Go to commentsEnamorada, truskawki i szampan (fragment)
Text 92 of 101 from volume: Wydane przez Elę Walczak
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2019-11-03
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1002

Położyłam się z powrotem na podłodze, ale kroki się oddaliły. Myślałam o tym, jakby to było, gdybym prasowała mu garnitury, a on jeździłby na wykłady, promocje i odczyty z Luną. Dziewczyną, która była inspiracją do napisania książki o tym, że da się widzieć i odczuwać sercem. Widziałam, jak idzie na podium, a ludzie wstają z krzeseł, klaszcząc na powitanie wschodzącej gwiazdy literatury. Widziałam kolor jego koszuli i uśmiech mówiący; Tak kochani, opowiem wam teraz historię, która zwali was z nóg. Jak długo będę krwawić tym, co było? Bez przerwy przypominałam sobie coś, co już dawno nie powinno istnieć. Wszystko było po staremu. Ten sam strach, drżenie ciała przed zaśnięciem, zaciśnięte pięści gotowe w każdej chwili do walki. Przyłapuję się bez przerwy na tym, że się dręczę, zadręczam, wariuję o tych doświadczeń. Dryfuję pomiędzy słońcem a księżycem. Zdjęcia, listy, wątpliwości. Tamta droga znikła albo powinna. Samotność wystarcza tylko na jakiś czas.

Leżałam kolejnych kilka godzin w pokoju czyichś pamiątek. Otwierałam co chwilę po kryjomu komputer, ale odpowiedzi nie było. Nie słyszałam od dłuższego czasu żadnych odgłosów. O czym ja w zasadzie myślę? Co oznacza ten głupi, złoty wisiorek, którego nie podniosłam z ziemi? Gdyby przywoływał huragany, już bym nie żyła. Podniosłam go w końcu jak szczeniaczka, którym należy się zaopiekować, a który potem wyrośnie na bestię zdolną podgryźć ci gardło we śnie. A może teraz za sprawą czarodziejskiej sztuczki sfajczy się sam ten dom wraz z jego zawartością. Nie trzeba będzie zatrudniać porywaczy i morderców, żeby ukarać kogoś za to, że ktoś stracił życie w jego obecności. Gdybym patrzyła z góry, ten pokój wyglądałaby jak filmowa, czarna klisza ze mną, czyli z białą plamą pośrodku.

- Pokażesz mi jakąś sztuczkę? – powiedziałam do tego czegoś, zawieszając to coś na szyi. Było mi już w zasadzie obojętne, kto się pojawi w tych drzwiach i po co.

…z tamtego świata trzyma mnie w ryzach gniew, który zaliczam do zalet. Nie wiem, jaką teraz mamy erę. Wodnika? Słucham cię jak muzyki, która wyjawia jakiś sekret.

- W takim razie pokaż cokolwiek. Cisza nie sprzyja odkrywaniu prawdy. Niech będzie strasznie, zarozumiały Losie. A przez drzwi niech wpadnie jakiś cymbał wywalający na wierzch genitalia i niech coś krzyczy. Najlepiej; Zabiję cię swoją niebezpiecznością miłością. Albo wypalę ci oczy blaskiem słońca. A może tym, co mam na wierzchu. Wtedy otworzę szeroko usta, żeby zastygnąć na przedśmiertnej fotografii, zrobionej przez oprawcę, by móc w końcu zasłużyć na miejsce w pokoju kryjówce.

Weszła po cichu, wyłączając wcześniej światło. Musiała wykręcić korki. Postawiła jedzenie na podłogę. Usłyszała dźwięk w komputerze, włączył się ekran, zamknęła go. Uderzyła nim o blat stołu i odeszła. Nie powiedziała słowa. Z pewnością minął już cały dzień. Słyszałam jak gdzieś tam, zadzwonił mój telefon. Małe zielone światełko migało jednak w komputerze.

Leżąc tak bezwładnie, zobaczyłam, jak Miquel schodzi ze sceny. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą wszyscy oklaskiwali jego przemówienie, stał tylko mężczyzna z blizną na twarzy. Czekał, aż zejdzie z podium. Luny nie było. Wymienili się spojrzeniami i podali sobie ręce. Przyjaźnili się albo załatwiali jakiś interes. Upał, strach i brak wody sprawił, że dopiero teraz poczułam, że chce mi się siku. Uderzyłam pięścią w drzwi.

- Muszę do toalety! – nikt nie zareagował.

W pobliżu stał metalowy kosz na śmieci. Otworzyłam go, załatwiłam się i nie wiedziałam, co mam z tym zrobić. Chodziłam po ciemnym pokoju, liczyłam kroki. Zwymiotowałam. Czułam, że zaczynam się pocić i słabnąć, jakby kończyło się powietrze. Dusiłam się. Ktoś pociągnął za klamkę, drzwi uchyliły się same. Nikt nie wszedł. Opuściłam głowę i leżałam tak jeszcze jakiś czas. Było niepokojąco dziwnie i pusto. Usłyszałam swój telefon po raz kolejny.

- Łazienka. Muszę znaleźć łazienkę.

Istnieje taki gatunek ludzi, którzy karmią się kłamstwami. Kiedy ich głos dociera do ostatnich rzędów i wszyscy wytężają słuch, żeby nie uronić ani jednego słowa i zaczynają się pocić, wierząc w prawdę tych wypowiedzi, wtedy powinno gasnąć światło, żeby móc oszacować bardzo dyskretnie obecność Boga.

Znalazłam  w łazience test ciążowy. Leżał z pewnością w tym miejscu jakiś czas. Nic się na nim już nie wyświetlało. Jedna szczoteczka do zębów przy lustrze sugerowała jednoznacznie czyjś pobyt tutaj. W szafce było sporo leków. Sprawdzałam ich nazwy w telefonie.  Szukałam potwierdzenia na pobyt Luny w tym domu. Nie miałam żadnego konkretnego dowodu. Wyglądało na to, że ktoś leczył tutaj złamane serce, ale mógł to być każdy. Poruszałam ustami w kierunku lustra i coś bełkotałam. Nie odmawiałam modlitwy. Słowa wydobywały się same „Myślę, że już wystarczy tych lekcji”. Usłyszałam kroki. Stałam i patrzyłam w lustro.


Powieść finalistka konkursu Literacki Debiut Roku 2018

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media