Author | |
Genre | humor / grotesque |
Form | prose |
Date added | 2019-10-29 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1300 |
I stało się, iż Nieskazitelnego Pierwszego Tylko Jedynego, szlag wreszcie trafił, przeto przed Sąd Nadnajwyższy go przywleczono, tarmosząc za złote łańcuchy i medale za dobroć i miłość wszelaką przyznane, co sobie sam za życia założył, porównując się do tych wszystkich pojebańców, których… hmm… kochać musiał… w zasadzie.
Ów przytargany złorzeczył Postaciom Sędziowskim bardzo głośno i dobitnie, by dźwięki z poziomu posadzki do właściwych uszu nadstawionych doleciały. No faktycznie. Dotarły gdzie trzeba. Nie tańczący na zimnych kamieniach po usłyszeniu słów z góry mu danych, jeszcze bardziej w złości swojej metaforami łańcuchów dzwonił, lecz zębami w te pędy też, gdyż dziwny chłód grozy stosowanej, golasa zewsząd jak zamieć owiewał.
Poza tym, jak wspomniano w poprzednim zdaniu, goły był jak święty turecki lub nagie cokolwiek, jeno mu klejnoty klejnoty zasłaniały. Usłyszał słowa na wskroś nie miłe, gdyż Autorzy owych słów znali myśli zmuszonego do wysłuchania, a ponadto prawdziwe umysłowe intencje, których zwykli zjadacze chleba i hod dogów, nie przytargali pod sklepienia czaszek, obcując z nim.
Ujrzał przed sobą wielki tabloid, na którym wchodzenie bliźnich do Szczęścia transmitowano, mimo śmierci na żywo, ale jego tam nie było, bo był tu.
Zdziwienie przedziwne ogarnęło prześwitującą duszę, co markotna przy nim stała trzęsąc się jak listek osiki na sądowym burzowym wietrze, wchłaniając ozon boleści.
Stare ciało dźwigał wciąż na sobie ze wspomnianymi nagrodami, co za żywota swego nagłabał, a które bardzo go cieszyły, lecz teraz przypalały dupę oraz inne członki wystawne. Spojrzał dokładnie na ekran i Zgroza – 2, szarpnęła rozdziawioną szczękę poza zawiasy nawet, bardzo przytłaczająco nadmiernym opadnięciem, aż złoty ząb błysnął plombą w mroku trwożnej jamy.
Ujrzał wszystkich tych, co opluwał za życia śliną nienawiści a swoje ułomności szybko chusteczką haftowaną wycierał, chociaż bodła lico ostrzegawczo, czterema rogami jego własnych wad. Z niechęcią błądził wzrokiem, po tych stadach pikseli, co jego zdaniem włazić tam nie powinni, lecz łobuzy włazili, przez Złotą Bramę Szczęścia, czyli po wszystkich zerkał z niewłaściwym zapamiętaniem w źrenicach i tęczówkach.
Zadał zdziwione pytanie, dlaczego on, porządny obywatel, ponad przewidzianą normę, nie może, a oni szubrawcy zatracone, zasłużyli sobie na wejście do Raju Nieskończoności. Usłyszał odpowiedź, że Istoty Sędziowskie znają ich całość a on tylko część poznał i tylko po niej sądził wszelakie czyny a poza tym tak naprawdę miłował najbardziej samego siebie, mimo że bliźni wokół biegali, niektórzy markotnie patrząc.
Sformułował następne pytanie, że przecież niektórzy z nich nawet nie wierzyli w to, co tu nastąpi i w ogóle mieli podniebne sprawy nisko w dupie. To dlaczegóż spotyka ich nagroda? Usłyszał odpowiedź, że byli po prostu przyzwoitymi ludźmi, prawdziwymi w swoim błądzeniu i dostrzeganiu własnych przywar, jakie one by tam nie były lub były gorsze.
–– A ty palancie co? Dostrzegałaś? No nie. Tylko cudze. Czyli dupa. Jesteś gdzie jesteś i słyszysz co słyszysz. Nacieszyłeś swoją fizjonomię, kryształową nieskazitelnością, to teraz nie marudź. Idź na stronę, oddaj mocz zrób kupę a później spadniesz nam z oczu gdzie zechcemy.
–– Spadniesz? Ja? Niemożebne! Nie wyrażam zgody! Żądam adwokata! I to nie byle fircyka z urzędu!
–– Nie wyrażasz zgody? Żądasz adwokata? I to nie z urzędu? I nie fircyka? A to dobre. Widzisz tu jakiś urząd? No nie. Bo tylko nas widzisz. My nie fircyki jakieś! My jesteśmy wszystkim, ale na pewno nie urzędem z fircykiem! Tylko jedna droga przed tobą. Nie masz innej możliwości. Trzeba było pomyśleć wcześniej tym swoim... doskonałym rozumem… w jedną słuszną stronę. Ogłaszam przerwę w rozprawie do następnej śmierci… co już? Nawet spokojnie śniadania zjeść nie możemy. No dobra… kończmy sprawę… bo następnego golasa nasi za poszycie targają.
–– Ale ja…
–– No właśnie… ale ja, ale sra… tra la la! Gdyby... ty, to by ciebie tutaj nie było.
–– Ale ja...
–– No tak… rozumiemy… ciężki przypadek pośmiertny… odpręż członka umysłu, dziecko drogie. Podejdź synuś do cna zepsuty w zagubieniu swoim. Dostaniesz gruchawką w łeb. Będzie to równoznaczne z końcem przewodu sądowego. Najpierw zobaczysz gwiazdy, a gdy zgasną, przeżyjesz podróż bez cierpień, utyskiwań i zgrzytania łez. A tam na miejscu, klapki z oczu ci spadną i zaczniesz widzieć co nie widziałeś, oprócz bobków w swoim nosie, byś mógł niejedno przemyśleć. Dosyć się jeszcze namęczysz, bez nowego ciała. Nie odpłacamy tobie tym samym. Rozumiesz zapewne, co chcemy przez to powiedzieć. Dajemy ci szansę.
Jesteśmy mimo wszystko miłosierni.
–– No ba?
–– Kto to powiedział?