Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2019-11-11 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 931 |
***
Jem przed treningiem tuńczyka z ryżem. Patrzę na żaluzje nieudolnie powstrzymujące słońce.
Ona stoi w świetle pod oknem, tyłem do mnie, wiatr delikatnie podwiewa jej sukienkę, jakby krawiec na koniec prezentował efekt swej pracy.
Ma świetne uda.
Wygląda młodo.
Przecież jest młoda.
Do tego wiem, jakie ma majtki i jaki kwiat skrywają.
Odwraca głowę i patrzy na mnie, uśmiecha się. Podobają mi się jej usta. Muszą świetnie smakować.
Jak cała ona.
Ręce trzyma wzdłuż ciała, jakby w oczekiwaniu. Patrzę na jej szczupłe ramiona i wydaje mi się, że potrzebują ochrony. Mam ochotę je przytulić, wycałować, o wszystkim zapewnić.
I jeszcze obrys piersi z boku wpycha się w kąt oka.
Ona jest p… – Trochę ryżu spada mi z łyżki.
Z upiętymi w koczek włosami i odkrytymi ramionami jej smukła szyja jest wyeksponowana i wygląda jak dzieło mistrza.
Złapać za nią.
I faktycznie wyciągam rękę, ale ona odchodzi i się uśmiecha jak młodziutka dziewczyna.
Siedzę przy stole we wnęce jadalnej, z otwartą gębą i w szoku.
Przestań o niej rozmyślać! Nic na jawie, zapisuj tylko! Nie zawieszaj się jak gamoń!
Kończę jedzenie wkurzony i z erekcją.
Zjeżdżam do hali garażowej, zapalają się jarzeniówki. Pachnie autami i spalinami, ktoś przed chwilą wyjeżdżał.
Temu spod piątki tak z rury wali.
Idę do samochodu, dokoła beton i nagle zapachniało łąką, a ona boso stąpa przede mną. Jest lekka jak baletnica, szczególnie z tak upiętymi włosami.
Słońce muska jej ramiona i plecy. Kąpiel słoneczna jest dla niej najlepsza. Kobieta zachowuje się inaczej niż w pracy. Jest rozluźniona, a jej twarz promienieje z radości.
Jaką ma minę, kiedy oddaje się bez reszty?
Zatrzymuję się.
Gdzie ona mieszka, że idzie po trawie? Przecież jesteśmy umówieni w kawiarni.
Przecież jeszcze jest czas, dopiero jadę na trening.
Może ma daleko i idzie na PKS?
Śmieję się, ale naprawdę mnie to ciekawi.
Jesteś zazdrosny?
Przestaję o niej myśleć.
Później już jej nie widzę. Staram się przypomnieć, co ją otaczało oprócz trawy.
Łąka niedaleko mojej dzikiej plaży!
Śmiać mi się chce. Ona naprawdę czyta w moich myślach.
Ma przewagę.
Tylko niedobrze, że wyszła poza literackie ramy. Przeniosła swoje mieszkanie z Gdyni na łąkę. To możliwość senna.
W sumie też pisarska. – Myślę. – To fantastyka. – Jakby mi podpowiedziała.
Słyszę, jak się śmieje głęboko w mojej głowie.
Siedzisz w obyczaju i nigdzie więcej. Przecież nawet nie lubisz fantastyki.
Chciałbym, żeby już był wieczór. Pragnę porozmawiać z nią w cztery oczy.
***
Stare małżeństwo świerszczy mieszka na wiśni. Siedzą na ławce z sęka przed swoją dziuplą i wygrywają nastrój wieczoru.
Jest ciepło, mam na sobie lekką marynarkę. Płomienie świec pełgają na stolikach, bawią się cieniami w najbliższym otoczeniu.
Wiele okien jest otwartych, palą się w nich światła. Czasami słychać czyjś głos albo telewizor.
Moje miejsce jest zajęte przez młodą parę. Nie mam im za złe, ładnie wyglądają.
Z gramofonu znów wydobywa się trąbka, ale tym razem inna, Tomasza Stańko. Pięknie rozleniwia wieczór.
Imię kobiety pojawiło się tak po prostu, jakbym znał je od zawsze. Nawet nie jestem w stanie sobie przypomnieć, kiedy je poznałem.
I bardzo dobrze, nie muszę wymyślać.
Cały czas była Małgorzatą.
Już nie przyjdzie.
Może się obraziła, że ją zamknąłem w obyczaju. Spodziewałem się tego, dlatego zabrałem komputer. I skoro mamy małą kosę, dam jej teraz spokój.
Piszę o przeszłości, ile kłopotów seksapil przysporzył jej już w dzieciństwie.
Jak brzydko wobec niej zachował się pan Edzio, sąsiad o gołębim sercu, przed którym uratował ją pies.
Jak w szkole średniej się męczyła, spotykając wszędzie masy zboczeńców. Nawet kuzyn ojca okazał się obleśną świnią.
Dość.
Po co o tym pisać?
Teraźniejsza Małgorzata się nie odzywa. Znosi to obnażanie z podniesionym czołem. Nic nie jest w stanie jej zranić.
To, co zdradzam, nic nie znaczy.
(…)
Kilka lat temu stała przy oknie w sali konferencyjnej, czekała na klienta. To jej pierwsze poważne negocjacje. I od razu na dużą partię wyrobów hutniczych.
Nie chciała być sama, ale dyrektor był w delegacji. Nie było nikogo innego kompetentnego, kto mógłby ją wesprzeć. Prezesura siedziała na Śląsku.
Dyrektor powiedział przez telefon, że jest gotowa, da sobie radę. Wie, że jest twarda i nie opuści ceny, a kontrahent zdecyduje się dla niej. Będzie chciał ją widywać przy każdym zamówieniu.
Na to nie była gotowa.
Ten klient robił z nią to samo, co ze mną właściciel restauracji. Kazał jej czekać w tej sali, żeby ją zmiękczyć. Wiedział, że była świeża, zorientował się, kiedy składała ofertę. Teraz mieli negocjować cenę. Faktura na czterysta tysięcy.
Wszedł do konferencyjnej. Przystojny, wysoki brunet w stylu międzywojennym.
Była miła, jak zawsze, ale chłodna. Kultura osobista na wysokim poziomie, zawsze idealna poza. I wszystko niewymuszone, naturalne.
Mężczyzna po drugiej stronie stołu był zdobywcą. I złym człowiekiem. Nieprzebierającym w środkach do osiągnięcia celu.
Przerwał jej pytaniem, czy się z nim umówi. Zapadła cisza. Kompletnie się tego nie spodziewała. Była skupiona na biznesie. Odmówiła i próbowała wrócić do tematu, ale jej magnetyzm, podkreślony chłodem, tylko bardziej podniecił biznesmena.
Postawił na szali zlecenie, a kiedy nic to nie dało, stracił panowanie i zwyczajnie nie chciał jej wypuścić z sali.
Zaczęła krzyczeć, zmęczona już facetami tego typu, mimo że w związku była tylko z jednym i też okazał się dzieciakiem i świnią.
Po tym wydarzeniu została zwolniona. Dyrektor wiedział, jak dziewczyna działa na mężczyzn, mimo to nie uwierzył w jej wersję, przysłoniła ją strata czterystu tysięcy. Uważał, że pewnie przesadnie zareagowała na komplement i rozpętała burzę.
Poza tym zero jedynkowy zarząd chciał jej głowy.
(…)
Odrywam dłonie od klawiatury.
Co jest?
Patrzę na swoje dłonie, nie panuję nad nimi. Prawa dłoń wciska enter parę razy, żeby przeskoczyć kilka linijek niżej. Dłonie zaczynają pisać.
Odwracam głowę, żeby nie patrzeć.
Ciekawe, co z tego wyjdzie.
Rozglądam się. Od patrzenia w ekran podwórze wydaje się czarne jak sadza. Przyzwyczajam oczy.
Młoda para przygląda mi się, zamiast zajmować sobą. Peszę ich wzrokiem, ale orientuję się, że odgłos zasuwających po klawiaturze paluchów rujnuje im romantyczny wieczór.
Ups, spadam.
Dopijam herbatę. Pisać dalej mogę w domu. Czytam jeszcze, co napisały moje ręce.
(...)
Dlaczego próbujesz mnie zranić?
(…)
Gapię się na to zdanie wytrzeszczonymi gałami. I przed szereg wychodzi prawdziwy powód, dlaczego napisałem o jej przeszłości.
Gówniarz.
***
Piszę dalej, nic na to nie poradzę. Mam tylko nadzieję, że nie pogorszę sprawy.
(…)
Teraz radzi sobie zupełnie inaczej. Klienci stają się jej niewolnikami. Trzyma ich na dystans, nic o sobie nie mówi, a oni lgną do niej jak namagnesowani. Jest jak tajemnica, która niesamowicie nęci.
Mało który próbuje ją uwieść. Tak mocno onieśmiela.
Dokładnie tak, jak chce, to celowe.
Kobiecość wychodzi z każdego jej ruchu, z każdego skrawka ciała. Ale nie narzuca się, chwilami jakby świadomie powstrzymywana.
Skromność jeszcze bardziej ją podkreśla.
Mężczyzn oczarowanych jej wdziękiem doprowadza do szału to, co jeszcze skrywa. Do jakich zachowań jest zdolna, co robi, kiedy nikogo nie ma, jaka jest w łóżku z mężczyzną.
Wielu syci się nią w myślach. Ale nie wiedzą, jaka jest naprawdę. Jeśli taka, jak myślą… A może jeszcze bardziej wyuzdana?
Jak jest naprawdę? Myślenie o tym doprowadza do szału. I do idiotycznych zachowań.
Wtedy jej lodowate reakcje gaszą błyskawicznie choćby najmniejsze oznaki głupoty.
Biznes towarzyszy jej od dziecka. Ojciec był wpływowym człowiekiem i kiedy tylko stało się to w Polsce możliwe, został dużym przedsiębiorcą. Robił interesy z ludźmi z wielu krajów.
Kiedyś przez jednego kontrahenta z daleka mała Gosia w firmie taty została wyceniona. Na kwotę, za którą można było postawić dom. Kupiec ze wschodu gotów był dać więcej i gdyby ojciec jej nie kochał, śmieszne targowanie mogłoby stać się niebezpieczne.
(…)
Odkładam komputer. Czuję się dziwnie zawieszony albo obnażony, jest mi nieswojo.
Wstyd.
Gówniarz! – Powtarzam w myślach.
Nalewam sobie whisky i zastanawiam się, jak się zreflektować. Jak stworzyć jej olśniewającą osobowość.
Zamknąć mordę.
Może i tak. Przecież ona ma już wnętrze. Miała, zanim ją poznałem. Wszystko, co powiem, może być błędne.
Wracam do kompa. Włączam muzykę. Potężne kawalerskie głośniki zaczynają sączyć delikatną trąbkę i gitarę jazzową.
Pięknie pasuje.
Patrzę w ekran.
Najprościej zapytać, czego chce, skoro i tak mnie słyszy.
– Chcesz, żebym dalej o tobie pisał?
Zamykam oczy i zawieszam dłonie nad klawiaturą. Nie wiem gdzie uderzą palce, ale przecież mają pamięć. Ona z pewnością wie, jak z niej skorzystać.
Palce stukają przez cztery sekundy. Otwieram oczy i czytam.
‘A czego Ty pragniesz?’
Hmm.
Pociągam solidny łyk whisky.
Pychota.
Dobra whisky nigdy nie zawodzi, szczególnie wieczorem. Smak pomaga skupić się nad tematem. Krążę wokół jej osobowości. Co jeszcze dodać? Nie śmiem wchodzić do jej głowy i formułować myśli.
Nie wolno!
Przecież moja świadomość daleka jest od kobiecej i to jeszcze tak przesiąkniętej seksapilem. Dając jej swoje męskie wyobrażenie tego, jak ona myśli, zwyczajnie bym ją zabił.
Dlatego muszę się z nią spotkać tutaj, na papierze.
W kawiarni.
(...)
Znowu jest ranek. Wyspane ptaszki drą dzioby w liściach wiśni. Kawiarnia jest pusta. Nikt nie wygląda z okien.
Łatwo mi sobie wyobrazić siebie przy naszym stoliku, jestem tu codziennie.
Małgorzata wyszła z bramy, nie każe mi czekać.
Ona gra inaczej.
Obawiam się, że dopiero poznaję zasady.
Ona jest już wytrawnym graczem.
Znowu jej nie widzę przez słońce. Nie stuka obcasami.
Jest boso?
Wstaję. Ona się zatrzymuje. Jest niewiele niższa ode mnie. Ma na sobie białą spódnicę w kwiaty i prostą białą bluzkę.
Wygląda powalająco. Ten biust, szczupłe ramiona, wąska talia i bose stopy, które nie dotykają bruku.
Serce wali mi jak głupie, a w niższych partiach trwa mobilizacja.
Uspokój się, ty jesteś szefem, ty ją stworzyłeś.
– Wiesz, że nie – mówi Małgorzata.
Zamieram, mam też zatrzymanie akcji serca, także zapada cisza.
Czyta mi w myślach.
– Tak, dlatego polecam uważać.
Piękna, delikatna twarz i tyle w niej władzy.
I ten głos dziewczęcy. Mam nadzieję, że dobrze zapamiętałem.
– Doskonale.
Wybornie.
– Jak z tobą rozmawiać skoro słyszysz wszystko?
– Uczciwie.
Oglądam każdy skrawek jej twarzy. Oprawę oczu, brwi, zgrabny nosek. Zawsze mnie kręciły kobiece dziurki od nosa.
Ale ma śliczne.
Jakbym patrzył na żywą osobę, a nie postać, którą stworzyłem.
Kompletnie nie panuję nad swoim ciałem. Muszę poprawić spodnie, inaczej zegnie mnie w pół.
I będą jaja.
Małgorzata uśmiecha się do mnie, dobrze wie, co się ze mną dzieje, i świetnie się bawi.
Myśl sobie, co chcesz.
Śmieje się na głos do moich myśli, a ja zaglądam jej głęboko w oczy. Nie po to, żeby próbować odgadnąć, co ma w głowie, ale dlatego, że są piękne.
Nie skrywają tajemnicy, one są tajemnicą.
Jest w nich zadowolenie, że ma nade mną władzę, dużo większą niż ktokolwiek wcześniej.
Kiedy przesuwam wzrokiem po jej twarzy, pomaga mi, obraca delikatnie głowę, żebym lepiej widział. Nie jestem świadomy, że to czysta abstrakcja, w rzeczywistości tak by się nie zachowała.
I jakie czytanie w myślach, to przecież niemożliwe.
Tylko że ona uważa inaczej.
– Bawi cię to, jak na mnie działasz? – pytam.
– Oczywiście.
– I przyszłaś, wiedząc, że nie zapanuję nad wzrokiem, że będę cię pożerał?
– Skąd wiesz, że mi to nie odpowiada?
No tak.
– Już nic nie wiem. Mam wrażenie, że stałaś się kimś, kogo kompletnie nie znam, a im lepiej poznaję, tym bardziej się moja niewiedza pogłębia. Przestałem panować...
– Nigdy nade mną nie panowałeś – przerywa.
No tak.
– Przepraszam, źle sformułowałem, po literacku trochę.
– Bądź tu wieczorem.
Robi dwa kroki w tył.
– Idziesz już? Nie wypijemy kawy? Mam do ciebie tyle pytań.
– Wieczorem.
Odchodzi. Kiedy przez słońce widzę tylko jej sylwetkę, odwraca się i mówi.
– Tylko w tej drugiej rzeczywistości.
(…)
Wypiłem za dużo whisky, jestem lekko nawiany. Przed chwilą pociłem się w porannym słońcu, w rzeczywistości jest wieczór.
Leżę w łóżku. Nawet taki dziabnięty nie mogę zasnąć. Myślę o jej ostatnich słowach.
Pójdę tam i co z tego, przecież jej nie będzie, to postać literacka.
Nie mam na nią żadnego wpływu, żadnej władzy. Zielonego pojęcia, jak się zachowa i co powie.
Może jeszcze jakąś inną rzeczywistość miała na myśli?
Nic już nie rozumiem. A jako autor mogę przecież wszystko. Mogłem się z nią ganiać na golasa wokół stolików i wiśni na środku podwórza. Usunąć wszystkie okna dokoła albo nas przenieść, gdziekolwiek.
Nic nie mogłem zrobić.
Ona stworzyła to spotkanie, sama je napisała.
Moimi palcami.
Zaczynam się zastanawiać, kto tu jest postacią literacką. I czy ona mnie teraz słyszy. Gdzie w końcu mieszka jej świadomość. W mojej głowie, czy na papierze.
Może jeszcze gdzieś indziej?
***
Boli mnie głowa, nie wyspałem się.
Gorąco.
Termometr w samochodzie pokazywał trzydzieści stopni. Dobrze, że przy tym stoliku jest cień do dwunastej.
Wyciągam z torby laptopa, kiedy przychodzi znajoma kelnerka.
– Dzień dobry panu, to co zawsze? Mała czarna?
– Dzień dobry. Dokładnie.
Jakaś dziś pobudzona.
– Była tutaj przed chwilą ta pani, o którą pan pytał. Powiedziałam jej o panu.
Przestaję oddychać.
– Że co proszę? – Wstaję.
Może jeszcze ją złapię!
– Jakieś piętnaście minut temu wyszła – mówi szybko, żebym z powrotem usadził dupę.
Pełen uśmiech na małej twarzyczce dziewczyny wygląda groteskowo.
Odwzajemniam.
Uspokój się, narwańcu.
– Powiedziała, że wie, że pan jej szuka – dodaje.
Że co?
Czuję, jak mi się wszystko rozluźnia.
– Pomyślałam, że pan ją już gdzieś spotkał, dlatego wiedziała. Nie było tak?
– Nie. Tutaj próbuję ją spotkać.
– Nie było jej od tamtego czasu aż do dzisiaj.
– Może była, ale pani akurat nie było?
Widziałem tu inną kelnerkę? – Nie przypominam sobie.
– Od kilku dni jestem sama, bo jedna koleżanka była chora. Dziś w końcu mnie zmieni po południu. A druga jest na urlopie, za granicą.
Pryknęło zazdrością.
– To w końcu pani odpocznie?
– Tak, już mam naprawdę dość.
Tylko się nie rozwijaj. – Widzę, że ma ochotę.
– Nie dziwię się. Okej, dziękuję pani bardzo za informację. Wypiję kawkę i uciekam.
– A, tak. Już przynoszę.
Pomrugała szybko i poszła.
A ja chcę Małgorzatę.
Chwilę szybciej i bym ją spotkał. Nie mogę odżałować, ale i tak w środku czuję dziecięcą radość.
Wnętrzności mi się trzęsą.
Kelnerka przynosi kawę.
– Ale szybko, dziękuję – mówię.
Mała twarz się uśmiecha, a ja jeszcze pytam.
– Ta pani mówiła coś jeszcze? O dzisiejszym wieczorze na przykład?
– Nie, tylko, że wie, że pan jej szuka.
– Okej, dziękuję.
Odchodzi.
Skąd wie, że jej szukam? Może jeszcze wie, że o niej piszę?
Wszystko co napisałem o Małgorzacie, chociażby wczorajsze spotkanie na papierze, to moje wymysły i świrowanie. Nieważne, jak poważne zadaję pytania i jak mocno wierzę we wszystko, co z nią związane.
W rzeczywistości to bzdury.
Najgorsze, że muszę sam siebie o tym przekonywać. To nie świadczy dobrze o mojej kondycji psychicznej.
Jeszcze się okaże, że mama miała rację, że mi od tego pisania odbije.
Jak by nie było, jakaś musi być prawda o tej kobiecie. Nie wiem przecież, jak w rzeczywistości ma na imię. I kim jest. Może to pusta lala, która opanowała sztukę próżności, tworząc piękno ruchu i opakowania?
Wiesz, że to nieprawda.
I właśnie tego nie rozumiem. Skąd wiem? Dlaczego nie mogę się zmusić, żeby w tej chwili zrobić z niej faceta czy hipopotama?
Obie Małgorzaty mi się mieszają. Ta prawdziwa z tą na papierze.
Dlaczego powiedziała kelnerce, że wie o mnie?
Nie daje mi to spokoju. Przecież tę, którą napisałem, wymyśliłem sam, bez dwóch zdań.
Nikt mi łapami nie pisał.
Trochę przegiąłem z tym wczuwaniem się w rolę pisarza. Poza tym, wciąż chodzę na ciśnieniu, a to uciska mózg.
Stąd nazwa ‘ciśnienie’.
Czekam na kobietę, która może okazać się czyjąś żoną, narzeczoną, lesbijką, a nawet jeśli jest heteroseksualną panienką, to przecież najprawdopodobniej będzie miała mnie głęboko w swojej pięknej, śliwkowej pupie.
Normalnie na ciśnieniu udałbym się do którejś z dwóch aktualnych przyjaciółek. Spędzam z nimi wolne wieczory. Nie znają się oczywiście i co ważne, miesięcznice mają różnie. Tak, wiem, że to seksistowskie i okrutne, ale panie w swych knowaniach są o wiele gorsze.
Jak one miały na imię? – Naprawdę zapomniałem.
Uśmiecham się i w tym poczuciu humoru przychodzi do mnie odpowiedź tak oczywista, że zaczynam się śmiać na głos.
Małgorzata się pomyliła!
Kelnerka najpewniej coś pokiełbasiła. A tak się złożyło, że ktoś akurat mówił Małgorzacie, że jej szukał i skojarzyła słysząc podobne słowa.
Może była zamyślona? Kto jej szukał?
Wstaję od stolika i wchodzę do chłodnej kawiarni. Znajduję kelnerkę, zbiera naczynia ze stolika.
– Jak tu przyjemnie chłodno – mówię.
– Chodzi klimatyzacja, chce się pan przesiąść?
– Dziękuję. Mam jeszcze pytanie. Czy tamta pani na pewno mówiła o mnie?
Wstyd mi się robi. Nie sądziłem, że na głos zabrzmi to tak desperacko.
Psychopata.
– Powiedziałam, że siedział pan ze starszym od siebie mężczyzną. Od razu wiedziała, że chodzi o pana.
Zachowywaliśmy się jak idioci.
– Powiedziała: ten młodszy w białej koszuli.
– Okej, dziękuję pani bardzo.
Wracam do stolika i zabieram się za pracę. Muszę spróbować odwrócić uwagę, bo zwariuję.
Do wieczora całe wieki.
***
– Dziękuję, na razie nic więcej – mówię do kelnerki.
Ta jest starsza i przy kości. Ładną ma twarz i bardzo ciemne włosy.
Hiszpania.
Siedzę tu już dwie i pół godziny. Zdążyłem wypić tyle soku, że dwa razy byłem siku. Nie mam pojęcia, co wyprawiam.
Zwyczajnie jestem chory.
Jeśli przyjdzie, będzie to czysty przypadek. I nawet nie jakiś nadzwyczajny.
Skąd wie, że jej szukam?
Przez to pytanie prawdopodobieństwo, że przyjdzie spotkać się ze mną, wzrasta znacznie.
A jednak jej nie ma.
Nie wspominała, o której będzie godzinie. Powiedziała tylko, że wieczorem. Zerkam na zegarek, dochodzi dziesiąta.
Może czeka na zmierzch?
Wyobrażam sobie, że dotyka mnie stopą pod stolikiem.
Już, pewnie.
Muszę się szybko pozbyć tego z głowy, zanim trzyosobowa banda niżej pokapuje się, o co chodzi.
Otwarte tu mają do jedenastej.
Więc albo Małgorzata pojawi się lada chwila, albo ja jestem kompletnym idiotą, co jest oczywiste.
I robię z siebie debila.
Wstaję. Mam zamiar stąd iść i więcej nie wracać.
Przegiąłem.
Wchodzę do środka, płacę i wychodzę na podwórze. Jakaś kobieta stoi obok wiśni.
Nie, proszę, niech to będzie ona, bo zwariuję.
Ruszam ku niej. Ciężko mi trzymać gnaty w kupie. Czuję coś tu i ówdzie, jakby elektryczność. Piekące pieszczenie prądem. Już wiem, że ciężko mi będzie panować nad ciałem.
Dobrze, że się wysikałem.
Nie wyobrażacie sobie, jak wali mi serce, jak wszystko zanadto chce się rozluźnić. Nie wiem, co by się ze mną działo, gdybym nie był handlowcem, nie szkolił się i nie przeczytał stosu książek o tym, jak rozmawiać z ludźmi.
Zatrzymuję się metr przed Małgorzatą. Dziś ma włosy rozpuszczone, tylko trochę zebrane po bokach i spięte z tyłu. Letnia wieczorowa sukienka opina ciało, dekolt ma zakryty, gołe ramiona trzyma wzdłuż ciała. Widzę w mroku, jak ładną ma skórę. Wystarczy trochę światła z okien i z kawiarni.
Oliwkowa.
Nabalsamowała nogi.
Co za stopy... – Są dokładnie takie, jak opisałem.
W sandałach na małym obcasie. Wyobrażam sobie, jak je masuję, delektuję się ich kształtem i tym, co z nimi robię. A wyraz twarzy Małgorzaty jest nagrodą i bardzo potężnym afrodyzjakiem.
Nie widzę, że się ze mnie śmieje, bo zachowuję się irracjonalnie. Ciągle patrzę na jej stopy. Poruszyła palcami, co jeszcze bardziej przykuwa uwagę.
Mógłbym masować długo.
Mam siłę w łapskach od targania żelastwa przez lata.
Nie gap się!
Przesuwam wzrok wyżej, Małgorzata trzyma dłonie na brzuchu.
Śliwkowa pupa.
Sukienka świetnie podkreśla linię bioder.
Jak świetnie musi wyglądać od tyłu.
Patrzę na jej twarz.
Śmieje się?
Czuję się jak małolat, zasłużyłem na wyśmianie. Ale co tam. Nie przejmuję się. Podziwiam dalej.
Stęskniłem się.
Jej pełne wargi napięte w uśmiechu, wydają się gładkie jak skóra delfina.
Dotknąć ich czubkiem języka.
Przygryza dolną, skubana. Błyskawicznie zasycha mi w gardle.
Powietrze podsuwa pod nos jej zapach.
O matko… – Krew natychmiast zostaje przekierowana.
Nie mogę się zdradzić, jak na mnie działa. Jeszcze ten upał.
Wiesz, że to nie upał. – Wkurza mnie ta skłonność do oszukiwania samego siebie.
Ona z uśmiechem się odzywa. Jej głos nie brzmiał tak dobrze w mojej pamięci.
– Wszystko, co pan napisał, to prawda.
Co?
Przestaję się wewnętrznie miotać.
O co tu chodzi?!
Przez moment nie jestem pewien, czy siedzę przed kompem i piszę, czy jestem tu naprawdę.
– Skąd pani wie, że piszę?
Bierze ramiona do tyłu, a ja walczę, żeby nie patrzeć na jej piersi.
– Wiem też, że pan mnie szuka. Już na drugi dzień był pan tutaj. Jest pan codziennie. Kim pan jest? Przecież się pan nie zakochał?
Ile w jej głosie drwiny, ale wszystko wycofane w cień, w granice grzeczności i dobrego smaku.
Słychać tylko, że ma ubaw.
– Dlaczego powiedziała pani, że wszystko, co napisałem, to prawda?
– Napisał pan, że jestem piękna. Przecież się z tym zgadzam. – Uśmiech odsłania równe perełki.
Drze ze mnie łacha na całego.
– Napisałem też, że lubi pani chodzić nago.
Unosi brew, uśmiech nie znika.
Nie wiem, co się tu dzieje, ale podoba mi się.
– Co pan jeszcze napisał?
– Przecież pani wie. Przecież siedzi mi pani w głowie i zna każdą myśl. Czy mogę zapytać o pani imię?
– Edyta.
Myślałem, że się chce przywitać, ale znów trzyma ramiona wzdłuż ciała. Jakby na coś czekała.
Nie wierzę, niech pokaże dowód.
Dociera do mnie, jakie to niedorzeczne.
Skąd miałaby go wyciągnąć? Ze śliwkowego tyłka?
– Proszę się mną nie bawić – mówię. – Skąd by pani wiedziała, że jej szukam, że o pani piszę. Zresztą, wiele z tego sama pani napisała. Nie ma więc potrzeby się przekomarzać. Więc jak, Małgorzata?
Na jej twarzy na moment pojawia się zwątpienie, ale szybko wraca spokój, jakby mnie już znała i wiedziała, co zrobię.
– Mam na imię Edyta i obserwowałam pana z okna w kuchni. Mieszkam tutaj.
Odwraca się i patrzy na jedno z okien w okolicach drugiego piętra.
– Był pan tu już na drugi dzień. Od razu wiedziałam, po co.
Zmacałem ją oczami, a Jacek zbezcześcił.
– Musi się pani codzienne użerać z takimi typami, prawda? – pytam.
– Wy byliście kulturalni. Potem się nawet śmiałam.
– Przepraszam, nic nie mogliśmy zrobić. Jest pani jak magnes, jak tranzystor. Przecież ja tu ledwie stoję.
Ona tego nie komentuje. Patrzę na jej dłonie, z jaką gracją gestykuluje.
– Wysłałam do pana koleżankę wczoraj. Wpadła do mnie akurat. Pokazałam jej pana z okna i uparła się, żeby zejść tutaj. Usiadła obok, przy tym stoliku.
Czterdziestka.
– Kojarzę.
Nie gadałem z nią przecież.
– Powiedziała, że był pan miły, nawet się pan przywitał.
– Przyjemnie być miłym.
Zaraz mnie szlag trafi. Jak ona na mnie działa.
Tak bardzo staram się o tym nie myśleć. Udaję, że nie ma mnie od pasa w dół. Inaczej ona od razu zobaczy, co się ze mną dzieje, bo w swojej głupocie i przez ten upał założyłem cienkie lniane spodnie i luźne bokserki.
No debil!
– Nie powiedział pan, jak ma na imię.
Uwielbiam jej głos.
– Marek Dobrzański. Jestem handlowcem i piszę powieści. Tutaj pisałem o pani. Proszę wybaczyć ten wybryk sprzed chwili. Wkręciłem się za mocno w te pisarskie brednie. Jeszcze kelnerka przekazała, że pani wie, że jej szukam. Uwierzyłem we wszystko, co wymyśliłem, proszę wybaczyć.
– Co pan wymyślił? – pyta spokojnie i łapie się za ramiona.
Już zaczyna, już kokietuje.
Specjalnie, żebym się męczył.
Jacek miał rację, to femme fatale.
– Dałem pani imię, ciało i zachowanie, ale tylko trochę, bardzo ogólnie.
Słucha mnie z lekko przekrzywioną głową. Jakby dawała mi szyję do podziwiania. Zupełnie jak Małgorzata.
Pić mi się chce.
Jakbym nie wychlał przed chwilą mnóstwa soku.
– Ciekawe jakie zachowanie – odpowiada.
Nic nie mówię.
Pytała tylko o imię, a ty się tłumaczysz i uzewnętrzniasz.
Kobieta na mnie nie patrzy, tylko zerka. Ale te spojrzenia są jak strzały z lasera. Każdy kolejny rozpuszcza bardziej.
Po chwili odzywa się bez cienia nieśmiałości.
– Oddychaj.
I wystarczy. Leczy mnie z upierdliwego skrępowania.
Nie mogę być pipą.
Zwalniam oddech i serce. Przypominam sobie, że Małgorzata chciała się ode mnie uwolnić.
Jak jest z Edytą?
Jestem już całkiem spokojny.
Zagram z tobą, kobieto.
– Próbowałem napisać, jaka pani jest fizycznie, jak się zachowuje w domu, kiedy nikt nie patrzy. Opisywałem pani ciało, jak je pani traktuje, dotyka, jak się pani rozbiera.
Brzmisz jak zboczeniec!
– I ubiera – dodaję. – Nie zdążyłem dać pani pełnej osobowości. Z czego się bardzo cieszę.
– Dlaczego?
– Kogoś bym stworzył, ale z pewnością nie panią. Inaczej bym tutaj nie czekał. Nawet pani ciało wyobraziłem sobie słabiej niż w rzeczywistości. A wyobraźnię mam bogatą.
Nie wiem dlaczego myślę o jej piersiach. Zupełnie niezamierzenie. Mam nadzieję, że tego nie dostrzegła.
Ja za to widzę, jak jej ciało przenika ledwie zauważalny dreszcz zadowolenia.
– Po co ten przesadny samokrytycyzm? – pyta.
– Jest potrzebny. – Wskazuję stolik. – Mamy chwilę na kieliszek wina?
– Mamy.
Pięknie się uśmiecha.
Przysuwam jej krzesło i siadam. Robi się ciemno. Płomienie odgrywają coraz większą rolę. Blask ognia skacze po naszych twarzach.
Edyta znowu pyta.
– Na ile ona mnie przypomina?
– Jeszcze raz proszę wybaczyć. Naprawdę uwierzyłem, że jesteście połączone.
– Jestem jej bardzo ciekawa.
Opiera się i dotyka twarzy. Przez jej dłonie tak ciężko się skupić, powstrzymać się, żeby nie pchać ryja do całowania.
– A ja jestem ciekaw pani. Chciałem przeprowadzić z panią wywiad.
Nie patrzy na mnie, myśli.
Szuka słów. Nie jest dobrze. Za ostro z tą ciekawością.
– Długo myślałam, czy zejść do pana. W końcu się zlitowałam.
W dupie mam litość.
– Nie będę się już wygłupiał. Wszystkiemu winna pani.
– Wiem – mówi i prostuje się, wypina biust.
Zaskakuje mnie.
Co za świadomość.
– O to chciałem pytać, o pani seksapil.
– Tak?
– Poważnie, jest pani niesamowita. To trzeba opisać.
Na te słowa spuszcza wzrok i milknie. Atmosfera staje się poważna.
Mówisz do niej jak każdy inny.
– Przepraszam. Nie chcę, żeby czuła się pani napastowana.
I już rozumiem, dlaczego zeszła. Tak jestem skupiony na jej cielesności, że nic innego do mnie nie dociera, a przecież cały czas słychać to w jej głosie.
Ona jest samotna.
– Jestem świadoma. Tak jak pan jest świadomy siebie i swojego wyglądu, jego oddziaływania. Wykorzystuje pan wizerunek w swojej pracy.
– Mhm. – Pociągam łyk wina.
Słyszała, o czym rozmawiałem z Jackiem.
– Podobnie pański obecny strój ma coś wyrazić.
Sięga po kieliszek, a ja przyglądam się jej dłoni, podziwiam nadgarstek, całe ramię.
Dobrze, że siedzimy.
Odwróć uwagę!
– Mój strój jest spowodowany przede wszystkim upałem. Przyznaję nieprzemyślany. O wiele bardziej interesująca jest pani sukienka. Na pewno pani o tym wiedziała, kiedy ją zakładała. W kontekście samoświadomości. – Puszczam oczko.
Idiota! Zamknij się!
To silniejsze ode mnie. A ona nie pomaga tym swoim delikatnym głosem.
– Każda kobieta myśli o wyglądzie. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Seksapil można w jakimś stopniu wyszkolić, podrasować, ale tylko jeśli już istnieje. Ja przecież nawet nie jestem ładna.
Kiedy mówi, że nie jest ładna, wydaje się jeszcze piękniejsza.
Siad! Leżeć!
– Jest pani piękna ze wszystkimi swoimi niedoskonałościami. I dlatego, że jest pani ich świadoma, nie widać żadnej. Pan Jacek miał rację, jest pani zjawiskowa.
Nie gadaj tak, nie prowokuj!
Wyraźnie ją bawię.
Zgrabny ma nosek. Ładniutkie dziurki.
– Pani głos brzmi delikatnie. Wyobrażam sobie, jak bardzo nie potrafi pani udawać faceta.
– Ha ha ha, co za pomysł. – Zgarnia włosy za ucho, a ja się rozpuszczam.
– Założę się, że nikt pani wcześniej o to nie prosił.
Śmieje się i kręci głową.
– Proszę powiedzieć męskim głosem: Dawaj buziaka, kociaku.
Edyta próbuje przestać się śmiać i dostroić mimikę. Cieszę się, że dobrze się bawi w towarzystwie pajaca.
Mięśnie twarzy i usta walczą o ułożenie. W końcu mówi.
– Dawaj kociaka, cwaniaku.
– Jak chłopiec przed mutacją – komentuję.
– I jeszcze przed mutacją? – Jakby nie dosłyszała.
Pięknie się śmieje. I albo pasują jej moje żarty, co byłoby wspaniałe, albo jest świetnie wyszkolonym handlowcem i drze ze mnie łacha prosto w gębę, a ja się cieszę.
Uwiedzie i porzuci. Femme fatale.
Uśmiecham się szerzej.
– Fajnie potrafi pan rozładować napięcie.
Ty potrafisz pewnie lepiej.
Każdy ruch jej ciała, dłoni, pompuje więcej krwi w organ, nad którym kompletnie już nie panuję.
W żadnym razie nie możemy teraz wstać od stolika.
Jeszcze spróbuję odwrócić uwagę, choć wątpię, że to zadziała.
– Dlaczego zdecydowała się pani do mnie zejść? I jeszcze pokazała, że tu mieszka. Przecież moje zachowanie powinno wzbudzić obawę, a nie zaufanie.
Uśmiecha się dobrotliwie, jak do dziecka, które nic nie rozumie. Tylko że ja już rozumiem i widzę wyraźnie.
Tajemnicą jej oczu jest nadzieja. Ona już dłużej nie wytrzyma samotności i chłodu, który ma od dziecka.
Miłość.
– Dobrze panu patrzy z oczu – mówi i uśmiecha się szeroko.
– Nigdy się pani nie pomyliła?
– Miałam takie szczęście.
Teraz trzyma złączone dłonie na stole, są tak blisko mnie.
– Widziała pani moje oczy z drugiego piętra?
– Widziałam je za pierwszym razem, kiedy pan mi się przyglądał. Choć nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. I proszę mi wierzyć, bardzo dużo widać z drugiego piętra. Mam świetny mini-teleskop. Gdyby siedział pan tyłem do okien, mogłabym czytać, co pan napisał.
– Może to ja powinienem się obawiać?
– Odrobina strachu nie zaszkodzi.
Mam ochotę ją uściskać.
– I co pani zobaczyła w moich oczach? – pytam.
– Entuzjazm i szczerość. Nadzieję na nią.
Mam mrowienie w stopach.
– Nadzieję na szczerość?
– Tak, swoją i drugiej osoby. Mylę się?
– Ani trochę. I to wystarczyło? Nie pomyślała pani, że jestem jakimś świrem, skoro tak wytrwale na panią czekam?
– Oczywiście, że pomyślałam. Ale jakoś mocno tu psychopata nie pasuje. Raczej rzadki okaz.
– Rzadki okaz psychopaty?
Pięknie się śmieje.
– Sam okaz.
– Będę nalegał, żeby mi to pani wyjaśniła. Ale jeśli rzadkim okazem jest facet szybko piszący na klawiaturze, to jakich pani zna facetów?
– Powiem tylko, że między innymi chodzi o wytrwałość.
– Mogłem się przecież zakochać od pierwszego wejrzenia, bo pani jest bez wątpienia rzadkim okazem, wtedy wytrwałość i entuzjazm przychodzą same.
– Zakochał się pan, poważnie?
I co, pajacu?
– Myślę, że na razie kocham niepoważnie.
Gdyby to była inna kobieta i cała jej postać, każde słowo wrzeszczałoby o miłość, to szybciutko dałbym nogę.
Edyta trzyma emocje na wodzy, podobnie jak tama masy wody. Kiedyś już to widziałem. Ale tym razem nie mam zamiaru uciec.
– Czyli fantastyka – odpowiada.
– Małgorzata tak do mnie powiedziała.
– Dotykał jej pan?
Cisza. Zupełnie mnie zaskoczyła.
To celowe, nie daj się zbić z tropu.
Jednak ona nie mówi tego do mnie, tylko do ekipy na dole.
Chce być pierwsza. – Wpadam.
– Nie – odpowiadam.
– Ale by pan chciał? Proszę pamiętać, że znam pana myśli.
Mam deja vu.
Powiew wiatru zwichrzył lekko jej włosy. Kobieta unosi ramiona i je poprawia, a ja patrzę na jej ramiona, biust i czuję się, jakbym nigdy nie był z kobietą, a ta ma być moją pierwszą.
Zadaję to samo pytanie, co Małgorzacie.
– Jak więc z panią rozmawiać?
– Uczciwie.
Otwieram gębę.
Przypadek.
Mówię wolno to, co jeszcze powiedziałem Małgorzacie, co dobrze zapamiętałem.
– Przestałem panować...
Edyta kręci głową z uśmiechem.
– Nigdy... – mówi.
Nic kompletnie nie rozumiem. Jak ona się dowiedziała? Jednak są połączone?
Teraz nie wydaje mi się piękna, tylko zabójcza, zupełnie jak trująca roślina. Teraz jest moment, kiedy najmniej mi się podoba, kiedy powinienem uciec.
Ale tego nie robię, bo napięty materiał gaci i spodni wygląda jak namiot cyrkowy.
Chcę zapytać, skąd wie, o czym pisałem, ale to przecież kobieta, nie mogę zapytać wprost. Czar nie może prysnąć, jest go zbyt dużo.
Dowiem się w inny sposób.
– W takim razie nie ma sensu niczego ukrywać, z niczym czekać – mówię.
I tak od niej nie ucieknę.
Kładzie dłonie na udach.
– Będę ci pozwalała wcielać myśli w życie, kiedy tylko będzie to możliwe.
– Kiedy najdzie cię na jakąś myśl ochota? – parafrazuję.
– Dokładnie.
Wyobrażam sobie niesamowite chwile upojenia. Posiadanie tak władczego stworzenia, chociaż przez chwilę.
Edyta opiera się łokciami o stolik. Przekrzywia lekko głowę. Pokazuje szyję. Jest smukła i tak bardzo kobieca, że mam ochotę ją polizać.
– Śmiało – mówi.
Wywołała myśl, którą chciała. Świntucha.
Ja myślę, a ona szeroko się uśmiecha.
Usłyszałaś?
Opieram się o stolik tak samo jak ona i wolno wyciągam dłoń do jej szyi. Edyta zamyka oczy.
Co tu się dzieje?
Palce wędrują po skórze, pieszczą włoski.
To dopiero abstrakcja.
Przesuwam dłoń, a ona otwiera przed nią drogę, jakby już mnie znała. W górę i na kark, żebym palce wplótł we włosy.
Ale pachnie.
Ściskam lekko kark.
Poddaje się.
Jest jej przyjemnie. Obdarza mnie większym zaufaniem.
W ciemno.
Pod jej zamkniętymi powiekami zbierają się łzy. Łzy tęsknoty, nadziei, strachu przed samotnością i przed tym, czy nie jestem kretynem, czy nie popełnia błędu.
Ostatni ułamek sekundy, żeby uciec i jej nie skrzywdzić.
Nawet o tym nie myślę. Jak mógłbym zawieść takie nadzieje? Jak się nie zakochać w tej kobiecie?
Widzę, jak chce się oprzeć na męskiej sile, poddać wizji, że mogłaby codziennie jej ufać. Już zawsze czuć się bezpieczna, w końcu kochana, dziewczęca i niewinna.
Noszona na rękach.
Zakładam, że słyszy moje myśli. Spodziewa się, że pocałuję szyję. Nie wyprowadzam jej z błędu i całuję usta. Kiedy ich dotykam wargami, jest zaskoczona, ale się nie wycofuje.
Wyborne. A kiedy spotykają się nasze języki, cieszę się niezmiernie, że jest już tak ciemno, bo spodnie nie będą się rzucać w oczy.
Do niczego takiego jednak nie dochodzi. Edyta się ode mnie odrywa, jakby się ocknęła z drzemki.
– Tak – mówi i się prostuje.
Siedzę kompletnie rozbity, wciąż pochylony i rozmarzony, z potężną erekcją i obśliniony.
Że co?
– Za moment zamykają. Dziękuję za wino i ciekawy wieczór – mówi Edyta i wstaje.
Nie wiem, co się dzieje.
Spokój, spokój. – Powtarzam sobie.
Ale w środku się kotłuje.
– Proszę wybaczyć, że dalej siedzę. Na stojąco wyglądałbym przezabawnie – mówię.
Nie patrzę na nią, nie mogę. Słyszę, jak się śmieje.
Okrutna femme fatale.
– Rozumiem doskonale – wyśpiewuje prawie.
– Jutro o ósmej tutaj? – pytam.
– Nie, o wiele szybciej. Będę czekać za chwilę. W drugiej rzeczywistości.
Opada mi szczęka, a ona odchodzi.
Zostaję, zupełnie rozwalony. Chyba nawet organy mam poprzestawiane.
Oprócz jednego. Ten jeden niezłomnie żąda swego.
‘Ona temu winna, ona temu winna...’
Zamknij mordę.
Patrzę w okno na drugim piętrze. Nie zapala się światło, nic nie widać, ale ona tam jest, czeka na ubaw.
Już nie mogę dłużej zwlekać, już zamykają. Przyciskam spodkiem banknot i pochylony umykam.
Nigdy nie byłem tak podekscytowany i nie śpieszyłem się na randkę. Edyta przecież już czeka.
Czy Małgorzata?
Koniec