Author | |
Genre | humor / grotesque |
Form | prose |
Date added | 2019-10-27 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1556 |
Podmieniłem tekst, bo to przecież jesień.
–––//–––
Zaborcze gnilne usta, wsysają trupy liści do wnętrza zachłannych wnętrzności Ziemi. Ciemny postrzępiony jesienny płaszcz, przykrył wszystko co widoczne, przytłumioną szarością rozkładu. Na kołnierzyku trochę jeszcze nitek lata, na chłodnym wilgotnym wietrze. Podszewka z ciemnych chmur, ugina drzewa smrodem przemijania a oderwane guziki ostrymi krawędziami, zdzierają pogniecione suche liście, na podobieństwo pomarszczonych twarzy. Skrzypią swoją marnością a przez pomarańczowo – brązowe dziury, sączą zardzewiałe promienie Słońca. W arteriach żył umarły życiodajne płyny, niczym wymarłe ulice na zwłokach, jeszcze tak niedawno radośnie zielone.
Szary ciężki całun wisi nad miastem. Krople deszczu z rozciętych żył przestworzy, niczym gęsta krew z umierającego ciała, stukają o brudne parapety. Przygniatają ostatnie podrygi liści, które się tam przylepiły, niczym kupa do podeszwy. Pomarszczone ostatnim smutkiem, mogę jedynie liczyć na płaty łuszczącej się farby i rdzy. Towarzyszą im w ostatniej drodze. Pionowy kondukt pogrzebowy, na tle oropiałych ścian. Osikane i pobrudzone brudną wodą spod kół samochodów, co na przednich szybach, transportują trupie plamy z owadów i niedokończonych lotów. Krótka smuga spadającej marności w ostateczną marność odoru i rozkładu.
Podszewka płaszcza niebezpiecznie szeleści wspólnie z metką. W szarych porywach kleistych podmuchów, kończy życie wiele niewidocznych istot, pochwyconych przez bezlitosne chwile przemijania. Co jakiś czas pękają konary. Ogołocone piszczele na szkieletach drzew. Obgryzione swoim własnym rozkładem.
Z rękawa spogląda czas z tym swoim szyderczym uśmiechem, na kształt obleśnej przeklętej strzałki, tylko w jedną cholerną stronę. Z drugiego zwisa cuchnąca marność, okryta strzępkami podszewki. Faluje na boki razem z upływem wszystkich pozostałych, pod czujnym wzrokiem kieszeni z udarem materiału. Kolejny już raz zakładają ludziom kostiumy. Każdemu inny. Szyte na miarę. Dokładnie dopasowane. Przedstawienie trwa dopóki kurtyna wisi nad miastem.