Go to commentsTajemnica Noworocznego Dzieciątka
Text 90 of 255 from volume: Różne teksty
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2020-01-04
Linguistic correctness
Text quality
Views1253

Nasza wioska jest przesadnie rozległa, o kształcie równoramiennego koła. Wiem, dziwnie to brzmi, ale ściany obrzeżnych chatek nie są łukowate, a zatem wybaczcie nie z tej ziemi stwierdzenie. Dalej pierścień niskiego lasu, a za nim pasmo niewielkich, aczkolwiek kamienistych wzniesień. Łatwo stwierdzić o jakim kształcie. Jedno i drugie przecina coś w rodzaju drogi. Specjalnie powiedziałem: nie z tej ziemi, gdyż niecodzienne zjawisko, początek miało dwudziestego siódmego grudnia, tuż po Bożym Narodzeniu i bynajmniej nie na wspomnianym gruncie, lecz wysoko na błękitnym niebie.


Wtedy wyglądało nawet zabawnie. Na nieboskłonie ujrzeliśmy postać, na kształt ożywionego fresku. Opisanie wyglądu nastręczało pewnych trudności. Obraz niedopasowany do postrzegania rzeczywistości, sprawiał wrażenie nierealnego. Poruszało czymś w rodzaju głowy, jakby wskazywało kierunek. Po chwili zupełnie zniknęło.

Wielu zaczęło ustawicznie machać rękami, dając do zrozumienia, że to przecież halucynacja lub jakieś inne zjawisko astronomiczno – atmosferyczne. Dajmy na to zorza. Niektórzy powątpiewali jednak. Zorza? U nas?


Nagle większość podjęła decyzje, że trza podążyć we wskazanym kierunku, bo i tak nudy na budy, to chociaż urozmaicenie będzie.

I tak żeśmy zaczęli wędrować, aż do samego lasu doszliśmy. A tam chatka drewniana, której powinno nie być a była.

Ktoś zasugerował, że skoro już tu jesteśmy, to zajrzyjmy do środka, co tam się święci?


Faktycznie. Pomieszczenie zastaliśmy puste i gołe jak święty turecki, tylko na podłodze siedziało uśmiechnięte dziecko. Znowu zaistniał problem z określeniem wyglądu. Żaden jakiś konkretny, tylko dla wszystkich. Tych co przyszli i tych co nie.

Szczerze mówiąc, byliśmy wtedy przekonani, że dłużej z berbeciem pogadamy. Nawet do głów nie przyszła wątpliwość, dlaczego niemowlak tak ładnie nawija po naszemu, skąd tu jest i dlaczego w ogóle… mówi.


Usłyszeliśmy znienacka dorosłe słowa:


–– Cześć wędrowcy. Miło was widzieć. Nie siadajcie, bo nie ma na czym i jeszcze byście wilka dostali. Chcecie wiedzieć kim jestem?

–– No ba.

–– Waszym Nowym Rokiem.

–– Ano… hmm.

–– Proszę Was tylko o schronienie, posiłek, kąt do spania nie na gołych deskach… i to w zasadzie wszystko.


Wtedy szemrać zaczęto. Jeden był za biedny i nie chciał bardziej zbiednieć, inny za bogaty i nie pragnął zubożeć. A z tym miejscem do spania, to szkoda słów nawet.


–– Skoro tak, to Nowego Roku nie będzie –– zagrzmiał donośny głos z czeluści potrzebującego. –– A zapewniam, że nie lada problemem, może z tego wyniknąć. Może nawet kwestia życia lub śmierci. Chociaż to akurat jeszcze nie postanowione. Czy to jasne?

–– Nie, nie… dziecko kochane. My tak oba z matką jeno żartowali po dobroci.


Reszta też sumitowanie zaczęła, na wszystkie możliwe sposoby, bo coś w głowach synapsy szeleściły, że to żarty nie są.


Niestety. Kilku z obecnych było tak sfrustrowanych, będąc życiem przygnębionym ponad miarę swoją i bliźnich, że wcale nie chcieli, by Nowy Rok miał początek. Pragnęli umrzeć i mieć święty spokój. Przekonali obecnych, że wezmą dziecię pod czułą opiekę. Faktycznie.. wzięli, lecz owa opieka nie trwała długo. Gdy wszyscy opuścili szczególne miejsce, poderżnęli dziecku gardło. Krew leciała na czystą podłogę, zmieniając pogodę diametralnie. Niebo zakryły chmury a błyskawice rozświetlały horyzont. Spłoszeni mordercy, słysząc grzmoty, uciekli, zostawiając zwłoki na pastwę losu.


Tych co byli w drodze powrotnej, ogarnął niewytłumaczalny niepokój. Nie chodziło o burzę – nie pierwsza i nie ostatnia – ale coś więcej, czego nie potrafili wysłowić. Wiedzieli tylko jedno. Muszą wrócić, by stwierdzić, o co w tym biega.


Gdy przybili na miejsce, ujrzeli dziecko we krwi. Gardła nie ujrzeli, bo prawie nie było. Za to jednocześnie usłyszeli głos, nie wiadomo skąd.


–– Jeszcze nie wszystko stracone. Zabierzcie zwłoki dziecka, by nieść w procesji. Musicie przebyć całe góry – sorry: pagórki – wokół wioski. Trochę czasu to zajmie, zważywszy na osoby starsze i małe dzieci. Nie będziecie potrzebować jedzenia i picia. Pod żadnym pozorem nie możecie wziąć prowiantu. Tylko wytrwałość i nie zwątpienie. Droga będzie trudna, lecz nie ponad wasze siły.

Dziecko musi nieść po trochu, każda i każdy, chociaż zwłoki zaczną cuchnąć, lepiąc do ubrań miękkie ciałko. Tak po prawdzie, skwar grudniowy was nie opuści. Jedynie w nocy, w czasie snu. Każdy wierzchołek musicie zaliczyć. Będę obserwował procesję, bez żadnej ingerencji. Pomocnej też. Jesteście zdani wyłącznie na siebie. Przed końcem roku, powinniście wrócić. Bo jeżeli nie… czy wszystko jasne? Są pytania?


Były!


–– Jeżeli spełnimy zadanie, to co wtedy?

–– Położycie dziecko w jaskini.

–– Tu nie ma jaskiń.

–– Po wędrówce będzie.

–– Ale…

–– Wracajcie do wioski. Szkoda czasu. Logistyka czeka. Nikogo w czasie marszu zabraknąć nie może. Żadnego członka!

–– Mam pytanie. A co z tymi, co dziecku…

–– Wszystko w swoim czasie. Macie jutro wyruszyć.


Nie mam zamiaru rozpamiętywać, jak wyglądała wędrówka. A dokładnie mówiąc: jak my wyglądali. W końcu wędrowaliśmy całością. Starzy, młodzi i dzieci. Nikt nie został, by pilnować przybytku. Zresztą co nam po nim, gdybyśmy nowego roku nie dożyli. Podróż po górach i wierzchołkach, zajęła potrzebną ilość czasu. Utyskiwania, złorzeczenia, a nawet zwątpienia w sens wędrówki, były swoistą atrakcją turystyczną mijających chwil. Tym bardziej, że zwłoki coraz bardziej śmierdziały. Nieapetyczny wygląd, też robił swoje. A każdy jakiś czas, musiał dziecię dźwigać. Ale cóż. Chociaż jeść i pić nie musieliśmy. Lecz sił wystarczyło.


Ostatniego dnia grudnia, nastąpił koniec podróży. Do dzisiaj nie wiemy, skąd wiedzieliśmy, że to sylwester, po tym co przeszliśmy. Skołowane myśli, kółeczkiem po koronie wioski w piekącym upale, mieliśmy deczko przytępione. Dobrze chociaż, że jaskinia wyrosła jak spod skały. Położyliśmy w jej wnętrzu to, co zostało z dziecka. Jakbyśmy do łona matki kładli, na powtórne ożywienie.


Niespodziewanie zabrzmiały w umysłach słowa:


–– Witajcie. Cieszy mnie niezmiernie, że pierwszą część egzaminu zdaliście celująco.


Tym razem szemranie tubylców, przepłoszyło wszystkie ptaki, a na strudzonych twarzach wystąpiły oznaki grymasu, niedowierzania… a nawet niechęci i zdenerwowania.


–– Jak to… pierwszą część?

–– No właśnie. Będzie nowy rok, czyśmy po próżnicy a nie po szczytach chadzali?

–– Ładnie to tak, wioskową społeczność w jajo robić?

–– No nie – przyznał głos. – Bardzo nieładnie. Musicie spełnić drugi warunek. Zapewniam, że ostatni.

–– Następne okrążenie?

–– Żadnego takiego – wyjaśnił niewidoczny. – Przed podróżą, ktoś zadał pytanie, co z tymi, co dziecko zabili.

–– Ano właśnie! Co z nimi?

–– Szli za wami… i spadli do przepaści.

–– Fajnie!

–– Ale zapewniam, że w tym palców nie maczałem. Natomiast wniknąłem w ich umysły.

–– Tych cholernych morderców?

–– Tak. Tych cholernych morderców.

–– I co tam było? Zgnilizna, bagno i przegniły mózg?

–– Nie mogę powiedzieć… ale ta kwestia jest początkiem drugiego zadania. Też dotyczy wszystkich. Co do joty.


Konsternacja przeszła własne oczekiwania. Wielu nie wiedziało, czy wracać, czy zostać. Ale cóż. Skoro uwierzyli w: A, po tych całych męczarniach, to postanowili wytrwać i uwierzyć w: B.


–– Posłuchajcie uważnie – zaczął powtórnie głos. – Cały trud podróży, to w dużej mierze ich niechlubna zasługa. Chociaż swoje za uszami, też macie. Chyba co do tego pełna zgoda?

–– Naturalnie! Bardziej niż pełna. Gdyby nie zabili dzieciątka…

–– Nie zabili… tak naprawdę. Nie to dziecko. Myślicie, żeby pozwoliło, gdyby nie chciało?

–– Noo… nie wiemy.

–– Zapewniam, że już wiecie...

–– To jaki jest w końcu drugi warunek. O co w tym wszystkim biega?

–– … bo przede wszystkim… o wasze przebaczenie tu chodzi.

–– Nasze? A niby komu mamy przebaczyć?

–– Im.

–– Chwila… jakim im?

–– Tym… im? Mordercom, przez których krzyże bolą i wszystko?

–– Dokładnie. Prawdziwie i całkowicie. Będę wiedział, czy faktycznie, a nie tylko na pokaz, by nowy rok zacząć. I to wszyscy. Macie czas do jutra. O świcie chce was tu widzieć. I jeszcze jedno… radzę nie odkładać decyzji na ostatnią chwilę.


Dyskusje trwały przez całą noc. Nad ranem, każdy każdego zapewniał, że prawdziwie przebaczył.


Stojąc o poranku w jaskini, byliśmy świadkiem kolejnej niespodzianki. Byliśmy przekonani, że doświadczymy niecodziennego zakończenia. Na miarę naszych trudów, wyrzeczeń i przebaczenia.

A tu nic. Nawet dziecka nie było. Tylko na ścianie wisiała karteczka z napisem:


„Nowego Roku życzę.’’


*


–– Brakuje wyrazu na: Sz… i jeszcze czegoś.

–– Durnyś. Nie brakuje. Takie życie.

  Contents of volume
Comments (4)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Fantazja poprowadziła Twoje opowiadanie, nieco dziwnymi, może nawet ryzykownymi drogami i ścieżkami.
avatar
To prawda. Wigilijne spotkania z Dzieciątkiem NIKOGO NICZEGO nie uczą już 3. tysiąclecie. Coroczna Jego celebracja to bożonarodzeniowa szopka, w której - co na kolana wprost powala -

TYLKO ZWIERZĘTA MÓWIĄ LUDZKIM GŁOSEM!!

Piękna, głęboko filozoficzna alegoryczna proza
avatar
A20064 → Sorry, że trochę później, ale widocznie wtedy zapomniałam rzec ↔ Dzięki:)↔ co teraz niezwłocznie czynię.
Pozdrawiam:)
avatar
Emiliopienkowska ↔ Dzięki:)↔ No faktycznie, chciałem coś przekazać. W ostatnich dwóch zdaniach ↔ też:)↔Pozdrawiam:
© 2010-2016 by Creative Media