Go to commentsMiranda. cz.1
Text 1 of 7 from volume: Powiastka Nr 9
Author
Genreromance
Formarticle / essay
Date added2019-10-13
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views883

Rozdział I


- Miranda? – rzekł Martin.

- Słucham?

- Przestań się dąsać, nie chciałem cię obrazić. W końcu

jesteśmy rodzeństwem, a rodzeństwo często się kłóci…

- No to co! Nie miałeś prawa nazywać mnie„rudą smarkulą”! Mam dwadzieścia cztery lata, jesteś tylko o pięć lat starszy ode mnie! Gdyby rodzice żyli…Tak bardzo odczuwam ich brak…

Martin podszedł do siostry, objął ją ramieniem.

- Przepraszam, nie gniewaj się.

- Martin ja… bardzo tęsknię za rodzicami – łzy popłynęły jej po twarzy.

- Mirando wiem, że za nimi tęsknisz. Ja również za nimi tęsknię, nie płacz proszę.

- Prawie ich nie pamiętam, byłam wtedy małą dziewczynką. Tylko fotografie mi pozostały, żadnych konkretnych wspomnień …

- Tak, miałaś wówczas dwa latka …

- Martin, opowiedz mi o naszych rodzicach. Nigdy ze mną na ten temat nie rozmawiałeś. Uważałeś, że jestem za młoda, że nie zniosę tej historii. Teraz już jestem dorosła i gotowa na przyjęcie najgorszych faktów.

- Faktycznie jestem ci to winien. Wiedz, że wiem tylko to, o czym mi babcia mówiła. Sam jestem niewiele starszy od ciebie.

Dziewczyna usiadła na kanapie w pokoju gościnnym, podkuliła kolana pod brodę, objęła je ramionami i w ciszy słuchała opowieści brata.

- Była straszna ulewa, wiał silny wiatr, wokół szalała burza. Grzmoty rozświetlały ciemne, pochmurne niebo. Pilnowała nas babcia Isabel.

- Niestety, już nie żyje… - zamilkli na chwilę – opowiadaj dalej – niecierpliwiła się.

- To mi nie przerywaj – żachnął się. – Parę minut po dwudziestej drugiej babcia odebrała telefon, widziałem jej minę. Zbladła, usiadła w fotelu stojącym obok stolika z aparatem. Rozpłakała się… Później tłumaczyła, że mama i tata mieli wypadek, zderzyli się z cysterną paliwa… Spłonęli na miejscu.

Chłopak usiadł przy stoliku, oparł łokcie na kolanach, zakrył dłońmi twarz.

- Dlaczego Bóg ich tak skarał? Czym sobie na to zasłużyli?! – w głosie dało się słyszeć żal i rozgoryczenie. Smutną chwilę przerwał dzwonek komórki Martina piosenką Arach „SUDENLY”. Odebrał natychmiast.

- Martin Bohrn? – rzekł nieznajomy rozmówca.

- A kto dzwoni?

- Jestem prawnikiem pana zmarłych rodziców.

- Słucham? Prawnikiem moich zmarłych rodziców? Nie rozumiem? Skąd ma pan mój numer telefonu?

- Martin, posłuchaj. Dopiero co was odnalazłem, a numer zdobyłem od waszej niedalekiej rodziny, a właściwie od babci Sally, mamy waszej matki.

- Jak to? Myślałem, że ona dawno nie żyje?

- Otóż żyje. Tylko z powodu kłótni między twoją babcią i ojcem zostały zerwane kontakty z tą rodziną. Wasza babcia miała udar i leży w szpitalu. Jest w bardzo złym stanie. Poprosiła mnie, abym was odnalazł i sprowadził do niej, ponieważ ma dla was coś ważnego do przekazania i chce to uczynić osobiście. Ze względów zdrowotnych nie może do was przylecieć, więc…

- Co to za wiadomość? Wie pan coś bliżej na ten temat? Mogła zadzwonić, skoro miała numer do nas.

- Nic nie wiem. Nie zadzwoniła, bo chciała przekazać to osobiście. Prosiła także, abyście skorzystali z przyjazdu, ponieważ to co ma wam do przekazania jest istotnie ważne.

- W ogóle jej nie znamy. A gdzie ona mieszka?

- Jutro dostaniecie dwa bilety na Hawaje. Polecicie prywatnym samolotem. Po wylądowaniu, w hali przylotu będzie czekał nasz kierowca - Gordon. Rozpoznacie go po tabliczce, na której będzie widniało wasze nazwisko. Następnie odeskortuje was do rezydencji babci - Sally Maguro. Tam będzie na was czekał Roger, lokaj. Tylko muszę mieć pewność, że przyjedziecie.

- Dobrze, dam panu konkretną odpowiedź, lecz muszę porozmawiać z siostrą. Czy mógłby pan ponownie zadzwonić za pół godziny?

- Tak, oczywiście. Zadzwonię. - rozmówca odłożył słuchawkę.

Martin położył komórkę na stolik i usiadł obok siostry. Miranda patrzyła na brata z głębokim zaciekawieniem. Mężczyzna czuł się zakłopotany, ciężko mu było przekazać informacje o rodzinie matki i planowanym wyjeździe do obcego kraju.

- Mirando, - zamilkł na moment by zebrać myśli – okazało się, że mamy babcię. – uśmiechnął się do siostry – Pamiętasz jak babcia Isabel mówiła, że na Hawajach mieliśmy rodzinę ze strony mamy, lecz kontakty się urwały?

- Tak, tak, kojarzę. Babcia Isabel mówiła, że oni wyrzucili tatę i mamę. Ponoć poszło o jakiś biznes. Ktoś oszukał ojca i oskarżył o zrujnowanie plonów trzciny cukrowej. A właśnie z tego się utrzymywali. Dalszych faktów nie znam.

- Babcia Sally chce, byśmy pojechali na Hawaje do niej, ponieważ ma dla nas ważną wiadomość do przekazania.

- Martin, ja wszystko słyszałam, tylko jestem w szoku. Pomyśl, ile my wycierpieliśmy, musieliśmy sami sobie radzić, a ona do tej pory w niczym nam nie pomogła. Dopiero teraz się odzywa? Toż to niepojęte!

- Sally miała udar. Myślę, że powinniśmy pojechać. Fakt, nie znamy jej, ale to nasza babcia. Ostatnia gałąź naszej rodziny. Zrozum, ona chce się z nami zobaczyć, być może żałuje tego co zrobiła i chce w jakiś sposób to naprawić.

- Martin, ja nie chcę wyjeżdżać. Tu jest mój dom. Tu się wychowałam. – spuściła smutno głowę.

Martin ujął dłoń dziewczyny.

- Spójrz na mnie. –– A co powiesz na to, gdybyśmy pojechali tylko na kilka tygodni, góra na miesiąc. Jeśli nam się nie spodoba, to wrócimy, hm?

- No dobrze. Jeśli tak ma sprawa wyglądać, to się zgadzam. Możemy przeżyć wspaniałą przygodę. Przecież ja nigdy nie byłam na Hawajach! Nauczę się tańczyć Hula! Są tam piękne wyspy, przejrzysta woda, przystojni i opaleni mężczyźni. – stwierdziła z wyraźnym entuzjazmem i wesołością w oczach.

Martin spojrzał na rozmarzoną siostrę.

- Ech ta dzisiejsza młodzież, wciąż o miłostkach marzy. – roześmiał się.

- No to co! – żachnęła się. Po czym wybuchnęli perlistym śmiechem.



Rozdział II



Rodzeństwo wsiadało do samolotu. Martin i Miranda byli zachwyceni tym, co zobaczyli. Skórzane fotele o szampańskim kolorze, szklane stoliki, kremowe zasłonki na oknach. Dziewczyna zachwycona luksusem który zobaczyła pierwszy raz na oczy, postanowiła rozejrzeć się po wnętrzu samolotu. Zaintrygowana, wciąż posuwała się do przodu. W głębi dostrzegła drzwi, na których było napisane - kapitan Mark. Zapukała żywo.

- Proszę. – rzekł jeden z pilotów. Dziewczyna wsunęła głowę do kokpitu. – Zapewne panienka Miranda?

- Tak proszę pana. Przepraszam, mam nadzieję, że nie przeszkodziłam. Zwabiła mnie tu ciekawość – zaśmiała się cichutko, a pilot jej zawtórował.

- Nic nie szkodzi. Nie jest panienka jedyna, którą zainteresował kokpit. – uśmiechnął się.

- W takim razie zmykam. Czy już będziemy startować?

- Tak panienko, więc prosiłbym o zajęcie miejsca i zapięcie pasów.

- Rozumiem.

Zawróciła w stronę miejsc siedzących i ujrzała, że brat siedzi już w samolocie i ma zapięte pasy.

Podróż minęła mi niesłychanie szybko, może z tego względu, że spałam w najlepsze. – stwierdziła w myślach.

Odchyliła zasłonkę i wyjrzała przez okno. Oczom ukazały się piękne widoki: plaże, płaty zieleni, nawet pola uprawne. Z głośników rozległ się głos kapitana Marka.

- Dolatujemy do Honolulu na wyspie Oahu. Proszę zachować ostrożność i pozostać na swoich miejscach.

Tak oto znaleźli się na rajskiej wyspie. Rządni przygód.

Po wylądowaniu na lotnisku zauważyli niskiego Hawajczyka z tabliczką w dłoniach, na której widniało ich nazwisko. Skierowali się w jego stronę. Hawajczyk uśmiechnął się mile, po czym przywitał się.

- ALOHA!

- ALOHA! – rzekło rodzeństwo

Mężczyzna miał zawieszone na nadgarstku dwa przepiękne, kolorowe hawajskie wieńce, które zdjął i zawiesił na szyi rodzeństwa.

- Mam was zawieść do rezydencji Pani Maguro.

- Bylibyśmy wdzięczni panu za tę przysługę – rzekł chłopak.

Szli w milczeniu tuż za szoferem do chwili, gdy ich oczom ukazała się czarna, długa limuzyna. Rodzeństwu dech zaparło w piersiach.

Jest lepiej niż w samolocie. – pomyślała dziewczyna. – Klimatyzacja, zimne napoje. Rewelacja.

Jadąc do rezydencji, wychyliła głowę przez okno, Martin bawił się pilotem od telewizora. Miranda podziwiała cudowne krajobrazy. Pół godziny później spostrzegła plażę otoczoną palmami oraz dwukondygnacyjną białą willę. Zajeżdżając pod posiadłość zauważyła fontannę, a pośrodku wyrzeźbiona tańcząca Hawajka. Przywitała ich służba i sam prawnik Roger.

- Witajcie w rezydencji Maguro! – powitał ich uroczyście –

służba zabierze wasze bagaże i zaniesie do pokoi. Mirando, zajmiesz pokój obok swojej kuzynki Nicolle. Ty natomiast - wskazał palcem na Martina – będziesz miał pokój obok przyjaciela rodziny Alana Coopera. Czy odpowiada wam taki przydział pokoi?

- Myślę, że tak. – odparła dziewczyna - Cieszę się, że będę miała obok siebie bratnią duszę.

- Mnie także odpowiada sposób przydzielenia pokoi – zaśmiał się chłopak – w końcu mężczyźni powinni trzymać się razem. – puścił oko do Rogera, lecz ten pozostał poważny.

- W porządku, a więc zapraszam do rezydencji. Od razu powiadamiam, że wasi współlokatorzy są obecnie w pracy. Alan jest Głównym Dyrektorem do Spraw Marketingu. Zajmuje się też nadzorem upraw trzciny cukrowej, która jest przetwarzana w „naszych” fabrykach na cukier, który jest wysyłany do poszczególnych krajów. Nicolle zaś zarządza personelem w hotelu HULA, gdzie prowadzi zajęcia taneczne. To wszystko co miałem do przekazania, zajmijcie się rozpakowywaniem własnych bagaży. Jeszcze jedna sprawa. Wieczorem odbędzie się małe przyjęcie w gronie rodzinnym. Kolacja jest o dziewiętnastej. Proszę się nie spóźnić, ponieważ punktualność jest tu na pierwszym miejscu. Na kolacji zjawi się też pani Sally, dlatego prosiłbym, abyście ubrali się stosownie do uroczystości. Czy wszystko jasne?

- Tak, w rzeczy samej. – odparła Miranda.

- Świetnie, a więc do kolacji. – rzekł Roger, po czym szybko się oddalił.

- No to co Martin? Do roboty. – zaśmiała się.

- Do dzieła! – krzyknął z entuzjazmem.





Rozdział III



Była pierwsza po południu. Miranda ubrała się w niebieskie krótkie szorty, zieloną koszulkę na ramiączkach i zielone japonki. Włosy związała w koński ogon i mimo, że je wygładziła przy skórze, to i tak się skręcały. Nałożyła na nos ciemne okulary, kapelusz i ruszyła na plażę ciągnącą się za domem wzdłuż oceanu spokojnego. Cieszyła się jak małe dziecko, czując jak delikatnie woda bawi się jej stopami.

- Jak tu pięknie. – szepnęła zachwycona.

Rozmyślając o śmierci rodziców nadepnęła na coś twardego, aż zabolała ją stopa. Podniosła znalezisko i okazało się, że była to pięcioramienna rozgwiazda, tak piękna, że postanowiła ją zabrać do swego pokoju.

Nie wiadomo skąd podbiegł do niej duży biały pies. Przestraszyła się, lecz po chwili zrozumiała, że czworonóg nie stanowi zagrożenia. Zwierzak tulił się do niej. Miranda pogłaskała go po grzbiecie, przytuliła z głęboką czułością. Zauważyła, że pies ma na szyi obrożę, na której było napisane - BRUNO.

- Bruno, skąd ty się tu wziąłeś na tym pustkowiu? – w odpowiedzi pies tylko zamerdał ogonem i polizał dziewczynę po dłoni.

Miranda wstała i rozejrzała się.

Jednak to pustkowie nie jest takie puste. – pomyślała.

Nieopodal lekko kołysał się jacht, dziewczyna ruszyła w jego kierunku.

- Pewnie z jachtu uciekł ten biały pieszczoch. – popatrzyła na Bruna i uśmiechnęła się.

Podeszła bliżej i zaczęła głośno krzyczeć.

- A HOJ ! Jest tam kto? – nikt nie odpowiadał, lecz nie zraziła się, próbowała dalej.

Zaniepokojona ciszą wskoczyła do wody i podpłynęła, pies razem z nią. Niebawem była już na pokładzie. Obciągnęła koszulkę, która przykleiła się do ciała. Miranda zeszła schodkami pod pokład. Rozejrzała się, lecz nikogo nie zauważyła. Zaskoczyło ją wyposażenie jachtu.

Dostrzegła kanapę obitą piękną skórzaną tapicerką koloru orzecha włoskiego. Dotknęła jej oparcia, była niezwykle miękka. Po chwili zorientowała się, że jest w czyjejś sypialni. Na ścianie wisiały obrazy Picasso, na które spoglądała z zachwytem.

Z rozmyślań wyrwał ją męski głos.

- Piękne, nieprawdaż? – zapytał nieznajomy. – To bardzo cenne obrazy, są u mnie w rodzinie od pokoleń.

- Och! Wystraszył mnie pan… - rzekła obracając się do rozmówcy.

Ujrzała mężczyznę o ciemnobrązowych oczach, pięknie wykrojonych ustach, kruczoczarnych włosach, na których widniały krople wody, ściekające ukradkiem na tors. Wzrok dziewczyny podążył wraz z kroplą, która wędrowała nierównym torem, aż do ręcznika zawiązanego na biodrach. – coś zassało ją w dołku, przygryzła wargę.

- Przepraszam, pan ma tylko ręcznik na, na… - pisnęła cicho i natychmiast odwróciła się zawstydzona niezręczną sytuacją.

- A pani jest na moim jachcie i nie rozumiem jak mogła pani tu wejść tak jak do swojego mieszkania. Może wytłumaczy mi to pani, hm?

- Eeee… Znalazłam białego dużego psa i …

Nie pozwolił jej dokończyć.

- Już rozumiem, to mój Bruno. – nie wiedział dlaczego zaczął się tłumaczyć przed tą dziewczyną. – To moja wina, nie powinienem tak bez opieki go wypuszczać. Jak widzę, nic pani złego nie zrobił, więc… – zamyślił się głaskając zarost na brodzie. Nie spodobało się to Mirandzie, zaczęła powoli kierować się w stronę wyjścia. – Przyjrzyjmy się, kogo mi tu futrzak przyprowadził. Rudowłosa piękność, no, no! – popatrzył na okolicę biustu, koszulka cudownie go podkreśliła. Mężczyzna zaszczycił Mirandę swym zniewalającym uśmieszkiem.

- Wcale nie jestem piękna, a te włosy, och! Są takie niesforne, rzadko udaje mi się je ujarzmić - spojrzała na przeciwnika słownych potyczek. – I z czego pan się tak śmieje?!

- Kędziorek. – zaśmiał się.

- Słucham? – spytała nieco zdezorientowana.

Nieznajomy podszedł do niej. Stali naprzeciwko siebie, dziewczyna patrzyła tempo w tors. Mężczyzna ujął niesforny lok przy czole i zaczesał palcami za jej prawe ucho. Ciepło emanowało z jej całego ciała jak żywa pochodnia, jego wzrok wręcz ją parzył.

Oddech Mirandy znacznie przyspieszył, serce uderzało ze sto razy na minutę.

Mężczyzna objął szczupłą talię kobiety, przygarnął do siebie. Dziewczyna poczuła jego twardość na brzuchu. Uniósł dłonią jej głowę nieco wyżej i delikatnie, lecz stanowczo złożył na jej pełne, gorące usta pocałunek. Miranda stawiała opór, ale na próżno, był silniejszy od niej. Widział, że dziewczyna powoli mu się poddaje, więc rozpoczął swą wędrówkę pocałunków po długiej ponętnej szyi. Kiedy westchnęła, uśmiechnął się.

Jestem w tym znakomity – pochwalił siebie.

Położył dłoń na jej pierś, zaczął pieścić jej brodawkę, a ona jęknęła z rozkoszy. Jego dłonie skradały się niżej. Miała figurę wiolonczeli o cudownych krągłościach.

Miranda otworzyła oczy.

Coś tu nie tak. – pomyślała. - Co się z nią dzieje. Nie powinna na to pozwolić, a jednak, ciężko jej to przerwać.

Odsunęła się w końcu i z niespotykaną jak u kobiety siłą spoliczkowała mężczyznę.

- Co ty wyprawiasz?! – wrzasnął oszołomiony.

- Nie jestem prostytutką! Zapamiętaj to sobie!

Wybiegła z jachtu, wskoczyła do wody pozostawiając osłupiałego, rozgoryczonego mężczyznę. Wyszedł na pokład, pocierając obolały policzek. Patrzył jak dziewczyna wychodzi z wody na ląd. Odwróciła się, spojrzeli sobie w oczy. Mężczyzna pierwszy zniknął jej z pola widzenia. Pobiegła w stronę domu i zatrzymała się dopiero w pokoju. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie.

- Co za mężczyzna, taki przystojny, te jego muskularne ciało, pocałunki…

Mirando! – nakazał jej wewnętrzny głos. – Opamiętaj się, on nie miał prawa tego robić i w dodatku był prawie nagi… - Już nigdy więcej tam nie pójdę, nie sprawię mu tej satysfakcji…





  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media