Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2020-02-15 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1334 |
Pięć tygodni wcześniej, pamiętnego dla Moskwy wieczoru 16. października, w drzwiach ich mieszkania rozległo się najpierw niepewne, potem coraz głośniejsze, w końcu zaś rozpaczliwe stukanie. Kiedy żona Wasilija Wasiliewicza, Olga Fiodorowna, podszedłszy do nich, otworzyła jeden po drugim wszystkie trzy zamki i, nie zdejmując łańcucha, uchyliła je, w szczelinie ujrzała chudego i źle ubranego chłopca w wieku, jak sądziła na oko, może 11-12 lat.
- Co tak walisz jak jakiś wariat? - spytała z gniewem.
- Czy to mieszkanie Bałakiriewów?
- Owszem, - odparła dobra ta kobieta, mięknąc na widok jego wychudzonej twarzy, i myśląc, co by mu takiego dać do zjedzenia; oprócz chleba była też wczorajsza kasza gryczana, która stała w garnku na kuchni.
- Czy pani jest ciocią Olą?
Nazwać ją ciocią Olą mógł tylko jeden chłopiec na świecie, więc zrozumiała, że przed nią stoi syn jej zmarłej młodszej siostry, Jekatieriny Fiodorownej - Wołodia, którego ostatnim razem widziała jeszcze za życia Katii dobre pięć lat temu z kawałem, i od tego czasu nigdy już więcej, dlatego wiedziała o nim niewiele, tyle tylko co z rzadkich listów jego owdowiałego ojca, który pracował pod Kalininem jako lekarz w technikum leśnym.
Olga Fiodorowna zdjęła łańcuch, wciągnęła go za rękę do przedpokoju, znowu zamknęła drzwi na wszystkie zamki i, oparłszy się plecami o ścianę, długo z żałością na niego popatrzyła.
W końcu spytała:
- A gdzie tato?
- Zabili go Niemcy.
Wołodię odwszawiono, wymyto, nakarmiono, i odtąd zamieszkał z nimi, czyli zrobiono z nim to, co uczyniłby na ich miejscu każdy nieskąpy, i niezłego serca człowiek. Bałakiriewowie jednak odnosili się do swego nowego lokatora różnie.
Wasilij Wasiliewicz kazał żonie, żeby coś sprzedała, co w domu zbędne, i kupiła chłopcu co trzeba. Powiedział to, pogłaskał sierotkę po główce - i o jego istnieniu zapomniał.
Witieńka już podczas pierwszego obiadu zaczął go rozpytywać, czy widział Niemców, jak oni wyglądają i jacy są dla Rosjan. Tak długo wypytywał niechętnie odpowiadającego, ogłuszonego nieszczęściem chłopca, aż Wasilij Wasiliewicz w końcu ze złością uderzył swoją białą, miękką dłonią w stół i zawołał:
- Może wreszcie przestaniesz?