Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2020-02-28 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1434 |
Na końcowym peronie stało bardzo mało ludzi - pierwsza oznaka tego bezludzia zimy 1941 r., które z taką siłą rzucało się w oczy każdemu, kto wyjechał z Moskwy latem czy jesienią, a wracał właśnie teraz.
Masza Makarowa była jedną z tych nielicznych osób, po kogo ktoś przyszedł na powitanie. Na jej spotkanie przyjechali rodzice. Ojciec - wysoki, stary już pułkownik, jeszcze przed wojną służący w moskiewskiej komendanturze, człowiek na co dzień z tak żelaznymi manierami i wyciosanym z kamienia obliczem, że kiedy przytulił do siebie córkę, i z jego oczu popłynęły łzy, Galinie Pietrownej wydało się to wprost strasznym. Płakał, obejmując ubraną w narzucony na mundur półkożuszek i w uszankę niekochaną i kiedyś nawet wyrzuconą z domu Maszę, płakał i nie mógł się uspokoić, ponieważ na froncie niedawno zabito ich jedynego ukochanego syna, i tylko ta córka już im obojgu została... A teraz ona - ta nieudana aktorka - stała właśnie przed nim w wojskowym mundurze, jakiego nigdy nie myślał na niej zobaczyć.
Po nim Maszę objęła matka - malutka, z zadartym noskiem, pochlipująca i jak te dwie krople wody podobna do - tyle że o dwadzieścia lat starszej - córki, gdy tymczasem, uporawszy się już z płaczem, stary pułkownik, sucho siebie przedstawiając, pytał Galinę Pietrowną, czy ma coś jeszcze ze sobą oprócz tej swojej walizki i plecaka, i dokąd ją zawieźć. Po czym wszyscy wsiedli do samochodu i najpierw zajechali do mieszkania rodziców Maszy, gdzie ich córka od dawna z nimi nie mieszkała - i gdzie od teraz znowu był jej dom. Kiedy wszyscy oni wysiedli, Galina Pietrowna razem z kierowcą pojechała dalej, do swojej klitki niedaleko teatru przy ulicy Bronnej.
Spełniając polecenie starego pułkownika, szofer wziął plecak i walizkę kobiety i poszedł za nią na drugie piętro. Okrągłe okno pod samym sufitem nad półciemnymi schodami było rozbite, i wszędzie leżał śnieg.
Przed drzwiami jej mieszkania żołnierz postawił rzeczy i zapytał jak przełożonego:
- Czy wolno się odmeldować?
Podziękowała mu i wsunęła swój klucz do angielskiego zamku. Niestety, drzwi nie otworzyły się - były zamknięte jeszcze na jeden zamek, czego przedtem nie było.
Długo stukała, zaczynając już żałować, że nie zatrzymała kierowcy.
W końcu ktoś zaszurał butami, i drzwi otworzyła współlokatorka Galiny Pietrownej - Kuźmiczowa, żona maszynisty na kazańskiej kolei. Jej nieładna, niemłoda już twarz teraz całkiem schudła i postarzała. Była już w butach i w kolejowym płaszczu swego męża. W rękach trzymała koszyczek.
- Dzień dobry, Galina, - powiedziała tak, jakby widziały się zaledwie wczoraj. - Klucz twój od twojego pokoju jest schowany za licznikiem. Dobrze, żeś mnie zastała, bo stałabyś tutaj do nocy. W mieszkaniu teraz nie ma nikogo, a ja pracuję na drugiej zmianie. No, to lecę! Jestem już spóźniona...
wzruszenia. Zwłaszcza, że syna stracili i pozostała tylko córka.
Miłego wieczoru.
Czytając książki tego autora, warto o tym pamiętać, z jakiego formatu pisarzem mamy do czynienia
ratings: perfect / excellent