Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2019-12-05 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 989 |
Poniedziałek, 22.12.14`
Nazwisko adwokata znalazła na tablicy, wewnątrz dużego holu. Kowalski. Nie mógł sobie znaleźć innego nazwiska, pomyślała? Pokój pięćdziesiąt trzy, pierwsze piętro.
Weszła po schodach na długi korytarz, przeszła kilkadziesiąt kroków wypatrując właściwego numeru na drzwiach. Wreszcie przystanęła, zapukała i weszła. Pomieszczenie, które można by nazwać kancelarią było puste, nie było żadnej sekretarki. Dalej był duży pokój, z otwartymi drzwiami. Za biurkiem siedział facet trochę młodszy od niej, mniej więcej, siwiejący szatyn z podciętą, hiszpańską bródką, ubrany w drogi, to się rzucało w oczy, garnitur. Drogie, pewnie bardzo modne oprawki okularów. Wybielone zęby, albo implanty. Kasa, pomyślała Anna.
– Pani Kownacka? Bardzo proszę, zapraszam. – Mecenas uśmiechnął się do niej miło. – Niechże pani siada.
Anna podeszła do biurka, adwokat zaś wykonał gest, jak gdyby chciał wstać, ale leżące przed nim na blacie dokumenty mocno mu w tym przeszkadzały.
Hol nosił znamiona poprzedniej epoki, czuło się tu jeszcze resztki socrealizmu, co ją zdziwiło. Natomiast pusty sekretariat oraz gabinet adwokata lśnił nowością, taką trochę nuworyszowską. Ciężkie, dębowe meble, żadne tam podróbki, z rzeźbieniami. Solidne biurko, dopasowane zasłony i gruby czerwony dywan w klasycznym wzorze. Kolory ścian w lekkiej szarości, skórzane fotele. Wszystko miało chyba nawiązywać do jakichś klubowych, angielskich klimatów. Trochę przesadzone to, pomyślała.
– Dzień dobry. Umawialiśmy się telefonicznie...
– Witam. Jacek Kowalski. Specjalizuję się w prawie pracy, więc ma pani zapewne problemy tej natury?
– Tak, dokładnie. – Anna zasiadła w skórzanym fotelu, dopasowując się do niego z lekko słyszalnym trzeszczeniem. – Zostałam zwolniona z pracy, chociaż nie powinno do tego dojść. Jestem przewodniczącą zakładowej komórki „Solidarności” i z tego powodu nie można mnie tak po prostu zwolnić z pracy bez wyraźnego powodu. Z imiennym wskazaniem.
– Aha. A gdzie pani pracuje, czy też pracowała? – spytał adwokat i okulary przesunęły się mu na dół nosa, przez co nieco skłonił głowę i podniósł brwi, jakby w zdziwieniu.
– W Gdańskim Oddziale Telewizji Polskiej, na Czyżewskiego.
– O? – Mecenas podniósł wyżej brwi.
– Przyniosłam ze sobą trochę dokumentów. – Anna otworzyła swoją dużą torebkę, właściwie torbę i wyciągnęła z niej opasłą koszulkę z papierami. – Proszę to przejrzeć. – Podała mu dokumenty. – Moja umowa o pracę, sprzed wielu lat, kilkanaście aneksów no i wypowiedzenie, które dostałam przed Świętami. Mam tu jeszcze trochę dokumentów związkowych i moją legitymację.
– Dobrze. Ja to sobie spokojnie poczytam, a pani może zdejmie płaszcz i czapkę, bardzo proszę. Tam jest wieszak... – Kowalski zaczął przeglądać dokumenty. – Czy ma pani ochotę na jakąś kawę czy herbatę?
– Nie, dziękuję – Anna wstała i rozpięła kurtkę.
– Hm... Ma pani długi staż... Trzymiesięczne wypowiedzenie, rozliczenie... No... Pod względem formalnym w porządku, właściwie...
– Teoretycznie tak. – Anna powiesiła kurtkę na podrzeźbianym stojaku i wróciła na fotel.
– Czy pani przełożony wyjaśnił pani powody tego rozwiązania umowy o pracę? Jakieś sprawy merytoryczne?
– Merytoryczne? Proszę pana. Jestem dziennikarzem telewizyjnym z prawie trzydziestoletnim stażem. Przygotowywanie materiałów na antenę mam w małym palcu. A dyrektor Oddziału przyszedł do nas kilka lat temu. Manager... Nawet nie wiem, jakie ma wykształcenie. Media są nadal w rękach postkomunistów z Ordynackiej...
– Aha... – Adwokat na moment podniósł na nią wzrok.
– Centrala go nam narzuciła, ich człowiek, miał pewnie zrobić cięcia w budżecie i tak dalej. Już od początku się z nim ścięłam z tego powodu. Nasze cztery związki zawodowe protestowały przeciwko temu. Tym bardziej, że on sam wydał niepotrzebnie przez te kilka lat sporo pieniędzy na nietrafione projekty. Ponad miesiąc temu zwolnił z pracy kilka osób, w ramach cięcia kosztów, my zaczęliśmy protestować, zagroziliśmy strajkiem ostrzegawczym. Ale ludzie czuli się zastraszeni, nie dostaliśmy dostatecznego wsparcia. A on ma plecy w Warszawie i polityczne wparcie tutaj. Śmieszne, ale nawet i arcybiskupa, chociaż to komuch. W rezultacie, zwolnił teraz mnie i dwóch kolegów. Jeden jest przewodniczącym Związku Zawodowego Techników Sceny, a drugi akustykiem, też związkowcem. Z jeszcze innego związku. No, a ja za „Solidarność”, wiadomo.
– No, to typowa zagrywka polityczna, jak widzę... – podsumował mecenas Kowalski. – Inspekcja Pracy nic nie znajdzie tutaj na niego... Co najwyżej fakt, że ma pani zaległy urlop. Ile tego jest razem? Osiemdziesiąt dni? Ale pracodawca oświadczy, że skłaniał panią do wykorzystania zaległego urlopu, a pani nie chciała, albo była pani osobą niezbędną w pracy... Ale raczej nie, skoro panią zwolniono... – Adwokat błysnął zębami w uśmiechu. – A na piśmie nic nie ma, słowo przeciwko słowu... „Solidarność” jest w opozycji do rządu, tak to ujmijmy, i jako związek zawodowy i politycznie... I personalnie... Dosyć blisko związana z PiSem... Chociaż sam PiS ma układ z postkomunistami co do mediów... Ciężka sprawa, pogmatwane to wszystko... Ale zacznijmy od początku. Ja mam jednoosobową kancelarię, bez sekretarki jak pani widzi, wynajmuję tu biuro na dwa dni w tygodniu...
– Właśnie tak myślałam.
– To nie są duże sprawy na ogół. Cywilne, tylko Prawo Pracy... A więc i pieniądze niewielkie. A skoro już jesteśmy przy finansach... Pierwsza porada prawna, ta dzisiejsza, jest bezpłatna. Jeżeli będzie pani chciała wystąpić na drogę sądową, moje honorarium omówimy dokładniej potem. Zależy ono od ilości czasu, który na to poświęcę oraz spraw proceduralnych. Ale to później. Możemy się także umówić na określony procent od ewentualnej wygranej, wtedy stawka godzinowa będzie odpowiednio niższa, ale, rozumie pani, nie działam „pro bono”...
– Oczywiście.
– A więc do rzeczy. Trudno mi się tutaj do czegoś przyczepić, mówiąc wprost, pani Anno. Jedyna rzecz, to pani funkcja związkowa. Możemy wywlec trochę niegospodarności dyrektora, to zawsze działa, ale... „Solidarność”... Tu dochodzimy do sedna sprawy. Oczywisty kontekst polityczny. Jeśli „góra” to zaakceptowała...Trudno to będzie wygrać w dzisiejszych realiach...
– Tym bardziej, że ten mój, pożal się boże, „przełożony” już mi zapowiedział, że będzie mi utrudniać ewentualną sprawę sądową. Pewnie zwolnienia lekarskie i tego typu zagrywki...
– Ehe... Sama pani widzi. Sprawa będzie się ciągnęła miesiącami czy wręcz latami. Pierwsze posiedzenie pewnie za kilka miesięcy, potem drugie, przełożone, następne także... Czy jest pani pewna, że chce tego? Ja mogę się tym zająć, mam wiele spraw tego typu, wypadki w pracy, niepłacenie świadczeń czy pensji, szczególnie na umowy – zlecenia... Odszkodowania, źle naliczane godziny pracy, pyskówki... To nie są jakieś wielkie sprawy. Typowa „masówka”, chleb powszedni sądu. Rozmawiamy może jakieś dziesięć minut i już wszystko wiem. Jeżeli zdecyduje się pani na pozew, jestem do dyspozycji. Poda mi pani więcej szczegółów, żebym miał jakiś punkt zaczepienia. Może jakiś haczyk na tego pani dyrektora, jakieś kompromitujące go historie które mógłbym wykorzystać, podważenie kompetencji, o czym pani już wspomniała...
– Nietrafione decyzje budżetowe?
– Tak, ale bardziej precyzyjnie. Co, kiedy, ile... Dlaczego... Niech pani spróbuje sobie przypomnieć, przydałaby się jakaś dokumentacja... Czasami mamy jakieś ważne informacje, które bagatelizujemy. Pani może się wydawać, że są nieważne, że to drobiazgi, a w sądzie okazuje się, że to ma kapitalne znaczenie...
– No tak, pomyślę jeszcze...
– Reasumując, pani Anno... Jeśli zdecyduje się pani na proces, bardzo proszę o telefon i umówimy się na rozmowę. Konkretną. Dodatkowe informacje, jakieś dokumenty związkowe z tego waszego protestu i nie tylko pewnie... Omówimy wstępnie taktykę, procedury, terminy oraz honorarium i opłaty. Ale to dopiero po Świętach, myślę. Dzisiaj jest dwudziesty drugi, możemy się umówić wstępnie na przyszły tydzień.
– Dobrze... No tak, pojutrze Wigilia... – Anna wstała z fotela, wraz z nią i mecenas.
– Nie było to „eleganckie”, że tak to określę, rozwiązywać z panią umowę o pracę tuż przed Świętami. – Anna zaczęła ubierać kurtkę. – Ale... Chciał to zrobić w piątek, na koniec miesiąca. Jest to chamskie i złośliwe, ale nic na to nie poradzimy.
– Niestety.
– Życzę pani mimo wszystko zdrowych i wesołych Świąt. – Mecenas Kowalski uśmiechnął się do niej ciepło i wyciągnął dłoń, którą uścisnęła. – Do widzenia.
– Wzajemnie i do zobaczenia, panie mecenasie.
– Do zobaczenia, pani Anno.
– A, mam jeszcze takie pytanie... – Anna uśmiechnęła się lekko. – A jaką pan reprezentuje opcję polityczną?
– Jestem neutralny. – Kowalski błysnął bielą zębów w uśmiechu.
– To bardzo wygodne, powiedziałabym...
– I bardzo wskazane, w moim zawodzie.
Czwartek, 25.12.14`
Anna nie miała najmniejszej ochoty siedzieć w domu. Wystarczy, że wczorajsza Wigilia była najgorszą, odkąd sięgała pamięcią. Zajrzała na godzinę do kuzynki mamy, staruszki, do której potem zwaliły się dzieci, wnuki... Jak zobaczyła te tłumy gości, prowiant, ten świąteczny rejwach, śmiechy, nie wytrzymała. Skłamała, że idzie do koleżanki na kolację i wyszła.
Wigilia przed telewizorem, samemu, to coś okropnego. Gdyby chociaż była w pracy... Paranoja! Co z tego, że wszyscy narzekają, że muszą Święta spędzać w Firmie? Są razem. Rozmawiają, dowcipkują, składają sobie życzenia... A tu?... Psa z kulawą nogą nie ma. Nic. Pustka kompletna. Zjadła coś tam na siłę, pooglądała ze znudzeniem jakąś komedyjkę, która ją tylko irytowała, zrobiła sobie melisę żeby szybciej zasnąć i to była cała jej Wigilia. Żeby iść na Pasterkę? Oglądać tych wszystkich zadowolonych ludzi? Ale tam...
Na Skypie pogadała z pięć minut z Robertem i Dorotą, potem zawinęła się w kołdrę i tyle. Na dodatek nie mogła zasnąć.
Pierwszy dzień Świąt obudził ją szarą pogodą. Wszystko było szare. Świat za oknem, ona sama, wszystko...
Zjadła coś na szybko, ubrała się i poszła do samochodu. Na pewno nie pojadę tam, gdzie można spotkać ludzi, pomyślała. O, nie. Nie dzisiaj. Siedziała w samochodzie, zastanawiając się, gdzie się wybrać. Po prostu gdzieś jechać, zgubić jakoś czas.
Może do Sobieszewa? Na plażę?...
Nie. Za blisko.
Na Kaszuby? Może to i dobry pomysł, powłóczyć się samochodem po pustych dzisiaj drogach? Zerknęła na deskę rozdzielczą. Bak pełen paliwa. Do Słupska i z powrotem?... Tak, może do Szczecina, co? Hm. Albo w drugą stronę, na Elbląg...
Zupełnie bez sensu. Po co?
Po to, żeby nie siedzieć samej w domu, ty głupia...
Gdzie by tu można dzisiaj zgubić ten przeklęty czas... Może na południe, do Torunia? Nie, też coś... Toruń od ładnych paru lat kojarzył się jej z jednym. I to raczej źle się kojarzył. Przypomniała sobie, jak widziała kiedyś na jakimś samochodzie tablicę rejestracyjną z tego miasta. CT i liczby. Obok, to znaczy na ramie tablicy, zamiast jakiejś reklamy, widniał napis: „przepraszam, że jestem z Torunia”. Uśmiechnęła się lekko, sama do siebie. No, to chyba jedyny dzisiaj uśmiech, pomyślała.
No to gdzie by tu... Mierzeja Wiślana, Krynica... potem Piaski, czy jak to tam... Nie wiem...
E, chyba pojadę do Mikoszewa, połażę po plaży, poszukam bursztynu. Będę miała chociaż jakieś zajęcie, alibi dla samej siebie, żeby tylko nie myśleć. Dopóki się nie ściemni. Wyłączyć się. Wyciągnąć wtyczkę z kontaktu. Pstryk.
Piątek, 02.01.15`
1.
Po nieciekawych Świętach, po równie nudnym, telewizyjnym raczej Sylwestrze, Anna pojechała do pracy. Do pracy? To znaczy gdzie?, pomyślała.
Zaparkowała nieopodal, na osiedlowym parkingu i przeszła spacerkiem te jakieś sto metrów. Zastanawiała się, jak się dostanie do pokoju związkowego. Ciekawe, kto jest na portierni? Weszła do holu i zauważyła, że nie ma portiera. I dobrze i źle, pomyślała. Przecież nie mam żadnego klucza. Okno portierni było zamknięte, tak samo i drzwi. Na bocznej szybie wystawiona była kartka z napisem „ZARAZ WRACAM” i numerem telefonu poniżej. Bramka obok kołowrotków była uchylona na całą szerokość, więc, niewiele myśląc, po prostu przeszła przez wolne przejście. Zakręciła się niezdecydowanie, zastanawiając się, co dalej? Gdzie iść? Ale wzięła na odwagę i postanowiła pójść po prostu do dziewczyn. Nawet nie wiedziała kogo zastanie, bo nie znała grafiku, ale co tam... Skręciła na prawo, w długi korytarz i zaczęła iść mocnym, zdecydowanym krokiem. Już miała znowu skręcić i wejść na schody, gdy nagle prawie zderzyła się z dyrektorem, schodzącym właśnie na dół.
– A pani co tu robi? – Po ułamku sekundy zaskoczenia on pierwszy zareagował, marszcząc brwi i wpatrując się w nią ze złością.
– Nie zabrałam moich dokumentów związkowych, chciałam je teraz odebrać – odparła, zaskoczona i zmieszana.
– Ale pani już tu nie pracuje. Jak pani tu weszła? Nie ma pani tu prawa wchodzić jak do siebie. Rozliczyła się już pani ze wszystkiego i tyle. – Dyrektor bezceremonialnie ujął ją za ramię, zakręcił nią i ruszyli do wyjścia.
– Proszę mnie puścić! Wypraszam sobie! – szarpnęła się Anna.
– To ja sobie wypraszam. – Nacisk na jej ramię zelżał, ale nadal trzymał ją pewnie. – Proszę natychmiast opuścić budynek! Ma pani tutaj zakaz wstępu, wyraźnie to powiedziałem. Który to durny portier tu panią wpuścił?
– Nie było nikogo. A w ogóle, wypraszam sobie takie traktowanie. Proszę mnie natychmiast puścić! Pan nie ma prawa w ogóle mnie zwalniać, jestem przewodniczącą Zarządu Zakładowego. I muszę zabrać stąd dokumenty związkowe. Segregatory, teczki...
– Dobre sobie... – Dyrektor parsknął. – Dokumenty związkowe...
– Oczywiście.
Przystanęli przy otwartej bramce.
Drzwi wejściowe do budynku otworzyły się i do holu wszedł portier Stefan w towarzystwie jakiegoś faceta w garniturze. Stefan i tak prezentował się nieszczególnie, ale w porównaniu z tym obcym... Ubrany w jakiś wyświechtany sweter z dyndającą na szyi plakietką na niebieskiej smyczy...
– Nie pani jedna należy tu do „Solidarności”. Dokumenty może wziąć ktoś inny. A pani ma tu zakaz wstępu. Żegnam.
– Hm! Zobaczymy się w takim razie w sądzie. Utrudnianie pracy związkowej, bezprawne zwolnienie z pracy...
– Bardzo proszę, może się pani ze mną sądzić. A teraz proszę opuścić budynek. – Dyrektor kiwnął znacząco głową do Stefana. – Ta pani nie ma prawa tu wchodzić, czy to jasne? I dlaczego ta bramka jest otwarta, co? Żegnam – powiedział dyrektor z miną dyktatora, obrócił się na pięcie i zniknął w korytarzu.
Anna obrzuciła gniewnym wzrokiem portiera, obok którego stał ten facet w gajerze i wyszła.
Co za obciach! Że też, cholera jasna, musiałam trafić akurat na niego! Niech go szlag. To po prostu poniżające! Potraktował mnie jak... Cholera jasna, no!... Jak złodzieja, czy co?... Szlag by to trafił. I jak tu nie kląć?