Author | |
Genre | humor / grotesque |
Form | prose |
Date added | 2020-04-07 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1131 |
- To co, wziąłeś?
- Wziąłem. Mogę już odbierać? To z tej samej kasy?
- Ale - co odbierać?
- 140 rubli. Powiedziałeś przecież, że...
- Spokojnie, bracie, dostaniesz, jak pobiegną...
Od razu mi się nie spodobał taki system.
- Potem to cały naród zwali się do okienek, i się nie dopchasz. Może choć połowę teraz wypłacą?
- Wystartowali, patrz, wystartowali...
Zacząłem się przyglądać. Biegło siedem czarnych koni i jeden siwy. Który był ten mój, nie wiedziałem. Biegły strasznie długo. Ktoś zepchnął mnie z krzesła, wlazł na siedzenie, przydeptując mi poły płaszcza i zamachał mi nad głową binoklami.
- A gdzie jest moja kobyłka? - w trwodze spytałem mego cicerone.
- Leci, leci, nie przeszkadzaj...
Mieć świadomość, że jakiś koń niesie tylko dla ciebie twoje 140 rubli i nie wiedzieć, który mianowicie, może mocno wpływać na twój podły nastrój. Do samego końca nie mogłem uzyskać żadnych wyjaśnień, póki człowiek, który wyrwał spode mnie krzesło, z niego wreszcie nie zeskoczył i, spojrzawszy na mego sąsiada, pochmurnie wycedził:
- Dureń... Też mi doradca...
- To co, mogę teraz te pieniądze odebrać? - przymilnie spytałem swojego przyjaciela, - wszystkie już przybiegły...
- A na którego postawiłeś?
- Na czarnego. Mam nawet bilet. Chcesz, to ci pokażę.
- Czarnych jest wiele. A ten twój, bracie, ten tego...
- Co ten tego? Nic nie rozumiem...
- Nie przyszedł - i już.
- Jak to nie przyszedł? Cóż to, przeoczyli go po drodze czy co? Poszli z nim na śniadanie? Idę odebrać...
- Nigdzie nie chodź, - sucho zauważył mój nauczyciel, - nie masz po co...
W kasie oddali mi mój bilet z powrotem, i poprosili, bym nie przeszkadzał. W sąsiednim okienku w odpowiedzi na moje jak najbardziej szczere próby odzyskania swoich obiecanych wcześniej 140 rubli dano mi jeszcze ostrzejszą, jaśniej wyrażoną odprawę.
Jeżeli miał to być jakiś żart, to mógłbym za niego nie płacić aż 10 rubli - i to postronnemu jakiemuś w kasie bileterowi. A jeśli to pomyłka mego przyjaciela i jego cudownego konia, to niech se moje wydatki podzielą sprawiedliwie między siebie: nikt nie chce płacić za cudze błędy.
Dlatego dosyć oschle wyciągnąłem do swojego towarzysza dłoń i powiedziałem, że idę do domu.
- Chwila, chwila... Dokąd?
- Wyobraź sobie, że do domu. Uśmiałem się po pachy, i starczy tego dobrego.
- No, przestań... Zaraz będzie biec jeden koń...
- Tylko jeden? Taki to na pewno przyjdzie pierwszy...