Author | |
Genre | adventure |
Form | prose |
Date added | 2019-12-14 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1371 |
Jak to jest stracić kontrolę nad własnym autem
Nie jest to miłe w żadnym przypadku. Często bywa wręcz niebezpieczne. Ale w moim przypadku — szczęściem w nieszczęściu — było tylko niemiłe.
A czy można stracić kontrolę nad autem pół żartem, pół serio? Myślę, że można, bo taki właśnie był mój przypadek. Moje własne auto zdrowo zażartowało sobie ze mnie i z tego powodu, ja, jego wieloletnia „kierowczyni”, wystraszyłam się na serio. Ale tylko na chwilę, bo zaraz potem, poczułam ogromny wstyd, który wnet ustąpił miejsca wściekłości, by za moment się z nią wymieszać i z podwójną mocą na wskroś opanować całe moje jestestwo.
Cóż więc takiego nawyczyniało moje auto? Już opowiadam. Kiedy wracaliśmy z wnuczkiem ze szkoły do domu i wjechaliśmy na moją ulicę, która prowadzi pod górkę i jest dość wąska, zobaczyłam, że przed nami na rowerze jedzie jakaś kobieta, pedałując z wielkim wysiłkiem. Jadę ja za nią spokojnie, wyprzedzić nie mogę, gdyż po obu stronach stoją zaparkowane auta, aż tu nagle, rozlega się głośne trąbienie. Aż podskoczyłam wystraszona. Bo to moje auto zatrąbiło. Słyszałam wyraźnie. Z wrażenia krzyknęłam:
— A to co?! Czemu trąbisz jak szalone?!
— Babciu, to ty trąbisz! — zawołał z tylnego siedzenia wnuczek.
— Wiem, że to ja… a właściwie to moje auto, bo ja przecież nie naciskałam na klakson! — odpowiedziałam głośno, sprawdzając na wszelki wypadek, czy niechcący na niego jednak nie nacisnęłam.
Kobieta, słysząc trąbienie, zaczęła jeszcze mocniej pedałować, ale widać było wyraźnie, że nie ma już siły. Głupio mi się zrobiło. No ale co miałam zrobić? Jadę za nią powoli dalej. I nagle, ni stąd, ni zowąd, moje auto znów zatrąbiło. No myślałam, że mnie szlag trafi! Kobieta najwyraźniej też się już wkurzyła, bo odwróciła nieco głowę i zaczęła machać ręką, pokazując mi dość wymownie, co o mnie, kierowcy jadącego za nią auta, myśli. No to się wkurzyłam jeszcze bardziej. Żebym ją chociaż mogła wyprzedzić, to bym się zatrzymała i przeprosiła. Ale nie dało się, bo stojących aut po bokach ulicy było w tym dniu pełno. Żal mi się też jej zrobiło, bo widziałam, że już puchnie z wysiłku a dalej pedałuje jak wściekła. Po kilkunastu sekundach moje auto znów zatrąbiło przeraźliwie. Jak na alarm! Na to kobieta znów odwróciła głowę, i o dziwo, zaczęła się śmiać. Pewnie pomyślała biedna, że w jadącym za nią autem musi siedzieć ktoś znajomy, bo obcy kierowca chyba by nie zachowywał się jak idiota i nie trąbiłby na rowerzystę, tym bardziej jadącego pod górkę.
Zanim dojechałam do swojego domu, auto jeszcze dwa razy zatrąbiło. Rany, jak mi było wstyd... i bardzo żal tej kobiety. Jej spocona twarz, kiedy odwracała głowę w moim kierunku, aż połyskiwała w promieniach słońca.
Niestety, przeprosić ją za swoje szalone auto nie mogłam, bo zanim zaparkowałam je pod swoim domem i z niego wyskoczyłam, ona, pedałując nadal zawzięcie, już się zbyt oddaliła. A jechać za nią dalej — trąbiącym autem, byłoby idiotyzmem z mojej strony. Jeszcze by zawału serca z wysiłku dostała… I co wtedy?
Zbulwersowana, z równie zbulwersowanym wnuczkiem, pognaliśmy do domu. Zaraz po obiedzie zadzwoniłam do syna i z płonącym ciągle licem opowiedziałam mu co się stało. Syn, słuchając, rechotał ubawiony. Umówiliśmy się, że pod wieczór przyjadę do niego i on zrobi porządek z moim żartownisiem-autem.
Syn mieszka jakieś 200 m ode mnie, ulicę dalej. Kiedy tylko córka odebrała wnuczka, pojechałam do niego, zaklinając po drodze auto, aby się już nie wygłupiało i nie trąbiło. Kiedy już prawie dojeżdżałam do jego domu, i by być tam szybciej, specjalnie wjechałam nie od głównej ulicy a od bocznej uliczki, bardzo wąskiej, bez chodników (przeznaczonej tylko dla jej mieszkańców), patrzę, a jej środkiem, w tym samym kierunku, idzie jakiś chłopaczek. Wtedy, jak na złość, moje auto jak nie „ryknie”! Aż echo poszło po całej uliczce. Zaskoczony chłopak odskoczył szybko na bok, i trzymając się blisko domów, szedł dalej. Nieborak pewnie się też mocno wystraszył, bo nie spodziewał się tu żadnego auta. O swoich odczuciach już nawet nie wspomnę.
Kiedy zbliżyłam się do chłopca, moje auto znowu w „ryk”. Na to chłopak zareagował bardzo gwałtownie i z przerażenia przykleił się do ściany budynku. Po krótkiej chwili przerażenie mu najwyraźniej minęło i się wściekł. A efekt tej jego wściekłości zobaczyłam w postaci środkowego palca prawej ręki skierowanego w moją stronę. Wtedy ja nie wytrzymałam i zaczęłam migać mu światłami. Chłopak na krótko zdębiał, ale już po chwili, kiedy już pewnie moją fizjonomię zza przedniej szyby zobaczył, raz jeszcze podniósł rękę do góry, ale tym razem pokazał całą dłoń — w ramach przeprosin, i z uśmiechem przyklejonym na ustach skręcił w główną ulicę.
Ufff…! Odsapnęłam i zatrzymałam się przed domem syna. Zanim wysiadłam z auta, syn stanął w progu swojego domu i ze śmiechem zawołał:
— A ty co tak trąbisz jak szalona, przecież głuchy nie jestem!
Wtedy i ja zaczęłam się śmiać. Poczułam się już bezpiecznie. Emocje puściły. A opowiadając mu swoje przeżycia na jego wąskiej uliczce, rechotałam już z nim na dobre.
Syn oczywiście zreperował co trzeba i tym samym wybawił mnie od dalszej kompromitacji. Okazało się, że to w elektronice nastąpił jakiś feler i co chwilę dochodziło do styku kabelków, czy czegoś tam, i dlatego moje auto — w tak prozaiczny sposób — meldowało o awarii. Aby do tego wniosku jednak dojść, syn musiał rozebrać całą kierownicę. Air Back to ja nawet w rękach trzymałam. Ale muszę przyznać, że dokładnie obserwowałam też i ręce syna, aby zapamiętać, tak na wszelki wypadek, że w razie gdyby moje auto znów zaczęło samowolnie trąbić jak szalone, to spod tablicy rozdzielczej 13 bezpiecznik od lewej muszę tylko wyciągnąć i wtedy momentalnie przestanie... I znów odzyskam nad nim kontrolę.