i wróciła do pokoju.

- No tak, przecież kobiety muszą mieć gorzej. - mamrotała, wyciągając z szuflady notatnik i długopis. - Zawsze miałyśmy gorzej i będziemy mieć gorzej. - powiedziała z goryczą, próbując pisać raport posiłkując się jedynie długopisem i świeczką dającą blade światło.


  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Historie kołem się toczą, chociaż wciąż mamy już kolejne (3.) tysiąclecie po Chrystusie.

Magma przemożnego starego jak świat przedwczorajszego DZISIAJ, które nie jest w stanie stać się całkiem nowym lepszym JUTRO.

Bez czułostkowości O TYM, CO NAJWAŻNIEJSZE.

Mądre myślące pióro
© 2010-2016 by Creative Media