Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2020-01-18 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1338 |
*Jak żyła przedtem? Co takiego musiała przeżyć? - zazdroszcząc innym, dumał. - Najpewniej coś, o czym nie chce nawet mówić... A może jest zamężna? I, być może, jej mężem jest któryś z tych artystów, co jeżdżą po całym froncie razem z nią, i tak się wszyscy w grupie ze sobą zżyli i zgrali, że nie odróżnisz, kto z kim brat, a kto swat? Chociaż... mało to prawdopodobne, ale wobec tego możliwe, że mąż jej nie jest wcale tutaj, a gdzieś pod Moskwą albo w ewakuacji.*
W tym momencie natychmiast zapragnął zobaczyć się z nią i bez żadnej zwłoki wprost zapytać o to wszystko, zawracać jednak auto z powrotem do teatru - teraz, kiedy są już niedaleko lotniska - tylko by go nieźle ośmieszyło.
Droga skręciła od zatoki w kierunku gór; spod śniegu, jak wielkie czarne brodawki sterczały wykwity błotnej zmarzliny, niebo było brudno-białe; śnieg co i rusz falami zamiatał szosę.
- Przygląda się pan pogódce, towarzyszu pułkowniku? - zapytał Gricko. - Ta nasza wymarzona, samolotowa, była wczoraj i powiedziała *do widziska*, ale kiedy się zobaczymy, sami synoptycy nawet tego nie obiecują. Gadają, że znad Norwegii cyklon nadciąga.
- Synoptycy może i bajki plotą, ale tę drogę wicher z pewnością nieźle zamiecie! - rzekł Połynin, myśląc o tym, że trzeba jak najszybciej znaleźć pretekst, żeby pojechać do Murmańska i zobaczyć się z Galiną Pietrowną.
2
Aerodrom, na jednej połowie którego stacjonował pułk Połynina, zaś na drugiej dwie angielskie eskadry, jak wszystkie tutejsze lotniska, był niewielkim placem, wolnym od narośli zmarzliny i ze wszystkich stron ograniczonym skałami. Samoloty - oprócz tych dyżurnych, stojących na pasie startowym - były schowane w schronach na samym jego skraju. Pomieszczenia grupy powietrznej, sztab, dyżurka i świetlica tuliły się w pokrytych zaspami ziemiankach w cieniu skał.
Przejeżdżając krawędzią pola manewrowego przez zamieć, która uderzała o skały i aż wirowała białymi kłębami, pułkownik znowu pomyślał o tej swojej prośbie w sprawie przeniesienia do moskiewskiej awiacji, jaką 3 tygodnie temu na gorąco napisał zaraz po komunikacie o zaciętych walkach na łuku Możajska*) Tam, w okolicach stolicy, nawet teraz, w listopadzie, pogoda z pewnością o niebo lepsza, niż tutaj, za kręgiem polarnym, i można tam na akcje latać co najmniej dwa razy częściej. Ale to podanie, choć go nie wycofał, sądząc po wszystkim, wątpliwe, czy załatwiano po jego myśli.
Kazał kierowcy, żeby podjechał do świetlicy. Przypuszczając, że wszyscy - i lotnicy, i obsługa techniczna - z okazji jego święta tam się właśnie zebrali, oczekiwał, że hurmem stamtąd wysypią na dwór na jego spotkanie, jednak, gdy gazik się zatrzymał, nikt nie wyszedł go witać. Połynin, utykając, wygramolił się z *emki* i pchnął drzwi ziemianki. Świetlica była pełna, ludzie w milczeniu słuchali radia. Nie zrozumiał, o czym mówił lektor, ale wszyscy słuchali w takiej ciszy, że tylko może paru siedzących tuż przy samym wejściu odwróciło się do niego i stanęło na baczność, salutując wchodzącym.
- Czołem, załoga! - powiedział głośno pułkownik.
Lotnicy zerwali się z siedzeń, patrząc na dowódcę pułku, nadal jednak słuchając radia.
- Witam was, Nikołaju Nikołajewiczu, - podchodząc do Połynina i ściskając mu dłoń, odparł komisarz pułku Liewykin. - Słuchamy komunikatu nadzwyczajnego. W Moskwie była defilada, spiker czyta mowę Stalina. Chodźmy bliżej posłuchać. - i pociągnął za sobą dowódcę, któremu natychmiast wszystko, o czym myślał w drodze ze szpitala, całkiem wyleciało z głowy.
.......................................................
*) Możajsk - 30-tysięczne dzisiaj miasteczko w obwodzie moskiewskim