Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2020-02-29 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1264 |
Szybko dotknęła ustami policzka Galiny, przeszła obok niej przez wciąż na oścież otwarte drzwi i zaczęła schodzić po schodach, zanim ta zdążyła ją o cokolwiek zapytać.
- Mojego bomba zabiła, - nagle, zatrzymując się na antresoli, odwróciła się twarzą do Galiny, zaszlochała i, głośno stukając butami, prędko zeszła na dół.
Po takich jej słowach Galina Pietrowna nie miała już śmiałości zawołać za nią w ślad, czy nie dzwonił do niej ktoś o nazwisku Połynin.
*Nie dzwonił. Skoro nie pisał, to znaczy, że nie zadzwonił, - zamykając drzwi za sobą, raptem pomyślała w przebłysku pewności. - Wszystkim źle się żyje, dlaczego ze mną miałoby być lepiej. Ja też nie mam szczęścia.*
Wydostała klucz schowany za licznikiem i otworzyła swoje mieszkanie. W pokoju wszystko było tak, jak to zostawiła. Postawiwszy na podłodze bagaże, skuliła z zimna ramiona i przysiadła na skraju stojącej przy drzwiach kanapy. Panował tu prawie taki sam mróz, jak na ulicy, tyle tylko, że znikąd nie wiało. Jakżeż nieprzytulnie było tu teraz, a przecież przeżyła w tych ścianach całe te ostatnie lata: klitka długa i wąska jak trumna, wszystkiego niecałe dwa metry szerokości na pięć długości, z maleńkim okienkiem, wychodzącym na podwórze i z widokiem wprost na sąsiedni mur - pokoik dla służby w dużym, z carskich jeszcze czasów, pańskim mieszkaniu.
Teraz w tym lodowatym chłodzie jakżeż żałosne wydały się te jej wcześniejsze starania, żeby stworzyć chociaż jakieś pozory przytulności w tym miejscu. Dywanik nad kanapą, kilka jej scenicznych fotografii, trójskrzydła toaletka z pustymi flakonami po perfumach, oderwany i wiszący pod sufitem na jednym tylko przewodzie abażur z kiedyś pstrokato pomalowanego, dzisiaj wyblakłego woskowanego papieru; szafka, w której stały podniszczone pantofle i inne zbyteczne, ale niewyrzucone rzeczy, wygięty w dół, zamocowany pod samym sufitem pręt z zakurzoną zasłonką - biedna próba, by z jednego pokoju zrobić dwa. Wszystko to tak smutne i nieprzytulne, tak podkreślało cały bezmiar jej samotności, że przez sekundę pożałowała, iż nie skorzystała z zaproszenia Maszy Makarowej, kiedy ta nieśmiało szeptem zaproponowała: *A może pojedziesz do nas?*
Ale nie, nie ma co tego żałować! Masza nie jest teraz u siebie, a u swoich rodziców, i wszyscy oni troje, z ojcem i matką, pewnie mówią tam tylko o jednym: o śmierci syna i brata, i ona, całkiem obcy dla nich człowiek, byłaby tam nikomu niepotrzebna - nawet swojej przyjaciółce.
Za oknem było szaro, właśnie zapadał zmierzch. Galina Pietrowna wstała z kanapy i włączyła kontakt - lampa się nie zapaliła. *Może wcale nie ma światła?* - pomyślała i wyszła na korytarz. Światło jednak tam było! Pod sufitem zapaliła się malutka żaróweczka, i Galina Pietrowna ujrzała jak zawsze stojący tam na półeczce telefon. *Może jest nieczynny?* - pomyślała.
Pozdrowienia.
Kto zna perypetie miłosne Scarlet O`Hara z powieści "Przeminęło z wiatrem", wie, o jakim gatunku mowa