Go to commentsInne Dla Niego Góry
Text 117 of 255 from volume: Różne teksty
Author
Genreadventure
Formprose
Date added2020-04-13
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1183

Prolog → 2


Góry tego roku wyglądają tak samo jak w poprzednim.

Niestety. To bardzo mylące stwierdzenie.

Jak się miało okazać, nie dla wszystkich.

∧≈∧≈∧≈∧≈∧≈∧≈∧≈∧≈∧≈∧≈∧≈∧≈∧



To jego pierwszy wypad. Ma dużo szczęścia. Wczoraj pogoda nie dopisywała i nie miał pewności, czy podejmie wędrówkę. Dzisiaj pięknie i słonecznie. Wymarzone warunki do realizacji marzenia. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że wszystko może ulec zmianie, w najmniej spodziewanych okolicznościach. Poczytał odpowiednie książki i wie, że góry mają to do siebie, że potrafią zaskakiwać, niczym kobieta na wierzchołku psychiki. Wierzy jednak, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Zdobędzie upragniony szczyt. Ma odpowiedni ekwipunek, z niezbędnymi rzeczami.


Przeszedł już spory kawałek. Niestrudzenie i ochoczo. Mija różnych turystów, wszystkim mówiąc: cześć. Spoziera na błękit nieba i pierzaste chmurki. Ponadto widzi dwie kozice i bace w oddali. Napakowany dobrymi myślami, kroczy raźno przed siebie. Niby dlaczego miałby nie być. Ano dlatego, że o czymś zapomniał.


Z oddali słyszy dziwny delikatny odgłos. Nie potrafi określić skąd dobiega. Po chwili ów szczegół, wylatuje z głowy, błądząc pośród skał, niczym pijany świstak.


Mija trochę czasu. Odczuwa pierwsze dolegliwości uciążliwej drogi. To w końcu pierwszy marsz, po kamieniach i krzywych ścieżkach. Do tej pory nie miał z tym problemu, w swoim życiu. Słońce nadal bystro świeci, muskane białymi barankami. Szybują nad wierzchołkami, niczym pierzaste zeppeliny, na tle błękitnej przestrzeni. Tej tutaj nie brakuje, gdzie wielki człowiek jest takim małym. Widok zapiera widok w piersiach. Podziwiać piękno, to jeszcze potrafi. Pełen wiary w przyszłość, ponownie słyszy cichy szelest. Pojawia się i znika nie wiadomo skąd. Ma nawet wrażenie, że jest obserwowany. Olewa to. Jakieś zwidy umysłu i tyle.


Wędruje po dość szerokim szlaku. Z jednej strony zbocze góry, a z drugiej przepaść. Kciuki wsunięte pod szelki od plecaka, sylwetka przygarbiona, lecz pełna nadziei, gdyż wierzchołek niedaleko. Nawet zaczyna wesoło pogwizdywać, ale szybko milknie, bo wyczytał w książce, że w górach to zła wróżba. A może chodziło o jacht? Nie ma pewności. Tak czy siak, woli myśleć na ulubioną melodię. Tego przeznaczenie nie usłyszy. Czy aby na pewno? Na mgnienie oka, przypomina sobie pewien szczegół ze swojego życia, niemiły dla innych. Jednak owe wspomnienie, szybko wybiega z umysłu, niczym przestraszona kozica.


Widzi turystę przed sobą. Ponownie kłania się pięknie i pozdrawia odpowiednio. Ten go mija, mówiąc podobnie, zostawiając na pamiątkę, zanikające odgłosy stukania butów.


Idzie kawałek niewiele myśląc, lecz po chwili, do uszu dobiega inny dźwięk. Też z tyłu. Szlak w tym miejscu jest dość szeroki. I tak samo jak jeszcze niedawno, z jednej strony zbocze góry, a z drugiej – nic.


Nie wie, co to może być. Tak na dobrą sprawę, jest na tyle strachliwy, że boi się obejrzeć. Teraz już słyszy wyraźnie, jakby po prawej stronie, coś z tyłu szurało na zboczu. Dźwięk jest coraz głośniejszy i bliższy. Powtórnie widzi innego turystę. Nie mówi nawet cześć. Ma inne myśli w głowie. Szum się nasila, niczym morskich bałwanów. Na domiar złego, słońce zakrywa ciemna chmura i wiatr przybiera na sile. To coś z tyłu jest o wiele bliżej. Zbyt blisko, by pozostać w niepewności. Czuje przeraźliwy chłód. Musi się odwrócić i spojrzeć do tyłu.


Zupełnie go zatyka. Nawet z wrażenia, przestaje się bać. Lecz strach szybko powraca. Kilka metrów przed sobą, widzi zakrwawiony przód śnieżnej lawiny. Ma około trzech metrów wysokości. Czytał o tym zjawisku, lecz ta jest rzecz jasna inna. Na domiar złego te szkarłatne plamy. Groźnie faluje przyczajona, jakby szykowała się do skoku, wprost na niego. Wyraźnie dostrzega drgające nerwy pod śniegiem. Przemieszczają się w różnych kierunkach. Sprawia wrażenie gęstej i ciężkiej. Jednak co chwila unosi przód i wisi nad nim, by za moment przyjąć poprzednią pozycję. Dźwięki jakie wydaje, to jakby kompilacja, wszystkich złowieszczych duchów gór.


Może uciekać jedynie w kierunku wierzchołka. To jednak nic nie daje. Słyszy z tyłu, złowieszcze ocieranie o szlak. Znowu jest coraz bliżej niego. Ściga go uparcie, lecz póki co nie robi krzywdy. Bawi się jak kot z myszką. Ucieka ile sił wystarcza, widząc przed sobą jej cień. Czuje pierwsze płatki śniegu. Więcej i więcej, choć niebo znowu błękitne.


Przystaje na chwile. Raz kozicy śmierć. Musi odpocząć. I tak nie ma gdzie uciec. Odwraca się ponownie. Właśnie widzi, jak śnieżny potwór leci do przepaści, z odłamkami skał. Hałas jest przerażający. Ma teraz wolną drogę. Rezygnuje z dalszej wspinaczki. Nie zdobędzie wierzchołka. Chce jak najszybciej wrócić do domu. Ma dziwne wrażenie, że biała zjawa, chciała z niego wyssać na światło dzienne, jakieś zapomniane wspomnienie.


Słońce ma barwę krwi, a czerwone łzy, ściekają po ścianie horyzontu. Tak to w tej chwili widzi. Schodzi dość szybko. Pragnie jak najwcześniej opuścić te przeklęte góry. Dopiero teraz sobie uświadamia, że mógł przecież zginąć. Tylko dlaczego ten potwór, nie zepchnął go do przepaści. Przecież mógł to zrobić z łatwością.


Wędruje szerokim szlakiem, między dwoma zboczami gór. Prawie że biegnie, na ile sił starcza. Nie chce za szybko, bo mógłby się przewrócić i uderzyć głową o jakąś skałę. Żywi obawy, że go w końcu szlag trafi na szlaku.


Nagle gdzieś wysoko, dostrzega białą plamę. Jest malutka, ale się powiększa. W pierwszej chwili myśl, że to jakiś szybujący ptak. Lecz po chwili, wie co to jest. A jednak powróciło, by go znowu gnębić. Zjeżdża z góry niczym morderczy anioł. Nie bardzo ma gdzie uciekać. To znaczy szybciej, niż teraz. Zaczyna słyszeć, coraz głośniejszy szelest. Jeszcze nie wie, jaka jest wielkość tego, ale przypuszcza, że znaczna. Nadal biegnie, lecz przed sobą widzi, jak zwały śniegu suną po zboczu… i nagle zmieniają kierunek. Są na szlaku, kierując się w jego stronę. Ma odciętą drogę. Próbuje wchodzić wyżej, ale to coś, wspina się za nim. W końcu powraca na szlak. To mu pozwala.


Patrzy przed siebie. Widzi biel i myśli, że wielu spraw w swoim życiu, już nie zdąży załatwić.


Pulsuje nad nim. Ogromne, mroźne serce. Tym razem śnieżno białe. Niczym drapieżnik, który za chwilę rozszarpie jego ciało. Po chwili zaczyna się zakrzywiać, tworząc kolistą ścianę wokół. Żeby miał pewność, że nie może uciec. Co prawda próbował, ale powierzchnia, wbrew pozorom, jest twarda jak skały, po których uciekał. Zaczyna odczuwać chłód. Wspomina schab w zamrażalniku. Raczy nie zdąży zjeść.


Nagle słyszy w głowie pytanie. No nie – myśli sobie – śnieg do mnie gada. Zupełnie mi odwala. Pomału rzeczywistość jest jakby rozmyta, że nie bardzo wie, co się z nim dzieje. Odczuwa coraz większy chłód. Najchętniej, by się położył na ziemi i zasnął w mroźnej kołysce. Ostatkami woli, pragnie jeszcze pożyć. Chociażby kilka chwil, aż nadejdzie ta ostatnia. W końcu sens pytania dobiega do niego, jakby się wygrzebał z zaspy.


–– Pamiętasz zimę w waszym miasteczku?

–– Kto pyta?

–– A pamiętasz, co robiłeś dzieciom?

–– Dzieciom? Kim ty jesteś? Czemu mnie więzisz?

–– Przypomnij sobie. Chyba wiesz, że czasami złe szczegóły, mają wpływ na dalsze życie. Lubią wracać. Nie w formie zemsty, lecz nauki na przyszłość.

–– Nauki? Kim do cholery jesteś? Wyjdź z mojej głowy, albo zabij.

–– Wiesz, nawet wierzę, że wtedy o tym nie pomyślałeś. Miałeś po prostu zły dzień. Jak wiele innych.

–– Zły dzień? O czym ty pierdzielisz? Nie widzisz, co się dzieje. Za chwilę będę soplem lodu.

–– Czy wiesz, jak to wpłynęło na te dzieci. Co później przeżywały. Ile się napłakały.

–– Napłakały? Przeżywały? Pytam ponownie. Kim jesteś? Dlaczego masz czelność, mieszać mi głowie? Niczego złego nie zrobiłem.

–– Pomyśl. Była zima. Wiele dzieci, które błagały, żebyś tego nie robił.

–– Cholera! To o to chodzi. O jakieś głupie dzieciaki. Wnerwiały mnie tą swoją zabawą i tyle.

Przecież za chwile, mogły następne…

–– Następne, też zniszczyłeś.

–– I przez to, ten cały cyrk przeżywam? Przecież nikogo nie zabiłem, nie okradłem, nie…

–– Przeproś je za to. Ja to im przekażę. Wybaczą tobie. Znasz powiedzenie: poza krawędzią przebaczenia? Wtedy już nie ma odwrotu.

–– Przeprosić? Za taką głupotę? Nigdy w życiu. To one powinny mnie przeprosić! Mnie! Rozumiesz? Działały mi na nerwy, jak mało kto.

–– Bo ciebie nie miał kto nauczyć. Dlatego zazdrościłeś. Tak?

–– Co ty chrzanisz! Brakuje ci piątej śnieżynki. Wynoś się z mojej głowy. Daj mi wreszcie święty spokój.

–– Cały czas staram się dać.


∧≈∧


Mroźne półwięzienie w kształcie podkowy, gdyż pojawiło się jedyne wyjście ku przestrzeni. Widzi błękit nieba, wierzchołki gór oraz szybujące ptaki. Czuje powiew wiatru. Stoi przylepiony do tylnej ściany. Tam gdzie zwieńczenie nadgarstków. Nie może uciec. Malutki wobec ogromu, który go otacza... wypychany przez mroźne dłonie na zewnątrz…


∧≈∧


Prolog→1

Nie może znieść tego widoku. Uśmiechnięte twarzyczki i śniegowe durne, bałwany.


Epilog

–– Proszę nie rozwalać żadnego bałwanka. Są takie ładne.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media