Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2020-02-23 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1280 |
W odpowiedzi na te słowa Witieńka odrzekł, że cała rzecz w tym, kto się boi Niemców, a kto nie; istota tego wszystkiego tkwi w tym, kto wierzy, a kto nie w ich zwycięstwo. Oto dla przykładu on z ojcem nie boją się i nie wierzą w to, że wróg mógłby wejść do Moskwy, dlatego nie dali stąd drapaka, jak niektórzy inni koledzy z pracy i znajomi, i nie żałują teraz, że zostali!
Mówiąc te słowa, Witieńka sam starał się wierzyć w swoją szczerość. Kiedy tylko górę brała myśl, że wojna tak czy siak w końcu zostanie wygrana, natychmiast to, że został u siebie w domu, zaczynało mu się wydawać nieledwie wyczynem. *Zostałem w Moskwie w czas najcięższej próby* - na wypadek, gdyby wszystko poszło dobrze, już gotową tę właśnie frazę jak sobie samemu przyznany order miał w zapasie. Jeżeli wszystko pójdzie źle, jakie znaczenie będzie miało to, co teraz temu lotnikowi mówi - jeżeli wszystko pójdzie nie tak, i na tym świecie z całą pewnością tamtego dawno już nie będzie!
- Taaaaak... Moskwa, Moskwa, - popijając herbatę, z uroczystą nieokreśloną zadumą powiedział Wasilij Wasiliewicz. - Moskwa - to...
I, nie dokończywszy zdania, odpił z filiżanki kolejny łyczek. Niedobrze mu było od tego, co tutaj wyprawiał przed tym obcym człowiekiem jego jedyny syn. *Wciąż tak się cholera łasi, tak zabiega, tak pełza jak nie z tej, to z drugiej strony! Eh, nic tylko w łeb przywalić, porządnie stuknąć po tej pustej potylicy!*
Kiedy tak myślał, drzwi od gabinetu ostrożnie uchyliły się, i Połynin, siedzący akurat vis-a-vis, ujrzał uważnie w niego stamtąd wpatrzone czyjeś oczy, potem, starając sie nie zwracać na siebie niczyjej uwagi, przez salon cicho przeszedł chłopak w wieku może 14 lat. Stary Bałakiriew go zauważył dopiero wtedy, gdy ten podszedł do drzwi do przedpokoju.
- Wołodia, - zawezwał go, - poczekaj, ty dokąd?
Głos wujka był basowy i pieszczotliwy, lecz chłopiec aż wzdrygnął.
- Podejdź tutaj, - powiedział Wasilij Wasiliewicz.
Wołodia powoli podszedł.
- Poznajcie się, towarzyszu pułkowniku, to mój siostrzeniec, - przedstawił go wuj, kładąc dziecku swoją szeroką dłoń na ramieniu, - sierota. Matkę stracił jako niemowlę, a ojciec zginął kilka tygodni temu od wybuchu bomby. W każdej rodzinie jakaś malutka tragedia; wszyscy chodzimy pod okiem Boga, chociaż nie mnie i nie wam, oczywiście, o tym tutaj mówić.
Połynin ścisnął zimną spoconą dłoń Wołodii, który z pochyloną na bok głową patrzył nie na niego, a na jego odznaczenia.
- Napijesz się herbaty? - spytała Olga Fiodorowna.
- Czy ja mogę odejść? - ponuro pytaniem na pytanie odparł chłopiec.
Miłego wieczoru.