Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2020-02-17 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1413 |
Prawie wszystkie szkoły w Moskwie były już albo zamknięte, albo w ewakuacji, więc nie było gdzie się uczyć, i chłopiec biegał po kolejkach, kręcił młynkiem do kawy czy maszynką do mielenia mięsa, ostrzył noże, czyścił sztućce i wykonywał inne drobne czynności, jakie co i rusz wymyślała dla niego Anna Akimowna. Stawiano jego zastawę na obrusie w jadalni, a kiedy przychodzili goście, wołano także i Wołodię, żeby biesiadował razem z gospodarzami, jednak później coraz częściej zdarzało się tak, że albo to on już wcześniej zdążył wypić poranną herbatę ze służącą i właśnie pobiegł do kolejki, albo znowu to goście już sobie poszli, a on spóźnił się na obiad i jadł go w kuchni we dwoje razem z nią potem, jak ta, umywszy naczynia i talerze, sama zasiadała do posiłku. Stopniowo do tego w końcu wszyscy się przyzwyczaili. Przywykli też do tego, że chłopiec wieczorami w pokoiku Anny Akimownej, wcześnie się położywszy, czytał jakąś książkę na swoim rozkładanym łóżku, czasami przysłuchując się rozmowom, jakie obok w kuchni wiodły Olga Fiodorowna i jej służąca. Obie kobiety trafiły do tego mieszkania w tym samym roku równo 28 lat temu i, kiedy zostawały sam na sam, były dla siebie wzajem bardziej koleżankami, niż gospodynią i jej podwładną.
Zewnętrznie Wołodia bardzo szybko się poprawił i znowu zaczął wyglądać na swoje 14 lat. Lecz w oczach jego pozostało coś takiego, czego nie udało się już potem nigdy zmienić: widok leżącego na ziemi odkopanego ojca z czarną głową i oczami, które mu wyszły z orbit, Niemcy i samochody niemieckie na szosie, wiejskie polne drogi z trupami na poboczach, z przeraźliwą w nocnej ciszy strzelaniną to z naprzeciwka, to gdzieś z tyłu, z wycofującymi się, zmordowanymi żołnierzami, czasami ordynarnie go pytającymi, czyj jest i skąd się tutaj wziął, często wpychającymi mu do kieszeni wojskowy suchar albo kromkę chleba. Może ze dwa razy w drodze do Moskwy napotkani wojskowi mówili mu, żeby został w ich oddziale, lecz chłopiec wciąż szedł i szedł, pamietając słowa ojca, jakie powiedział tego ostatniego dnia, kiedy z oddali dobiegał już odgłos strzelaniny:
- Gdyby coś mi się stało, przedrzyj się do Moskwy do ciotki. I nikogo się nie słuchaj!
W ciągu pierwszych dni pobytu u Bałakiriewów wyrobił sobie milczące zdanie o ludziach, z którymi zamieszkał.
Wasilij Wasiliewicz prawie zawsze siedział w domu i był dobrym człowiekiem, ale dziecięce serce czuło całą obojętność tej dobroci; Wołodia naprawdę był wdzięczny swojemu wujkowi, lecz była to tylko wdzięczność na chłodno, i wyrażał ją jedynie w ten sposób, że starał się mniej mu przeszkadzać i jak najmniej wpadać w oko.
W przeciwieństwie do ojca, Witieńka rzadko bywał w domu, i to pomagało chłopcu skrywać całą swoją wrogość do kuzyna, jaka zatliła w nim natychmiast, gdy tylko zaczął go nękać pytaniami o Niemców. Natarczywie wypytywał o nich tak, że Wołodia od razu zrozumiał, że tamten bardzo się boi, i dlatego na pewno nie jest na froncie. Zaś później, w czasie, kiedy dwa razy przychodzili do nich jacyś goście, podochocony wódką Wiktor Wasiliewicz swoim głośnym, słyszalnym we wszystkich pokojach głosem wołał o hitlerowcach, że my nie później jak w przyszłym roku zrobimy z nich bite kotlety i że nie taki diabeł straszny, jak go malują!
żal mi Wołodii. Dobrze,że miał ciotkę i nie głodował.
Pozdrawiam.