Author | |
Genre | romance |
Form | article / essay |
Date added | 2019-10-14 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 875 |
Rozdział XIV
Staruszka miała nadal niespokojne wrażenie, że ktoś ją obserwuje, gdy chodzi po domu. Gdziekolwiek się poruszy czuje ten wzrok ciągle na sobie. Nalała z imbryczka kawę do filiżanki. Podeszła do kredensu, sięgnęła do szafki po ciastko fitness ruszyła do pokoju gościnnego. Odsunęła krzesło, usiadła, rozłożyła gazety z przed paru dni. Znajdowały się na nich zdjęcia, mianowicie pokazujące wrak jachtu którym płynęli wnukowie Alan i Nicolle, a także zdjęcie wyłowionych. Ten straszny widok przypominał jej że gdzieś tam w wodzie mogą spoczywać Miranda i Alan. Słone krople płynęły po jej twarzy , skapnęły na gazetę. Otarła z żalem i tęsknotą łzy, zrobiła łyk kawy, skrzywiła się nieco.
- Nie posłodziłam. – rzekła na głos.
Pokonując wolnym krokiem jadalnie usłyszała odgłos rozsuwanych drzwi prowadzących na tyły domu do ogrodu. Zaciekawiona porzuciła pomysł posłodzenia kawy. Nie myśląc wiele skierowała się w tamtym kierunku. Drzwi tarasowe były otwarte. Zaniepokojona przypomniała sobie, że zupełnie wyleciało jej z głowy by uruchomić alarm. Chwyciła wiszący na stojaku pogrzebacz, zacisnęła na rączce mocno dłoń. Ponownie coś usłyszała, tym razem hałas dochodził z piwnicy. Ostrożnie otworzyła uchylone drzwi. Trzymając się poręczy, cichutko schodziła na dół. Rozglądnęła się. Poczuła świeży powiew wiatru, okno było otwarte. Już miała je zamknąć, gdy przez okno wprost na nią skoczył duży rudy kot. Kobieta upadając na plecy wyrzuciła w górę kocura. Kot wylądował na czterech łapach i uciekł w głąb domu schodami do góry. Usiadła , trzymała się za pierś, serce niesamowicie łomotało. Wstała wzięła ponownie pogrzebacz do ręki. W ciemnym rogu piwnicy tuż za piecem grzewczym coś świeciło smukłym strumieniem. Światełko poruszało się. Nie mogła rozpoznać co to jest. Światełko ruszyło w jej stronę.
- Kto tam jest?! - krzyknęła.
Światełko nadal się zbliżało. Mężczyzna, który stał nad nią był na ciemno ubrany, na twarzy miał kominiarkę. Zanim się zorientowała założył jej reklamówkę na głowę. Pogrzebacz upadł z brzękiem obok jej stóp. Uderzała dłońmi z całej siły w tors zabójcy, odpychała go, lecz był stanowczo za silny. Coraz bardziej brakowało jej powietrza, brakowało jej sił by walczyć. Zsunęła się na podłogę. Sprawca nadal wpatrywał się w jej oczy. Od razu je rozpoznała. Z ostatnim oddechem wypowiedziała trzy słowa.
- Wiem kim jesteś.
Kobieta z otwartymi oczami leżała bezwładnie obok pieca. Mężczyzna uciekł oknem piwnicznym.
Nerwowo rozglądał się czy nikt go nie śledził. Za rogiem stała jego furgonetka. Rzucił do środka kominiarkę, pospiesznie zdjął ubranie. Nałożył koszulkę polo i szorty. Z piskiem opon ruszył spod rezydencji.
Rozdział XV
Bill Delgo wynajęty przez tajemniczego zleceniodawcę przedzierał się przez dżunglę śladami celu, który właśnie namierzył. Jego kompani – kilku zbirów, którzy za niewielką opłatą pozbędą się problemu. Przystanęli przy strumyku. Był też z nimi przewodnik Gery, który ma bezpiecznie przeprowadzić przez nieznane.
- Gery! – zawołał Bill.
- Tak szefie? – podszedł posłusznie.
- Zrobimy tu postój więc przekaż chłopcom by rozgościli się. – zażartował.
Widząc, że Gary się oddala w stronę kompanów wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer. Po kilku sygnałach odezwał się mężczyzna jak słyszał po głosie jest to ktoś w starszym wieku.
- Halo! – powtórzył nieznajomy. – Co to za wygłupy!
- Halo! Czy dobrze mnie pan słyszy?
- Tak. Słucham. Kto mówi?
- Jestem Bill Delgo wynajął mnie zdaje się pan? Zmieniłem numer i będę tak robił co jakiś czas, by policja mnie nie namierzyła.
- A, tak kojarzę. Świetnie, że się pan odezwał. Widzę że trafiłem na profesjonalistę. – usłyszał śmiech pełen dumy.
- Tak. Jestem drogi, ale zapewniam że skuteczny. Proszę posłuchać. Jesteśmy przy wodopoju, robimy mały postój. Nasze cele, jakieś sześć godzin od naszego położenia. Mamy przewodnika, który zapewne skróci ten czas poprzez krótsze szlaki. Byliśmy na plaży, od kilku dni tu nie padało więc znaleźliśmy ślady należące do mężczyzny. Nieopodal w dżungli znalazłem wyrzucone puste puszki po jedzeniu i zagaszone ognisko. Idziemy tym tropem. Za niespełna dwie godziny zacznie się ściemniać więc teraz ruszymy dalej, znajdziemy odpowiednie miejsce rozbijemy obóz. Nocą na pewno nie będą się poruszać, nie znają terenu, wokół dzikie zwierzęta więc pewnie się gdzieś zaszyją by przetrwać noc. Rano wznowimy ściganie. W razie przeszkód będę informował na bieżąco.
- Świetny raport, cieszę się że jest pan tak szczegółowy. W takim razie jesteśmy w kontakcie. Na pana konto zostały przelane pieniądze, właściwie połowa za zlokalizowanie celu. Natomiast drugą połowę przeleję po ukończeniu zadania i przyniesieniu dowodu. Proszę pamiętać o tym co ma pan odnaleźć w krypcie.
- Doskonale pamiętam, o tym też zawiadomię.
***
Detektyw David Smith wysiadł z radiowozu, włożył kluczyki do kieszeni. Wokół rezydencji Maguro kręciło się mnóstwo reporterów. Noc była bezwietrzna. Niebo rozświetlał blask dwóch potężnych reflektorów i świateł unoszącego się helikoptera. Rodzinę Maguro znał od dwudziestu lat, znał Sally. Rano dowiedział się, że nie żyje. Postanowił na własną rękę dowieść prawdy ze względu na ich długoletnią przyjaźń. Sally była dla niego jak matka, dobra, hojna, troskliwa, towarzyska, zawsze starała się czymś ugościć. Często zaglądał do niej na niedzielne obiadki i lampkę wytrawnego wina. Dziś ktoś zakończył ten przyjemny gościnny rytuał. Zadał ogromny cios dla jej rodziny i dla niego samego. Dlatego przysiągł sobie, że ten kto to zrobił poniesie karę sprawiedliwości, albo sam mu ja wymierzy.
Szedł przyspieszonym krokiem po schodach rezydencji. W holu zastał wnuka zamordowanej i sztab policjantów
przeszukujących każdy kawałek posesji, zabezpieczający ślady. Z wielkim współczuciem spojrzał na młodego mężczyznę siedzącego w koncie przy stoliku z telefonem. Natychmiast podszedł do niego. Widział, że czół się opuszczony, nikt się nim nie zajął. Pozostawili go w przerażeniu i rozpaczy. Odchrząknął. Mężczyzna spojrzał na niego.
- Zapewne pan Martin ? – wyciągnął dłoń. Mężczyzna odruchowo przywitał się. – Nazywam się David Smith, jestem detektywem. Byłem przyjacielem pani Maguro. Przyjmij wyrazy współczucia. Naprawdę jest mi ogromnie przykro. Nie mieliśmy okazji się poznać, ale często tu bywałem jeszcze przed pana przyjazdem z siostrą. Z tym, że ostatnio miałem sprawę do rozwiązania i nie było mnie w kraju. Dziś rano dowiedziałem się o tragedii, która się wydarzyła i natychmiast przyjechałem.
- Rozumiem. Dziękuje, że się pan tu pofatygował. – westchnął smutno. – Moja babcia nie żyje. Mojej młodszej siostry i Alana nie ma. Nie wiadomo gdzie są. Jestem na skraju wyczerpania nerwowego. Niech mi pan powie do cholery co mam robić?
- Proszę się uspokoić. Sytuacja naprawdę jest trudna do zniesienia. Kilka dni wcześniej Sally zadzwoniła do mnie i nakreśliła zaginięcie pańskiej siostry. Poprosiła bym ją odnalazł i zapewniam dopnę swego, jak również znajdę sprawcę tego karygodnego czynu jakiego się dopuścił.
- Bardzo jestem wdzięczny za to, że chce pan pomóc, ale chciałbym w tych poszukiwaniach uczestniczyć. Gdzieś tam jest moja siostra…
- Rozumiem pana zaangażowanie, lecz nie sądzę by był to dobry pomysł. Alan Cooper jest wyspecjalizowanym byłym żołnierzem. Znakomicie posługuje się bronią palną i ręczną, swobodnie dogaduje się w pięciu językach obcych. To wyszkolony obrońca umiejący przetrwać w dziczy. Uważam, iż ta wyprawa może być dla pana zbyt trudna. Alan na pewno poradzi sobie z sytuacją do mojego przybycia i zapewni ochronę dla pana siostry.
Martin nerwowo stąpał w miejscu z nogi na nogę. Na jego twarzy widać było zniecierpliwienie połączone z bólem i rozpaczą.
- Panie detektywie. Dziękuję za pomoc w tych obu sprawach, ale proszę pozwolić mi uczestniczyć w poszukiwaniu Mirandy jest dla mnie ostatnim członkiem rodziny. Kocham ją nad życie. Będąc tu sam w tak wielkim domu
wraz ze służbą i brakiem zajęcia obawiam się, że nie poradzę sobie ze sobą, nie wytrzymam tej nie wiedzy. Rozumiem, że Alan umie to i owo, ale w tej chwili nie wiemy czy jest z moja siostrą, czy ją w ogóle odnajdzie. Dlatego proszę by mi pan pozwolił zabrać się razem. Gdy jest nadzieja to lepiej funkcjonuję, obiecuje nie być zawadą. Liczy się szybkie działanie.
- Zgoda. Najpierw pójdę zorientować się w sprawie wśród kolegów policjantów. Jutro zadzwonię do pana i wszystko ustalimy.
Rozdział XVI
Pracował w swym fachu dwadzieścia pięć lat. Miał zaledwie dwie nie rozwiązane sprawy. Żył tylko swoją pracą. Siwiejące skronie ukazywały, że mimo fantastycznej figury nie potrafił przełamać się na związek z inną kobietą. Kochał ją, lecz należała do innego, była zajęta. Dlatego oddał swe serce pracy.
Zostawił Martina swoim myślom, widział że skierował się do pokoju na piętro. Zaś David ruszył w stronę piwnicy, gdzie znajdowała się denatka. Bał się widoku przyjaciółki leżącej we krwi. Przy ciele kucał Bruno Benett, koroner. Zorientował się, że idzie w jego kierunku. Natychmiast wstał i zwrócił się w jego stronę.
- Smith. Tak mi przykro. – rzekł skruszony.
- W porządku. Już nic nie przywróci jej życia. – włożył ręce do kieszeni. – Skończyłeś oględziny? Jak zmarła?
- Tak. Wiem, że była twoją przyjaciółką. Widząc twoja zawziętą minę wiem też co kombinujesz. Smith zostaw to federalnym. – David przewrócił oczyma. – Smith!
- Pytałem się jak zmarła?! - ryknął niespokojny.
- Nie krzycz. Przecież ci powiem. Została uduszona.
- Kiedy?
- Dziś około południa. Nie miała szans. Był to zdecydowanie mężczyzna. Z ułożenia siniaków na szyi był to rosły zbir. Przebieg wydarzeń zaczął się od tego, że zeszła do piwnicy. Przeciąg mówi o tym, że jest tu otwarte okno, być może chciała je zamknąć. Później podeszła do pieca i tu została popełniona zbrodnia. Zastanawia mnie fakt, że leży przy niej pogrzebacz, z całą pewnością nie jest narzędziem zbrodni. – spojrzał na detektywa. – Sadzę, że musiała wiedzieć o godzącym jej niebezpieczeństwie skoro miała przy sobie broń. Chciała się bronić.
- Czy służba i Martin byli przesłuchiwani?
- Wnuk zmarłej był przesłuchiwany, natomiast służba jeszcze nie. Niby szofer i pokojówka rano zauważyli u pani Maguro zdenerwowanie.
- Dzięki. Zaraz się tym zajmę.
- Smith? – zawołał. – Zostaw tę sprawę federalnym. Nie myślisz obiektywnie.
David nie słuchał koronera, wbiegał już po schodach prowadzących do wyjścia z piwnicy.
Słuchał własnego rozumu, instynktu który mówił mu by dokończyć co postanowił. W imię przyjaźni.
Służba była w kuchni. Siedzieli przy stole zszokowani, przestraszeni, zdruzgotani. Te uczucia wyczytał z ich twarzy. Pokojówka nalewała kawę sobie i szoferowi. Podszedł do nich i przysiadł się do nich najzwyczajniej w świecie.
- Witaj Margarito. – spojrzał na szofera. – Roger.
- Witaj. – rzekła Margarita. – Usłyszałeś o Sally… - nie dokończyła zdania z głębi smutku wydobył się szloch.
- Nalej mi proszę kawy. – nie miał ochoty na nią. Wypił dziś już trzy, lecz chciał by kobieta wzięła się w garść podając mu ją. Posłusznie wykonała prośbę. – Słuchajcie, póki federalni przeszukują dom powiedzcie mi szybko co wiecie.
- Chcesz znaleźć sprawcę? – spytał Roger.
- Tak. Chce dopaść tego drania i odszukać Mirandę i Alana. Powiedzcie mi proszę co wiecie, a natychmiast się tym zajmę.
- Właściwie jak co dzień robiliśmy swoje.
Zazwyczaj ktoś był w domu, ale dziś Martin
musiał pojechać na rehabilitacje przed jedenastą. Ja z Rogerem wybieraliśmy się na zakupy. Sally była strasznie nerwowa jakby się czegoś bała. Wyszliśmy z domu. Roger przypomniał, ze zostawił klucze do auta na segmencie kuchennym więc poszłam po nie. Weszłam do kuchni i zastałam Sally z nożem w ręku. Wyglądała jakby miała się bronić. Na szczęście tylko narobiłyśmy tylko hałasu.
- I wtedy przybiegłem słysząc krzyk obu kobiet. – wtrącił Roger. – Potwierdzam co mówi Margarita.
- Zaproponowałam, że zostanę, ale uparła się bym jechała. Stanowczo twierdziła, że nic jej nie będzie i włączy alarm. Nie wiem czemu nie włączyła. Gdybym została, to może…
- Może zabójca znał dostęp do kodu. – wtrącił detektyw. – Poza tym, gdybyś została mogłabyś i ty zginąć. Dobrze zrobiłaś. Nie obwiniaj się. – chwycił jej dłoń by dodać otuchy. – To był bezwzględny morderca, a nie zwykły złodziejaszek, który coś zwinie i ucieknie. A właśnie, nic z domu nie zniknęło?
- Nie. Na pewno nic. – odrzekła.
- Więc morderca miał inny powód. Musiał od dawna planować te zbrodnię. Sally nie była przypadkową ofiarą. Starannie ja wybrał. – wstał od stołu. – Zostawię was. Muszę zadzwonić w pewne miejsce. Rano zabieram Martin’a na poszukiwania zaginionych. Do zobaczenia. – rzekł i wyszedł.
Rozdział XVII
Detektyw śledcza Karen Oven przekroczyła próg siedziby FBI. Odetchnęła z ulgą, gdyż zaledwie trzy dni temu zakończyła śledztwo w sprawie seryjnego zabójcy nastolatek, które ciągnęło się przez długie cztery tygodnie. Widok zwłok dziewczynek powodował w niej konwulsje żołądkowe. Nie mogła darować sobie, że ten „ WCIELONY DIABEŁ „ jak się podpisywał morderca w rubrykach gazety News, gdzie umieszczał wiadomości o miejscu nieżyjących osób. Sprawiał tyle bólu ich rodzinom. Bolało ją to, gdyż ten potwór zamordował córkę jej przyjaciółki; dziewczynkę znała od maleńkości była jej matką chrzestną. Dowodziła nie jedną akcją jak dotąd z powodzeniem. Zawsze stawiała kropkę nad „ i ”. Rozwiązywała sprawy, które nie zawsze dobrze się kończyły. Teraz planowała odpocząć, wziąć urlop na parę dni. Zamknąć w domu i wyluzować z butelką czerwonego wina.
Drgnęła na dźwięk dzwonka telefonu. Numer, który się wyświetlił był jej dobrze znany. P o krótkim namyśle odebrała połączenie.
- Tak. Słucham cię Davidzie. Sądzę, że nie masz czasu zaprosić mnie na kawę więc od razu przejdźmy do sedna sprawy.
W słuchawce zabrzmiał męski seksowny chichot, który wywoływał u niej dreszcze podniecenia.
- W rzeczy samej. Uwielbiam twoje sarkastyczne poczucie humoru i ten oficjalny ton. – usłyszał nerwowe chrząknięcie. – Faktycznie dzwonie w pewnej osobistej sprawie. – rzekł nie pewnie, gdyż swego czasu bardzo często korzystał z jej fachowej pomocy i nieco to krępowało.
- Davidzie. Domyślam się że to co mi zaraz powiesz popsuje mi tygodniowy urlop na którym planowałam i marzyłam odpocząć. – zaznaczyła.
- Słodka Karen. – zaczął ostrożnie. – Nie chciałem psuć twych planów, ale proszę pomóż mi jeszcze ten raz. Obiecuję, że zaraz po zakończeniu tej sprawy osobiście zabiorę cię gdzieś w miłe rejony. Rozluźnimy nasze stare kości, gdyż i mnie urlop się przyda.
- Naprawdę? Mówisz poważnie? Chcesz ze mną wyjechać w nieznane? – kompletnie zaskoczyła ja ta propozycja. Od wieków David ogromnie jej się podobał. Zawsze dobrze im się pracowało, jak również ciągnęło do siebie. Dwa lata temu zmarł jej mąż Patrick. Już wcześniej David wyznał, że bardzo mu na niej zależy, lecz mając umierającego na raka płuc męża nie potrafiła się dla niego otworzyć. Patrick nie chciał, aby Karen żyła samotnie. Prosił ją nie raz podczas choroby, by spróbowała połączyć się z Davidem, który był ich długoletnim przyjacielem i doradcą życiowym. Niestety pozostała wierna mężowi do końca, a ich drogi przez ten czas rozeszły się. Aż tu nagle telefon i taka miła propozycja, która szalenie ją ucieszyła. Postanowiła położyć wszystko na jedna kartę.
- Zgoda. Mam nadzieje, że spełnisz swoją obietnicę, a ja pomogę w twojej sprawie. Mów proszę co się dzieje?
David krótko zrelacjonował ostatnie wydarzenia.
- Wracając do mojej prośby, to chciałbym abyś przejechała się do firmy Maguro i przeszukała biura. Może znajdziesz coś ciekawego byłbym wdzięczny o informacje. Ja natomiast jutro wyjeżdżam z Martinem szukać Mirandy i Alana Coopera.
- W porządku. Możesz na mnie liczyć. Jak zawsze. Podesłać tobie kilku moich zaufanych pracowników. Myślę, że przyda wam się mała pomoc. Co ty na to?
Detektyw zamyślił się.
- Właściwie, to dobry pomysł. Dzięki. Jestem zobowiązany.
- No ja myślę. – dodała kokieteryjnie, na to odpowiedział chichotem. – Jutro odbierzesz spod mego biura trzech ludzi. Być może do zobaczenia rano.
- Jeszcze raz wielkie dzięki. Do zobaczenia. – rozłączył się.
Rozdział XVIII
Jak co wtorek Percy Toronto siedział przy biurku wypisywał faktury. Zbliżał się koniec miesiąca więc nie obejdzie go naliczanie płac pracownikom. Przed sobą jednak miał otwarte konta w komputerze na które kazano mu przelać stosowne liczby. Uwielbiał ten moment, wystarczy kliknąć myszką od klawiatury i w parę minut pieniążki popłyną do tajnego miejsca.
Spieszył się, ponieważ dostał cynk, ze policja coś zwęszyła. Postanowił sprawnie wykonać transakcję oraz wyjechać z kraju, jak to zrobił jego przełożony. Kliknął więc OK. Zaczął składać papiery, które zdecydowanie mogłyby posłać ich za kratki na długie lata. Znajdowały się tam liczne przekręty, które z roku na rok rujnowały firmę. Był wściekły, że Sally przyjęła do spółki Alana Coopera. Od jakiegoś czasu Cooper przyglądał mu się, śledził jego poczynania. Był dyrektorem, dlatego wścibiał swój zadziorny nosek wszędzie tam, gdzie nie trzeba.
Na szczęście był od niego sprytniejszy, doskonale znał się na komputerach. Dzięki swym umiejętnościom hakera potrafił szybko ukryć machlojki. Śmiał się w duchu.
Nagle ktoś stanowczo zapukał do drzwi jego gabinetu. Raz, potem drugi. Księgowy wystraszony poderwał się z miękkiego skórzanego fotela na kółkach. Spakował do teczki najpotrzebniejsze rzeczy i ruszył w kierunku tajnej biblioteczki, która znajdowała się za barem z alkoholem wbudowanym w ścianę. Wziął do ręki gruba książkę oprawioną w czerwoną okładkę, pociągnął lekko, aż dobiegło go ledwo słyszalne kliknięcie. Drzwi otworzyły się. W ostatniej chwili, gdy już miał przekroczyć próg, poczuł jak chwytają go dwaj mężczyźni w mundurach policyjnych. Zszokowany całym zajściem, jego nieudaną ucieczką zalała go fala ciepła, zrobił się czerwony jak burak. Brakowało mu tlenu, od dawna chorował na nadciśnienie tętnicze. Policjanci posadzili go na fotelu przy biurku. Percy wskazywał na teczkę w której trzymał nie tylko papiery ale i swoje leki. Przystojna kobieta coś do niego mówiła, lecz nic nie rozumiał. Otworzyła teczkę, podała mu leki, popił je wodą. Po paru minutach jego twarz powoli powracała do normy, jego serce zaczęło znów miarowo bić. W końcu słowa pięknej kobiety docierały do niego w coraz większej skali.
- Halo! Proszę pana! Czy nazywa się pan Percy Toronto?
- Tak. – odpowiedział jeszcze lekko zdyszany.
- Znakomicie. Nazywam się Karen Oven. Jestem agentką FBI do spraw kryminalnych. Dostaliśmy anons, by przefiltrować firmę Maguro, gdyż mamy podejrzenia, że zostało popełnione przestępstwo.
Toronto ponownie nabierał kolorów. Kobieta uśmiechnęła się na widok rumianych policzków. Była atrakcyjna i przy jej obecności nie jeden mężczyzna się zawstydził, lecz ten kolor purpury u podejrzanego wskazywał raczej co innego.
Policjanci zabezpieczyli biuro, weszli do tajnego miejsca, ponieważ za drzwiami kryło się przejście prowadzące oświetlonym korytarzem podziemnym na zewnątrz budynku. Jak się okazało stał przed nim podstawiony samochód niedoszłego zbiega, którego tez przeszukano.
Rozdział XIX
Siedziba FBI.
Policjant Casper Richardson opierał się o stół przy którym siedział Percy Toronto w sali przesłuchań. Był dobrym gliną, zazwyczaj bez problemu udawało mu się złamać nie jednego kryminalistę, ale ten był wyjątkowo uparty i milczący. Wyprostował się. Spojrzał ostatni raz na podejrzanego, obrócił się i wyszedł. Zauważył przełożoną. Stała nieruchomo przed szybą chroniącą przed odkryciem jej oblicza przez przestępcę. W dłoniach trzymała tackę z pączkami i dwoma kubkami kawy.
- Witam szefowo. A te smakołyki to dla kogo? Bo chyba nie dla mnie?
Odwróciła głowę i spojrzała na niego odpowiadając z chytrym uśmieszkiem.
- Niestety. Może innym razem. Pozwól, że teraz ja spróbuje go pomęczyć. Bo widzę jak do tej pory to on – wskazała palcem na podejrzanego – zmęczył cię solidnie. – zachichotała.
- Właściwie, to tak. Miałem trudne sprawy, ale ten osioł jest naprawdę uparty. Ciągle milczy i wpatruje się w jeden punkt.
- Widziałam. Znam cię zbyt dobrze i doskonale wiem ile potrafisz zdziałać. Nie martw się, zależy nam wszystkim by go rozgryźć. Damy radę, tylko trzeba trochę cierpliwości. Choć czasu nie mamy. – dodała. – Idź na lunch, wyluzuj. To polecenie szefowej.
Wprawiła jego w osłupienie, gdyż zawsze była taka zasadnicza. A najbardziej zdziwił widok jak jedna ręką unosi nieco spódnice do góry. Wyprostowała się, zrobiła minę kokietki chwyciła za klamkę masywnych drzwi i weszła do środka.
Na widok znajomej mu twarzy, Percy poprawił się na krześle i usiadł w wygodnej pozycji. Zauważył, że przyniosła kawę i pączki. Smakołyki postawiła na środek stołu. Był głodny i to bardzo, ale nie chciał tego zdradzać. Usiadła naprzeciwko niego i cicho przysunęła krzesło.
Śledził każdy jej ruch. Wyciągnęła dłoń. Marzył, by dotknęła jego włosów, pogładziła po policzku. Jednak na próżno się łudził. Kobieta chwyciła plastikowy kubek z kawą i przysunęła w jego stronę, drugi zaś postawiła przed sobą. Poczuł się jak piętnastolatek na pierwszej randce.
Była ubrana w dobrze skrojony szary melanż żakiet, spódnice do kolan oraz czarne pantofelki na małym obcasie. Ręce miała lekko oparte o stół. – milczała wpatrując się w niego. Zastanawiała się jak rozgryźć tego typa. Myśli, że jest cwany, ale oni zawsze takich zgrywają. Co do czego w końcu klepią wszystko co im ślina na jęzor przyniesie. Postanowiła zacząć najprościej, zwyczajnie. Później zobaczy jak się sprawy potoczą.
- Czy pamięta mnie pan, panie Toronto? Spotkaliśmy się rano. Jestem Karen Oven.
Rozpoczęła swoje przesłuchanie.
Rozdział XX
Zbliżała się do niego w białej koszuli nocnej, jakby płynęła w powietrzu. Biło od niej światło, które rozświetlało po części pokój.
Siedział na łóżku, nie wiedział co robić, gdzie uciec. Na czole powstały przezroczyste krople potu, zaczął dygotać.
Nic nie rozumiał, przecież ją zabił. Spojrzał na dłonie, były całe we krwi. Krzyknął. Zerwał się z łóżka, lecz zjawa zagoniła jego w róg ściany. Zaczęło mu robić się zimno, zjawa unosiła się nad podłogą, wpatrywała w niego. Jej oczy biły chłodem, były pustką. Uśmiech lekko uspakajał serce, które biło w jego piersi jak oszalałe. Nagle chwyciła jego szyję obiema dłońmi, zaczęła dusić. Czół, że brakuje mu powietrza. Chciał się bronić, lecz nie mógł jej odepchnąć. To jest takie realne. – szeptał w myślach. – ja chce żyć. Widział ją wyraźnie, machał przed sobą rękoma, niestety nic nie poczuł, żadnego dotyku. Była duchem, powietrzem. Nie rozumiał tego jak duch może tak zagrozić życiu.
Sally Maguro zaśmiała się ukazując czarne ostre zębiska. Jej śmiech grzmiał w jego uszach. Usłyszał jedno zdanie.
WIEM KIM JESTEŚ!
Przerażony usiadł na łóżku, rozejrzał się płochliwie po pokoju, w którym ściany były oświetlone popołudniowym słońcem. Przetarł dłońmi twarz. Serce nadal waliło mu młotem. Spojrzał na zegarek stojący na stoliku obok biurka. Minęła siedemnasta. Uspokoił się nieco. Sięgnął po pilot, włączył wiadomości. Jego oczom ukazała się dziennikarka w obcisłym żakiecie, lubił eleganckie kobiety. Tuż za nią widniała firma Maguro.
Pogłośnił telewizor.
- Jak mówiłam kilka godzin temu FBI zatrzymało księgowego firmy Maguro jest nim Percy Toronto.
Usiadł na łóżko z nieziemskim materacem. Jego uśmiech w jednej chwili zgasł. Mózg zaczął przetwarzać tysiące myśli, co tu zrobić? Jak wyjść cało z opresji. Ten podrzędny księgowy , zasłuży na to co zrobił. Z całą pewnością wygadał wszystko. Zawsze był słaby emocjonalnie, łatwo było jego złamać. A metody FBI są skuteczne.
Tępy kretyn! – ryknął.
Pospiesznie obmyślił plan, przebrał się i wyszedł z wynajętego pokoju. Zaczął działać.