Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2019-11-16 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1288 |
CHIŃSKI ŻYD
26 grudnia 2018 roku lokalny serwis informacyjny TVP 3 poinformował, że dnia poprzedniego w Tokarni w opuszczonym budynku wybuchł pożar, a w jego wyniku śmierć poniósł często tam nocujący bezdomny.
Że pożar, opuszczony budynek i śmierć – to akurat prawda. Ale ludzie w Tokarni wiedzieli, że lokalny biznesmen wynajął bezrobotnego do dozorowania tegoż obiektu. I to tenże pracownik, a nie jakiś tam przypadkowy bezdomny, w czasie pracy poniósł śmierć. Spotkał swego chińskiego żyda. Ja też swojego spotkałem. Moja umowa o pracę u niego zakończyła się z końcem kwietnia 2015.
Kto to taki ów chiński żyd? Najczęściej to Polak i katolik, ale i Chińczycy, i Żydzi wiele mogliby się od niego nauczyć, jeżeli chodzi o standardy pracy, sposób płacenia za nią.
Ja pracowałem u Stanisława Drogosza 4,5 roku. Była to praca w firmie zewnętrznej wykonującej usługi dla NSK - tak, tego koncernu, który rzekomo wysoko stawia poprzeczkę takim usługodawcom. Pracownicy koncernu odpowiedzialni za nadzorowanie tej współpracy doskonale wiedzieli o tym, co się dzieje.
Ulubiony szwagier szefa, Zygmunt, podczas jednej z nocnych zmian ostatniej zimy mojej pracy w tej firmie, zagaił:
Nie wiem czy mówić, czy nie…
A ja już widziałem, że aż przebiera nóżkami i nie wytrzyma, powie.
Szef sobie kupił nowy samochód.
Wyprostowałem go:
Nie kupił, ale pewnie wziął w leasing na firmę. Ale się będą wszyscy śmiali jak przyjedzie do pracy nowym wozem…
Czemu będą się śmiali? – wyraźnie nie takiej reakcji Zygmunt się spodziewał.
Bo przez te 4 lata dla firmy kupił tylko 4 łopaty. Jeździmy po fabryce i wszyscy widzą, jaki mamy sprzęt. A jak przyjedzie nową furą, to się będą śmiali, że dla firmy nic, a dla siebie co trochę nowa fura.
Ja tego szefowi nie powiem.
( A ja mówiąc to wiedziałem, że powie na pewno. I wiedziałem, że moja umowa nie będzie przedłużona. A kolega mafii i pedofilów mówił przecież, że „prawda was wyzwoli”. Żadnych brzydkich słów pod adresem szefa – tylko prawda.)
Zwolniono nas troje wczesną jesienią 2010. Ja z Leszkiem próbowaliśmy bronić Wandy – blokowaliśmy kierownika z wypowiedzeniem w ręku, aż skończył mu się czas tego dnia, dając jej szansę następnego dnia zmobilizować swego przewodniczącego związku, ale decyzje zapadły. Wanda miała 13 miesięcy do emerytury, męża i dwoje dzieci na utrzymaniu, a poza tym była naprawdę fajną koleżanką. Przewodniczący naszych związków zawodowych wyparli się nas.
Kierownik wręczając nam wypowiedzenia spełnił jeszcze jedną misję: wystąpił jako naganiacz dla prezesa firmy outsourcingowej pragnącego nas zatrudnić aby mieć fachowy personel dla obsługi kotłowni , sieci cieplnych i wodnych na terenie fabryki. Do wyboru mieliśmy jeszcze jedną ofertę, tym razem pracodawcy, dla którego pracowaliśmy już kilkakrotnie okazyjnie, jak biali na czarno albo na umowę o dzieło. Wybraliśmy nieznanego, bo znany był mało atrakcyjny. W rozmowie prezes Stanisław Drogosz naobiecywał nam tyle, że do dziś dziwię się, że nie próbował swych sił w polityce, bo tyle te obietnice były warte. Nie znaliśmy go i zgodziliśmy się. No i zostawaliśmy na swoich dobrze znanych śmieciach. Czyli ta sama praca, tyle że dla kogoś innego.
Było nas troje, więc na sezon grzewczy musiał zatrudnić dodatkowych pracowników. Do dziś się dziwię, ale nawet jeśli to było po znajomości, to tak poznałem dwóch fajnych i uczciwych kolegów, Sławka i Tadka. Sławek został, ale potem trafiło do tej firmy trzech szwagrów szefa. NSK ma wysokie standardy? Tego szwagra, który pracował normalnie na etacie, szybko zwolnił. Pozostał Stach – oficjalnie na pomostówce, i Zygmunt – oficjalnie na emeryturze.
Po sezonie zamiast zadbać o kotłownię i jej przygotowanie do kolejnego sezonu, okazało się, że z braku pracowników mamy przede wszystkim zająć się sieciami, bo za to są dodatkowe pieniądze. Takie bezpieczne, bo kiedy pojawiła się okazja zarobienia dobrych pieniędzy, to Drogosz się wycofał, bo nie ogarniał tematu. Zrobić przecisk pod zakładową uliczką to dla niego zarobek ponad 10 tysięcy w jeden dzień, ale on się nie znał, więc się nie podjął. Brał za to wszystkie gówniane, niskopłatne prace, bo je potrafił ogarnąć. Sprzątanie dachu hali z liści i śmieci? – tak.
NSK to kolekcjoner różnorodnych certyfikatów. ISO kilku odmian, „Pracodawca przyjazny pracownikom” i inne takie. Aby weryfikować ich wiarygodność koncern odwiedzają zewnętrzne firmy audytorskie. Koncern wie o tym i się do tego przygotowuje. W czasie jednego z takich spotkań przygotowawczych pani odpowiedzialna z ramienia NSK za audyt środowiskowy zapytała o prace w studzienkach. Po tym spotkaniu zbadałem temat i wiem, że dotyczą ich dwa rozporządzenia – z 1997 i 1999 – nieprecyzyjne, ale jednak wyznaczające pewne zasady działania. Pani z NSK pyta o zabezpieczenia przy wejściu do studzienki – a na terenie fabryki są sanitarne, deszczowe i technologiczne. Prezes Drogosz mówi, że on słyszał, że w celu sprawdzenia obecności tych gazów wewnątrz wrzuca się do środka zapalony papierek ( rozporządzenie mówi wprost i wyraźnie o zastosowaniu czujnika czterogazowego). Pani nie daje się wciągnąć w takie gówniarskie dyskusje. A ja stojąc za nim – a on wygląda jak Żyd ukrywający się za okupacji skrzyżowany z bikiniarzem, czyli sumiasty chłopski wąs i grzywka uformowana w falkę – widzę go w takiej sytuacji, gdy taki gaz w studzience jest i bucha mu płomieniem w twarz.
Ten epizod jest wręcz symboliczny: tak nonszalanckie było jego podejście do wszystkich norm prawnych tyczących się naszej pracy – od kodeksu karnego poprzez Prawo Energetyczne, Prawo Pracy aż po te rozporządzenia tyczące się wykonywania prac szczególnie niebezpiecznych.
Pracę naszą jako firmy zewnętrznej nadzorował z ramienia NSK jego syn, Hubert. Patologia co się zowie – czy syn zdominowany przez ojca będzie mu coś kazał? Coś narzucał? Jakie tam stanowisko syn pełnił? Nigdy się tego nie dowiedziałem. Czy koncern wiedział o tym, że Stanisław Drogosz zamiast zakupić różne duperele – od rękawic ochronnych po tarcze do szlifierek – dostaje je od syna, który wynosi je ( „prywatyzuje”) w koncernie? Chyba nie. Czy koncern wiedział jak funkcjonuje firma „Hydro -tech” w ogólności? A co, syn nie opowiadał? A przełożony syna, inżynier goniec Kazimierz Piotrowski nie wiedział? Wiedział, wiedział, a nie powiedział? No to macie paprochy, a nie procedury. Wreszcie prezes NSK Marek Jagła widział nas w akcji. Raz nawet osobiście kierował pracą koparki nad wykopem, w którym siedziałem ja. Albo dyrygował gaszeniem pożaru odpadów poszlifierskich – ja na suwnicy, a strażacy na dole, bardzo malownicza sytuacja. Do dziś nikt mi nie zapłacił za te dwie godziny – prezes mówił, że to NSK powinno, bo jej skład, ale ja jego pracownikiem byłem…
Grzebałem się w gównach, wisiałem na rusztowaniach, siedziałem w niezabezpieczonych wykopach, których ściany się osuwały, bo żydził na zabezpieczenie, właziłem do kotłów, do studzienek po kilka metrów w głąb. Mieszkałem o 20 minut do pokonania pieszo i starałem się być dyspozycyjny. Chciało mi się. Czy było warto? Opłacało się?
Dziś, gdy patrzę na to z perspektywy kilku lat, myślę o sobie: ty debie. Myślałem, że coś mu się zmieni w podejściu do pracowników, że doceni nasze zaangażowanie. Ale Stanisław Drogosz to Windingo, którego apetyt tylko rośnie i chce pożerać coraz więcej i więcej. Bo zawsze mu się wydaje, że ma zbyt mało pieniędzy i jeszcze na kilka złotych trzeba spróbować orżnąć swoich pracowników zamiast rozsądnie skalkulować koszty i tak skonstruować fakturę za wykonaną usługę.
Za udział w pożarze nie dostałem pieniędzy, bo to NSK ( jej składowisko) powinno mi zapłacić – tak mi powiedział. Za ten awaryjny wykop ( bo woda podmywa i jezdnia się zapada), za 7 godzin pracy po godzinach, zaproponował nam po 50 złotych ( czyli 7 zyli za godzinę po godzinach, czyli pół stawki godzinowej zamiast „50” i „100” w nadgodzinach).
Przyłaziłem do awarii, bo on nie chciał uczyć pracowników samodzielności, wręcz się przed tym bronił, a potem dostawałem od niego z ręki 50 zyli. Brzydziło mnie to, ale kiedy za dwie godziny rozładunku węgla po godzinach pracy wysunął ku mnie banknot 20 zł z mojej strony nie wyciągnęła się poń żadna dłoń. On już od jakiegoś czasu mówił, że nie przedłuży mi umowy. Ja też dawno chciałem wymiksować się z tej patologicznej sytuacji. Że ja i koledzy uczciwie i z zapałem kiedy trzeba, a on tylko myśli jak nas na tym okraść.
Czytałem i dotrwałem do połowy. Nie dałem rady więcej, jest zbyt nużące.
PS. Przed wypowiedzią także wstawia się myślnik i spację.
Pozdrawiam
ratings: perfect / excellent
W tak błahej sprawie włóczyłam się po sądach cały rok, chociaż już w połowie lutego zapadł wyrok, zobowiązujący złodzieja-zleceniodawcę do zapłaty należnego mi wynagrodzenia.
A takich historii z chińskim żydem (patrz tytuł) jak te nasze, jest u nas milion?? 30% zatrudnionych w Polsce to klasyczni "na czarno" niewolnicy na umowach o dzieło i na zlecenie. NIKT TEGO ŻYWIOŁU NIE KONTROLUJE! W moim przypadku ani kuratorium, ani PIP, ani komendant jednostki, ani św. Innocenty - ani kto-kol-wiek.
Jak to było z podwykonawcami, dzięki którym zbudowano ostatnio tyle kilometrów polskich autostrad?? Kto im zapłacił za wynajęty sprzęt, materiały budowlane, roboczogodziny, krew, pot i łzy?!
W k/raju sprawiedliwości i prawa przestrzeń dla bezbożnego szwindlu kosztem zatrudnionych "murzynków" nieograniczona
??
Ochroniarzami w naszych elektrowniach, w armii, w wodociągach, w ZUS-ie, na pczcie, w marketach są
UWAGA
emeryci i niepełnosprawni