Author | |
Genre | horror / thriller |
Form | prose |
Date added | 2020-02-10 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1257 |
–?/––
Zachodzę go od tyłu. Pierwsze uderzenie siekiery kładzie ciało na ziemię. Następnie roztrzaskuję głowę, niczym miękki arbuz. Mózg koloruje trawę na różowo. Zaczynam w nim szukać ciemnej plamy. Przecież wyraźnie widziałem zło w tym podłym człowieku. Aż prześwitywało przez czaszkę. A może w podrobach ją znajdę? Rozcinam brzuch ostrym nożem. Flaki wypływają z mlaśnięciem, zakrywając stokrotki wilgotnym całunem. Tutaj też nie ma. Odcinam ręce i nogi. Może tam gdzieś jest. Nic z tego. Powracam do mózgu.
Rozgrzebuję wilgotny budyń. Odrzucam strzępki kości… i nagle ją dostrzegam. Nie za duża, ale jest. Przecież bardzo kocham ludzi. Muszę ich uwolnić od transporterów tego ohydztwa. To misja do spełnienia. Po to przyszedłem na świat, żeby wszystkich pozostałych… słyszę szelest za sobą. Spoglądam w tamtym kierunku. Mała dziewczynka patrzy ciekawie i nagle pyta:
–– Dlaczego popsułeś tego pana? Czy go naprawisz? Bo wiesz... teraz wygląda jak misiu, na którego wczoraj nakrzyczałam. Też go...
Nie słucham co mówi. Mam inny dylemat do rozwikłania. To w końcu świadek. Co prawda uczynku pełnego miłości, ale zawsze. Policja może nie zrozumieć dobrych intencji.
–– … popsułam, ale naprawiłam. Cieszysz się?
Podejmuję decyzję pełną ryzyka. Przynajmniej na teraz musi wystarczyć. Trochę ją postraszę.
Przecież ona niewinna. To tylko dziecko. Jeszcze nie człowiek, w sensie o którym myślę. Jest czysta.
–– Posłuchaj dziecko. To był bardzo zły pan. Musiałem popsuć, żeby…
–– Mnie nie popsuł?
–– I twoich rodziców.
–– Nie mam rodziców. Mieszkam u babci. Jest bardzo fajna.
–– No właśnie. Ją też mógł popsuć.
–– Rozumiem… ale on brzydki i śmierdzi.
–– Przyrzeknij, że nikomu nie powiesz o naszym spotkaniu. Nawet babci.
–– Przyrzekam na misia, proszę pana. Nie powiem.
–– Mam nadzieję. Bo wiesz co z tobą zrobię, jeżeli zdradzisz naszą tajemnicę.
–– Zepsujesz mnie?
–– Właśnie.
–– Sukienkę też? Babcia mi uszyła.
–– Nie… a teraz zmykaj stąd. Mam jeszcze wiele dobra do wykonania.
*
Spotkanie z dzieckiem trochę psuje moje plany. Przecież nie mogę mieć pewności, że rzeczywiście będzie milczeć. Fakt… nastraszyłem porządnie, ale ryzyko istnieje. Muszę być jeszcze bardziej ostrożny we wszelkich działaniach. Może przez to, wielu nie spotka nagroda, zostania dobrym po śmierci… ale cóż.
Czekam w lesie po zachodzie słońca. Tutaj chodzą na spacer, by podziwiać przyrodę. Może udają przed samym sobą, że chcą zapomnieć o tym, co mają w środku. Mnie mrok nie przeszkadza. I tak dostrzegam, co mam dostrzec. Błyszczą wewnętrzną podłością. Idzie właśnie jeden. Plama aż nadto widoczna. Niczym na odciętej dłoni. Prześwituje tuż nad uchem. Przynajmniej będę wiedział, gdzie szukać.
Potrafię chodzić bardzo cicho. Mam nawet odpowiednie buty. Podchodzę jak zwykle od tyłu. Cholera, tego nie przewidziałem. Właśnie jakiś ptak zaskrzeczał za mną. Facet się odwraca w moim kierunku. Widzę przez chwilę zdziwione oczy. Uderzenie mam bardzo silne. Ostrze wchodzi głęboko w jaskinię zła. Siekiera prawie rozpoławia głowę. Dźwięk jest miękki i wilgotny. Na tyle głośny, że płoszy dalsze ptaszki.
Nie mam dużo czasu. W każdej momencie, ktoś może iść. Zaciągam ciało w krzaki, by spokojnie szukać. Jest prawie ciemno. Mnie to nie przeszkadza. Rozrywam głowę z głośnym mlaśnięciem. Oczy nadal otwarte. I dobrze. Niech widzą moją wszechobecną dobroć. Na szczęście plamę znajduję bardzo szybko. Okaz bardzo duży, nawet jak na człowieka. Zwisa z rąk. Kładę do przygotowanej torby. Teraz muszę dotrzeć do mojego mieszkania. Przylepić następne. Upiększyć pokój. Patrzeć i mieć satysfakcję, z dobrze wykonanego zadania.
*
–– Cholera! Nie uwierzycie w to co powiem. Wreszcie żeśmy go dorwali.
–– To chyba sam się poddał?
–– A żebyś wiedział. Przedzwonił do nas. Powiedział bardzo spokojnie, że będzie czekał na ścieżce w lesie a znakiem rozpoznawczym będzie…
–– Siekiera?
–– Doprawdy! Jestem pod wrażeniem. Skąd wiedziałeś?
–– Inteligentny jestem.
–– No dobra. Byliśmy na miejscu o ustalonej godzinie. Faktycznie. Czekał. Kazaliśmy rzucić narzędzie w krzaki. Nie stawiał żadnego oporu. Szedł jak baranek na rzeź.
–– Hmm…
–– Coś nie tak?
–– Nie… skąd.
*
{Jakiś czas temu}
Dzisiaj trzeba było podjąć decyzję na przyszłość. Na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. Lepiej być przygotowanym. Zmusić do radykalnej zmiany. Tym bardziej, gdy w grę wchodzi misja, dla dobra czystych. Poświęcenie jest wtedy mile widziane. Nawet życia. Dla zmyłki. By dalej działać. Inaczej, lecz niszczyć ciemność, co zabija jasność. Takie rodzinne postanowienie.
***
–– Dziewczynko. Jesteś już bezpieczna. Powiesz nam… co widziałaś?
–– Przecież ten pan był dobry. Psuł złych ludzi. Nie mogę powiedzieć. Przyrzekłam na misia.
–– Ten pan był bardzo zły. Zabijał ludzi. Ciebie też mógł zabić. I twoją babcię.
–– Ale mnie nie zabił. Nie wierzę wam. Dupki!
–– Dziecko… od kogo znasz takie słowo?
–– Od babci. Ona jest fajna, ale gdy wnerwiona… jak ja na was.
–– No już dobrze… spójrz na to zdjęcie. Czy to on?
–– Przyrzekłam na misia!
–– Jeżeli nie powiesz, to my ciebie…
–– Popsujecie? Jesteście gorsi od niego. Nie lubię was.
–– Kochasz babcię?
–– Bardzo.
–– On nam powiedział, że chciał ją zabić. Widział w niej… ciemną plamę zła.
–– W głowie mojej babci!? Też coś! Dupek! Tak. To on!
{Po jakimś czasie}
–– No to szefie, sprawa zamknięta.
–– Taa… tylko jedno mnie zastanawia.
–– To znaczy?
–– Byliśmy w jego pokoju. Na ścianach od cholery czarnych kartek. Dużych, małych, o kształtach przypadkowych plam. Oczywiście nie wiemy, czy każda… oznacza ofiarę.
–– Kartki?
–– Był dokładnym pojebusem. Może faktycznie je widział, ale gdy przykleił na ścianę, to już nie. Dlatego wieszał kartki… żeby… sam nie wiem, co z nim...
–– Szefie. Tylko się nie rozpłacz.
–– Bo wiesz… tak naprawdę nie daje mi spokoju co innego. Niby taki szczegół, ale...
–– Ale co?
–– Może nic nie znaczy.
–– Słucham.
–– Wśród wszystkich czarnych kartek... jedna jest biała.