Go to commentsDZIEŃ KOBIET 13 z 19
Text 13 of 19 from volume: DZIEŃ KOBIET
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2019-12-15
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1028

Piątek, 20.11.15`


Krzysztof zapowiedział swoją wizytę telefonicznie jeszcze przed południem. Anna czekała więc na niego, ciekawa nowinek, bo dawno się już nie widzieli. Jak pracowała w Kadrach, widywali się prawie codziennie, a teraz...

Przyszedł przed siódmą. Siedzieli u niej w dużym pokoju i popijali herbatkę. Chciała go poczęstować jakimś alkoholem, w końcu wygrali wybory, ale powiedział, że nie może. W poniedziałek ma kolonoskopię. Robi sobie co dwa, trzy lata, kontrolnie. A więc, tylko herbata. Jutro jedynie kisiel, a w niedzielę...

– Pisujesz coś tam jeszcze? – spytał, popijając lekko brązową „cieniznę”.

– A niby kiedy? Nie miałam czasu ostatnio, sam wiesz... Poza tym, na czym? Na swoim lapie nie chcę nic „skrobać”... Mam tyle roboty, że... Może teraz przez weekend trochę odsapnę. Chociaż, wątpliwe. Najpierw musiałam się na nowo wdrożyć do reżimu, rozumiesz. Inny rytm pracy niż w kadrach, u ciebie. A potem sejm, nowy rząd...

– Jasne, jasne. Normalne. Najważniejsze, że wróciłaś tam, gdzie chciałaś. Kadry sobie poradzą, tak czy siak... Namówiłem Ewę i dałem jej te twoje trzy tablety i karty SIM. No...

– No i?

– Poczytałem sobie trochę jej komentarze, wiem, jakie ma nicki. Może jeszcze kupię ze dwa tablety dla Baśki, nie wiem.

– Ale po co teraz?... Poza tym, ufasz im?

– Trochę są do mnie „przywiązane”, albo „podpięte”... – Uśmiechnął się do Anny. – Takie tam drobiazgi...

– No, jak tam chcesz... A Ewa była chętna do tego?

– Taa... Teraz ona zostaje godzinę dłużej w pracy.

– A jak pisze?

– Na razie miałko. Ale może się wyrobi.

– Zastanawiam się, po co ci to teraz, co? Miałko... Przecież ja głównie wklejałam jakieś bzdury. Myślisz, że łatwo jest pisać takie brednie? Kłapać dziobem, jak... Sama nie wiem...

– Anka... Strasznie się to wszystko zaostrzyło. No, ale to może tak ma już być? Już jestem głupi od tego. Na razie niech tam coś skrobie, kapnie jej jakaś nagroda z funduszu bezosobowego... Ty, to co innego. Warto było chyba, nie?

– Pewnie. Przecież wróciłam. A te sprawy związkowe wyczyszczone?

– Tyle o ile. Ludzie znowu zaczną kombinować, sama wiesz jacy niektórzy są pomysłowi. Na razie jest okej. Czysto. No, a co u ciebie?

– W Telewizji? Wszyscy czekają na ruchy personalne. Trwa konkurs na nowego dyrektora. Pewnie w grudniu coś postanowią, kogoś sobie wybiorą.

– Ehe... Pewnie takiego bardziej „prorządowego”, co?

– Prawdopodobnie. Jak mają większość w parlamencie i własny rząd, to kto im podskoczy? Jakbyś nie wiedział. A może już coś wiesz, co?

– Nie, nic do mnie nie dotarło. Powiedziałbym ci przecież, Anka.

– Aha... To powiedz mi jedno. To hejtowanie... To był twój pomysł?

– Jedynie częściowo.

– To znaczy?

– Pytano mnie, czy mógłbym jakoś pomóc. Czy chciałbym się „zasłużyć”...

– Poważnie?

– Serio. Sam mógłbym to robić, co za problem, ale wiesz, że mam dużo innej roboty. Rozmowy, negocjacje...

– Jasne. Gierki, podchody... Lubisz to, nie?

– Lubię, pewnie. Ale ja jestem pionkiem, Anka. Tamci na „górze” nas ustawiają, jak chcą... Hejty to pikuś... Olać to. Szukają kogoś, kto mógłby... profesjonalnie... Słuchaj.

– No?

– Esbecja, milicja, ormowcy, ZOMO... Była „gruba kreska”. Nie wszystko trafiło do IPNu, dużo spalono albo zniszczono. I też pochowano, na czarną godzinę. Oficjalne archiwa są strasznie dziurawe. Poza tym, nie działają tak sprawnie, jak chciałaby... „góra”. A „góra” chce mieć z tego haki. Na konkurencję, zwaną teraz opozycją. Mają fragmenty, które trzeba poskładać do kupy... Dyskretnie, oczywiście. A chodzi o kilometry taśm z nagraniami operacyjnymi. Tego nikt jeszcze nie ruszał, podobno. Nie wiem, skąd oni to mają. Czy z IPNu, czy kupili to może... A może i stąd i stąd. Chcą zidentyfikować, na podstawie oryginalnych, archiwalnych materiałów, konkretne osoby. Na przykład, jakiś zomowiec. W papierach ma, że był milicjantem, w Drogówce. A różnica jest, nie? Jeszcze jak znajdziesz go na zdjęciu, że kogoś pałuje... A esbecy, współpracownicy? Masz zdjęcie zomowca, ale nie masz nazwiska. Chodzi o skojarzenie twarzy ze zdjęcia z konkretnym nazwiskiem.

– Aha... Stare taśmy esbecji...

– Z-di-gi-talizowane. Dobrze mówię?

– O?

– No. Ktoś już to zrobił. Bałaś się, że to „Polska Kronika Filmowa”?

– Trochę.

– Bardzo dyskretnie rozpytują. Na razie. Bo to może być trochę śliskie, dane osobowe i tak dalej...

– Ale to są pewnie starocie. Stan wojenny był ponad trzydzieści lat temu. Co komu teraz po tym?

– No, wiesz. Zobacz Piotrowicza, naszego posła. Był w PZPR, był sobie prokuratorem, w stanie wojennym, a jak jest teraz hołubiony przez samego Prezesa. A ile on ma? Sześćdziesiątkę chyba. I nadal działa, nie?

– No, niby tak.

– Z jednej strony archiwalne nagrania, autentyczne, a z drugiej, i to jest właśnie niezbyt legalne, dane osobowe. Myślę, że z MSW. Pesel, nazwisko, adres, zdjęcie... Dowód osobisty i inne takie. Paszport na przykład. No i specjalny program komputerowy do kojarzenia starych zdjęć ze zdjęciami z dowodu osobistego, na przykład. No i masz.

– Trochę to śmierdzi...

– Teoretycznie. Służbom nie chcą tego dawać, bo się boją przecieku. Wiesz, co by było, gdyby to wyszło?... Dlatego szukają kogoś zaufanego, kto się zna na obróbce komputerowej materiałów filmowych i innych. W komplecie jest też specjalistyczny program do kojarzenia twarzy. Biometryczny. Używany przez Policję i nasze FBI.

– I?

– Szukają specjalisty.

– I?

– Na razie nic nikomu nie mówiłem. Że znam taką jedną osobę. A jak trafią do ciebie przez kogoś innego? Ilu takich speców jest w Polsce? Że bardzo mało, to sam wiem.

– Kurwa...

– Twój życiorys by im pasował.

– Ale mnie wpierdoliłeś na minę...

– Ja jestem tylko jednym małym trybikiem. Tak jak ty. Doszliby do ciebie jakoś?

– Nie wiem. Może. A co, oni nie mają swoich ludzi do tego?

– Anka, to tylko na pozór jest łatwa sprawa. Że niby wrzucasz coś do kompa, on miele, miele i wypluwa jakiś wynik. Na tym naprawdę trzeba się znać.

– Przecież to jest policyjna, detektywistyczna robota.

– Ja nie wiem ile tego jest, na kiedy ma to być zrobione, ani czy nie chcą zdublować tej „robótki”, dla pewności. Nie wiem nic oprócz tego, że rzucono mi takie hasło.

– No... To znaczy, że masz wybadać, czy się zgodzę.

– Nie. Nie wiem. To źródło może ciebie nie kojarzyć ze mną...

– Akurat!

– Nie wiem.

– Dobry jesteś... „To źródło”...

– PO poślizgnęło się na taśmach, nie? „Sowa i przyjaciele”. No, między innymi. Oni wszyscy trzęsą portkami, nasi też, czy nie ma ktoś innych taśm. A pewnie są i kiedyś wypłyną. Więc „nasi” chcą się już teraz zabezpieczyć. Także w ten sposób. I zlecić to komuś z zewnątrz, pionkowi. Komuś spoza układów, ale pewnemu. I mieć haki w pogotowiu, bo nie wiadomo, co kiedy wypłynie. Kurski już wcześniej dowiedział się, że Tusk miał dziadka w Wehrmachcie. Miał to przygotowane od dawna i czekał spokojnie na odpowiedni moment... Kartą atutową też trzeba umieć zagrać, nie? Jak przyjdzie co do czego, to powiedzą: „Proszę bardzo. Pan tu wyjeżdża z taką historią, a my mamy pańskie zdjęcie w mundurze ZOMO. Właśnie pałuje pan demonstranta pod pomnikiem w Gdańsku”. Czy gdzie tam... To chcą mieć. I będą mieli, Anka. Jak nie ty, znajdą kogoś innego.

– To mogę tego nie robić?

– Pewnie, że możesz. Ale chcesz nadal pracować w Telewizji, nie? Już wiesz, jak łatwo mogą cię załatwić, w każdej chwili... Daj mi jakąś brandy, czy co...

– A... Ja też się napiję. Mam koniak, czekaj... Ale mnie wpierdoliłeś w bagno, Krzychu... – Anna wstała i podeszła do barku. Zaczęła przeglądać butelki.

– Ja? A skąd. Taki układ. Nic nie poradzisz. Co? Wolałabyś, żebym nie był z tobą szczery?

– No, jesteś. Do bólu.

– Tak. Ale, z drugiej strony, możesz zdemaskować przebierańców, fałszywców.

– Jeden Piotrowicz mi wystarczy. Prokurator w stanie wojennym, partyjny, a teraz w sejmie. I pewnie co niedziela chodzi do kościoła. „Nasz”. – Anna wzięła butelkę koniaku i dwa kieliszki.

– Jakoś nie wierzysz w jego nawrócenie się.

– Phy... – Postawiła kieliszki i rozlała do nich po pięćdziesiątce.

– O nim przynajmniej wiadomo. A ile jest takich „farbowanych lisów”, pochowanych gdzieś po urzędach, państwowych firmach? Hę?

– I zostaną w ukryciu, dopóki komuś z „naszych” nie zaczną przeszkadzać?

– No tak. To jest ta gorsza strona tego medalu. Tyle, że zostanie „namierzony”.

– A skąd wiadomo, że to nie są jakieś fałszywki? Esbecy tyle tego ponoć „naprodukowali”...

– Nie widziałem tego, nie wiem. Myślę, że to są materiały operacyjne. Już ty się dobrze poznasz, czy ktoś przy nich „majstrował”.

– Ale to nie są oryginały, tylko zapis cyfrowy... – Ujęli kieliszki i łyknęli trochę alkoholu.

– Papier można sfałszować. Zdjęcie też. Ale film? Klatka po klatce widzisz wszystko. Jak?

– Może... Że też, cholera jasna... Zaczęło się niewinnie, od jakiegoś durnego hejtu, a teraz... Ty! A czy ktoś wie, że to ja pisałam dla ciebie?

– Zwariowałaś? Nie pytano mnie o to, a ja sam nie miałem zamiaru się z tym wychylać. Spoko. I równie dobrze mogła to robić Ewa albo Baśka.

– No to niech to robią.

– No.

– To chociaż to...

– Daj spokój, Anka. Każdy może pisać w sieci co mu tylko przyjdzie do głowy. Kto cię tam będzie szukać? Nie ma i nie było. Koniec.

– Ale ślady są.

– Z twojego kompa? Nie. Z „chmury”. – Krzysztof dopił koniak.

– No tak, tak...

– Fałszywe tożsamości, które sama wymyśliłaś, sklonowane konta na Facebooku, które ci dałem... Tego nie ma. Nie piszesz, to nie ma. Koniec.

– A ty się pytasz, czy ja coś jeszcze piszę...

– Chciałem się upewnić. Tak... Naleję sobie jeszcze tego twojego koniaku. Dobry... Martell. Hm... Kolonoskopię mam dopiero w poniedziałek. – Krzysztof sięgnął po butelkę i nalał sobie taką samą porcję.

– A po co robisz właściwie te badania? Boli cię coś, czy co?

– Nie, kontrolnie. Mój ojciec zmarł na raka jelita grubego, a ja sobie robię badania co dwa, trzy lata. Na razie czysto.

– Aha.

– Prostata też mi nie dolega, serce zdrowe... Ale nie mamy już po dwadzieścia lat, nie?

– No tak, tak... I niby jak to ma wszystko wyglądać? Przecież nie będę tego robiła w pracy.

– Nie wiem, Anka. Ty się po prostu zastanów nad tym, dasz mi znać za parę dni, a ja się skontaktuję z „górą”. Albo i nie.

– Albo i nie.

– No, to masz nad czym myśleć. Wygraliśmy wybory, jedne i drugie, mamy rząd, pewne cztery lata albo i więcej, jest dobrze. A że oni się boją o swoje dupy i szukają zabezpieczeń? Właściwie, normalne. Nic dziwnego. Niektóre rzeczy śmierdzą, sama wiesz. Spółka „Telegraf”, czy jak to tam jej było, Srebrna, SKOKi...

– No, jeszcze wyjdzie niejeden syf z tego...

– Wyjdzie. Dlatego chcą mieć pod ręką haki. Różne. My jesteśmy jednym z elementów układanki, jednym z puzzli. Jeszcze, gdyby nie mieli kilku durnych osób, które wszystko psują...

– Kilku?

– Nawet biorąc to pod uwagę, jest dobrze. Niektóre rzeczy są śmieszne, albo żałosne, czasami jest mi po prostu wstyd, za ich głupotę, ale jest dobrze. Może musi być trochę takiego „folkloru”?... Nigdy nie będzie idealnie, ale mogą coś zmienić, nie? Na lepsze.

– Oby.

– „Dobra zmiana” to hasło. Chwytliwe. No... Ale jak sobie pomyślę o tych złodziejach z PO...

– To już wolisz „naszych”, co?

– Jaka kpina w głosie...

– I żeby nam coś też „kapnęło”, nie?

– Aż tak cyniczny nie jestem.

Akurat, pomyślała.

– Ty też powinnaś do tego podejść bardziej ideowo. Bo co robisz? Ujawniasz esbeków i innych takich. No? Pasuje? Jasne, „nasi” też mają za uszami, kto nie ma. Ci nasi „związkowcy”... Pewnie... Tak było i będzie. A „nasi”? Może i coś zmienią na lepsze. Mam taką nadzieję. Przy okazji. Płock ci wyszedł super, Anka. Jeszcze raz dzięki. – Krzysztof wypił koniak.

– Ehe... Na razie, to podzielili naród. – Uważaj, bo jeszcze sam uwierzysz w naszą własną propagandę, pomyślała.

– Dobra. Pomyśl o tym wszystkim, kochana i zadzwoń. Za parę dni. Ja bym to zrobił sam, ale za cholerę się na tym nie znam... Ta moja wątroba jeszcze jakoś funkcjonuje, na razie...

– Pomyślę. – Niech cię cholera. Anna zmarszczyła się cała.

– No, to ja się będę już zbierał... A jutro tylko kisiel. A potem Fortrans i latanie do kibla co parę minut. Taaa...




Czwartek, 03.12.15`


Od miesiąca Anna żyła jak w transie. Siedziałaby najchętniej w pracy od rana do wieczora. A uśmiech miała jak gdyby na stałe przyklejony do ust. Aż się musiała powstrzymywać. Nie wszyscy przecież muszą widzieć, jak bardzo cieszy się z tego wszystkiego naokoło... Nawet ranne wstawanie czy praca w nocy, od czego się odzwyczaiła, nie stanowiły dla niej problemu.

Właśnie skończyła układać wstępne materiały o świętym Mikołaju. Wczoraj uprosiła Magdę, żeby zrobiła świeżą sondę po przedszkolach i szkołach, dostała z godzinę „surowca”, który akurat skończyła obrabiać. Co kto chce pod choinkę i takie tam śmiesznostki: widzowie uwielbiają szczerbate dzieciaki marzące o prezentach. Aż szkoda, że to tylko minuta dwanaście. Zrobiłaby z tego cały zabawny reportaż. Z dziesięć minut jak nic. Niestety, czas antenowy nie jest z gumy, jak sama dobrze wiedziała. Ale wykorzysta to jeszcze na pewno. I to kilka razy.

Poczuła lekki głód nikotynowy, jako „zwieńczenie” adrenaliny po dobrej robocie. Postanowiła skoczyć na dół, na „dymka”. Założyła kurtkę i poszła, rozpięta, na parking. Trochę odetchnąć, wyluzować się, „dotlenić”. Może i coś jeszcze...

Otworzyła drzwi wejściowe do budynku, nadal zamyślona nad dzieciakami i zobaczyła dwóch portierów, Mietka i tego nowego. Stali i rozmawiali o pogodzie, popalając papierosy. Mietek był w rozpiętej kurtce, jak Anna, a ten nowy w marynarce, pod którą miał niebieską koszulę z krawatem. Do kieszonki marynarki miał przypiętą na „żabkę” kartę identyfikacyjną z chipem.

– Plus osiem. Bez sensu przecież, nie? – mówił akurat Mietek. – Dzień dobry, pani Aniu.

– Dzień dobry.

– Dzień dobry.

– Co za głupia pogoda, nie?

– No, niestety. – Anna wyciągnęła papierosa z paczki i zapaliła go sobie.

– Jak tak dalej pójdzie, to będziemy lepić na Wielkanoc zające ze śniegu – zauważył Mietek.

– Jak dwa lata temu – poparł go ten nowy. – Akurat byłem w kraju wtedy. Paranoja.

– Nie?

Anna zerknęła na nowego portiera. Przystojny, zadbany, włosy krótko obcięte na jeża, przyprószone siwizną, opalony... Hm.

– Jak ja tam puszczę kable?... – zastanawiał się nad czymś Mietek.

– E, marudzisz – odparł drugi portier i zaciągnął się głośno papierosem. – Mówię ci, wyskub fugę między płytkami, potem weźmiesz kątówkę z tarczą z nasypem diamentowym, do cięcia betonu, rozszerzysz rowek między płytkami i go trochę pogłębisz, nie? Poprowadzisz tamtędy kabel, nałożysz z powrotem fugę i już.

– No, chyba tak. Faktycznie. Bo tak, to się będę co rusz potykał. A po ścianie, naokoło, to co najmniej z dziesięć metrów kabla. I jeszcze go zamaskować, zdejmować listwy, kuć ścianę... Bez sensu. I ile to roboty!

– Ja bym wyskubał fugę. Jak to dobrze zrobisz, to nawet śladu nie będzie. Potrzebujesz jeszcze drugiej osoby z odkurzaczem. Bo zapylisz całe mieszkanie.

– Jasne.

– Wystarczy, że fuga będzie miała ze dwa, trzy milimetry grubości. To tylko fuga, nie?

– No tak, pewnie.

Anna obserwowała swobodę, z jaką rozmawiali. Tak normalnie. A tyle razy już się z nim ścięła, z tym nowym. Zerknęła na jego identyfikator. „Paweł Behrendt. Portier.” Paweł... Nawet nie wiedziałam. Jakoś nawet mu pasuje ten Paweł.

– Behrendt – powiedziała i zaciągnęła się papierosem. – Parę dni temu był u nas ten reżyser, też się chyba tak nazywał. To ktoś z rodziny?

– A, ten – odparł Paweł, spoglądając na Annę z miłym uśmiechem. – Nie, żadna rodzina. On się nazywa Berent. Takie tam spolszczenie.

– Aha. A Behrendt to jakie? Holenderskie czy jakieś inne? – spytała Anna. No bo przecież nie żydowskie, pomyślała szybko.

– Niemieckie. Dokładniej, krzyżackie.

– Jakie? – spytał zdziwiony Mietek. – A to nawet nie wiedziałem. Nic nie mówiłeś, he, he...

– Osadnicy niemieccy, chyba z czternastego wieku, sprowadzeni tu przez Krzyżaków, głównie z okolic Osnabruck. Obecnie jakieś siedemset osób w całej Polsce nosi takie nazwisko... A moja mama była z domu Rhode. Przez „er” „ha”.Też z tej grupy.

– Coś jak Rodezja – zauważyła Anna.

– No, blisko.

– A ja jestem tylko taki sobie Kwiatkowski – powiedział uśmiechnięty Mietek. – I cholera wie, co dalej. To znaczy, wcześniej. Jakbym był Zimmermann, czy Miller, to by było wiadomo, nie? Albo Iwanow. A Kwiatkowski? Tak jak Nowak czy Kowalski.

– To może być wszystko, co, Mietek? – spytał rozbawiony Paweł. – Co chcesz? „Ładne” nazwisko. Lepiej tak, niż jakiś Baran, Ogórek, Okoń...

– Albo jak jakiś ginekolog, który nazywa się, przykładowo, Pipowski... – rzucił Mietek.

Zarechotali obaj, a Anna ledwo się powstrzymała, żeby nie parsknąć śmiechem. Przypomniała sobie swojego ginekologa sprzed wielu lat... No, ten to miał nazwisko dopiero... Dopasowane...

– Między Starogardem a Czerskiem jest wieś, która nosi nazwę „Złe Mięso”...

– He, he... – zaśmiał się Mietek. – To pewnie nie ma tam żadnej knajpy, co? He, he, he... No... Szmata, Paskuda... Do szkoły chodził ze mną, pamiętam, Andrzej Kuciapa, ha, ha, ha...

Zaśmiali się wszyscy.

– Czekaj... – Mietek wyciągnął swoją komórkę i zaczął czegoś na niej szukać. – Pobuszujemy sobie na „goglach”... Śmieszne nazwiska... No... O. Masz. „Babol”... „Bezmózg”...

– Co? He, he... Niemożliwe... – parsknął Paweł, a oni mu zawtórowali.

– „Bieg”... „Bizon”... „Bzdura”... Kur... He, he, he... „Cezary Porażka”, he, he... „Chytrus Piotr”, „Ciapciak Jadwiga”... O, „Ciota Jerzy”, he, he... Albo to. „Czopek Krystyna”. He, he, he... Jest nawet „Dupa Wacław”. O w mordę, he, he, he... Kurde, cała długa lista... Nawet nie wiedziałem. No, przejrzę to sobie kiedyś, jak będę miał doła.

– Nic tak nie leczy duszy jak schadenfreude, co? – spytał Paweł.

– A co to znaczy?

– Przyjemność z cudzego nieszczęścia, Mietek.

– A, no tak, zgadza się. To zawsze cieszy, nie?

– Jasne.

– No dobra. Muszę wracać do roboty. – Anna podeszła do kosza i zgasiła papierosa. Potem zawróciła i weszła do budynku, zostawiając ich przed wejściem, nadal zajętych rozmową.

Hm. Nawet przystojny... No, niczego sobie...


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media